Drodzy Czytelnicy!

Rozdziały "Szczypty magii" publikujemy na blogu dla Was i chcemy poznać
Wasze opinie. Kolejny rozdział wstawimy, gdy poprzedni skomentują
co najmniej 4 osoby.
Przypominamy, że Wasze opinie są dla nas ważne, dzięki nim wiemy, że czytacie,
często również motywują nas do dalszego pisania. Pozdrawiamy serdecznie.

Słowik

Zapraszamy także na Słowika [klik], gdzie powstał oddzielny folder
"Szczypta magii", tam znajdziecie galerię postaci oraz słowniczek pojęć
(nie musicie mieć konta na chomiku, żeby przeglądać). Chomik jest tylko
dla czytelników. Jeśli ktoś jeszcze nie ma hasła (lub zapomniał), a chciałby
mieć, piszcie, podamy:) Zapraszamy też do komentowania postaci (tutaj lub
na chomiku), po pojawieniu się nowej postaci w rozdziale, pojawia się
również na Słowiku w folderze Galeria postaci:)

28.08.2019

Rozdział XXVIII. Nie umieraj

    Zatrzymali się kilka kroków za rogiem, Siobhan głośno oddychając, Kisten nadal otrząsając się z szoku, jaki wywołało w nim przejście przez ścianę.
    - Co to, u diabła, było? - wydyszał.
    Przewróciła oczami, łapiąc oddech. Ostatnio jej kondycja znacznie się pogorszyła.
    - Magia, Kist. A czego oczekiwałeś od czarownicy?
    Nie pokazała mu, jak dotknięta się poczuła, kiedy wyrwał rękę z jej uścisku. Splotła palce obu dłoni i zaszurała nogą, zerkając to na niego, to na budynek za nimi. Chciała zapytać, dokąd teraz? Co zrobią dalej, ale nie była pewna, czy liczba mnoga wciąż obowiązuje. Nie chciała zostać sama. Poradziłaby sobie, zawsze jakoś sobie radziła, ale miała już dość samotności, dość tego, że każda kolejna chwila była niepewna. Kisten Savage znał jej sekret, a kiedy nie próbował jej zabić, naprawdę go lubiła. Posłała mu niepewne spojrzenie. Nie poprosi go, żeby zabrał ją ze sobą, co to to nie. Wyśmiałby ją, bez dwóch zdań. Ale... tak bardzo nie chciała zostawać sama...
    Kisten zerknął na księżyc i zaklął, nim zdołał się powstrzymać. Nie miał zegarka, ale nauczył się rozpoznawać pory nocy.
    Już prawie...
    - No dobra, mała czarownico. Czas się pożegnać. Na przyszłość lepiej dobieraj znajomych.
    Ruszył przed siebie, nie poświęcając jej większej uwagi. Tego właśnie się spodziewała. I tego się bała. Znów została sama i nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Powinna się ukryć, nim ci z budynku wyjdą ich szukać. Tylko dokąd ma pójść w środku nocy? Sklep Kateriny będzie pierwszy na liście do sprawdzenia.
    No to może po prostu usiądę na ławce i będę czekać, aż mnie dopadną? Mogę jeszcze dorzucić transparent: tu jestem, czekam, aż zrobisz sobie ze mnie ofiarę.
    Nie ma co, polecam się na przyszłość.

    Spojrzała za Kistenem i rozejrzała się po okolicy. W którą stronę powinna iść? A może lepiej biec? Otrzepała spodnie i na przekór wszystkiemu ruszyła w stronę przeciwną niż łowca. Nie będzie się prosić, nie ma mowy. Maszerowała dziarskim krokiem. Za nią powoli skradał się strach, więc wkrótce zaczęła biec. Jak najdalej, bez określonego celu. Byle przerażenie przestało ściskać ją za gardło. Gdzieś, gdzie Sam i jego pomocnicy jej nie znajdą. Najlepiej do Ciunas. Och, gdyby to było możliwe.
    Siobhan nie znała dzielnicy, w której się znalazła. Ciągle obierała niewłaściwy kierunek, błądziła i nie mogła się wydostać. Kilka razy napotkała tak groźnie wyglądających ludzi, że zawracała i wybierała inną uliczkę. Przez cały czas zastanawiała się, gdzie podział się Kisten. Dotarł do domu? Siedzi w miękkim fotelu i pije gorącą kawę? Gdyby był dobrze wychowany, zaprosiłby ją. Chociaż do rana. Mężczyzna nie powinien zostawiać kobiety samej w środku nocy. Zwłaszcza w tak niebezpiecznym miejscu.
    Potknęła się o krawężnik, w ostatniej chwili łapiąc równowagę. Nie każda część San Francisco wygląda nocą pięknie. Tenderloin należy do miejsc, których porządne kobiety, takie jak Siobhan, się wystrzegają. Mijała brudne klatki schodowe, co trzecia śmierdziała tak, że czarownica z trudem panowała nad odruchem zatkania nosa. Kuliła się za każdym razem, gdy któreś z okien się otworzyło i rozlegał się gwizd. Dżentelmeni nie reagowaliby na kobietę w ten sposób. Niestety miała wrażenie, że wszyscy dżentelmeni pozostali w Ciunas. Podskoczyła, kiedy coś przebiegło po jej stopie. Szczur! Obrzydliwy szczur prędko skrył się w studzience, ale Siobhan uważnie spoglądała pod nogi. Lubiła zwierzęta, jednak szczury to stanowczo zbyt wiele.
    Objęła się ramionami i zaklęła po staroirlandzku, kiedy z nieba lunął deszcz.

    - Nie uwierzysz, do kogo doprowadziły nas wyniki badań. - Doktor sądowy, Thomas Morland, wyszedł że swojego gabinetu, widząc zmierzającego w jego stronę detektywa Perry'ego.
    - Nie zaginionej?
    Morland pokręcił głową, wręczając detektywowi wyniki badań. Marcus przejrzał dokument, zmierzając w stronę biura. Uniósł brwi, zaskoczony nowymi dowodami.
    - Kisten Savage?
    - Bingo. Wreszcie masz swojego podejrzanego, Perry. Możesz go przymknąć.
    Detektyw w zamyśleniu pokręcił głową. Coś się nie zgadzało, owszem, podejrzewał Savage'a, ale ślady jego krwi świadczyły o czymś innym. Mało prawdopodobne by nadział się na własny nóż i krwawiąc jak zarzynane prosię uprowadził dziewczynę ze sklepu. Był w to zamieszany, ale z pewnością nie winny. Kto go zaatakował? Siobhan Mac Coinaoith? A potem co? Zaciągnęła go do przyczepy i wywiozła?
    - Obawiam się, że właśnie powiększamy liczbę ofiar. - Oddał doktorowi wyniki badań i wyjął kluczyki do samochodu. - Mam nadzieję znaleźć ich żywych. Jeszcze jedno... powiadom wszystkich, że szukamy niejakiego Samuela Murdocha. Może być zamieszany w sprawę i niebezpieczny.
    Morland skinął głową.
    - Masz jakiś pomysł?
    - Nie, ale muszę go szybko znaleźć, jeśli tych dwoje ma przeżyć. - Wyjął komórkę, idąc do samochodu. Czas działał na jego niekorzyść. Wybrał numer i wcisnął przycisk dzwonienia. Katerina Romanowa odebrała już po pierwszym sygnale.
    - Znaleźliście ją?
    - Jeszcze nie. Mam pewien trop, ale przyda mi się twoja pomoc.
    - Mów. Chcę ją znaleźć.
    Właśnie na to liczył. Wsiadł do samochodu i ruszył szybciej niż było to dozwolone.
    - Powiedz mi wszystko, co wiesz o Samuelu Murdochu.

     Do trzeciej w nocy pozostało jakieś pięć minut, kiedy udało mu się znaleźć opuszczoną piwniczkę. Nie zawracał sobie głowy ceremoniałami i zabawą we włamywacza; otworzył drzwi silnym kopnięciem i wpadł do środka, ciężko się o nie opierając. Zamknął oczy i po omacku dotarł w róg pomieszczenia. Usiadł, oparłszy się plecami o ceglaną ścianę. Jego oddech przyspieszał gwałtownie z każdą sekundą. Czuł, jak po jego czole spływa pot, doskwierające mu gorąco mieszało się z falami chodu. Zamrugał, chcąc odzyskać ostrość widzenia, jednak wszystko otaczała gęsta mgła. Zacisnął dłonie do krwi, czekając na nadejście nieuniknionego. Wiedział, jak przebiegną mu kolejne minuty, zdawał sobie sprawę, że nie ma sensu z tym walczyć. Mimo to zawsze walczył. Zawsze miał nadzieję, że w końcu mu się uda. Że wygra.
    Pierwsze uderzenie zegara odebrało mu oddech. Zgiął się wpół, targany silnym skurczem towarzyszącym fali bólu. Jego ciało aż za dobrze znało to uczucie. Nienawidził słabości, jaką odczuwał. Stawał się bezbronny, niezdolny do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Każdy mięsień rwał z taką siłą, jakby całkowicie oderwano go od kości. Drugie uderzenie zegara przyniosło kolejną falę cierpień. Miał wrażenie, że jego serce eksplodowało, krzyk mimowolnie wyrwał się z jego krtani. Umysł podsunął mu obraz wiedźmy, która zgotowała mu ten los. Umieranie noc w noc, by powrócić wraz z pierwszym promieniem słońca. I czekać na kolejną noc.
    Śmierć nie boli. Kisten Savage jeszcze nigdy nie słyszał większego kłamstwa. Jego śmierć była agonią, męczarnią, którą musiał przechodzić za każdym razem, gdy zegar wybił trzecią. Na jego szczęście bądź też nie, wszystkie zadawane mu rany poza tą właśnie godziną, szybko się goiły. Czarownica nie mogła pozwolić na przedwczesną śmierć i uwolnienie od klątwy.
    Szarpnął się, kiedy niewidzialne ostrze zagłębiło się w jego ciele. Krew w żyłach stanęła, odliczając ostatnie sekundy jego życia. Kolejny cios nie wywarł wrażenia, Kisten nie był już w stanie czuć. Ostatkiem sił starał się nie myśleć o tej, którą winił za swój los. Niemal każdej nocy słyszał jej podły śmiech, co wcale nie ułatwiało mu pogodzenia się z rzeczywistością. Majaki przyszły i tym razem.
    Na początku zdawało mu się, że widział ogień. Czerwono- pomarańczowe płomienie tańczące tuż przed jego oczami.
    Tracę zmysły...
    Te płomienie mówiły. Głos był miękki, melodyjny i ciepły. Wzywał go po imieniu.
    - Kisten, Kisten, Kisten... - wołał.
    Z płomieni wyłoniły się dwa błyszczące szmaragdy... i drobny piegowaty nosek. Z trudem rozpoznał twarz pośród burzy rudych włosów. Chciał coś powiedzieć, kiedy drobna dłoń dotknęła jego policzka.
    Siobhan.
    Nim ta myśl dotarła do ust, nadeszła kolejna, ostatnia już fala bólu. Kisten Savage umarł, nie wiedząc, dlaczego jego umysł podesłał mu obraz właśnie tej czarownicy.

    Siobhan po raz trzeci spróbowała wyszukać puls, przytykając palce do nadgarstka Kistena. Zdesperowana, przesunęła dłoń ku jego szyi. Nic. Jej serce waliło jak szalone, ręce drżały, a umysł zaprzątała jedna myśl.
    On nie żyje. Nie żyje. Kisten nie żyje.
    Odsunęła się niezgrabnie, opierając o ścianę. Nie płakała, choć łzy usilnie szukały ujścia. Tak naprawdę nie znała dobrze Kistena, ich relacje przez większość czasu nie układały się dobrze. Był złośliwy, niemiły i stale groził jej śmiercią. Wobec tego, co sprawiło, że go lubiła? Dlaczego jej serce opłakiwało go jak najlepszego przyjaciela?
    Nie miała pojęcia, co zrobić. Poszukać policji? Może powinna powiadomić rodzinę łowcy? Gdyby tylko wiedziała, gdzie takowej szukać. Westchnęła i przeczesała włosy dłonią. Prawda była taka, że nic nie mogła już zrobić. Nic, co miałoby znaczenie. Nie przywróci mu życia. Ukryła twarz w dłoniach, próbując powstrzymać drżenie ramion.
    Nie będę płakać... za nic w świecie.
    Kołysała się lekko w tył i w przód, nie wiedząc, co począć. Myślała. Zastanawiała się, jak doszło do tego, że Kisten leży teraz obok zupełnie bez życia. Czy to jej wina? Jej zaklęcie źle podziałało? A może dopadli go, kiedy się rozdzielili? Spojrzała na ciało tuż obok. Koszulę Kistena w całości pokrywała krew. Przygryzła wargę.
    - Przepraszam, Kist... - szepnęła. Położyła się obok, pozwalając łzom popłynąć.
    Nie miała dokąd pójść, nie mogła nic zrobić. Nic jej nie pozostało. Czuła się jeszcze bardziej zagubiona niż w dniu, w którym opuściła Ciunas. Sam ją zdradził, do Kateriny nie mogła wrócić, a Kisten... Kistena już nie było.
    Nie sądziła, by udało jej się kiedykolwiek dotrzeć do domu. Sama sobie nie poradzi, znów została bez pieniędzy i nie miała za co kupić biletu. Nikt z Ciunas jej nie szukał, uświadomiła to sobie, spoglądając na kalendarz każdego dnia. Gdyby jej szukali, nie trwałoby tak długo. Ktoś by po nią przyszedł, wysłał wiadomość. Cokolwiek. Została sama. Absolutnie sama we wrogim świecie.
    I prędzej połknie własną księgę zaklęć (której obecnie nie miała w zasięgu) niż się podda. Wpakowała się w to bagno i sama się z niego wydostanie. Niech no tylko ktoś spróbuje jej przeszkodzić!
    Wróciła do swojego kąta i złożyła głowę na podciągniętych pod brodę kolanach. Wiedziała już, co zrobi. Pójdzie na policję i powiadomi ich o śmierci Kistena. Dopilnuje, by miał odpowiedni pochówek. A potem weźmie nogi za pas. Najpierw jednak musiała poczekać do rana. W nocy i tak niczego nie uda jej się osiągnąć. Tym bardziej w dzielnicy, w której się znalazła. No, chyba, że chciała, by do nagrobka Kistena dopisano jej imię.
    Zdecydowanie nie chciała. Zamknęła oczy i czekała na świt.

    W powietrzu wciąż unosił się pył, choć minęły już dwie godziny od zawalenia dachu. Sam klął raz za razem, wściekły, że dał się wykiwać wiedźmie i łowcy. To nie do pomyślenia, że poradzili sobie z nim tak łatwo. Przecież on był umierający, a ona miała stracić moc dzięki jego runom! Zacisnął zęby. Może miała rację. Może czarna magia, którą uprawiał, wcale nie okazała się tak skuteczna. Teraz zamiast władać czarami, odrzucał gruzy, by wydostać się z przygotowanej przez siebie zasadzki. Przeklęta czarownica. Już jej nie żałował. Z radością zabiłby ją przy pierwszej okazji i z taką samą radością patrzył, jak blask w jej oczach słabnie, a małe przerażone serduszko przestaje bić. Zacisnął pięść na jednym z gruzów i wściekle rzucił nim w okno. Ona jeszcze go popamięta, niech nie myśli, że jej się udało. Oboje go popamiętają. Głupia czarownica i ten parszywy łowca.
    Dotknął dłonią rozcięcia na głowie, które zawdzięczał zderzeniu z rękojeścią sztyletu. Nikt nie będzie pogrywał z nim w ten sposób. Ze złością kopnął leżącego obok mężczyznę. Nie płacił im za spanie!
    - Wstawajcie, idioci! Musimy się stąd wydostać!
    Kopnięty stęknął i przewrócił się na drugi bok. Dlaczego pracował z kimś takim?! Nigdy więcej nie zatrudni podobnych patałachów! Chwycił mężczyznę za kołnierz i siłą postawił go na nogi, po czym pchnął ku stercie gruzu.
    - Do roboty, durnie! - Kopniakiem rozbudził drugiego z wynajętych rzezimieszków. - Nie mamy czasu, bierzecie te kamienie!
    Krępy mężczyzna, którym przed chwilą brutalnie rzucono, z przerażeniem skierował się ku głazom. Chwycił pierwszy lepszy, odrzucając go za siebie. Skrzywił się, słysząc głośne przekleństwo swojego pracodawcy i obejrzał się niepewnie.
    - Trafiłeś mnie w nogę, idioto! Powinienem cię zastrzelić!
    Mężczyzna bąknął przeprosiny i razem z dwójką kompanów pośpiesznie zajęli się gruzem.

    Marcus Perry wreszcie znalazł trop. Po skończonej rozmowie z Kateriną odebrał telefon z informacją, że tego wieczora widziano mężczyznę, odpowiadającego rysopisowi Murdocha, w Tenderloin. Kilka osób słyszało o jego fascynacji czarną magią, dwie z nich twierdziły, że planował dokonać jakiegoś rytuału w podziemiach jednego z opuszczonych budynków.
    Zdobycie adresu nie stanowiło żadnego problemu. Jeden telefon i już był w drodze. Podał przełożonym skróconą wersję tego, co jego zdaniem mogło się wydarzyć. Mężczyzna z obsesją na punkcie magii trafia na kobietę, o której niemal całe miasto mówi, że jest prawdziwą czarownicą. Postanawia to wykorzystać, uprowadza ją, by dokonać rytuału, ale przeszkadza mu w tym Savage, więc Murdoch pozbywa się problemu za pomocą broni. Jeśli rytuał wymagał ofiary, Savage mógł jeszcze żyć, jeśli nie, po prostu zabrali ciało. A kobieta? Pewnie była mu potrzebna do odprawienia czaru. Wierzył, że jest do tego zdolna, a zatem powinna żyć, póki nie zrobi wszystkiego. Wtedy przestanie być potrzebna. Paskudna sprawa. Musiał się pospieszyć. On był już w drodze, ale na wsparcie będzie musiał trochę zaczekać. Czyli wejdzie tam sam i zrobi wszystko, by uratować Mac Coinaoith i Savage'a.

    Świt zastał go nagle. Kisten gwałtownie zaczerpnął powietrza, czując ból przy każdym uniesieniu klatki piersiowej. Obrócił się, kątem oka dostrzegając plamę czerwieni. Uniósł brwi, podpierając się na łokciu.
    Siedziała w kącie, oparta o ścianę, z głową podpartą na kolanach. Włosy opadały na jej twarz, przywierając do niej tam, gdzie wcześniej spływały łzy. Oddech miała równy i miarowy, dlatego uznał, że śpi. Czarownica śpi tuż obok niego. Podczas gdy on leżał martwy...
    Niech to szlag...
    Nie miał pojęcia, jak go znalazła, ani co sobie pomyślała. Dlaczego, u diabła, ciągle tu jest? Usiadł, zastanawiając się, co z nią zrobić. Nie mógł pozwolić, by poznała jego sekret. Więc miał ją zabić? Spojrzał na jej poznaczoną łzami twarz. Chyba nie płakała z jego powodu?
    Przeczesał ręką włosy i się skrzywił. Potrzebował prysznica, nienawidził cuchnąć krwią. Właśnie to musiał zrobić. Jechać do domu, umyć się i założyć czyste ubranie. Natomiast czarownica...
    Co z czarownicą?
    Ukląkł przy niej i lekko nią potrząsnął. Przecież nie pozwoli jej tam spać. Poza tym musi wybadać, ile wie.
    - Pobudka, rudzielcu.
    Zamruczała sennie, całkiem uroczo, jak wybudzony ze snu kociak. Kisten powstrzymał cisnący mu się na usta uśmiech. Poczekał, aż Siobhan otworzy zamglone oczy i spojrzy wprost na niego. Krzyknęła. Zobaczył jak na jej twarzy malują się szok i  zdumienie, które szybko przeradzają się w coś, co mógłby wziąć za radość, gdyby nie wiedział, jakie są czarownice. A potem rzuciła mu się na szyję, czego absolutnie się nie spodziewał.
    - Ty żyjesz! Kist, żyjesz, a ja myślałam... nie miałeś pulsu i... Och, tak się cieszę! Nawet sobie nie wyobrażasz! - Po tych słowach złożyła na jego ustach słodki pocałunek. Zamrugała gwałtownie, zdając sobie sprawę ze swojego zachowania i odskoczyła od niego gwałtownie. Był w takim szoku, że nawet się nie ruszył.
    Potarła twarz, czując, że na jej policzki wypływa rumieniec. Nie znosiła swoich rumieńców, w połączeniu z barwą włosów wydawały się bardzo wyraziste. Zerknęła na wciąż dochodzącego do siebie Kistena.
    - A więc to jest ta magia, którą czułam... Jesteś... przeklęty.
    Dopiero teraz dotarło do niej, czego była świadkiem. Co stanowiło prawdziwą przyczynę nienawiści, jaką Kisten żywił do czarownic. Obłożono go jedną z najokrutniejszych klątw. Widziała jego śmierć. Bardzo bolesną i brutalną. To niemożliwe, by człowiek mógł przechodzić coś takiego każdej nocy i pozostać przy zdrowych zmysłach. Kisten Savage był o wiele twardszy, niż myślała. I potrzebował pomocy.
    No i tyle, jeśli chodzi o zachowanie sekretu...
    Spojrzał na nią przeciągle i po krótkim namyśle usiadł obok. Przecież jej teraz nie zabije. Może powinien. Na pewno powinien. Więc dlaczego już wiedział, że pozwoli jej odejść? Czarownicy? Bo była urocza, uparta i uratowała mu życie. Oczywiście zawsze będzie miał czas na zmianę decyzji.
    - Więc już wiesz, dlaczego poluję na takie jak ty. To jedyna słuszna droga.
    Zawzięcie pokręciła głową i chwyciła go za ramię. Nie pozwoli mu dłużej urządzać polowań na czarownice.
    - Nie, Kist. To nie jest słuszna droga. Mścisz się na nas wszystkich, ale to jedna cię skrzywdziła. I jestem przekonana, że nie pochodziła z mojego miasteczka. My go nie opuszczamy. I nigdy nie używamy magii przeciwko komukolwiek. Ona służy nam tylko do dobrych celów.
    To znaczyło, że wcale nie były jedyne... Poza Ciunas również żyły czarownice. Czarownice, które porzuciły ich zasady. Poczuła jak krew odpływa z jej twarzy. Musi wrócić i o wszystkim powiadomić Dervil. Rada musi wiedzieć o sytuacji na zewnątrz. Zerknęła na Kistena. Błędy czarownic muszą zostać naprawione przez czarownice. Klątwa była potężna, lecz gdyby kilka czarownic utworzyło krąg, lub zrobiły to w Samhain... czar można by złamać. Wiedziała, że mogą tego dokonać. Może nie ona, nie sama, ale Krąg był potężny. Zawsze pozostawała sama Dervil... jej moc przewyższała wszystkie wiedźmy.
    Uśmiechnęła się i zerwała na nogi.
    - Kistenie, mam dla ciebie propozycję.
    Prychnął, przewracając oczami. Podniósł się powoli, spoglądając na uradowaną minę Siobhan. Zadowolona czarownica nigdy nie wróżyła niczego dobrego. Ta konkretna wiedźma natomiast przynosiła mu same kłopoty.
    - Niech zgadnę. Jest nie do odrzucenia?
    - Och, Kist, nie bądź taki ponury... chcę ci pomóc! Tylko daj mi szansę, dobrze? Muszę wrócić do domu, a ty potrzebujesz pomocy czarownic... nie ma klątwy, której nie da się zdjąć. Pomogę ci, jeśli ty pomożesz mnie.
    Spojrzała na niego niepewnie. Właśnie zaproponowała łowcy, by ruszył z nią na poszukiwanie miasta czarownic. Wiedziała, że to szalony pomysł, ale ufała mu. Wiedziała, że nie złamałby danej obietnicy. A zamierzała nakłonić go do kilku przysiąg. Wzięła się pod boki i czekała.
    - To jak będzie? Pomożesz mi wrócić do domu? Bez usiłowania zabójstw na moich siostrach w magii?

    Jarmark miał zacząć się już następnego dnia, dlatego Ciunas aż wrzało od przygotowań. Lughnassadh to jedno z czterech najważniejszych irlandzkich świąt, obchodzono je na znak zbliżającego się końca lata, a także jako pamiątkę zwycięstwa Lugha nad ludem Firbolgów, co oznaczało nadejście wolności na mieszkańców Irlandii. Dziś święto było jedynie tradycją, powodem, by oderwać się od codzienności i przyczyną spotkań. Urządzano wielki jarmark, podczas którego mieszkańcy mogli nadrobić zaległości w kontaktach między sobą, najstarsze czarownice zbierały wokół siebie dzieci i gdy nadszedł wieczór, przy ognisku opowiadały stare legendy i podania.
    To była ta część, którą Rory zawsze lubił. Chętnie przystał na propozycję dołączenia do przygotowań, jednak podczas gdy inni chcieli po prostu zapomnieć o troskach, on miał plan. Zamierzał poprosić Dervil, by towarzyszyła mu jutrzejszego wieczoru. W dzień taki jak Lughnassadh wszyscy łączyli się w pary, co mężczyzna uznał za idealny pretekst, by zbliżyć się do przewodniczącej Rady i zdobyć jej zaufanie.
    Odstawił kosze w cieniu pod starym dębem, gdzie miały czekać na wielkie jagodobranie, jedną z świątecznych tradycji. Skinął głową Aoife, która posłała mu uśmiech spod wielkiej jabłoni, z której próbowała strząsnąć najładniejsze owoce. Poirytowana wyszeptała zaklęcie i jabłka posypały się prosto do jej fartucha. Widząc ten pomysł, Rory pokręcił głową i zrezygnował z propozycji pomocy. Jego spojrzenie przesunęło się po zebranych, pracujących nad świątecznymi dekoracjami i padło na ścieżkę prowadzącą do centrum miasteczka. Wtedy też zobaczył Dervil. Szła ku nim otoczona wianuszkiem dzieci przekrzykujących się jedno przez drugie i pokazujących zrobione przez siebie wianki. Uśmiechnął się i ruszył w ich stronę.
    - Nie miałabyś ochoty przejść się kawałek?
    Skinęła głową, zadowolona, że może na chwilę umknąć małym rozkrzyczanym czarownicom. Z uniesionymi brwiami przyjęła jego ramię i pozwoliła poprowadzić się w głąb sadu.
    - Czyżbyś czegoś ode mnie chciał?
    Zakrył jej dłoń swoją i posłał czarujący uśmiech, żałując, że nie jest Shane'em. O'Connell o wiele lepiej radził sobie z kobietami.
    - Owszem. Chciałbym, abyś towarzyszyła mi jutro podczas Lughnassadh.

    Nie mógł postąpić głupiej. Przekonał się już, jak kłamliwe były czarownice. Jak okrutnie traktowały ludzi, jak zręcznie kłamały. Mimo to przyjął propozycję jednej z nich. Coś w zielonych oczach Siobhan kazało mu uwierzyć, że naprawdę chce mu pomóc. Że jest w stanie to zrobić, że jej słowa nie są zwykłą grą. Oczy wiedźmy potrafiły być naprawdę zdradzieckie. Istniało duże prawdopodobieństwo, że wpakował się w pułapkę, a jednak jej zaufał. Albo zdradziło go pragnienie pozbycia się przekleństwa, jakie ciążyło nad nim od pięciu lat.
    Długo nad tym myślał, także po uściśnięciu drobnej dłoni Siobhan i przystaniu na jej warunki. Żadnych mordów na czarownicach. Przysięgam ci na moje życie, Kistenie Savage, że zrobię, co w mojej mocy, by zdjąć z ciebie przekleństwo. Przysięgam na moje życie, że przekonam Krąg, by to zrobił. I wiążę tę przysięgę magią. Czy możesz odpowiedzieć mi tym samym? Jej słowa ciągle dźwięczały mu w uszach. Uwierzył jej. I przysiągł, na życie. A Siobhan złączyła ich przysięgi magią. Jeśli nie przemawiała przez niego desperacja, to co? Ha. Ma być grzeczny, jak ujęła to kobieta. Uśmiechnął się pod nosem. Nikt nie mówił mu, że ma być grzeczny, odkąd skończył siedem lat i zmarła jego matka. Ojca zawsze bardziej interesował biznes, niż chłopiec, jakiego miał na wychowaniu. Zachłanność seniora rodu doprowadziła go do szybkiej śmierci, której przyczyną prawdopodobnie był zawał. Wtedy trzynastoletni Kisten trafił do szkoły z internatem. Jako jedyny dziedzic rodzinnej fortuny nie musiał się niczym martwić. Jego przyszłość nie stała pod znakiem zapytania jak innych osieroconych dzieci, choć bogactwo nie uchroniło go przed szkołą życia. Samotny trzynastolatek musi szybko nauczyć się dorosłości.
    Przeczesał dłonią mokre włosy i zakręcił wodę. Wreszcie czuł się człowiekiem; pozbył się krwawej woni, a brudne ubrania zostawił w koszu czekającym na pranie. Sięgnął po ręcznik, nie wychodząc z prysznicowej kabiny. Nie chciał zostawiać mokrych plam na podłodze. Wytarł się pospiesznie i owinął sobie ręcznik wokół bioder, drugi pozostawił przerzucony przez ramię. Odruchowo otworzył okno, by pozbyć się pary, jaka osiadła na szybach.
    Pchnął drzwi i wszedł do salonu, pod stopami mając miękki puszysty dywan. Lubił wygodę i mógł sobie na nią pozwolić dzięki spadkowi po rodzicach.
    - Głodna? - Spojrzał na Siobhan siedzącą na brzegu kanapy. Kiedy podniosła wzrok, jej policzki zabarwiły urocze rumieńce.
    No tak, przecież nie miał na sobie zbyt wiele. Zapomniał już jak to jest, kiedy ktoś czekał na niego w drugim pokoju. Jego błąd.
    Siobhan wpatrywała się w nagi tors Kistena wielkimi jak spodki oczami. Ręcznik luźno wisiał na jego biodrach, ukazując seksowne wgłębienia. Czarownica z przerażeniem stwierdziła, że ów ręcznik mógłby bardzo łatwo spaść. Chrząknęła i pospiesznie odwróciła wzrok, choć wizja gładkiego i umięśnionego ciała Kistena wciąż pozostała w jej umyśle. Owszem, widziała już mężczyzn bez koszulek, jednak byli to jej koledzy, pływający w jeziorze. Żaden z nich nie miał takiego ciała jak Kisten.
    - Siobhan?
    Zamrugała i znów na niego spojrzała, czego natychmiast pożałowała.
    - Co?
    - Pytałem, czy jesteś głodna – odparł cierpliwie i usiał w fotelu naprzeciwko czarownicy.
    - Och. Trochę. Tak. - Spuściła wzrok.
    Skinął głową, choć tego już nie mogła zobaczyć i wybrał numer do restauracji na rogu. Owszem, nauczył się jako tako gotować, ale to nie należało to do jego ulubionych zajęć. Zerknął na spłoszoną minę Siobhan i z westchnieniem ruszył do sypialni. Lepiej włoży coś na siebie, nim to dziewczę schowa się pod stół.

    Nie miała pojęcia, co ze sobą począć, wykręcała dłonie, siedząc na miękkiej kanapie i czekając na powrót Kistena. Siedziała w jego eleganckim apartamencie i liczyła na to, że pomoże jej wrócić do domu. Miała nadzieję, że nie popełnia największego błędu w życiu.
    Z pewnością nie.
    Rozejrzała się po przytulnym salonie i wtuliła w miękkie poduszki. Nie sądziła, że Kisten zaprosi ją do siebie. Nie spodziewała się, że zostanie potraktowana aż tak dobrze. Podwinęła pod siebie nogi, zastanawiając się, jak dalej potoczą się jej losy. Ich losy. Teraz ona i Kisten byli partnerami. Uśmiechnęła się na samą myśl. Nie mogła chyba trafić na lepszego sprzymierzeńca. Dał jej schronienie, obiecał pomoc. I śniadanie. Oparła głowę na jednej z miękkich poduszek.
    Kiedy powiedział, że zabiera ją do siebie, nie mogła w to uwierzyć. Czy los naprawdę mógł się do niej uśmiechnąć? Jednak mógł. Może to znak? Może zbyt wcześnie zwątpiła i porzuciła nadzieję na powrót do domu? Tak bardzo za nim tęskniła... Zamknęła oczy, wyobrażając sobie minę Shane'a, kiedy powie mu, przez co przeszła. Będzie musiał przyznać, że wcale nie jest słabą kobietą. No dobrze, pomagała sobie magią, ale przecież jest czarownicą! Ciara mocno ją uściska i powie, jak się martwiła, a Seamus obrzuci ją pytaniami o świecie poza murami Ciunas. Matka na pewno przygotuje odświętny obiad i z pewnością zaprosi Rory'ego licząc, że jej córka wreszcie dojrzała do zamążpójścia. Dojrzała?
    Przypomniała sobie Rory'ego, białe róże, które zawsze jej przynosił, jego nieustanne próby namówienia jej na randkę. Kilka razy mu się udało. Zachichotała na wspomnienie pikniku nad jeziorem, który zorganizował Rory. Seamus chciał im towarzyszyć, a skoro Rory się nie zgodził... postanowił podglądać ich z drzewa. Pech chciał, że wybrał niewłaściwą gałąź i zaraz po tym, kiedy Rory otworzył szampana, rozległ się trzask i chłopiec wylądował na jego plecach. Tyle, jeśli chodziło o cały romantyzm tamtego dnia. Za to do wieczora nie mogła przestać się śmiać, nasłuchując tłumaczeń swojego nieznośnego sąsiada.
    Podskoczyła, słysząc pukanie do drzwi. Opuściła nogi i nasłuchiwała przez chwilę. Znów rozległo się pukanie. Powinna zawołać Kistena?
    Robisz się przewrażliwiona, Siobhan...
    Wstała i ruszyła do drzwi. To pewnie śniadanie, które Kisten poszedł zamówić.
    Ależ on się długo ubiera...
    Zarumieniła się na myśl o jego twardym ciele, szerokich ramionach i wąskich biodrach... Zaczerpnęła powietrza i otworzyła drzwi z większym rozmachem, niż by wypadało.
 
 
 

4 komentarze:

  1. No no, niezła klątwa, to go czarownica bardzo nie lubiła ;) A już myślałam, że conajmniej zamieni się w wilkołaka :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytane, czekam na więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział. Czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń