Drodzy Czytelnicy!

Rozdziały "Szczypty magii" publikujemy na blogu dla Was i chcemy poznać
Wasze opinie. Kolejny rozdział wstawimy, gdy poprzedni skomentują
co najmniej 4 osoby.
Przypominamy, że Wasze opinie są dla nas ważne, dzięki nim wiemy, że czytacie,
często również motywują nas do dalszego pisania. Pozdrawiamy serdecznie.

Słowik

Zapraszamy także na Słowika [klik], gdzie powstał oddzielny folder
"Szczypta magii", tam znajdziecie galerię postaci oraz słowniczek pojęć
(nie musicie mieć konta na chomiku, żeby przeglądać). Chomik jest tylko
dla czytelników. Jeśli ktoś jeszcze nie ma hasła (lub zapomniał), a chciałby
mieć, piszcie, podamy:) Zapraszamy też do komentowania postaci (tutaj lub
na chomiku), po pojawieniu się nowej postaci w rozdziale, pojawia się
również na Słowiku w folderze Galeria postaci:)

4.10.2020

Rozdział XXXIV. Nie czekam na jutro


    Słońce świeciło wysoko na niebie, a Ciunas już ogarnęła świąteczna gorączka. Główne obchody oczywiście odbywały się wieczorem, a jednak już od samego rana mieszkańcy nie mogli usiedzieć w miejscu. Przygotowania trwały w tempie, jakiego nie powstydziliby się najszybsi biegacze. Dla Rory'ego było to pierwsze święto bez Siobhan, wcześniej spędzali je wszyscy razem. On, Shane, Ciara i Siobhan właśnie. Rudowłosej złośnicy wszędzie było pełno, sprawiała wrażenie kochać tę wrzawę, jaką przynosiły ze sobą staroirlandzkie Święta Ognia.
    Zeszłego roku była gwiazdą, pomyślał z uśmiechem. Uznała, że ogniska to trochę za mało jak na Święto Ognia, postanowiła więc trochę nad nimi popracować. Stworzyła płomień tak wysoki, że wzbił się w niebo i rozdzielił, tworząc fantazyjne kształty. A wszystko przez docinki Shane'a i odrobinę zbyt dużą ilość grzanego wina. Dzieciaki były zachwycone, on przerażony, a Dervil wściekła. Tym razem będzie spokojnie. I smutno.
    Przyjrzał się swojemu odbiciu. Za długie włosy, lekki zarost, bo w ostatnich dniach nie miał nawet czasu, by się ogolić. Dżinsy i jasnobrązowa koszula w kratkę. Tak ubrany idzie na spotkanie z Dervil, przewodniczącą Rady. Oszalał. Będzie miał szczęście, jeśli go nie wyśmieje. Cóż, w końcu idą zbierać jagody. Spiął włosy w kucyk, ale część i tak wymknęła się spod gumki. Wzruszył ramionami. Idzie zdobyć informacje, nieważne jak wygląda.
    Rufus przeciągnął się, obrzucając mężczyznę niechętnym spojrzeniem, jakby chciał powiedzieć: idź wreszcie. Potem ponownie ułożył się na poduszce i zamknął oczy, dając do zrozumienia, że był ponad to.
    - No to idę.
      Kocur udał, że niczego nie usłyszał; Rory tylko westchnął i wyszedł z domu. Skierował się w stronę głównego placu, gdzie wszyscy mieli się zebrać. Miał przygotowany koszyk piknikowy i koc, przez co czuł się idiotycznie. Ciara i Siobhan utknęły gdzieś po drugiej stronie świata, a on szedł się bawić. Świat stoi na głowie.
    Stała razem z innymi, ubrana w jasne spodnie i zieloną bluzeczkę na ramiączkach. Włosy spięła wysoko, odsłaniając linię szyi. Widział ją taką pierwszy raz. Zawsze elegancka, przywdziana w szatę, z włosami rozpuszczonymi, ułożonymi w idealnym porządku. Uśmiechnął się, ruszając ku niej. Odwróciła się niemal w tej samej chwili. Spojrzała na niego spod długich ciemnych rzęs i splotła dłonie za plecami. Dostrzegł jak lekko przygryza dolną wargę. Jeszcze nigdy nie wydawała mu się równie piękna.
