Drodzy Czytelnicy!

Rozdziały "Szczypty magii" publikujemy na blogu dla Was i chcemy poznać
Wasze opinie. Kolejny rozdział wstawimy, gdy poprzedni skomentują
co najmniej 4 osoby.
Przypominamy, że Wasze opinie są dla nas ważne, dzięki nim wiemy, że czytacie,
często również motywują nas do dalszego pisania. Pozdrawiamy serdecznie.

Słowik

Zapraszamy także na Słowika [klik], gdzie powstał oddzielny folder
"Szczypta magii", tam znajdziecie galerię postaci oraz słowniczek pojęć
(nie musicie mieć konta na chomiku, żeby przeglądać). Chomik jest tylko
dla czytelników. Jeśli ktoś jeszcze nie ma hasła (lub zapomniał), a chciałby
mieć, piszcie, podamy:) Zapraszamy też do komentowania postaci (tutaj lub
na chomiku), po pojawieniu się nowej postaci w rozdziale, pojawia się
również na Słowiku w folderze Galeria postaci:)

29.05.2023

Rozdział XXXIX. Zeznania

    Judy odwróciła wzrok od związanych łowców, których nagość częściowo zasłaniały rośliny i spojrzała ze zdziwieniem na Ciarę.
    - Te pędy to pewnie twoje czary, ale czemu oni są nadzy...?
    - A to akurat moja zasługa – przyznała się Sharon, obserwując uważnie nowo przybyłą. Ciara natomiast wyglądała na zaskoczoną pytaniem Judy.
    - To ty wiesz...?
    - No... tak jakby... raz przypadkiem widziałam, jak używasz magii – przyznała się szatynka. Sharon spojrzała na irlandzką czarownicę.
    - Jak na wiedźmę z małego miasteczka ukrywającego się przed światem, dość kiepsko ci idzie dyskretne rzucanie zaklęć – skomentowała.
    - Nigdy wcześniej nie musiałam się ukrywać – westchnęła dziewczyna. - Ale masz rację, powinnam bardziej uważać.
    - W takim razie tylko ja o niczym nie wiedziałam. - Melissa sięgnęła po upuszczoną wcześniej bron i schowała do kabury. Spojrzała na Shane'a z pretensją. Mężczyzna pokręcił głową.
    - Przepraszam, Melisso. Nie mogłem ci powiedzieć...
    - Słuchajcie, może potem wszystko sobie wyjaśnicie? Zaraz będzie tu policja, zadzwoniłam, kiedy usłyszałam wystrzały – wtrąciła Judy.
    - W takim razie ustalmy zeznania – zaproponował Ian. - Mówimy cała prawdę, pomijając kwestię magii. Kiedy wyszłyście z ukrycia – zwrócił się od Ciary i Sharon – wykorzystaliśmy chwilę nieuwagi napastników i ich rozbroiliśmy.
    - Brzmi w porządku – stwierdziła jego siostra.
    Judy spojrzała na Ciarę.
    - A jak wyjaśnisz policji te wiążące łowców pędy...? - Zerknęła w stronę ulicy, skąd dobiegał dźwięk policyjnych syren.
    - Masz rację, lepiej je zabiorę. - Ciara, nie puszczając dłoni ukochanego, wyszeptała zaklęcie i rośliny powoli się wycofały, zostając jedynie przy biodrach łowców, w charakterze przepasek. Erwin zerwał się pierwszy, ale nim zdążył zrobić choć krok, na podwórze wbiegło kilkunastu policjantów.
    - Stać! - zawołał jeden z nich i wycelował w stronę całej grupy. - Ręce do góry, policja!
    Wszyscy posłusznie unieśli ręce w górę. Erwin warknął z wściekłością.
    - To ja dzwoniłam – poinformowała Judy, machając telefonem w górze. - Ci czterej to niebezpieczni przestępcy – wyjaśniła. - To oni zabili tę niewinną dziewczynę, Laurę. I porwali Ciarę oraz... - Zerknęła pytająco na brunetkę.
    - Sharon – przedstawiła się czarownica. - Tak, to mordercy, porywacze i ekshibicjoniści, jak widać. Kto wie, co by nam zrobili, gdyby przyjaciele Ciary nie przyszli nam na ratunek!
    Policjanci skierowali broń w stronę łowców.
    - Oni kłamią – odezwał się Erwin. - Rozebrali nas i grozili bronią. My nie jesteśmy nawet uzbrojeni. - Podniósł ręce i obrócił się wokoło.
    - Rozbroiliśmy ich. Tam leży cała ich broń. - Sharon wskazała kontener, koło którego faktycznie leżało kilka sztuk broni. Najwyraźniej zaklęcie sublimacji wcale nie było takie nieodwracalne, jak twierdziła. - A w środku znajdziecie jeszcze więcej. I piwnicę, w której nas trzymali. To porywacze i mordercy.
    - Czyżby? To my tu jesteśmy poszkodowani! - zawołał Alan z pretensją w głosie. - Nie dość, że nas rozebrali, to jeszcze postrzelili! - Pomachał zakrwawioną dłonią. - Powinien opatrzyć mnie lekarz!
    Policjanci celowali teraz we wszystkich, wyraźnie niepewni, kto tutaj tak naprawdę jest złoczyńcą, a kto ofiarą. Shane wciąż obejmował Ciarę, Sharon wydawała się wściekła, że policja nie wierzy jej na słowo, Melissa wciąż stała z nieodgadnioną miną, a Judy... jak to Judy, skuliła się i już nie odzywała. Ian miał ochotę zabrać przyjaciół i wynieść się stąd jak najprędzej. A policja niech sobie sama ustala fakty.
    Doszedł też do wniosku, że ta czarnowłosa czarownica stanowczo przesadziła. Łowcy wcale nie wyglądali teraz groźnie, raczej jak wariaci zbiegli z psychiatryka. Z drugiej strony, może o to właśnie chodziło. Jeden z nich, ranny w dłoń, uparcie domagał się lekarza.
    - Karetka już jedzie, proszę jeszcze nie umierać – odezwał się z wyraźną ironią w głosie wysoki, około czterdziestoletni policjant, stanowczym krokiem wymijając pozostałych funkcjonariuszy. - Posterunkowy Brooks, a to posterunkowy Carter. - Machnął odznaką. Za nim kroczył nieco niższy i młodszy policjant. - Wyjaśnicie to wszystko na posterunku. Okryjcie czymś tych czterech, to nie plaża dla nudystów – nakazał reszcie swojej załogi. - Proszę oddać broń – zwrócił się do Melissy. - Ma pani pozwolenie? Carter, sprawdzisz ich dokumenty? - zwrócił się do partnera.
    Mel przygryzła wargi, ale zanim zdążyła się wytłumaczyć, odezwał się Shane.
    - Ja mam wszystkie potrzebne dokumenty. Proszę. - Wyciągnął magiczną kartę od Triony i podał Carterowi. Mężczyzna przyglądał się jej przez chwilę.
    - Wszystko w porządku, jest pozwolenie, dowody osobiste...
    - Pokaż. - Wyższy z detektywów, jakby przeczuwając, że coś jest nie tak, wziął kartę i również uważnie ją obejrzał. Melissa, która widziała tylko jedną kartę, przypominającą tarota, wpatrywała się z fascynacją, jak policjant porusza nią i kiwa głową. - Faktycznie, wszystko się zgadza. Dziękuję, panie O'Connell. - Oddał kartę Shane'owi i odwrócił się do pozostałych policjantów. - Przeszukaliście dom? Wiemy, kim oni są?
    - Panie Brooks, proszę sprawdzić piwnicę! - zawołał jeden z policjantów. Brooks zerknął na partnera.
    - Carter, zostań z nimi. - Wszedł do domu. Drugi z policjantów zerknął na całą grupę.
    - Miała tu miejsce strzelanina. - Rozejrzał się dookoła. - Ktoś jeszcze został ranny?
    - Ian – odezwała się Judy, z niepokojem przyglądając się plamie krwi na jego lewym przedramieniu.
    - Och, Ian. - Ciara szybko do niego podeszła i obejrzała ranę. - Przepraszam, tak mi przykro, to przeze mnie...
    - To ledwo draśnięcie... - uspokoił ją mężczyzna, zerkając na ramię, które pulsowało silnym bólem. Co nie znaczy, że miał jęczeć i narzekać jak łowca postrzelony w dłoń.
    - Przepraszam. Za wszystko – podkreśliła czarownica i spojrzała mu w oczy. Przez chwilę nie odrywał od niej wzroku.
    - Nie, to ty miałaś rację, a ja się myliłem – odpowiedział. Zanim Ciara zdążyła się odezwać, Judy niespodziewanie stanęła między nimi.
    - Ja cię opatrzę, ukończyłam kurs pierwszej pomocy. - Machnęła apteczką zabraną jednemu z policjantów.
    - To nic takiego, serio – odezwał się Ian, zerkając na ranę. - Nawet już prawie nie boli...
    - Lepiej nie ryzykować zakażenia. - Szatynka popatrzyła na niego stanowczo. Ciara chyba miała zamiar zaprotestować, ale skinęła tylko głową, wycofała się i zatrzymała przy Shane'ie, który natychmiast objął ją ramieniem. Ian westchnął i zerknął na rękaw. Był cały we krwi. No dobra, niech jej będzie. Ostrożnie zdjął koszulę, Mel natychmiast znalazła się przy nim i mu pomogła. Judy zamrugała, zarumieniła się, zawahała i w końcu otworzyła apteczkę. Co chwila zerkając na niego niepewnie, przystąpiła do opatrywania rany.
    Po chwili wrócił posterunkowy Brooks. Najwyraźniej zobaczył dość, by zdecydować, kto tutaj jest winny, bo na jego polecenie łowcy zostali zakuci w kajdanki, z wyjątkiem Alana, który właśnie był opatrywany. Przyjechała karetka i uznano, że jego życiu nic nie zagraża, zatem dołączył do kolegów, owiniętych w koce i siedzących już w radiowozie.
    Judy świetnie poradziła sobie z raną Iana, zatem sanitariusz sprawdził tylko opatrunek i pokiwał głową z uznaniem, doradzając wizytę kontrolną. Lekarz sprawdził również stan obu porwanych kobiet. Podano im wodę i okryto kocami.
    Brunet spojrzał na opatrunek. Kiedy Judy przemywała mu ranę, bolało niemiłosiernie, mimo że to było tylko draśnięcie. Z trudem udało mu się powstrzymać jęk. Zerknął na Shane'a. Podobno też został postrzelony, kiedy stanął w obronie Melissy. Zapewne nawet nie zwrócił uwagi na ból.
    - No i Ciara dostała z powrotem swojego bohatera – mruknął. Judy zerknęła na niego.
    - Bohatera? Przecież to ty jesteś bohaterem.
    - Ja? - Spojrzał na nią zdziwiony.
    - Oczywiście. - Pomogła mu ubrać się w koszulę. - To ty wpadłeś na to, że Farmazon doprowadzi nas do Ciary. Ty domyśliłeś się, o którą ulicę może chodzić. I to ty zostałeś ranny. Shane bronił ukochanej osoby, a ty pomogłeś nieznajomej i w dodatku oberwałeś. Według mnie, to nie Shane, ale właśnie ty jesteś bohaterem. - Zerknęła na niego i widząc, że jej się przygląda, zarumieniła się i opuściła wzrok. Ian spojrzał na nią uważniej.
    - To miłe, Judy. - Uśmiechnął się i poruszył ręką. - Dziękuję. I za ten bandaż. Jak to możliwe, że mieszkamy naprzeciwko siebie, a... prawie wcale się nie znamy?
    Dziewczyna zamrugała i zarumieniła się jeszcze bardziej. Zerknęła na niego niepewnie.
    - Jak to wszystko się skończy, koniecznie powinniśmy to nadrobić – zdecydował. Może i początkowo Judy wydała mu się zwyczajna i nie zwracał na nią uwagi, ale skoro po tym co widziała nie tylko nie uciekła w panice, ale nawet opatrzyła mu ranę, uznał, że naprawdę powinien lepiej poznać tę dziewczynę.
    - Tak, pewnie... - Judy splotła dłonie i spojrzała na niego z niedowierzaniem, a widząc jego uśmiech, również się uśmiechnęła.
    - Świetnie. A póki co... - Ian westchnął, widząc policjanta, który ruszył w ich stronę. - Chyba czekają nas długie i pokręcone zeznania. Myślisz, że łowcy byli już rozebrani, gdy ich zaatakowaliśmy, czy zrzucili ubrania w trakcie?
    Judy zachichotała.
    - Myślę, że skoro ich ubrania magicznie wyparowały, to najlogiczniej jest przyjąć, że w ogóle ich nie mieli, prawda?
    - Tak. Byli tylko w przepaskach z roślin, kiedy wpadliśmy tutaj z bronią. Mam nadzieję, że pozostali będą o tym pamiętać.

    Zeznania faktycznie były dość pokręcone. Carter, młodszy z policjantów, miał niewielkie doświadczenie z tego typu sprawami. Zwykle posyłano go do strzelanin, a okazało się, że trafili najprawdopodobniej na trop sekty zajmującej się polowaniem na czarownice. Brooks był dużo bardziej sceptyczny; uznał, że trafili raczej na paru wariatów, niż zorganizowaną grupę.
    Ofiary i ich przyjaciele zostali poczęstowani herbatą i przystąpiono do spisywania zeznań. Najpierw poszkodowane opowiedziały historię z ich perspektywy, uzupełnioną o szczegóły dodane przez przyjaciół, którzy przybyli na pomoc. Co dziwne, wszyscy mieli papiery i pozwolenia na używanie broni. Mogli więc legalnie pojechać na miejsce i odbić uprowadzone kobiety, mimo że takimi akcjami powinna zająć się policja.
    Kolejnym dziwnym punktem był tresowany kot. Brooks machnął ręką, twierdząc, że nie takie rzeczy już widział i przekazywanie wiadomości przez zwierzęta wcale nie jest takie niezwykłe. Wystarczy dobrze wytresować zwierzę.
    Inną kwestią byli sami oskarżeni. Rozebrani, w plecionych przepaskach, próbowali zamordować ofiary, a stan piwnicy wskazywał, że w przeszłości wielokrotnie kogoś tu więziono. Wyjaśnienie w kwestii dziwnych strojów dostarczyła ciemnowłosa poszkodowana, twierdząc, że porywacze uważali plecione przepaski za ochronę przed czarami. Carter nie był przekonany do takiej teorii.
    Niewiele więcej udało się ustalić co do zastrzelonej dziewczyny, ale wkrótce wyniki badań miały pokazać, czy strzelano z broni skonfiskowanej napastnikom. Poszkodowane twierdziły, że jeden z nich przyznał się do zabójstwa.
    Cartera nurtował również sam przebieg walki. Dwóch mężczyzn i kobieta przeciwko czterem porywaczom - wpadli, postrzelali, wygrali, rozbroili i wezwali policję. Co prawda jeden z samozwańczych bohaterów został ranny, jeden z porywaczy miał przestrzeloną rękę, ale zero poważnie rannych i zabitych. Z drugiej strony, porywacze nie wyglądali na profesjonalnych zabójców. Może faktycznie działali sami.
    Po zakończeniu zeznań głowa policjanta pełna była pytań. Kim byli łowcy czarownic? Sekta czy paru wariatów? Jak wybierali swoje cele? Czemu Ciara i Sharon? W jaki sposób pasowały do profilu? Zastrzelona dziewczyna zapewne też w jakiś sposób pasowała. I czemu, u licha, porywacze, mimo chłodnego poranka, paradowali w samych opaskach splecionych z roślin? Raczej nie sądził, by chcieli kręcić porno z czarownicami i łowcami w rolach głównych. Wśród dowodów nie znaleziono kompromitujących nagrań. Zatem wyglądało to na jakiś chory obrzęd.
    Carter miał nadzieję, że przesłuchanie winnych dostarczy mu odpowiedzi na wszystkie te pytania.
    Zaczęli od mężczyzny podejrzanego o morderstwo. Dwudziestoośmioletni, z wyraźną nadwagą, niewielką bródką i przydługimi włosami. Notowany dwukrotnie za włamania. Brooks uznał, że ciężko będzie wydobyć informacje zarówno od niego, jak i jego kolegów. A już szczególnie przyznanie się do winy. Carter nie mógł się z nim nie zgodzić. W ich fachu rzadko kiedy bywało łatwo. Jednak zeznania owych łowców czarownic trochę ich obu zaskoczyły.
    - Jesteśmy łowcami – wyznał śmiało mężczyzna. - Polujemy na czarownice, które swoją magią krzywdzą ludzi.
    - Czy znasz tę kobietę? - Carter podsunął mężczyźnie zdjęcie Laury. Otton pokręcił głową.
    - Nie mam pojęcia, kim ona jest.
    - Zastrzeliłeś ją, gdy wychodziła z biurowca. - Carter zmarszczył brwi. - Wiesz, co cię czeka za morderstwo?
    - Twoje odciski palców są na broni, z której zabito tę dziewczynę – zablefował Brooks, ponieważ wyniki były w trakcie analizy, ale najprawdopodobniej trafił w sedno. - I wiemy, że nie byłeś sam – dodał. Z zeznań Hamiltona oraz śladów na miejscu zbrodni wynikało, że napastników było dwóch. - Twój kolega już nam opowiedział swoją wersję – skłamał ponownie. - Wiemy, że to ty zastrzeliłeś ofiarę.
    Mężczyzna wahał się przez chwilę.
    - Myślałem, że jest czarownicą! - zawołał w końcu, uderzając dłońmi o stolik. - Poza tym celowałem w ramię. Skoro była niewinna, to czemu uciekała?
    - A była czarownicą? - zapytał Carter. Otton wzruszył ramionami.
    - Chyba nie.
    - Po czym poznajecie czarownice?
    - Śledzimy je i sprawdzamy, czy używają magii. Wiemy, że ta Irlandka jest wiedźmą, a ta tutaj – wskazał na zdjęcie – była do niej bardzo podobna. Pomyliłem się. Naprawdę nie chciałem jej zabić.
    - Opowiedz o tym, kim są łowcy i w jaki sposób działacie. - Brooks uznał, ze jeśli sekta ma większy zasięg, musi dowiedzieć się jak najwięcej, by zapobiec zabijaniu niewinnych kobiet.
    Po zeznaniach pierwszego z porywaczy żaden z policjantów nie był pewien, czy ma do czynienia z sektą, czy z grupą psychicznie chorych ludzi. Nie dowiedzieli się niczego o innych łowcach, o ile w ogóle tacy istnieli. Otton najwyraźniej znał tylko łowców ze swojej grupy i choć słyszał o innych, nigdy ich nie poznał. W miarę wysłuchiwania zeznań pozostałych oskarżonych, Carter zaczął się skłaniać ku tej drugiej opcji – najwyraźniej porywacze byli niespełna rozumu.
    - Oczyszczamy świat ze zła, zabijając wiedźmy – tłumaczył Will, bardzo szczupły mężczyzna z niewielkim wąsem. Również notowany. - One nie mają prawa istnieć.
    - Jak wiele kobiet już zabiliście? - zapytał Carter, mocno ściskając notatnik. Brooks, który pracował o wiele dłużej niż sporo młodszy od niego partner, przypomniał sobie, że kiedyś jego również ogarniała złość i bezsilność wobec takich ludzi. Teraz jedynie myślał o wyciągnięciu z nich zeznań, by postawić ich przed sądem. Gniew mu w tym nie pomoże.
    Will wzruszył ramionami.
    - Dopiero zaczynamy. Jesteśmy w tym nowi.
    Trzeci z nich, Alan, uparcie podtrzymywał zeznania pozostałych. O dziwno, nie był wcześniej notowany.
    - Widziałem ich magię – tłumaczył z zapałem. - Widziałem, jak zabijają. Mogą twierdzić, że są niewinne, że nigdy nikogo nie skrzywdziły, ale to nieprawda. Magia zawsze krzywdzi ludzi. Tylko ich śmierć może uratować życie wielu niewinnych osób. To nie tak, że zabijamy dla przyjemności czy ze względów osobistych. Wykonujemy brudną robotę, by wyplenić zło ze świata.
    Tylko Erwin miał własnego adwokata, który już na wstępie pokazał dokument, że jego klient ma problemy psychiczne i konieczne będzie badanie psychiatryczne.
    - Najdziwniejsze jest to, że gdyby przyjąć, że magia istnieje, to wszystko zaczyna mieć sens – stwierdził Carter po wyjściu Erwina z adwokatem. Brooks nie mógł nie przyznać mu racji. Zeznania łowców co do strzelaniny różniły się od momentu, gdy kobiety – uznawane przez nich za czarownice – dołączyły do walczących.
    - Nie miały kajdanek blokujących magię, więc jej użyły i rzuciły na nas czar. Nasze ubrania zniknęły, podobnie jak broń i zostaliśmy spętani przez rośliny – zeznał Otton.
    - Nie mam pojęcia, jak wiedźmy uwolniły się z kajdanek, ale kiedy wyszły, rzuciły zaklęcie, nasza broń zniknęła, a my sami zostaliśmy związani roślinami – opowiadał Will. - I nadzy! Po co niby mielibyśmy się rozbierać i paradować w samych opaskach z roślin?
    Alan opowiedział o całym zajściu bardziej szczegółowo.
    - Myśleliśmy, że czarownice są spacyfikowane. Żelazo powstrzymuje magię, dlatego użyliśmy specjalnych kajdanek. Jakimś sposobem się uwolniły, pewnie tamta trzecia kobieta im pomogła.
    Carter skinął głową, przypominając sobie, że to faktycznie Melissa uwolniła kobiety z kajdanek.
    - Czy ona również, twoim zdaniem, była czarownicą?
    - Nie, nie wydaje mi się. - Pokręcił głową. - Gdyby była, użyłaby mocy. Ona tylko zdjęła im kajdanki. Wyszły i najpierw zaklęcie rzuciła Sharon, brunetka. Nasza broń zniknęła, a wtedy ta z niewinną buźką, Ciara, sprawiła, że rośliny wyrosły wokół nas i spętały. Potem ta cała Sharon torturowała Erwina, rzuciła jakieś zaklęcie, po którym krzyczał z bólu. A na koniec pozbawiła nas ubrań, zniknęły tak samo jak broń.
    - Czemu to zrobiła? - zdziwił się Carter. - Nie sądzisz, że gdyby chciała was skrzywdzić, wybrałaby inny, hm... czar?
    - Chciała nas upokorzyć – odparł ponuro przesłuchiwany.
     - A zatem, przez całą strzelaninę byliście całkowicie ubrani, a kiedy zostaliście magicznie związani, wasze ubrania magicznie wyparowały? - zapytał Brooks.
    - Dokładnie. - Alan skinął głową. - Możecie nam wierzyć lub nie, ale to nie zmieni faktu, że czarownice istnieją naprawdę i są bardzo groźne.
    - W takim razie powinniście się cieszyć, że ich moc polega jedynie na rozbieraniu i splataniu przepasek z roślin, choć trzeba przyznać, że to faktycznie nietypowa, wręcz botaniczno-erotyczna magia – ironizował policjant. Jego partner siedział zamyślony.
    - Czarnowłosa wiedźma by nas zabiła – odparł Alan. - Bez wahania. Przecież mówiłem, że torturowała Erwina! Umarłby w bólu, ale blondynka nie jest jeszcze na tyle przesiąknięta złem, by jej na to pozwolić. To kwestia czasu, gdy i ją pochłonie czarna magia, choć oczywiście uważa inaczej. Każda z nich twierdzi, że nie czyni i nigdy nie uczyni zła. Kłamie albo się myli. - Spojrzał śmiało na obu policjantów.
    Brooks pochylił się w stronę oskarżonego.
    - A ty? Kłamiesz, czy się mylisz? Opowiadasz te brednie, by dostać się do szpitala psychiatrycznego, czy naprawdę w to wszystko wierzysz? Zapewniam cię, że oddział dla takich jak ty jest pilnie strzeżony i nigdy nie uda ci się stamtąd wyjść. Do końca swoich dni będziesz faszerowany lekami i pilnowany nawet podczas toalety. Otoczony przez takich jak ty, albo i gorszych zbrodniarzy z prawdziwymi problemami psychicznymi. Na pewno nie chcesz powiedzieć mi prawdy...?
    - Powiedziałem prawdę – odparł Alan, wytrzymując jego wzrok. Brooks tylko wzruszył ramionami i uznał, że poczeka na diagnozę psychiatry.
    Po przesłuchaniu wszystkich oskarżonych, Carter wciąż próbował drążyć.
    - A gdyby przyjąć, że to nie była magia, tylko iluzja? Albo hipnoza? Może oni faktycznie widzieli te rosnące rośliny, znikającą broń, może nie pamiętają momentu, gdy zostali bez ubrań? Może któraś z ofiar albo ich przyjaciół namieszała im w głowie? Może wśród nich jest iluzjonista, a ci łowcy po prostu nazywają go – lub ją – czarownicą?
    Brooks pokręcił głową i spojrzał na młodszego kolegę. Był zbyt młody, zbyt dociekliwy.
    - Magia czy iluzja, nie zmienia to faktu, że jedna dziewczyna zginęła, a dwie były przetrzymywane w piwnicy i przeszły przez piekło. O mało nie umarły. Ich zeznania się pokrywają, a oskarżeni najprawdopodobniej ustalili własną wersję, by udawać chorych psychicznie. Nawet ten cierpiący łowca, którego podobno torturowała czarownica, jest zupełnie zdrowy, badanie nie wykazało żadnych ran. To zwyczajni mordercy. Teraz najważniejsze jest, by dosięgnęła ich sprawiedliwość. Nie zamierzam chodzić za tymi przerażonymi kobietami i dopytywać, czy znają jakieś magiczne sztuczki. Ty też nie powinieneś. Niezależnie czy to wariaci, czy kłamią, sprawa jest jasna – są winni. Przyznali się. I tyle nam potrzeba, by ich zamknąć na długie lata.
    Carter westchnął i skinął głową. Mimo że musiał przyznać mu rację, postanowił sprawdzić ostatni możliwy trop. Davida Hamiltona.
    Przewodniczący Towarzystwa Zjawisk Paranormalnych nie wydawał się chętny do rozmowy, ale wpuścił detektywa do domu. Miał rękę na temblaku i plaster na czole. Usiadł na krześle w salonie i ruchem głowy wskazał policjantowi drugie krzesło.
    - W czym mogę panu pomóc?
    - Chodzi o to, czym się pan zajmuje, panie Hamilton. - Carter zajął miejsce na krześle. - Sama nazwa państwa organizacji wskazuje na to, że badacie sprawy związane z magią.
    David westchnął.
    - Wierzy pan w magię, detektywie?
    - Cóż, powiedzmy, że próbuję zbadać każdą alternatywę. A ona istnieje? Magia?
    Hamilton wahał się przez chwilę. W innej sytuacji, w innym czasie zobaczyłby w nim potencjalnego sojusznika, może nawet przyszłego członka swojego Towarzystwa. Opowiedziałby mu o swoich badaniach, o czarownicach i magii.
    Ale nie dziś. Już nie. Śmierć Laury uświadomiła mu wyraźnie, że się mylił. Nie w tym, że magia istnieje, a świat jest pełen istot, o których przeciętny człowiek nie ma pojęcia. Tutaj miał rację. Mylił się sądząc, że świat jest gotowy, by poznać te istoty, by przyjąć do wiadomości, że czarownice istnieją i je zaakceptować.
    Świat nie był gotowy, a czarownice słusznie się ukrywały.
    - Wierzę, że tak – powiedział powoli. - Ale jak do tej pory nie udało mi się znaleźć wystarczającego dowodu. I raczej już nie znajdę, po tym co się stało, pewnie nie dostaniemy dotacji na dalsze badania.
    - Cóż. - Carter patrzył na niego w zamyśleniu. - Ale nadal czegoś tu nie rozumiem. Czemu porywacze myśleli, że akurat Ciara jest czarownicą?
    - Och, przypuszczam, że to przez jej pochodzenie. - David machnął zdrową ręką. - Ciara jest Irlandką, a wśród osób badających magię panuje mit o pewnym miasteczku w Irlandii, ukrytym przed światem, gdzie mieszkają same czarownice. W związku z tym uznali, że Irlandka, która chodzi na zebrania Towarzystwa Zjawisk Paranormalnych, musi być czarownicą.
    - A ono istnieje? To miasteczko? - dopytywał detektyw. Hamilton spojrzał na niego zdziwiony.
    - Gdyby naprawdę istniało, już dawno bym o tym wiedział, zapewniam pana.
    Właściwie nie skłamał. Miasteczko istniało i David o tym wiedział. I już wcale się nie dziwił, że czarownice ukrywały się w nim przed światem.
    Nie planował prowadzić dalszych badań, skoro wiedział, że i tak nie może ich ujawnić. Ale przyszło mu na myśl, że wcale nie musi rezygnować ze swojej pracy. Może ją przekierować na coś innego, bardziej pożytecznego. Wiedział już, że czarownice żyją wśród zwyczajnych ludzi, tak jak i łowcy, którzy je mordują. Mógł temu zapobiec. Pomóc tym biednym kobietom ukryć się przed zabójcami, czyhającymi na nie tylko dlatego, że posiadają magię. Nie liczył już, że dostanie na to dotacje, ale uznał, że później będzie się martwić sprawami finansowymi. Teraz miał pomysł, nowy cel w życiu i nową nazwę dla swojej organizacji. Tajnej, rzecz jasna, skoro mieli pomagać czarownicom ukrywać się przed światem.
    Towarzystwo Ochrony Czarownic.
    Carter nie miał więcej pytań. Podziękował i skierował się do drzwi. Choć wciąż miał wątpliwości w paru kwestiach, musiał przyznać rację starszemu i bardziej doświadczonemu partnerowi. Nie było sensu drążyć. Tak czy inaczej, oskarżeni bez wątpienia byli winni. A ofiary po prostu miały pecha. I tak należało zakończyć tę sprawę.
    Inaczej musiałby pewnie zacząć wierzyć w czarownice.

    Erwin usłyszał zgrzyt zamka w celi i do środka wszedł jego adwokat, szczupły, postawny mężczyzna z brodą.
    - Wszystko gotowe. Dziś musisz tylko przejść badania u psychiatry. Jeśli pójdzie dobrze, szczegóły podam ci później.
    - Pójdzie. - Erwin oparł się o chłodną ścianę. - W końcu wierzę w magię, co może mi powiedzieć psychiatra, który nie wierzy w istnienie czarownic?
    - Świetnie. Dam ci znać, co, gdzie i kiedy. Ostatni raz ratuję ci tyłek. - Odwrócił się z zamiarem wyjścia.
    - A pozostali? - zapytał Erwin. - Zeznawali tak, jak się umówiliśmy. Powiedzieli prawdę, by dostać się do szpitala.
    Adwokat spojrzał przez ramię.
    - Nic nie mogę dla nich zrobić. W najlepszym wypadku skończą w psychiatryku. W najgorszym psychiatra uzna, że symulują i pójdą za kratki na długie lata. - Rozłożył ręce. - Trzeba było ich lepiej wyszkolić.
    - Szkoda, Alan miał potencjał. - Erwin pokręcił głową. - No cóż, trudno. A co z miasteczkiem?
    Adwokat westchnął, zerknął na zegarek i zatrzymał się w drzwiach celi.
    - Daj sobie spokój. To mit.
    - Jedna z nich wolała umrzeć, niż powiedzieć mi, gdzie się znajduje. Ona stamtąd pochodzi...
    - Powiedziałem, daj sobie spokój – przerwał ostro mężczyzna, ściszając głos. - Pomyślimy o tym, gdy będzie po wszystkim. Nie mam zamiaru uganiać się za irlandzkimi czarownicami. Mało tego paskudztwa zalęgło się w Stanach? Niech Irlandię ratują sobie Irlandczycy. Ty się martw dzisiejszymi badaniami – dodał i wyszedł. Strażnik pojawił się chwilę potem i zamknął celę.
    - I tak was znajdę – mruknął Erwin, kładąc się na twardej pryczy. - Wyjdę stąd i was znajdę, irlandzkie wiedźmy. Pewnego dnia zginiecie wszystkie. Co do jednej, podstępnej, irlandzkiej czarownicy.    

    - To co, pora do domu?
    Ian wyjął kluczyki i spojrzał w stronę auta. Ciara zerknęła na niego, potem na pozostałych. Znajdowała się pośród przyjaciół, otoczona ramionami ukochanego i starała się nie myśleć o przeżyciach ostatniej nocy. Najchętniej wzięłaby ciepły prysznic i poszła spać. Była pewna, że pozostali podzielają jej chęci. W końcu przez całą noc jej szukali. Ich wyczerpanie było równie widoczne, jak jej: zmęczone oczy, znużone miny i – w przypadku Iana – krew na ubraniu. Czarownica znów poczuła się winna.
    - Tak, wracajmy, już po wszystkim – zgodziła się Melissa. Wyglądało na to, że otrząsnęła się z szoku, jakiego doznała, gdy zrozumiała, że czarownice naprawdę istnieją. Inna sprawa, czy zaakceptowała takie wieści. Przez czas zeznań Ciarze wydawało się, że siostra Iana próbuje trzymać się jak najdalej od niej i Sharon. Poniekąd się nie dziwiła, w tym świecie czarownice były bardzo różnie prezentowane, najczęściej w samych negatywnych aspektach.
    - A ty, Sharon? Ktoś po ciebie przyjedzie? Dzwoniłaś już do rodziny? Na pewno się martwią. - Ian spojrzał na kobietę. Sharon stała razem z nimi na ulicy przed posterunkiem policji i w zamyśleniu przyglądała się przyjaciołom Ciary. Na pytanie Iana wzruszyła ramionami.
    - Nie, nikt się o mnie nie martwi. Poradzę sobie. Jak zawsze.
    - Powiedziałaś, że łowcy zniszczyli ci sklep, nie masz tu nikogo bliskiego, nic cię tutaj nie trzyma – odezwała się Ciara. - Może pojedziesz ze mną i Shanem do Irlandii?
    - Przemyślę to – stwierdziła Sharon po chwili. Ciara uśmiechnęła się.
    - To wspaniale.
    - W takim razie wszyscy jedziemy do mnie – zdecydował Ian. - Jest nas sześcioro, więc zamówię taksówkę. - Wyciągnął telefon i wybrał numer.
    Ciara zerknęła na Shane'a. Uśmiechnął się do niej, a jego błękitne oczy patrzyły się w nią z uczuciem. Wtuliła się w jego ramiona, szczęśliwa, że już po wszystkim. Shane zabierze ją teraz do domu, do rodziny, do miasteczka. Nie musiała się już martwić. Po raz pierwszy, odkąd obudziła się w ciemnej uliczce koło śmietnika, odkąd została wyrwana ze swojego świata i wylądowała tutaj, w Los Angeles – po raz pierwszy od tego czasu w końcu była w stanie uwierzyć, że naprawdę wróci do domu.
    Ian, Melissa i Judy pojechali samochodem jej przyjaciela, natomiast Ciara wsiadła do taksówki razem z Shanem i Sharon. Czarnowłosa czarownica nie odzywała się przez cała drogę, wyglądała, jakby intensywnie nad czymś rozmyślała.
    - Co się dzieje w Ciunas? - spytała Ciara cicho, by taksówkarz jej nie usłyszał.
    - Nie za dobrze. Kiedy wyjeżdżałem, Dervil szukała tej, która was tu wysłała. Wszyscy bardzo się martwią. Ustaliliśmy z naszymi rodzinami, że pojadę was szukać. Sądziłem, że znajdę tutaj was obie, ale w Los Angeles wylądowałaś tylko ty, mój kwiatuszku. - Shane uniósł jej dłoń i pocałował czule. Przez cały czas, odkąd przyjechała policja, nie spuszczał wzroku z ukochanej, jakby się bał, że znowu może ją stracić.
    - Jak to: nas? Ktoś jeszcze zaginął? - zdziwiła się Ciara. Shane westchnął i skinął głową.
    - Tak. Siobhan.

    Wrócili. Oboje, blondynka i jej chłopak. Joe odetchnął z ulgą, gdy wysiedli z auta. Teraz mógł przystąpić do drugiej części planu. W każdej chwili mogli wyjechać z miasta. Kiedy tylko odnajdą rudowłosą dziewczynę, wreszcie będzie mógł dokończyć robotę. Pieniądze szybko się kończyły, a kto wie, jak długo będzie musiał śledzić tę parę. Musiał oszczędzać. Joe nie cierpiał oszczędzać.
    Ale to nic. Gdy tylko wykona zadanie, dostanie tak dużo kasy, że będzie ustawiony na parę lat. Uśmiechnął się pod nosem i obserwował, jak jego ofiary oraz nie znana mu wcześniej brunetka wysiadają z taksówki, a chwilę później, razem z trzema innymi osobami, wchodzą do mieszkania.
    - Już niedługo – szepnął, patrząc za nimi przez chwilę. - Niedługo was dopadnę. Wasze dni są policzone, a moje... cóż, moje najlepsze dni dopiero się zaczną.