Drodzy Czytelnicy!

Rozdziały "Szczypty magii" publikujemy na blogu dla Was i chcemy poznać
Wasze opinie. Kolejny rozdział wstawimy, gdy poprzedni skomentują
co najmniej 4 osoby.
Przypominamy, że Wasze opinie są dla nas ważne, dzięki nim wiemy, że czytacie,
często również motywują nas do dalszego pisania. Pozdrawiamy serdecznie.

Słowik

Zapraszamy także na Słowika [klik], gdzie powstał oddzielny folder
"Szczypta magii", tam znajdziecie galerię postaci oraz słowniczek pojęć
(nie musicie mieć konta na chomiku, żeby przeglądać). Chomik jest tylko
dla czytelników. Jeśli ktoś jeszcze nie ma hasła (lub zapomniał), a chciałby
mieć, piszcie, podamy:) Zapraszamy też do komentowania postaci (tutaj lub
na chomiku), po pojawieniu się nowej postaci w rozdziale, pojawia się
również na Słowiku w folderze Galeria postaci:)

6.11.2021

Rozdział XXXVIII. Yosemite

 

    Siobhan podciągnęła pod siebie nogi, szukając wygodniejszej pozycji. Nie rozumiała, co takiego ludzie widzą w podróżach samochodem. Były ciasne i ograniczały ruchy. Nie wiedziała, jak długo jest zamknięta w tej puszce, ale miała już serdecznie dość. Początkowo uważała, że podróż okaże się znośna, a nawet przyjemna. Zaczęła od przeglądania notatek, które sporządziła w nocy, zawinięta w koc Kistena. Wciąż dziwnie było jej zasypiać, gdy w pokoju obok on leżał martwy. Dlatego pisała, próbując przypomnieć sobie składniki i formuły mikstur, które przyrządzała jej babka. W przeszłości wielokrotnie pomagała je przygotowywać. Uwielbiała to. Zapach ziół, ciepło ognia i spokojne instrukcje babki. Triona od zawsze próbowała zaszczepić wnuczce wiedzę na temat magicznych mikstur, a ona chętnie się uczyła. Niestety o wiele częściej improwizowała, zamiast trzymać się przepisu. Była zbyt ciekawska. Opracowanie niezbędnych notatek zajęło jej większą część nocy. Cztery godziny później czekało ją nieprzyjemne przebudzenie, kiedy łowca uznał, że czas na sen się skończył. Kolejną godzinę później siedziała już w samochodzie, czytając własne notatki i tłumiąc odruch ziewania. Po jakimś czasie porzuciła przydzielone sobie zadanie i zachwycała się widokami. W chwili obecnej nie miała pojęcia, ile minęło czasu i wierciła się na siedzeniu pasażera.
    - Przestaniesz wreszcie?
    - Nie. Umieram w tej puszcze, Savage. - Wyciągnęła nogę i oparła ją o maskę rozdzielczą.
    Zerknął na jej nogę, postanawiając tego nie komentować. Zamiast tego włączył radio.
    - Zawsze mogłaś wziąć miotłę i polecieć.
    Wykrzywiła się i pokazała mu język. Znów zmieniła pozycję i zaczęła bawić się przyciskami radia. Zignorowała pochylającą się nad jej ramieniem Isabelle. Kisten był przeciwny zabraniu jej ze sobą, jednak Siobhan uznała, że pomoc ducha może im się przydać. Tym bardziej, jeśli zbieranie ziół w miejscu, do którego jechali nie było do końca legalne.
    Czarownica drgnęła, gdy dłoń Kistena zacisnęła się na jej nadgarstku.
    - Przestań - mruknął, nim ją puścił. Westchnęła i odsunęła się od radia.
    - Nudzę się - burknęła, wbijając wzrok w widok za oknem. - Porozmawiaj ze mną. Na przykład... te wysokie drzewa przy drodze, które kilka razy mijaliśmy. Te z dziwnie rozłożonymi liśćmi... Nigdy nie miałam okazji zapytać jak się nazywają.
    - To palmy.
    Posłała mu znużone spojrzenie.
    - Aż dwa słowa, jestem pod wrażeniem.
    - Powiedz jej komplement - poradziła Isabelle, ściszając głos do konspiracyjnego szeptu. Łowca tylko na nią zerknął. - No dalej, nie wstydź się. Powiedz, że ma piękne, duże oczy.
    - Isabelle - syknęła czarownica.
    - Co? Nie chcesz usłyszeć czegoś miłego? Próbuję wam pomóc!
    - Pomóc? - Siobhan uniosła jedną brew.
    - No tak. To przecież widać, że macie ochotę się na siebie rzucić. Nie rozumiem, dlaczego się wstydzicie... Hej, Kisten, dlaczego jeszcze się na nią nie rzuciłeś?
    - Dałem słowo, że jej nie zabiję.
    Isabelle otworzyła usta, jakby chciała powiedzieć "ùuuu", a Siobhan odwróciła się w stronę okna.
    - Ale że aż tak? Domyślałam się, że z ciebie niezły ogier, ale żeby od razu zajechać dziewczynę... - Gwizdnęła, a łowca zaniósł się nagłym atakiem kaszlu. - Ruda, nie martw się, aż tyle to on nie pociągnie.
    Samochód gwałtownie się zatrzymał i zaskoczona Isabelle przelewitowała przez szybę. Łowca sięgnął do plecaka Siobhan i wyłowił z niego lusterko. Czarownica przyglądała mu się ze zdumieniem. Zamrugała, gdy wysiadł i po chwili pospieszyła za nim.
    - Co chcesz zrobić? - zawołała, doganiając mężczyznę.
    - Wyrzucę to lusterko razem z upierdliwym duchem - wyjaśnił, biorąc zamach.
    - Och, przestań. Jest irytująca, ale przecież jej tu nie zostawimy...
    - Jest martwa, nie zrobi jej to różnicy.
    - Kisten. - Siobhan zerknęła na dziewczynę w różu, która po raz pierwszy zaniemówiła. - Daj spokój. Oboje wiemy, że tylko ją straszysz.
    - Nie potrzebujemy jej.
    - Potrzebujemy. A ona nas.
    Westchnął i opuścił rękę. Oddał lusterko czarownicy, czując, że tego pożałuje.
    - Jedźmy dalej. Za pół godziny powinniśmy dotrzeć na miejsce.


    Nie rozmawiali przez resztę drogi. Nawet Isabelle zachowywała względną powściągliwość. Gdy tylko znaleźli miejsce do parkowania po przekroczeniu Arch Rock, wyłowili z samochodu plecaki i ruszyli oznakowaną drogą. Już po kilku metrach Siobhan odzyskała swój zwykły poziom energii i porzuciła milczenie na rzecz zachwytów nad... cóż, wszystkim. Dotykała kory drzew, wdychała zapach roślin i czuła się niemal jak w domu. Najchętniej zboczyłaby z drogi i od razu zaczęła szukać ziół, ale ostatecznie przyznała łowcy rację, że najlepiej będzie zacząć od znalezienia miejsca na obóz.
    - Myślę, że dobrze byłoby rozbić... jak to nazwałeś?
    - Namiot.
    - No więc namiot możemy rozbić w pobliżu wody. Tam powinno być najwięcej roślin, których potrzebuję. I przy skałach. - Zerknęła na mapę, którą wcześniejschował w jej plecaku. - Chcę zobaczyć te sekwoje. I wodospady.
    - Chcesz zwiedzać czy szukać ziół? - Skręcił na węższą drogę, prowadzącą ku rzece.
    - Należy łączyć przyjemne z pożytecznym. Jestem tu pierwszy i ostatni raz. - Zerknęła na niego. - Jesteś pewien, że nocleg to dobry pomysł?
    - Nie sądzę, byśmy zdążyli wrócić, a do namiotu nikt nie będzie nam zaglądał. Nie jest to coś na co mam ochotę, ale poradzimy sobie.
    - Spójrz na to inaczej, ruda. On będzie sztywny i cały twój - wtrąciła Isabelle. Oboje zgodnie ją zignorowali.
    - Sprawa wyglądałaby inaczej, gdyby była z nami czarownica, mogąca znaleźć to, czego potrzebujemy zaklęciem - kontynuował.
    - Nie potrafię rzucić takiego czaru.
    - To co z ciebie za czarownica? Zero pożytku.
    Siobhan zwinęła mapę i trzepnęła nią ramię łowcy. Posłał jej tylko przelotne spojrzenie. Gdy zamachnęła się po raz kolejny, cofnął się o krok i odebrał jej rulonik. Uśmiechnął się, składając mapę we właściwy sposób.
    - Bezużyteczna i agresywna.
    - On chyba nie bardzo rozumie pojęcie komplementu... - szepnęła do czarownicy Isabelle.
    - Nie jestem czarownicą ziemi, więc sobie daruj.
    Tym razem przyglądał jej się chwilę dłużej. Wsunął ręce do kieszeni i kopnął leżący na drodze kamyk.
    - Czarownicą ziemi?
    Słyszał, że czarownice łączą się z żywiołami, ale nigdy nie miał okazji dowiedzieć się czegoś więcej. Widywał wiedźmy wpływające na rośliny, jednej udało się nawet wezwać burzę, ale to tyle. Siobhan była pierwszą, która na jego oczach wznieciła płomienie. Nigdy nie rozmawiał ze swoimi  ofiarami, nie sądził też, by któraś z nich miała ochotę zdradzić mu, jak działa ich magia.
    Siobhan tylko skinęła głową.
    - Zatem to prawda, że  każda z was włada jakimś żywiołem? Jednym?
    - Jednym - potwierdziła. - Jednak nie nazwałabym tego władaniem. Raczej powiązaniem. - Chwyciła jego ramię, gdy natknęli się na drzewo zagradzające drogę. Przeszła po nim, wspierając się na łowcy.
    - I to decyduje, jakie czary możecie rzucać?
    - Nie. No w sumie trochę tak. - Pokiwała głową, czekając, aż Kisten zeskoczy z pnia. - To skomplikowane.
    - Dlaczego nie możemy wybrać częściej uczęszczanego szlaku? - wtrąciła Isabelle, wznosząc się do poziomu drzew. Siobhan spojrzała na nią. Widok lewitującej dziewczyny w różu sprawił, że poczuła się nieswojo. Widywała duchy, jednak Isa była pierwszym, którego zdecydowała się zatrzymać.
    - Robimy coś nielegalnego. Lepiej, żeby nie widziano, że zbieramy tu zioła.
    Ona sama nie zamierzała narzekać. Bliskość natury i szlak, który można było przejść tylko pieszo przypominały jej dom. Na samą myśl o zielonej wyspie poczuła ukłucie tęsknoty. Wiele by dała, żeby dowiedzieć się, co robią teraz jej bliscy. Czy Ciara i Shane są teraz razem? Powinni. Należeli do tego typu par, które wydawały się wręcz stworzone do tego, by być razem. Jak dwie połówki tego samego owocu. Miała też nadzieję, że jej matka nie martwi się za bardzo.
    - Gdzieś tu jest rzeka, prawda? - zagadnęła, odganiając ponure myśli. Nie będzie się zamartwiać, zamiast tego skupi się na działaniu. A dzięki temu wróci do domu i mocno uściska wszystkich bliskich.
    - Bridalveil Creek, niedaleko - padła krótka odpowiedź.
    Spojrzała na łowcę z ciekawością. Wsunęła dłonie do kieszeni i dołączyła do niego, przeskakując nad kępkami trawy. Absolutnie nie przeszkadzało jej, że zboczyli ze ścieżki.
    - Skąd ta nazwa?
    Kisten zerknął na nią i zatrzymał się wśród drzew, skąd rozpościerał się widok na rzekę.
    - Tragiczna historia. Miejsce jest przeklęte, ilekroć jakaś młoda para przyjeżdża do Yosemite na sesję zdjęciową, panna młoda kończy w toniach Bridaveil Creek. Stąd też nazwa samego parku. - Oparł się o drzewo, patrząc na szemrzącą wodę. - W języku Indian Yosemite oznacza zabójcę. Ale nie martw się, nie jesteś panną młodą, więc powinnaś czuć się bezpiecznie.
    Kiedy przesuwała wzrokiem od łowcy do rzeki i z powrotem, jej oczy stały się większe, a twarz nieco zbladła, czyniąc piegi jeszcze bardziej widocznymi. Otworzyła usta, jednak nic nie powiedziała. Znów spojrzała na rzekę. Jej konsternację przerwał śmiech Kistena. Dopiero po chwili dotarło do niej, że śmieje się z niej.
    - Zmyśliłeś to wszystko, Savage? - zapytała cichym, złowróżebnym głosem.
    Jedyną odpowiedzią był kolejny wybuch śmiechu. Łowca był tak rozbawiony, że pochylił się i oparł dłonie na kolanach. Jedyną osobą w Ciunas, która robiła sobie żarty z Siobhan, był Shane. Nikt inny się nie odważył.
    - A niech ci banshee gacie pierze! - Uniosła się słusznym, jak jej się wydawało, gniewem i pchnęła mężczyznę w pierś. Na tyle mocno, by zaskoczony chwycił ją za ramię w momencie, gdy kawałek ziemi osunął im się spod nóg i oboje runęli w dół niedużego urwiska. Prosto w zimne objęcia Bridalveil Creek.
    Kisten wynurzył się pierwszy, wypluwając wodę. Odgarnął włosy z twarzy i rozejrzał się w poszukiwaniu nieokrzesanej wiedźmy. Jej głowa znalazła się nad powierzchnią chwilę później, wiedźma wydawała z siebie dźwięki niczym prychająca kotka.
    - Do reszty ci odbiło?! Chciałaś nas potopić? - Woda spływała po twarzy i włosach Kistena, psując jego groźną minę. Być może psuł ją też fakt, że sam nie był pewien czy ma ochotę zamordować tę rudą wiedźmę czy może się roześmiać. Zimno rzeki przenikało do jego kości, przez co bardziej optował za morderstwem.
    - Nie taki był plan - burknęła, robiąc krok w stronę brzegu. - Nie jęcz, woda nie sięga ci nawet do brody.
    - Więc utopmy tylko ciebie - zaproponował ugodowo, chlapiąc wodą w jej twarz.
    Pisnęła oburzona i odgarnęła włosy, które woda przesunęła na jej twarz. Jej ramiona i dłoń zasłaniająca twarz zadrżały. Łowca uniósł brwi, zrównując się z czarownicą. Teraz woda sięgała mu zaledwie do połowy piersi.
    - Ej, chyba nie będziesz teraz płakać?
    Ledwie skończył zdanie, Siobhan wyrwał się cichy chichot. Chwyciła łowcę za ramiona i wciągnęła go pod wodę. Zaśmiała się, nim poczuła jego ramiona obejmujące ją w pasie i wytrzymała oddech gdy pociągnął ją ku sobie.
    Martwa, różowa dziewczyna unosiła się nad brzegiem, obserwując tę szamotaninę ze zdumieniem malującym się na twarzy. Zastanawiała się, czy jej towarzysze zdają sobie sprawę z tego, jak głupio to wygląda. Zapewne nie, skoro zaśmiewali się jak dzieciaki napędzane czekoladą. Wzruszyła ramionami i przeniosła wzrok na bezchmurne niebo. Poczeka. W przeciwieństwie do dwójki na dole, ona miała mnóstwo czasu.
    W końcu pluski na dole ucichły. Kisten wspiął się na brzeg i podciągnął Siobhan. Czarownica zachwiała się i przytrzymała ramienia mężczyzny, a po chwili oboje opadli na trawę. Łowca uspokoił się jako pierwszy i to jemu najpierw wrócił rozum, jak zauważyła Isabelle.
    - Nasze rzeczy.
    - Co z nimi? - sapnęła Siobhan, wyciskając wodę z włosów. Nie było to łatwe przy takiej ilości loków.
    - Odpłynęły. Wszystkie. Jesteś ciekawa dlaczego? - zapytał cierpkim tonem. - Bo postanowiłaś mnie utopić. Wspaniale.
    Czarownica spojrzała na nurt rzeki i jak gdyby nic się nie stało wróciła do osuszania włosów.
    - Nie jojcz, Savage.
    - Co? - Gwałtownie obrócił się w jej stronę. - Nie dociera do ciebie, że wszystko co ze sobą zabraliśmy przypadło? Łącznie z namiotem?
    - A mam się tym przejmować, bo...? - Odrzuciła włosy na plecy i spróbowała wykręcić koszulkę bez zdejmowania. Wyszło raczej marnie. - Mówiłam, nie jojcz, wszystko się znajdzie. Bardziej martwi mnie to, ile potrwa suszenie.
    Uniosła dłonie i wykonała formację gestów, przypominających zaplatanie niewidzialnych żyłek. Nie do końca niewidzialnych, Kisten dałby głowę, że dostrzegł delikatne błyski pomiędzy jej palcami. Jakby splatała pajęczą sieć, zbyt delikatną,by ją zobaczyć, lecz rzeczywistą. Nie miał też pojęcia, co znaczą szeptane przez czarownicę słowa. Magia. Tylko  tyle wiedział, Siobhan właśnie rzucała czar. Nie był pewien, czy chce wiedzieć więcej.
    Po chwili dostrzegł dwa plecaki płynące pod prąd. Dryfowały powoli, jakby było to zupełnie normalne. Gdy znalazły się przy brzegu, Siobhan pochyliła się i wyciągnęła je na trawę. Posłała Kistenowi pełne samozadowolenia spojrzenie.
    - A nie mówiłam?
    - No dobra, może jednak czasem się przydajesz.
    Wyszczerzyła zęby w uśmiechu i usiadła obok łowcy. Poprawiła bluzkę, czując, że ta przywiera do jej ciała w wyjątkowo nieprzyjemny sposób.
    - Nienawidzę mieć mokrych ubrań. Jak myślisz, daleko stąd do naszego obozowiska? Chciałabym to z siebie zdjąć.
    - Zdejmuj - zgodził się, kładąc na trawie. - A nie możesz wysuszyć wszystkiego magią?
    Pokręciła głową.
    - Kiedy ostatnim razem próbowałam wysuszyć pranie, przesadziłam z ciepłem i podpaliłam ulubiony sweter Rory'ego. I kilka innych jego rzeczy. Chcesz spróbować?
    - Spasuję - parsknął. Podniósł się i zaczął sprawdzać plecaki. - Ten Rory musi cię bardzo lubić, skoro nie zadusił cię po wszystkim.
    - Rory'emu brakuje asertywności, trudno mu odmówić nawet, jeśli wie, czym moje prośby się skończą. A zwykle kończą się podobnie. - Wzruszyła ramionami. - Ale to dobry facet. To jak, daleko? - wróciła do poprzedniego tematu.
    - Daleko. Będziemy musieli się przemęczyć.
    Założył plecak i zaczął wspinać się na ścieżkę, gdzie czekała na nich Isabelle. Tym razem Siobhan poradziła sobie bez pomocy; nawet udało jej się go wyprzedzić. Nie rozmawiali wiele, skupiając się na drodze. Kisten wyznaczał trasę, a Siobhan rozglądała się w poszukiwaniu potrzebnych jej ziół. Jeden z gatunków znalazła tuż przy moście Phono, kiedy przekraczali rzekę. Udało jej się zerwać trochę i ukryć w plecaku, nim ktoś mógł to zauważyć. Było to zadziwiająco łatwe, skoro nie spotkali nikogo idącego tą samą trasą. Isabelle unosiła się trochę nad drzewami, by w razie potrzeby ostrzec towarzyszy. Nie było takiej potrzeby.
    Ku ogromnej radości Siobhan, Kisten zgodził się iść dalej tą samą trasą, dzięki czemu czarownica mogła przyjrzeć się słynnym skałom, które tak zachwalano w podarowanym jej przez łowcę przewodniku. Niespiesznie minęli wodospad Ribbon, który wzbudził podziw zarówno Siobhan jak i Isabelle i zrobili przerwę przy szczycie El Capitan. Czarownica wydobyła z plecaka koc i rozłożyła go na trawie, zadowolona, że Kisten zdecydował się na wodoodporne plecaki. W ten sposób większość rzeczy pozostała sucha, nie licząc tego, co mieli na sobie.
    - Mam dość, odwróć się - nakazała dziewczyna, wygrzebując z plecaka zapasową bluzkę i parę spodni. - No już! - ponagliła go, chcąc jak najszybciej zdjąć wciąż mokre ubranie.
    - Nie dasz popatrzeć? - Mężczyzna leniwie wyciągnął się na kocu i ułożył ręce pod głową.
    - Nie! - Rzuciła bluzką, celując w jego twarz. Mokrą bluzką. Kisten odrzucił jej strój, posłusznie zamykając oczy.
    Ewentualnie mógł wyświadczyć czarownicy tę przysługę, pomyślał z uśmiechem. Nie protestował też, gdy zadecydowała, że przyjrzy się z bliska skalnej formacji w poszukiwaniu ziół. Właściwie to nawet się ucieszył, bo czarownica zabrała ze sobą upierdliwą umarlaczkę, zapewniając mu chwilę spokoju.


    Nie myliła się, mając nadzieję, że większość ziół znajdzie w pobliżu wody. Zebrała je do koszyka, który ustawiła na dużym głazie. Niektóre rosły między kamieniami w rzece, więc musiała zdjąć buty i po nie wejść. Tym razem podwinęła nogawki i uważała, by nie zamoczyć ani kawałka ubrania. Nie miała już nic na zmianę, więc resztę dnia musiałaby spędzić mokra. Uwielbiała wodę, jednak to uczucie nie obejmowało mokrych ubrań. Wyprostowała się, spoglądając na łowcę wylegującego się na kocu. Zdmuchnęła pasemko włosów, które wymknęło się spod koka i uparcie wpadało jej do oczu.
    - No i kto teraz jest bezużyteczny? - mruknęła.
    Wyszła z wody i włożyła zioła do koszyka. Isabelle siedziała obok, wymachując nogami.
    - Ale w razie czego to on będzie bronił cię przed niedźwiedziem - zauważyła martwa dziewczyna.
    - Taak, skrzywi się, a biedny misio ucieknie w popłochu - prychnęła w odpowiedzi. - Poza tym nie jestem pewna, czy naprawdę są tu niedźwiedzie. Widziałam tylko jelenia.
    - Są, widziałam jednego, gdy wy pluskaliście się w rzece. - Nogi w różowych pantoflach majtały coraz szybciej.- Masz już wszystko?
    Siobhan pokręciła głową, przeglądając zawartość koszyka. Zbierała razem zioła tego samego gatunku i przewiązywała je tasiemką. Wiedziała jak ważne jest to, by żadne źdźbło nie zaplątało się z innymi. Takie, zdawałoby się, drobne błędy mogły całkowicie zmienić działanie mikstury. Niekontrolowane zmiany mogły być bardzo niebezpieczne. O wiele gorsze niż wysypka, którą sprowadziła na Rory'ego, kiedy byli dziećmi.
    - Potrzebuję jeszcze dwóch ziół. Jedno z nich rośnie na tych skałach. - Wskazała szczyt El Capitan.
    Isabelle spojrzała w tamtym kierunku, mrużąc oczy. Jej wzrok nie działał jak ludzki, jednak robiła to z przyzwyczajenia.
    - Nie widzę niczego na normalnym poziomie.
    - Spójrz wyżej. - Ostatnia wiązanka wylądowała w koszyku.
    Isabelle uniosła głowę.
    - Yyy... wlecisz tam na miotle?
    Czarownica prychnęła i opuściła nogawki spodni. Miała dość żartów o miotłach. Rozumiała Kistena, ponieważ był zwyczajnie wredny, ale Isabelle? To świat, czy ona sama się tak stoczyła? Wyciągnęła dłoń po buty, jednak zawahała się, spoglądając na skalną ścianę. Boso pójdzie znacznie łatwiej. Odetchnęła, wdychając ciepłe, przesycone zapachem lasu powietrze. Na rozszalałe sidhe, jest Irlandką, nie ma mowy, by pokonała ją skała.
    - Wejdę tam.
    Uniesione brwi i skrzywione usta martwej dziewczyny dały jej do zrozumienia, że nie podziela jej entuzjazmu. Trudno, skoro nie ufa umiejętnościom Siobhan, będzie miała niespodziankę. Czarownica podeszła do skały i chwyciła wystający kawałek. Podciągnęła się bez trudu, a potem zrobiła to jeszcze raz. Uśmiechnęła się do zaniepokojonej Isabelle, zadowolona z łatwości, z jaką przyszła jej wspinaczka. Od dziecka wspinała się na drzewa i przesiadywała na dachach, wspinaczka po skale nie mogła być dużo trudniejsza. Powtarzała to sobie w myślach za każdym razem, gdy czuła, że jej stopy tracą stabilność oparcia. Także za każdym razem, gdy nie miała gdzie się chwycić lub postawić nogę. Wspinała się znacznie wolniej, niż planowała, ale nadal się wspinała. Gdy zejdzie, będzie udawała, że tak właśnie miało być.
    Na szczęście zioła, które dostrzegła znajdowały się na poziomie jakichś dziesięciu metrów, wyżej na pewno nie udałoby się jej wejść. Nie było też bez znaczenia, że użyła zaklęcia zmniejszającego wagę ciała. Nie oszukiwała. Magia jest po to, by jej używać. Zadowolona, a także lekko zdyszana, wyciągnęła rękę, by zerwać pierwszy liść.
    - Do reszty ci odbiło? Są lepsze powody na samobójstwo! - rozległ się głos z dołu.
    - Może opowiesz mi o swoich planach, gdy będę na dole, Savage?
    Zerknęła na niego i natychmiast pożałowała. Było wysoko. Trochę za wysoko jak na jej gust.
    - To znaczy, gdy będę cię zeskrobywał z ziemi?
    Pokazała mu palec, który jak zauważyła, powszechnie uważano za obelżywy. Palec albo gest, do tego jeszcze nie doszła. Tym razem nic nie powiedział, więc na powrót skupiła się na zadaniu. Zrywała kolejne liście, wtykając je do prowizorycznej torby, jaką był związany w odpowiedni sposób sweterek. Dopiero, gdy uznała, że ma wystarczającą ilość, zdała sobie sprawę z drżenia prawej nogi. Niedobrze, czas schodzić. Pierwszy krok nie był łatwy, wciąż musiała zapanować nad nogami, ale dała sobie radę. Gdy zeszła jeszcze trochę, jej ciało wróciło do normy. Odetchnęła z ulgą i nieznacznie przyspieszyła. A potem poczuła jak jej stopa osuwa się z podparcia i runęła w dół.


    Trucizna. To nigdy nie zdarzało się w Ciunas. Nie tacy ludzie tam żyli. Kiedy to się zmieniło?
    Rory przeczesał włosy dłonią, bardziej je wichrząc niż przygładzając. Sięgnął po kolejny kawałek drewna i zdmuchnął z niego wióry. Świat stawał na głowie, ale życie toczyło się nadal. Wystarczająco długo skupiał się na zniknięciu przyjaciółek, musiał w końcu wrócić do pracy. Miało to oczywiście swoje zalety. Drewno zawsze działało na niego uspokajająco. Lubił czuć pod palcami jego fakturę, zapach. Praca z drewnem była o wiele łatwiejsza niż zabawa w detektywa.
    - Wreszcie zająłeś się pracą - usłyszał głos ojca. - Co to za projekt?
    Niall O'Riley podniósł jedną z gotowych desek i uważnie obejrzał ją z każdej strony. Odkąd cztery lata temu pozwolił synowi samodzielnie wykonywać zlecenia, ciągle to robił. Sprawdzał czy wszystko zostało zrobione jak należy. Od trzech lat nie musiał wygłaszać uwag. I tym razem skinął tylko głową.
    - Crista prosiła o nową szafę.
    - Ach, tak, wspominała o tym raz czy dwa... - Niall wziął kilka gotowych desek i, siadłszy na podłodze, zaczął je skręcać.
    - Sześć razy, tato.
    Ojciec mruknął potwierdzająco. W Ciunas słynął zarówno z talentu stolarskiego jak i krótkiej pamięci. Oraz gubienia notek sporządzonych przez jego żonę.
    - Słyszałem, że trucizna, którą wypiła Aoife była tylko źle wykonaną mieszanką ziół - odezwał się znad swej pracy Niall.
    - Drobny błąd, jak twierdzi Triona.
    - Zdumiewające jak łatwo doprowadzić do tragedii. To pechowy rok dla naszej wioski.
    Dla Rory'ego najbardziej zdumiewające było to, że wciąż uważano, że wszystko  dzieje się przypadkiem.
    - Akurat Aoife musiała dostać ten napój. Nie sądzisz, że mimo wszystko, ta mieszanka musiała jakoś do niej trafić?
    Wystarczyło zmienić jeden składnik, by uzyskać napar łagodzący ból. Lub stworzyć truciznę, która zablokuje drogi oddechowe. Wygodne, gdyby ktoś chciał się pomylić. Rory'emu nie udało się dłużej porozmawiać z Aoife, jednak wiedział, że miała to samo zdanie. I była przerażona.
    - Myślę, że powinniście z mamą trochę bardziej na siebie uważać. I nie mówić o wszystkim sąsiadom.
    Wysunął szufladę i wyjął dłuto z zieloną rączką, swoje ulubione. Pochylił się nad drzwiami szafy i zaczął starannie wycinać zdobienie.
    - Powiedz to matce, jeśli ja zabronię jej plotek z sąsiadką, będę musiał zabunkrować się u ciebie i czekać, aż wytłucze całą zastawę. - Zerknął na syna. - A potem zacznie dręczyć mnie o nową. To był wypadek, synu - dodał, wracając do pracy. Przewodniczka powiedziała, że nie ma się czym martwić, więc nie ma.
    Rory pokręcił głową w milczeniu. Dervil uznała, że nic się nie stało, więc mieszkańcy Ciunas myślą tak samo. Zawsze tak było, sam Rory również nigdy nie pomyślałby o negowaniu jej słów. A jednak zaginięcie Siobhan i Ciary również nie było dla niej większym problemem.
    Znów przeczesał włosy dłonią i syknął, trafiając na guza, którego dorobił się podglądając Przewodniczkę przy rzucaniu zaklęcia.


    Nie spadała długo. Nie zdążyła się nawet wystraszyć, kiedy jej ciało zderzyło się z ziemią. Zdążyła natomiast wyszeptać słowo zmieniające czar lekkości tak, by bezpiecznie wylądowała. Zdążyła. Więc dlaczego, na wyjącą banshee, czuła ból? Jęknęła, próbując się podnieść, ale ręką Kistena zatrzymała ją w pozycji leżącej.
    - Nie ruszaj się, mogłaś uszkodzić kręgosłup. Możesz oddychać?
    - Nie, umarłam. Nie widać? - Westchnęła widząc jego minę. - Z moim kręgosłupem wszystko dobrze. Zaklęcie złagodziło upadek. Tylko noga...- Umilkła, kiedy przesunął się i dotknął jej kostki.
    Skrzywiła się. Zabolało. Widok krwi na porwanej nogawce spodni także nie przyniósł jej ukojenia. Patrzyła jak Kisten podwija materiał, odsłaniając skórę. Szpeciły ją dwa rozcięcia i kilka otarć. Sama kostka wydawała się lekko opuchnięta.
    - Nie jest źle, wciąż mam nogę.
    - Rozumu też ci nie przybyło - mruknął, przesuwając rękami po jej nodze. Czasem uciskał mocniej, obserwując jej reakcję. - Nie jest złamana ani zwichnięta. Rany nie są głębokie. Boli?
    - Nie, krzywię się, żeby ładniej wyglądać - parsknęła.
    Uniósł brew, obejmując jej kostkę.
    - Cóż, tylko się nie załamuj, ale to nie działa. - Puścił jej nogę. - Trzeba zdezynfekować ranę, potem założymy opatrunek.
    Skinęła głową. Przyjęła dłoń mężczyzny i podciągnęła się na nogi. Lewa, ranna, ugięła się pod ciężarem ciała, a ból uderzył w Siobhan ze zdwojoną siłą. Mocniej chwyciła ramię Kistena, który natychmiast objął ją ramionami. Pochylił się, wsunął rękę pod jej kolana, drugą trzymając na jej plecach i podniósł ją bez najmniejszego wysiłku.
    - Tylko  się nie przyzwyczajaj. Dlaczego, do diabła, tam wchodziłaś? Nie mogłaś posłać umarlaczki?
    - Jest duchem, Kist. A ja potrzebowałam tych ziół. - Wsparła głowę na jego ramieniu. Nigdy dotąd nie była noszona i musiała przyznać, że podoba jej się to uczucie. Podobnie jak bliskość umięśnionego, męskiego ciała. Lubiła jego zapach. Zawsze pachniał miętą.
    - Ona jest poltergeistem, dałaby radę.
    - No - zgodziła się milcząca dotąd Isabelle. - Wystarczyło poprosić.
    Tym razem Siobhan posłała jej tak groźne spojrzenie, że dziewczyna postanowiła na jakiś czas zejść jej z oczu. Wszyscy troje wiedzieli, że to i tak nie potrwa długo.
    - Nie ruszaj się - nakazał łowca, sadzając ją na kocu.
    Nie zamierzała z tym dyskutować. Czuła się już wystarczająco głupio po tym, jak zleciała ze skały na jego oczach i nawet nie wpadła na to, by wysłać na górę Isabelle. Na bogów, to ona była czarownicą, ona powinna pierwsza pomyśleć o wykorzystaniu poltergeista. Doskonale wiedziała, czemu taki pomysł nawet nie przyszedł jej do głowy. Za bardzo polubiła Isę i coraz częściej myślała o niej jak o przyjaciółce, nie jak o bycie. Dlatego czarownice odsyłały duchy przy pierwszym zetknięciu z nimi. Czasem zbyt łatwo było zapomnieć, że są martwi. A igranie ze śmiercią rzadko doprowadzało do czegoś dobrego.
    - Powiedz, że chociaż masz już wszystko, czego potrzebujesz. - Kisten usiadł naprzeciwko czarownicy i odkręcił niedużą buteleczkę. - Zaboli - ostrzegł, nim polał skaleczenia Siobhan płynem.
    Ból nie był całkowicie trafnym określeniem. Rana paliła tak bardzo, że Siobhan wyrwał się krótki okrzyk.
    - Na wściekłe sidhe, co to było?!
    - Spirytus. Oczyszcza rany. Nie macie tego? - Spokojnie wytarł nadmiar płynu i kilka razy przycisnął do skaleczenia ręcznik.
    - Mamy maści. O wiele mniej barbarzyńskie - burknęła, pozwalając łowcy unieść jej nogę, by lepiej przyjrzał się ranie. - No i mamy uzdrowicielki. Świetny patent, mówię ci.
    Mruknął potwierdzająco i jeszcze raz polał jej nogę zawartością buteleczki. Zacisnęła zęby, ale tym razem nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Udało jej się też nie odgryźć sobie języka. Zamknęła oczy, czekając aż Kisten osuszy ranę i wreszcie skończy te tortury. Nie użył więcej spirytusu. Zamiast tego, poczuła chłodną maść, łagodzącą pieczenie. Najwięcej nałożył jej bezpośrednio na skaleczenia, otarcia posmarował cienką warstwą. Gdy ból minął, cały zabieg wydał jej się nawet przyjemny. Dłonie Kistena wsmarowywały maść w jej łydkę powolnymi, kolistymi ruchami i uciskały mięśnie. Mimowolnie zaczęła się zastanawiać, jak często musiał opatrywać własne rany. Czy właśnie tak wszystkiego się nauczył, na sobie? Metodą prób i błędów, czy był ktoś, kto mu pomagał?
    - Nie odpływaj - usłyszała rozbawiony głos i otworzyła oczy. Kisten właśnie owijał jej łydkę bandażem; jego usta układały się w ironiczny uśmiech.
    - Wybacz, wyobrażałam sobie, że jestem na plaży i masuje mnie przystojny mężczyzna. Ale jest jak jest, nie?
    Podciągnęła nogi pod brodę i oplotła je ramionami, patrząc jak łowca chowa swoje narzędzia tortur do plecaka.
    - Dzięki, Kist.
    Skinął głową i podał jej butelkę z wodą. Wzięła ją, ale nie zdjęła nakrętki. Zamiast tego spojrzała na las za plecami mężczyzny. Wciąż brakowało jej jednego z ziół, a nie była pewna gdzie go szukać. Może gdyby je dokładnie opisała, mogłaby wysłać na poszukiwania Isabelle. Była tak przejęta, że wcześniej nie zaproponowała pomocy,że teraz Siobhan nie musiałaby nawet prosić.
    - Nie możemy tu zostać.
    Spojrzała na Kistena pytająco.
    - Tu nie wolno rozbijać namiotów. A ty powinnaś na dziś ograniczyć chodzenie...
    - Obchodzi nas co wolno, a czego nie? - Uniosła brew. Przecież i tak byli już winni kradzieży ziół. Nie żeby niemagiczni ludzie odróżniali je od zwykłego zielska, ale jednak.
    - W tym przypadku niestety musi.
    Wzruszyła ramionami. Skoro tak mu na tym zależało.
    - Mogę rzucić czar maskujący. Nikt nie zobaczy namiotu, nikt nas nie usłyszy i niczego nie poczuje.
    Oboje uznali, że to dobry pomysł. Wkrótce łowca, z niewielką pomocą nucącej radośnie czarownicy rozbili namiot. I rozpalili ognisko, bo skoro łamać prawo, to na całego.


    Cierpliwość była cenną cechą w policji. Przy prowadzeniu śledztwa, rozmowie ze świadkiem lub w chwilach takich tak ta, kiedy trzeba było przeszukać bazę danych. Tej części swojej pracy Perry nienawidził. Od dwóch godzin ślęczał przy komputerze, czekając aż program połączy odciski palców z właściwą osobą. Wypił już dwie kawy i marzył o prawdziwej kanapce. Z szynką. Nie pogardziłby też gorącym prysznicem.
    - Wciąż tu ślęczysz? - Daniels usiadł przy swoim biurku. Tuż obok stanowiska Perry'ego. - Idź do domu, prześpij się...
    - A rano miałbym zacząć od nowa? - Detektyw uderzył pięścią w komputer. Przy tak starym sprzęcie był to jedyny sposób na zawieszające się oprogramowanie. - Dobrze wiesz, że ten grat sam nie pociągnie.
    Jego partner wzruszył ramionami i zaczął porządkować papiery na biurku. Nie o tym marzył, zgłaszając się do policji. Kiedy miał marzenia. Miał czterdzieści siedem lat i już dawno poddałby się czystej rutynie, gdyby nie przydzielono mu Perry'ego. Pracowali razem od lat, obaj byli młodzi i pełni ideałów. Perry wciąż je miał. Wciąż uważał, że może uczynić świat lepszym. Cóż, może za dwa lata, gdy dobiegnie czterdziestki, w końcu zmieni zdanie. Daniels miał cichą nadzieję, że tak jednak nie będzie.
    Spojrzał na zdjęcia przypięte do tablicy nad komputerem, w który Perry znów uderzył pięścią. Kolejna sprawa, której jego partner nie zamierzał odpuścić.
    - Wciąż szukasz Savage'a? Szef kazał ci odpuścić.
    - Odpuszczę, gdy poznam prawdę. Poza tym ta dziewczyna wciąż może mieć kłopoty.
    - Albo skusił ją bogaty przystojniak i teraz oboje figlują na Kanarach. Ile bym dał za taki bilet w jedną stronę...
    Uwierzyłby w to, gdyby nie krew Savage'a oraz zapewnienie Kateriny Romanowej, że jej rudowłosa współlokatorka nie miała ze sobą żadnych dokumentów, a znikając nie zabrała niczego. Nie, wtedy też by nie uwierzył.
    - Powiem ci, jeśli tak będzie. Jak tylko ich znajdę.
    Daniels westchnął teatralnie i poluzował pasek spodni. Odkąd żona otworzyła cukiernię, stale się przejadał.
    - Stary się wścieknie, jeśli nie odpuścisz... - urwał, widząc ściągnięte brwi i powiększone źrenice Perry'ego, gdy ten wpatrywał się w ekran. Maszyna przestała wydawać cichy sygnał, świadczący o przeszukiwaniu bazy danych. Albo grat padł, albo jednak coś znalazł.
    - Daniels, bądź tak dobry, rusz dupę i przeczytaj mi to.
    Starszy policjant prychnął, ale przysunął sobie krzesło tak, by widzieć ekran. Już miał rzucić uwagę, że spośród ich dwóch to Markus powinien być tym o bystrzejszym wzroku, ale rozmyślił się patrząc na zdjęcie mężczyzny, którego ich koledzy próbowali aresztować w trakcie napadu na sklep jubilerski i który nagle padł martwy, gdy go pochwycili.
    - No? - ponaglił go młodszy detektyw.
    - No, tego się nie spodziewałem. Wygląda na to, że gość jest martwy od miesiąca. Zdaje się, że ktoś machnął się u koronera. Rano to zgłoszę.
    Podniósł się i włożył marynarkę. Robiła się trochę przyciasna. Cholerne wypieki Patti.
    - Albo naprawdę zmarł tydzień temu - mruknął Perry, patrząc za wychodzącym przyjacielem. O czym to wspominała Romanowa w swoim wykładzie na temat magii? Musiał jeszcze raz z nią porozmawiać. Zerknął na zegarek. Pewnie właśnie zamykała sklep. Zatem jest szansa, że złapie ją w domu.
    Wydrukował plik i ściskając go w dłoni popędził do wyjścia.


    Powietrze stało się rześkie, niosąc chłód rzeki i zapach nadchodzącego wieczoru oraz ucieranych ziół. Siobhan siedziała na kocu, otoczona wiązkami roślin. Na kolanach postawiła sobie średnich rozmiarów miseczkę i ucierała w niej błękitne płatki na drobną papkę, co jakiś czas dodając niewielką ilość wody. Dorzuciła odrobinę zdobytych z poświęceniem liści i kontynuowała ucieranie.
    - Wygląda na to, że masz sporo doświadczenia - odezwał się Kisten, obserwujący ją z brzegu rzeki.
    - To prawda. Moja babka jest zielarką, zaczęłam jej pomagać jeszcze jako dziecko. W ucieraniu ziół jestem mistrzynią. - Uśmiechnęła się, sięgając po kolejną roślinę. Wcześniej wymieniła nazwy wszystkich i nawet próbowała opowiedzieć o ich działaniu, jednak wszystkie te informacje natychmiast wypadły łowcy z głowy. Chyba by oszalał, gdyby musiał pamiętać to wszystko.
    - Zatem poszłaś w jej ślady.
    Zapach mieszanki przybrał na sile, gdy czarownica znów dolała odrobinę wody.
    - Masz na myśli zielarstwo? W życiu. Powiedziałam, że jestem mistrzynią w ucieraniu, niczym więcej. Poza tym oszalałabym, gdyby kazano mi to wszystko spamiętać! - Uniosła wzrok, gdy Kisten parsknął śmiechem. Nie pytała, skąd ta wesołość, lubiła gdy się śmiał. - W zielarstwie liczy się precyzja, ja mam skłonność do improwizowania. Efekty były... niespodziewane. No i... nigdy nie byłabym w tym tak dobra jak moja babka. Ona jest czarownicą ziemi.
    Skrzyżował ramiona na piersi. Po namyśle wstał i podszedł do dziewczyny. Przysiadł obok, biorąc do ręki jedno z ziół. Czymkolwiek było.
    - To takie ważne? Żywioły?
    - Żywioł z którym jesteśmy powiązane determinuje rodzaj magii, jaki przychodzi nam najłatwiej. Oczywiście możemy nauczyć się zaklęć ze specjalności innych żywiołów, ale to trudne i wyciąga z nas więcej magii - wyjaśniła. Zamilkła na chwilę, zerkając na Kistena. Przygryzła wargę, zastanawiając się jak wiele może mu powiedzieć. Na wyjącą banshee, jeśli to nie był dobry moment, by mu zaufać, to kiedy? - Jak zapewne wiesz, są cztery żywioły. Każda czarownica może połączyć się z jednym z nich. Najwięcej z nas ma związek z ziemią. Dzięki temu możemy wpływać na rośliny, rozkazywać ziemi, komponować mieszanki z ziół, a nawet wywołać trzęsienie, jeśli czarownica jest dość silna.
    - Jak twoja babka.
    - Tak. I Ciara. - Uśmiechnęła się na wspomnienie przyjaciółki. - Są naprawdę dobre. Nikt nie robi takich mikstur jak moja babcia, a Ciara ma bardzo silną więź z roślinami. Gdy jest szczęśliwa jej ogród rozkwita. Nawet zimą. Moja mama natomiast jest czarownicą wody. Jest uzdrowicielką. Tworzą z babcią doskonały duet.
    - Woda uzdrawia? Gdybym wiedział częściej brałbym prysznic. - Podał jej jedną z wiązanek, tę która miała najmocniejszy zapach.
Trzepnęła go w ramię i wcisnęła mu w dłoń mniejszą miseczkę. Trąciła go w nadgarstek, by wrzucił do niej zioła i skinęła na butelkę z wodą. Sięgnął po nią bez pytania.
    - No więc co z tą wodą? To twój żywioł?
    - Uzdrawianie idzie mi raczej marnie, co pokazałam na tobie. Wyczerpałam całą magię, a i tak nie zaleczyłam rany w pełni. Czarownica związana z wodą potrafi wyczuć chorobę w twojej krwi, wychwycić truciznę, inaczej mówiąc wszystko, czego nie powinno tam być. I wyrzucić to z ciebie. To drugi pod względem powszechności typ magii.
    - Przydatne. A deszcz? - Wlał do miseczki trochę wody i zerknął na dziewczynę. Położyła dłoń na jego nadgarstku, aż woda nie napełniła połowy naczynia.
    - To też. Ale leczenie jest fajniejsze. Następnie mamy powietrze.
    - Czekaj, zgadnę. - Zakręcił butelkę i odstawił obok koca. - Wiatr. Tornado?
    - Wiatr jak najbardziej, tornada są możliwe, ale potrzeba do tego sporo magii. Najciekawsze jednak są zaklęcia. Okazuje się, że uroki szeptane na wietrze mają największą moc. Czarownice powietrza tworzą też talizmany i klątwy. Nie każda klątwa jest zła, zanim coś powiesz. - Posiekała ostatnie z ziół i zamieszała miksturę. - No i... powietrze daje informacje.
    Kisten uniósł brew, pochylając się nad miseczką Siobhan. Zawartość wyglądała co najmniej podejrzanie.
    - Informacje?
    Przytaknęła i wytarła ręce w papierowy ręczniczek.
    - Wiatr niesie dźwięki, zapachy... Jeśli dysponuje się dość silną magią, można się wiele dowiedzieć. - Odstawiła miseczkę i wyciągnęła przed siebie nogi. - No i zostaje ostatni żywioł. Mój. Ogień. Najrzadszy i najbardziej bezużyteczny.
    - Chodź raz zgadzamy się co do twojej roli. No więc? Pochwal się, rudzielcu. Co jest twoją specjalnością?
    - Mogłabym zostać atrakcją podczas uroczystości. Magia ognia jest bardzo widowiskowa. Ale poza tym... to magia bojowa, Kist. Umiem wypędzić ducha, przeprowadzić egzorcyzm, pętać, wysadzać... Ale duchy są rzadkie, a Ciunas nie potrzebuje obrońców. Dawniej, gdy mężczyźni mieli magię, ogień był ich domeną. Dlatego babka uczyła mnie zielarstwa. W tym zawodzie może przetrwać każdy, kto ma wiedzę. Ale jestem zbyt roztrzepana, by zostać dobrą zielarką. Może to był znak, to zaklęcie, które przeniosło mnie do San Francisco. Bo w Ciunas nie jestem potrzebna... - Splotła dłonie, nagle bardzo zainteresowana swoimi paznokciami. Nigdy dotąd nie powiedziała na głos tego, co czasem ją dręczyło. Że w Ciunas nie ma dla niej miejsca. Może gdyby podporządkowała się radom matki, ale nie umiała tego zrobić. Chciała przeżywać przygody, próbować nowych rzeczy i czerpać z życia najwięcej jak się da.
    Zamrugała, gdy Kisten poklepał ją po głowie jak psa lub naburmuszone dziecko. Zmrużyła oczy, utkwiwszy wzrok w łowcy.
    - No już, już, nie użalaj się nad sobą. Jesteś tu od tygodnia i żyjesz. Walczyłaś z łowcami, duchami i ze mną. Wysadzałaś budynki, skakałaś z wieżowca, przechodziłaś przez ściany i pyskowałaś komu się dało. Jak dla mnie nieźle. A teraz zabierz ode mnie tę śmierdzącą rzecz, bojowa magiczko. - Wręczył jej miskę.
    - Zapomniałam dodać, że mogę stworzyć ognisty pulsar i zlać cię po tyłku - burknęła, przyjmując naczynie. Chciała dodać coś jeszcze, ale dostrzegła płynącą w ich stronę Isabelle. W samą porę. Bez słowa wyciągnęła dłoń, by martwa dziewczyna mogła położyć na niej garść białych kwiatów. - Dzięki, Isa.
    Zacisnęła kwiaty w dłoniach i zaczęła delikatnie kruszyć płatki do miski oddanej jej przez łowcę. Woda, dotąd delikatnie zabarwiona na zielono, zaczęła nabierać niebieskiego koloru. Płatki wirowały, niosąc za sobą smugi błękitu, aż mikstura zaczęła wydzielać jeszcze intensywniejszy zapach. Niezbyt przyjemny, ale takiego właśnie efektu się spodziewała.
    - I to ma nam pomóc, gdy spotkamy nekromantę? - Wyraz twarzy Kistena wyrażał chyba wszystkie wątpliwości świata. - Każesz mu to wąchać?
    - Nie, to dla ciebie. - Podsunęła mu miskę pod nos. - Na zdrowie.
    Odsunął się gwałtownie, walcząc z odruchem, by zatkać nos. Ta mała wiedźma chyba oszalała, myśląc, że zgodzi się na coś takiego.
    - Zapomnij.
    - Nie bądź dzieckiem, to łagodzi ból. A że ma taki a nie inny zapach... - Wzruszyła ramionami i kilka rudych kosmyków opadło jej na twarz. - Im mocniej śmierdzi, tym silniejsze ma działanie. No już, Savage, do dna.
    - Obejdzie się. Jesteśmy tu z powodu nekromanty.
    Czarownica i zjawa w różu wymieniły rozbawione spojrzenia, gdy mężczyzna poderwał się na nogi.
    - Po to mamy tamtą maść. Mówiłam, że chcę pomóc też tobie. Klątwy nie zdejmę, ale może ją złagodzę. Pij. - Znów wyciągnęła rękę z miseczką. - Dać ci słomkę?
    - Może nie uwierzysz, ale nie mam zaufania do magii. Więc daruj sobie.
    Przewróciła oczami i podniosła się z koca.
    - Możemy cię związać i wlać ci to do gardła, ale wtedy najesz się też wstydu.
    Isabelle entuzjastycznie pokiwała głową, ale jej uśmiech zniknął, gdy pochyliła się nad naczyniem.
    - Ruda, a na pewno niczego nie pokręciłaś? To naprawdę cuchnie. Nawet ja to czuję.
    - Oj tam. - Czarownica machnęła ręką. - Coś za coś. To lek, nie perfumy. I wcale nie smakuje tak źle jak pachnie. Słowo czarownicy. - Zatrzepotała rzęsami. - Proszę?
    Odpowiedział jej parsknięciem i pokręcił głową. Po takiej zachęcie nie ufał jej jeszcze bardziej. Do dziś płacił po swoim pierwszym zetknięciu z magią. Nie miał zamiaru znów się na nią wystawiać, nawet jeśli czarownica była urocza i zdawała się go lubić.
    - Opowiedz o tej drugiej miksturze - zaproponował. Doczekał się jedynie gniewnego spojrzenia.
    W końcu czarownica odstawiła naczynie i podeszła do niego. Nie protestował, gdy ujęła go pod ramię. Za bardzo.
    - Musisz mi zaufać, Kist. Ja tobie zaufałam. Zdradziłam ci rzeczy, o których nie powinien wiedzieć nikt spoza Ciunas. Ale ja ci ufam. Wiem, że nie wydasz naszych sekretów, ani nie użyjesz przeciw nam. Proszę, Kist, zaufaj mi.
    - Mnie by kupiła - wtrąciła Isabelle. - Wiesz, ruda, przytul go, użyj biustu, to działa. - Zamilkła, widząc ich chmurne spojrzenia.
    Siobhan przybrała najbardziej niewinną minę, na jaką było ją stać i musnęła dłonią ramię Kistena.
    - Kist? - zapytała przymilnie.
    - Nie.
    - Nie ufasz mi - bardziej stwierdziła niż zapytała.
    - Nie.
    Zbliżył się do rzeki i przysiadł na głazie spoczywającym na płyciźnie. Nie potrafił tego zrobić. Nawet gdyby chciał... Coś krzyczało w jego wnętrzu, by trzymał się z dala od magii. Z dala od rudowłosej czarownicy. Bo prędzej czy później ona obróci się przeciw niemu, wbije mu nóż w plecy. Zacisnął dłonie, próbując wyprzeć z głowy te zdradzieckie myśli. Chyba że to były resztki rozsądku, które próbowały ocalić go przed popełnianym błędem.
    Nie słyszał jej. Tym razem nie próbowała go przekonać, nie żartowała, nie próbowała mu grozić i stosować innych szalonych metod. Nie wiedział co robiła, nie oglądał się za siebie. Wpatrywał się w pociemniałe już niebo, odliczając ostatnie pozostałe mu godziny.
    Miał nadzieję, że zrezygnowała. Że sobie poszła, schowała się w namiocie, albo gdziekolwiek. Jednocześnie chciał, by wróciła i nazwała go idiotą. Nie był pewien, które pragnienie było gorsze. Nie wróciła. Ani ona ani Isabelle, a on nie miał tyle odwagi, by sprawdzić czy są w pobliżu. Więc patrzył w niebo i słuchał wieczornej pieśni Yosemite. Zabójcy. W tym jednym wypadku nie kłamał, park naprawdę nosił miano zabójcy. Zastanawiał się, co zabije w nim tej nocy.


    Brakowało trzech. Niemożliwe, przecież nie mogły zniknąć. A on nie mógł ich zgubić. Seamus westchnął i posłał bezradne spojrzenie obserwującego go z najbliższej gałęzi Rufusa. Że też jeszcze żadna nie ułamała się pod ciężarem kocura.
    - No dobra, policzę jeszcze raz - mruknął, obchodząc zagonione do zagrody owce. Nie pominął żadnej był tego pewien. Mimo to wciąż brakowało trzech. - Gdzie te parszywe kłębki wełny się podziały?
    Obejrzał się na las za polaną, na której wypasano owce. Przełknął ślinę. Tylko tam mogły zawędrować. Do przeklętego, wróżkowego lasu. Tam widział sidhe. Nikt mu nie uwierzył, ale... To coś tam było. A teraz pewnie też jego owce.
    - Hej, koteczku, nie chcesz być moim przewodnikiem? Tak dobrze widzisz w ciemności i na pewno jesteś nieustraszony...
    Rufus spojrzał na niego, jakby zmienił się w głupią mysz żąglującą serem. Chłopiec westchnął. Gdyby Shane był w wiosce na pewno, by z nim poszedł. Siobhan kazałaby mu wracać do domu i sama ruszyła po nieposłuszne owce. Mógłby poprosić Rory'ego.
    - Gdyby napadły nas sidhe, miałbym szansę. Biegam szybciej - mruknął, idąc w stronę lasu. Po drodze chwycił pochodnię i podpalił ją, żałując, że czarodziejskie ogniki Siobhan zniknęły wraz z nią.
    Złote oczy kocura, obserwowały go z daleka.


    Usłyszał jej kroki, nim dotknęła jego ramienia i usiadła obok. Było już późno. Nie był pewien czy została mu godzina, czy pół. Zwykle rozpoznawał nocne godziny bez trudu, jednak w dzikich terenach Yosemite noc była inna.
    - Pięknie tu - usłyszał cichy głos czarownicy. Nie mógł się nie zgodzić. Niebo było tak czyste, że gwiazdy przypominały zdobiące granatowe płótno klejnoty. Gdyby zaś przyjrzeć się uważniej, spomiędzy granatu wyłaniały się odcienie bieli i pomarańczu. - Nawet nad Ciunas niebo nie jest tak piękne. Może z wyjątkiem Doliny Sidhe.
    Przez chwilę siedzieli w milczeniu, spoglądając na drogę mleczną. Dłoń dziewczyny odnalazła jego rękę i splotła z nim palce.
    - Przyniosłaś ze sobą to świństwo, prawda? Czuję jego smród.
    Uniosła kubek i zamieszała w nim kolistym ruchem nadgarstka.
    - Rozumiem, Kist. Niełatwo zawierzyć magii, skoro jedyne, czego przez nią zaznałeś to cierpienie. Nie musisz mi ufać. -  Podniosła kubek do ust i wypiła łyk. Wyciągnęła naczynie w stronę mężczyzny. - Zawierz temu, co widzisz. Nie zaszkodziło mi.
    - Pokręcona z ciebie kobieta, Siobhan Mac Cionaoith.
    Odpowiedziała uśmiechem i podała mu kubek. Przyjął go z tylko lekkim wahaniem. Wykonał gest jakby wznosił toast i wypił do dna. Co do jednego miała rację, smak nie był tak okropny jak zapach. Już chwilę po spożyciu wywaru, po jego ciele rozlało się przyjemne ciepło.
    - A teraz się rozluźnij. Spróbuj się zrelaksować - szepnęła.
    Chciała wstać, ale znieruchomiała, gdy ścisnął jej dłoń. Po chwili oddała uścisk i wsparła głowę na jego ramieniu.


    Obudziły ją odgłosy miasta. Nigdy dotąd nie słyszała syreny, nie miała więc pojęcia co jest odpowiedzialne za zburzenie jej spokoju. Potarła oczy i przesunęła się w fotelu. Wyjrzała przez szybę, próbując się zorientować, gdzie są. Czyżby już dotarli do San Francisco?
    - Pożar - odezwał się Kisten. - Zdarza się, to duże miasto.
    - Ten dźwięk...
    - Straż pożarna.
    Siobhan jeszcze raz się przeciągnęła i stłumiła ziewnięcie. Może w miastach tak dużych jak San Francisco to norma, jednak ona uważała to za zły znak. Powrót do miasta witającego ją płomieniami nie mógł zwiastować niczego dobrego.
    - A co ty na to, żebyśmy sprawdzili co się pali?
    Zmarszczył brwi, zjeżdżając na boczny pas. Powinien sprawdzić, czy ich nowy przyjaciel nie ożywił kolejnych zwłok, na przykład, by napaść na bank, gdy oni bawili się w zbieraczy ziół. Siobhan natomiast potrzebowała jeszcze kilku godzin snu. Pewnie powinien zainteresować się także tym, co porabia jego ulubiony detektyw.
    - Równie dobrze możemy dowiedzieć się później.
    - Nie. Teraz. Mam przeczucie...
    Spojrzała na niego i to wystarczyło, by skręcił śladem wozu strażaków. Isabelle przestała paplać i pochyliła się między fotelami z przodu pojazdu.
    - Mogę sprawdzić, dokąd jadą.
    Czarownica przytaknęła, już całkowicie wybudzona ze snu. Przygryzła wargę, pospiesznie zaplatając włosy w warkocz. Nim skończyła, Isabelle znów wpłynęła na tylne siedzenie.
    - Znam adres.


7 komentarzy:

  1. Dzieje się ;) Lubię to, że rozdziały są długie. Mimo sporych przerw w publikacji, jest sporo do czytania :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekam na kolejny rozdział pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Super rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wreszcie czas, żeby nadrobić. No i wrzucam czwarty komentarz. To chyba najdłuższa przerwa tutaj - i moja i w publikowanych rozdziałach. No ale jestem! Ten czwarty - czekam na dalszą część :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej :) Postaram się wrzucić w przyszły weekend, ale mamy problem z blogiem, niektórym osobom się nie wyświetla, Tobie wyświetla się bez problemu?

      Usuń
  5. Hmm. Na tej karcie, otwartej kilka dni temu, bez problemu. Chcąc się upewnić otwarłem w nowej karcie i faktycznie jest problem, ale tylko, jeśli przed adresem nie wpisze się https://
    https://ciunas-story.blogspot.com/ - wyświetla się bez problemu
    ciunas-story.blogspot.com/ - wyświetlają się tylko dwie niebieskie linie

    Problem pojawia się również przy linkach do rozdziałów. Po dopisaniu https:// problem znika.

    Generalnie dziwne, pierwszy raz coś takiego widzę, u mnie na blogu działa tak i tak, więc problem nie jest ogólny dla domeny blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To bardzo dziwne. Myślę, że to coś z plikami cookie na blogspot albo z bezpieczeństwem, bo http nie wchodzi, a z "s" już wchodzi, ale tak nie powinno być. Automatycznie powinno się otwierać z https.

      Usuń