    Opanuj się, skarcił się natychmiast. Zatrzymał się przy Dervil i zawahał. Jak, na kocioł Dagdy, ma się przywitać? Wyciągnąć rękę? Skinąć jej głową? Pocałować w policzek? Odrzucił wszystkie opcje.
    - Cieszę się, że przyszłaś.
    Uśmiechnęła się i skinęła głową.
    - Ja również. Gotowy?
    Nie, na wszystkich bogów, nie był gotowy. A jednak potwierdził i zaproponował jej swoje ramię. Miał wrażenie, że nie jest sobą, że ktoś inny kieruje jego ciałem, nie zważając, czy mu się to podoba, czy nie. Ale niech mu banshee bieliznę pierze, jeśli nie miał na to ochoty.
    Ruszyli. Całe miasteczko dobrane w pary lub trochę większe grupki udało się na jagodobranie, miało ono trwać do wieczora, więc każdy wziął ze sobą prowiant i snuł plany piknikowe. Dopiero, kiedy wszyscy zbiorą się przy ognisku, obejdą targi, najedzą się i wybawią, tuż przez opowieściami najstarszych czarownic, każdy przyniesie swój kosz i rozstrzygnie się, kto wygrał tegoroczne jagodobranie. Rory jeszcze nigdy nie miał tego szczęścia, jednak nigdy go to nie martwiło, liczyła się dobra zabawa, a zbieranie jagód z Siobhan to prawdziwe wyzwanie. Dervil wybrała się z nimi po raz pierwszy, co zmieniało nieco postać rzeczy. Dla niej chciał wygrać. Zapewnić miłe wrażenia. Przy okazji wyciągnie z niej najwięcej informacji, ile się da.
    Przewodniczka przedarła się przez krzewy i pomachała do niego. Ruszył w jej stronę, podczas gdy ona zbierała jagody i wrzucała je do prowizorycznego koszyczka, będącego tak naprawdę podwiniętą koszulką. Uśmiechnęła się, kiedy ją dogonił, ale gdy zrobił kolejny krok, wyciągnęła rękę, każąc mu się zatrzymać.
    - Zaraz wejdziesz w pokrzywy. Musisz stawiać większe kroki.
    Uniósł brwi, spoglądając pod nogi. Faktycznie, niewiele brakowało. Zrobił duży krok, omijając zbiorowisko pokrzyw.
    - Masz dobry wzrok.
    Zaśmiała się, a śmiech ten zabrzmiał w jego uszach jak słodka obietnica. Zamrugał i pochylił się, podstawiając jej koszyk, by mogła przesypać do niego jagody.
    - Nie spodziewałeś się tego po kimś w moim wieku, co?
    Otrzepała dłonie i z jego pomocą wygramoliła się z dołu pełnego krzewów.
    Nie spodziewał się, że Przewodniczka okaże się taka... ludzka. Bez sztywnych zasad, poważnej miny. Żałował, że wcześniej nie poznał jej od tej strony. Wydawała się bardziej realna, ale wrażenie, które kiedyś na nim wywarła, wcale się nie zmieniło, przeciwnie, okazała się jeszcze wspanialsza.
    Szli ścieżką, wypatrując miejsca na przerwę i piknik. Dervil zbierała kwiaty, splatając je ze sobą w wieniec.
    - Kiedy byłam mała, stanowiło to moją ulubioną zabawę. Zawsze lubiłam kwiaty, a kiedy zabrakło mi dla nich czasu, miłość tę przeniosłam na zioła. - Zerknęła na niego i wplotła jeszcze kilka kwiatów.
    - Ja też zbierałem kwiaty. Badałem ich właściwości, spisywałem wszystko w takim ogromnym zeszycie. Do dziś gdzieś go mam, ale nie jestem zbyt dobry w przekształcaniu ich w leki. Zwykle podglądałem babkę Siobhan, kiedy warzyła swoje mikstury. Czasem zbierałem rośliny i przybiegałem do niej po radę. Specjalnie dla mnie odkładała wszystko i robiła tajemnicze mikstury, które potem najczęściej okazywały się naparem z ziół lub herbatką. - Zaśmiał się.
    - Och, robi je do dziś. Sama wzięłam kilka przepisów. Co nie oznacza, że tajemne wywary były tylko zabawą dla dzieci. Kiedy jeszcze należała do Rady, często warzyłyśmy coś wspólnie.
    Rory skinął głową. Potem całą tę wiedzę Triona przekazała swojej wnuczce, Siobhan, a dziewczynka wpadła na niecodzienny i niekoniecznie bezpieczny pomysł modyfikowania starych receptur. Wielokrotnie kończyło się to wybuchem lub zmianą tego, kto wypił eliksir w coś, delikatnie mówiąc, niezbyt urodziwego. Pamiętał, jak on sam kiedyś dał się namówić. Co prawda, był to podstęp, bo dziewczyna zapewniała, że zrobiła wszystko jak w przepisie... tylko zamiast przypływu energii, Rory dostał zielonej wysypki na całym ciele. Oczywiście rudowłosa czarownica zapomniała, jaki składnik dodała jako kluczowy i nikt nie miał pojęcia, w jaki sposób uwolnić go spod działania mikstury, w końcu Triona rzuciła czar łamiący działanie wszystkich innych. Nigdy więcej nie napił się ładnie wyglądającego napoju, jaki oferowała mu Siobhan, zalotnie trzepocząc rzęsami.
    Grupka dzieci przebiegła obok nich, śmiejąc się głośno. Widząc Dervil, każde zatrzymało się i powiedziało grzecznie: dzień dobry. Przewodniczka odpowiedziała uśmiechem i włożyła jednej z dziewczynek zrobiony przez siebie wieniec. Mała czarownica pisnęła radośnie, podziękowała i w podskokach udała się za przyjaciółmi.
    - Masz świetne podejście do dzieci.
    - Lata praktyki. - Zaśmiała się i wskazała ładną polanę. - Może tam?
    Potwierdził i odsunął gałąź, by Dervil mogła przejść bez pochylania. Wzięła od niego koc i rozścieliła go na zielonej trawie. Usiadła i wystawiła twarz do słońca, ciesząc się jego ciepłymi promieniami. Rory usiał obok, opróżniając piknikowy kosz. Sięgnęła do niego w tej samej chwili i ich dłonie na moment się spotkały. Oboje cofnęli się zawstydzeni.
    - No dobrze... - Podał Dervil talerzyk. - Wiem, że to kiepski moment na takie pytania... ale zastanawiam się, czy dowiedziałaś się czegoś o tych istotach z lasu, które widział Seamus? To bezpiecznie pozwalać dzieciom się tu bawić?
    Pokręciła głową.
    - Nie sądzę, by dzisiaj coś chciało nas skrzywdzić, Rory. Właśnie dlatego tu jestem, żeby w razie potrzeby odegnać to, co może zagrażać mojemu ludowi. Nie przyszłam, by się bawić, nie myśl, że nie jestem czujna.
    Nieznacznie skinął głową. Na wrota do Zaświatu, nie tylko on miał określony cel.

    Kirara przeciągnęła się, ziewnęła i ponownie ułożyła na parapecie, obserwując Siobhan spod przymrużonych powiek. Najwyraźniej doszła do wniosku, że wszystko jest w należytym porządku, ponieważ zamruczała cicho i pozwoliła sobie na drzemkę. Czarownica zerknęła na kotkę z uśmiechem i wytarła ostatni talerz. Nie lubiła bezczynności, a w domu Kistena miała niewiele do zrobienia. Uparła się, że przygotuje kolację i pozmywa. Jej uśmiech stał się jeszcze szerszy. Savage był pod wrażeniem jej potrawy i nie omieszkał dać jej tego do zrozumienia. Spłonęła wtedy zadowolonym rumieńcem, wiedząc, że to pierwszy szczery komplement, jaki jej powiedział.
    Ułożyła talerze w ładnym kredensie i zamknęła drzwiczki. Tutaj wszystko było ładne. Wysokie sufity, długie, wąskie okna, zasłony pasujące stylem i kolorystyką do wystroju wnętrz, ładne, nowoczesne meble, porcelanowa zastawa...
    Wszystko jej się podobało. Kanapa, na której wcześniej siedzieli z Kistenem, miała ciemnobrązowy kolor, pachniała skórą i była niesamowicie miękka. Podobnie łóżko w sypialni, którą dla niej przeznaczył. Omal nie otworzyła ust z zachwytu, kiedy otworzył drzwi i gestem zaprosił ją do środka. Wielkie łoże, na nim stosik mięciutkich poduszeczek różnych rozmiarów. Pokój urządzono w jasnych tonacjach błękitu i zieleni, połączenie nietypowe, ale w tym miejscu wyglądało bajecznie. Kolory zlewały się ze sobą niczym morskie fale podczas sztormu. A okolica! Wokół były tylko nieduże domki, ten Kistena był najwyższy. Miał trzy kondygnacje i dach, na którym można było spędzać czas. I patrzeć na mgły znad oceanu.
    Wytarła dłonie czerwoną ściereczką i miała zamiar skierować się do sypialni. Isabelle wciąż siedziała w lusterku, co zaczynało niepokoić czarownicę. Powinna jakoś ją wyciągnąć i pogadać. Wyjaśnić, jakie będą ich dalsze kroki. Szczerze chciała to zrobić, ale zatrzymała się wpół kroku, słysząc muzykę.
    Ciche dźwięki gitary, do których później dołączył męski głos. Nie rozumiała słów, mężczyzna nie śpiewał po angielsku ani irlandzku, ale język nie był Siobhan całkowicie obcy. Specyficzne brzmienie i akcent przypomniały jej prababkę i kołysanki, którymi nakłaniała ją do snu. Prababka mgliście pamiętała przodków opowiadających o dalekich podróżach, mówiących w obcych dla czarownicy językach. To francuski, przemknęło przez myśl Siobhan. Prababka uwielbiała francuskie kołysanki, których z kolei nauczyła ją jej babka.
    Zerknęła na wielki zegar wiszący nad drzwiami kuchennymi. Dochodziła pierwsza, czyli pozostawało trochę więcej niż godzina do czasu, gdy Kisten znów podda się klątwie. Zastanawiała się, czy to go uspokaja, czy słucha smutnej melodycznie muzyki, by pozbyć się własnego napięcia? Owszem, piosenka była piękna, nie brzmiała, jakby odtwarzała ją jedna z tych dziwnych maszyn, które miała Katerina. Była... żywa. Równie dobrze muzyk mógł znajdować się za ścianą... Zawahała się, chcąc wejść do sypialni Kistena. Może będzie zły, że mu przeszkadza? Przygryzła wargę.
    A co mi tam, zawsze jest na mnie zły.
    Zaczerpnęła tchu i ostrożnie uchyliła drzwi. Wiedziała, że wypadałoby najpierw zapukać, ale znała też jego reakcję. Natychmiast kazałby jej się wynosić. A jeśli wejdzie, to przecież nie wyrzuci jej siłą. Prawda? Przynajmniej miała taką nadzieję. Zajrzała do pokoju, dużego, o ciemnoniebieskich ścianach, z wielkim łóżkiem i... zatrzymała wzrok na mężczyźnie siedzącym na krześle przy oknie. Zasłony były odsłonięte, światło księżyca nieznacznie oświetlało jego twarz, poza tym w pokoju było ciemno. Niezwykłą twarz, pomyślała Siobhan, obserwując nieświadomego jej obecności Kistena. To z pewnością nie zdarzało się często, możliwość zaskoczenia go. To dlatego, że tej nocy oddał się muzyce. Oczy miał zamknięte, lica spokojne, jakby nic nie mogło zmącić jego świata. Trzymał gitarę, wygrywając na niej cudowne dźwięki. I śpiewał.
    Niech mnie Zaświat pochłonie, on potrafi śpiewać...
    Przez chwilę stała w ciszy, jedynie się przysłuchując. Kisten Savage był najbardziej zaskakującym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek los zesłał na jej drogę. Nie mogła nadziwić się, jak wiele o nim odkrywała i jak daleko była prawdy. Nie była pewna, czy kiedykolwiek uda jej się poznać go naprawdę. Wstrzymała oddech, ciągle patrząc na jego twarz. Taka skupiona... łagodna. Twarz mężczyzny, który mógłby być księciem z bajki, gdyby nie przesadzał z wywijaniem mieczem. Czuła uderzenia swojego serca, waliło jak szalone, miała wrażenie, że zaraz ją usłyszy. Jak miałby nie usłyszeć, skoro jej aż waliło w uszach. Jeszcze żaden mężczyzna nie doprowadził do tego, by zaczęła obawiać się samej siebie. Jemu się udało, wystarczyło, że zaśpiewał.
    Powędrowała wzrokiem niżej. Koszula, którą miał na sobie, była rozpięta, odsłaniała umięśnione ciało – rezultat lat spędzonych na ćwiczeniach. Czarownica mimowolnie zastanowiła się, czy to ciało jest równie twarde jak się wydaje. Jaka byłaby jego skóra, gdyby przesunęła po niej dłonią? Obwiodła każde zagłębienie... Zarumieniała się.
    Siobhan, zaczynasz mieć nieprzyzwoite myśli! Tracisz rozum! Obróciła się na pięcie z zamiarem jak najszybszego opuszczenia tego pokoju.
    - Uciekasz? Było aż tak źle?
    Zatrzymała się zmrożona, słysząc jego głos. Udawał. Udawał, że nie wie o jej obecności. Zacisnęła zęby. Najchętniej utopiłaby go w kotle Dagdy. Skoro na razie nie miała go w pobliżu, musiała się odwrócić. Spuściła wzrok, by na niego nie patrzeć, a przede wszystkim, by nie dostrzegł jej rumieńców. Ich spojrzenia spotkały się zaledwie na moment, ale to wystarczyło, aby ciałem czarownicy wstrząsnął dreszcz.
    - Nie... ja... nie chciałam... to znaczy, to było piękne...
    Pokręcił głową, uśmiechając się przeciągle. Jak ona nienawidziła tego uśmiechu. Jak bardzo jej się wtedy podobał.
    - Już nie jesteś taka wygadana, co?
    Zmarszczyła nos. Nie będzie się z niej naśmiewał, nie da mu ku temu powodu. Zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie.
    - Nie chciałam przeszkadzać. Ja też miewam takie odruchy, nawet jeśli wydają się dziwne w moim przypadku. Ale skoro już tu jestem i oboje o tym wiemy... - Usiadła na łóżku. - To było... niesamowite. Masz wspaniały głos. I ta piosenka... a właściwie co oznacza je n'attends plus demain? To po francusku, tak?
    Skinął głową, odstawiając gitarę. Miała ochotę zawołać, by tego nie robił. Chciała poznać go od tej właśnie strony.
    - Nie czekam na jutro. Dlaczego mnie podsłuchiwałaś?
    Posłała mu urażone spojrzenie.
    - Jeśli nie chcesz, żebym słuchała, daj mi zatyczki do uszu, inaczej się nie da. - Westchnęła. - Och, nie rób takiej miny. Powiedziałam, że podoba mi się twoja piosenka, po prostu przyjmij to do wiadomości, dobrze?
    - Niech będzie.
    Uśmiechnęła się i rozsiadła wygodniej.
    - No to opowiesz mi?
    Zamrugał, zbity z tropu. Przewróciła oczami.
    - Gdzie nauczyłeś się grać? I skąd znasz francuski? Opowiedz mi o sobie, Kist, nie wiem nawet, jak to się stało, że jesteś taki bogaty. Nie sądzę, by płacili ci tyle za zabijanie czarownic.
    Tym razem przyszła jego kolej, by westchnąć. Dlaczego zatrzymał ją, kiedy miała zamiar wyjść? Teraz czas, by spotkała go za to kara.
    - Nie za dużo pytań jak na jeden raz, rudzielcu?
    Nie powiedział: zjeżdżaj, nie mam zamiaru z tobą rozmawiać. Wyszczerzyła do niego zęby.
    - Opowiadaj po kolei, jeśli zgubisz wątek, to ci podpowiem.
    Prychnął. Chyba nie sądziła, że opowie jej o całym życiu? Tak po prostu? Czarownicy? Może i była inna, i czasem wzbudzała w nim sympatię, ale to nie zmieniało faktu, że urodziła się czarownicą.
    - Spędziłem kilka lat we Francji, chodziłem tam do prywatnej szkoły. To dało mi możliwość nauki języka i uczęszczania na lekcje gry. - Spojrzał na jej wyczekującą minę. Za żadne skarby nie pozwoli mu teraz skończyć. - No dobrze, niech będzie. Urodziłem się w Nowym Jorku jako jedyny syn i zarazem dziedzic bardzo wpływowej rodziny. Mój ojciec był właścicielem dużej firmy, odziedziczył ją po swoim ojcu, ten po swoim i tak dalej. Gorączka złota i te sprawy, jeśli wiesz o czym mówię. Moi przodkowie mieli fart, a jeden z nich okazał się nadzwyczaj przedsiębiorczy. Stary rodzinny biznes przekazywany z pokolenia na pokolenie. I koneksje rodzinne. Nie ma w tym ani jednej zasługi z mojej strony.
    Oparła się o poduszki, rozsiadając wygodnie.
    - Więc co robisz, gdy nie ścigasz biednych czarownic? Śpiewasz?
    Pokręcił głową i odwrócił się w stronę okna. Przez chwilę obserwował miasto.
    - Nie, biedna czarownico. To tylko rozrywka, przypomnienie dawnych lat.
    Czekała na dalsze słowa, ale te nie następowały. Zamiast tego Kisten wydawał się być pogrążony we wspomnieniach. Spoglądała w jego oczy i zdała sobie sprawę, że w ogóle nie zauważa tego, co podsuwa mu wzrok. Jego myśli błądziły już zbyt daleko. Czekała. I czekała. Aż cierpliwość rozwiała się, jak zapach ostatniego kwiatu bzu niesiony przez wiatr. Cisnęła w niego poduszką, licząc, że trafi go prosto w ten jego zgrabny nos. Złapał ją i odrzucił.
    - Co dalej, Kist?
    - Po pierwsze, Kisten, nie Kist. Nie zaprzyjaźniamy się, rudzielcu. A po drugie, to już cała opowieść.
    Siobhan poprawiła poduszki, udając, że wcale nie słyszała subtelnej próby pozbycia się jej. Zamiast tego poklepała miejsce obok siebie.
    - Ja nigdy nie podróżowałam. Całe moje życie było w Ciunas. Nie sądziłam, że świat jest tak wielki...
    - To tylko maleńka jego część. Ameryka to nie wszystko. Cóż, skoro mamy razem podróżować... może uda ci się zobaczyć więcej. - Niechętnie usiadł obok niej. - Późno już, Siobhan. Wolałbym zostać teraz sam.
    Zerknęła na zegarek. Piętnaście minut. Poczeka.
    - Jeszcze masz czas. Powiesz mi, jak to się stało? Że ciąży na tobie klątwa?
    Mała, upierdliwa czarownica...
    - A czy to takie ważne? Myślałem, że masz pomóc mi się tego pozbyć, a nie pełnić rolę mojego terapeuty?
    Czarownica zamrugała, spoglądając na niego dużymi oczami. Nie miała najmniejszego pojęcia, kim jest terapeuta. Nie powiedział nic więcej, więc czekała. Zerknęła na zegarek i szturchnęła go lekko. Chciała to usłyszeć jeszcze tej nocy.
    - Och, popełniłem błąd, ok?
    Przewróciła oczami i wzięła się pod boki. Odkrywca się znalazł.
    - Jaki błąd?
    Spojrzał na nią spod byka, aż omal się nie roześmiała. W końcu dał za wygraną.
    - Zabiłem kogoś, to chciałaś usłyszeć?
    A niech mnie sidhe porwą... to coś więcej niż błąd. Patrzyła na niego z przerażeniem, nie wiedząc, czy chce poznać dalszą część opowieści. Kisten Savage był mordercą. Nie niewinną ofiarą, był mordercą. Być może klątwa była karą, która miała go czegoś nauczyć. Czarownica odsunęła się, licząc na to, że łowca niczego nie zauważy.
    Zaśmiał się ponuro, widząc jej minę. Bała się go. Wreszcie, po tych wszystkich próbach, pozbycia się jej z tego świata, zaczęła się go bać. Co za ironia losu. Teraz mu ucieknie i pewnie już nigdy nie pojawi się na jego drodze. Tak jak tego chciał. Zerknął na zegarek, zostało mu pięć minut. Zamknął oczy. Cóż znaczy pięć minut?
    - Był napad. Mężczyzna zaatakował młodą ciężarną kobietę. Zwykły zwyrodnialec na przepustce. Wróciłem wtedy z Paryża i rozkoszowałem powrotem do domu. Uznałem, że nocny spacer dobrze mi zrobi. Kiedy człowiek jest tak młody, czuje się nieustraszony. Zobaczyłem, jak ten typ atakuje kobietę. Wydawało mi się, że jestem niepokonany, zapragnąłem zostać bohaterem. Kiedy ona upadła, a on wyjął nóż, rzuciłem się na niego. Szarpaliśmy się, krzyczałem do kobiety, żeby uciekała, ale ona się nie ruszała. Później dowiedziałem się, że uderzyła głową o krawężnik. Straciła przytomność, ale na szczęście rana na głowie nie była poważna.
    Ja byłem tylko trochę poharatany, nic takiego. Zostało mi tylko kilka niedużych blizn. Wyrwałem mu nóż i wyrzuciłem jak najdalej, wtedy wyciągnął pistolet. Szarpaliśmy się, aż broń wystrzeliła. On upadł martwy, a chwilę później usłyszałem w oddali syreny policyjne. Ktoś musiał zauważyć potyczkę przez okno i zadzwonić na komendę. Przekonałem się, że kobieta żyje i miałem zamiar wszystko wyjaśnić. Wtedy pojawiła się ona. Kobieta wyłoniła się z mroku, nie miałem pojęcia, jakim cudem się tam znalazła. Mężczyzna, którego zabiłem, był jej kochankiem. Czekał na nią. A ona postanowiła wymierzyć mi karę.
    - Przeklęła cię... - odezwała się cicho Siobhan.
    - Owszem. Pamiętam jej gniewny głos, jasne włosy rozwiane na wietrze... pamiętam jej twarz w każdym calu. Powiedziała, że będę pamiętał o tym, co zrobiłem. Że doświadczę tego każdej nocy. Równo o drugiej, dokładnie o tej samej godzinie, o której zginął jej kochanek. Popełniła jednak błąd. Po pierwsze, zobaczyła nóż, nie pistolet. Była na nim moja krew, więc uznała, że to narzędzie zbrodni, którego użyłem i które odtąd będzie mnie prześladować. Po drugie... była zbyt mściwa. Abym cierpiał przez lata, sprawiła, że każda inna rana, jaka zostanie mi zadana, wyleczy się, kiedy będę martwy, bym o świcie znów mógł się obudzić i czekać na kolejną noc... Tym samym dała mi czas, bym nauczył się zabijać. To nie było takie trudne, skoro nikt nie mógł zadać mi ostatecznego ciosu. Tak więc zacząłem zdobywać wiedzę i polować. Póki nie zginie ostatnia czarownica.
    Uderzenie zegara przerwało jego słowa. Zacisnął zęby, czując pierwszą falę bólu. Zawsze było tak samo. Zawsze pragnął skonać już przy pierwszym niewidzialnym ciosie. Osunął się na kolana, klnąc tak szpetnie, jak nie wypada w towarzystwie damy. Żałował, że nie poczekał z opowieścią do rana, ale nie chciał, żeby uciekła. Była jego nadzieją na odzyskanie normalnego życia. Gdyby ją stracił, nie przetrwałby tego. Tylko ona mogla mu pomóc. Zdjąć klątwę, lub doprowadzić do innych czarownic. A tam, być może, kryła się ta, która rzuciła na niego czar. Uśmiechnął się ponuro, kiedy nadszedł kolejny widmowy cios. Wytrzyma to, teraz, kiedy wiedział, że koniec jest blisko, mógł znieść nawet gorszy ból.
    Poczuł obejmujące go ramiona, dłoń wycierającą pot z jego czoła. Z trudem zorientował się, że leży na łóżku. Zmusił otępiałe ciało, by pozostało przy nim jeszcze przez chwilę. Otworzył oczy i zobaczył nad sobą zatroskaną twarz o drobnym piegowatym nosku. Zacisnął zęby, chcąc zatrzymać ten widok, jednak wszystko zaczęło się rozmazywać, a jego wzrok osnuła mgła. Nadchodziła śmierć, by wciągnąć go w swój upiorny taniec.
    - Siobhan...
    Dotknęła jego policzka, takie odniósł wrażenie. Poczuł to, choć już nie mógł zobaczyć. Ogarnęła go panika. Po raz pierwszy zaczął się bać, że będzie sam, kiedy się obudzi, że los spłata mu kolejnego figla. Chciał ją prosić, by tego nie robiła, nie uciekała, gdy on będzie martwy, by dała mu szansę. Nie zdążył. Stracił oddech i nie mógł już wykrztusić z siebie ani słowa. Nie powinien był kończyć opowieści na obsesyjnym mordowaniu czarownic.
    Dlaczego jeszcze nie uciekła?
    - Spokojnie, Kisten. Uratuję cię, słyszysz? Musisz tylko obudzić się o świcie...
    Czyżby rozum znów płatał mu figle? Naprawdę chce go uratować? Nadal? Tylko wydawało mu się, że słyszy w jej głosie łzy? Sam już nie wiedział, co dotarło do jego uszu, a co podsunął zdradziecki umysł. W końcu się poddał, pozwolił, by pochłonęły go objęcia śmierci. Ostatnie uderzenie serca wydało mu się tak głośne, jakby było młotem uderzającym w kowadło. Potem nastała cisza i nie było już nic.

    Uciskała krwawiącą ranę i raz po raz przytykała usta do jego ust, chcąc tchnąć w jego płuca choć odrobinę życia. Niestety, jego ciało wciąż pozostawało bez ruchu. Zero reakcji, nawet najmniejszej. W końcu się poddała i osunęła się na podłogę obok łóżka. Otarła łzy zakrwawioną dłonią, nie przestając szlochać. Wiedziała, że tylko umazała twarz krwią, jednak nie przejmowała się tym. Przez chwilę, kiedy widziała pojawiające się rany, myślała, że może mu pomóc, że wystarczy zatamować krwotok. Głupia, przecież była czarownicą, jak mogła sądzić, że to takie proste. Oparła się o ścianę i łkała cicho. Wiedziała, że on wróci, mimo to nie mogła powstrzymać łez. On nie był niczemu winien. Chciał uratować ludzkie życie, a przypłacił za to własnym. I płacił każdej nocy.
    Musi zabrać go do Dervil. Przewodniczka z pewnością będzie wiedziała, co robić. Zdejmie klątwę, która nigdy nie powinna istnieć. Tylko, że dom był tak daleko...
    - Ciągłe przeżywanie własnej śmierci. - Isabelle już od jakiegoś czasu siedziała u boku Siobhan, jednak zdecydowała się odezwać dopiero, kiedy czarownica straciła już większość łez. - To coś, czego obawia się każdy umarły. Mnie tego oszczędzono, ale znałam takich, którzy nie potrafili uwolnić się od własnej śmierci. Straszne.
    Czarownica spojrzała na swoją przyjaciółkę i skinęła głową. Sięgnęła po opakowanie chusteczek leżące na stoliku i zaczęła starannie wycierać ręce.
    - Rano będzie jak nowy, nie musisz tu siedzieć.
    - Wiem. - Siobhan pociągnęła nosem i wytarła twarz czystą chusteczką. - Ale chcę. Chcę być tu, gdy się obudzi. Żeby wiedział, że nie jest sam...
    Isabelle uśmiechnęła się nieznacznie.
    - Lubisz go.
    - A czemu mam go nie lubić? Kiedy nie próbuje mnie zabić, jest nawet sympatyczny...
    Martwa różowa dziewczyna parsknęła śmiechem, przez co Siobhan nieznacznie się skrzywiła. Przez chwilę miała nawet ochotę cisnąć poduszką w rozchichotanego ducha.
    - No co?
    - Nie, nic. - Isabelle nie przestawała chichotać. - Ja po prostu nie sądziłam, że on AŻ TAK dobrze całuje!
    Śmiejąc się zniknęła, nim rozgniewana i zarumieniona czarownica zdążyła zamachnąć się na nią gitarą Kistena. Śmiech jeszcze przez chwilę rozbrzmiewał w pomieszczeniu, podczas gdy Siobhan przeczesała dłonią włosy, chcąc nadać im porządek. Przez chwilę wpatrywała się w nieruchome ciało na łóżku. Była niemal pewna, że chciał, by została. Czuła to. Jeśli się pomyliła....
    Jeśli się pomyliłam, czeka mnie gwałtowna pobudka, pomyślała, kładąc się na brzegu łóżka.



8 komentarzy:

  1. Uch, nie położyłabym się obok, nawet jeśli wiadomo, że on się obudzi ;) Ach, za krótkie te rozdziały, stanowczo :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poczułam się tu taka samotna... Czy ja kiedyś się dowiem, jak to się skończy? :)

      Usuń
    2. Pewnie, cały czas piszemy :) Do końca jeszcze daleko, ale czytelnicy nie poganiają, więc nam się nie śpieszy :p Ale miło, że Ty jesteś :*

      Usuń
  2. Brak mi słów aby opisać swój zachwyt...czytam. znalazłem przypadkiem i nie mogę się nasycić. Zacznę znowu od początku czekając na kolejne rozdziały

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy za miłe słowa. Kiedy czyta się takie komentarze, aż chce się pisać dalej. Mam nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej i nie zawiedziemy.

      Usuń
  3. Ojejciu, mega rozdział, wciągnęłam się :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział. Czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń