Drodzy Czytelnicy!

Rozdziały "Szczypty magii" publikujemy na blogu dla Was i chcemy poznać
Wasze opinie. Kolejny rozdział wstawimy, gdy poprzedni skomentują
co najmniej 4 osoby.
Przypominamy, że Wasze opinie są dla nas ważne, dzięki nim wiemy, że czytacie,
często również motywują nas do dalszego pisania. Pozdrawiamy serdecznie.

Słowik

Zapraszamy także na Słowika [klik], gdzie powstał oddzielny folder
"Szczypta magii", tam znajdziecie galerię postaci oraz słowniczek pojęć
(nie musicie mieć konta na chomiku, żeby przeglądać). Chomik jest tylko
dla czytelników. Jeśli ktoś jeszcze nie ma hasła (lub zapomniał), a chciałby
mieć, piszcie, podamy:) Zapraszamy też do komentowania postaci (tutaj lub
na chomiku), po pojawieniu się nowej postaci w rozdziale, pojawia się
również na Słowiku w folderze Galeria postaci:)

30.01.2019

Rozdział XXI. Propozycja nie do odrzucenia

    Sześciu uzbrojonych gangsterów otoczyło zakładników: czworo dorosłych ludzi i troje dzieci. Sarah przytuliła do siebie bliźniaki. Po drugiej stronie jadalni stali Margaret i Nick. Mężczyzna zwrócił się do przywódcy.
    - Czego od nas chcecie?
    Delgado zerknął w jego stronę.
    - Od ciebie niczego – burknął. - Ale twoja żonka jest całkiem niezła. - Zlustrował wzrokiem Margaret. Nick wysunął się do przodu, zasłaniając sobą kobietę.
    - Chodzi wam o mnie, pozwólcie im odejść – wtrąciła Melissa. Szef gangu spojrzał na nią spod uniesionych brwi.
    - Im więcej kobiet, tym lepsza zabawa, mała zdziro. Hm, macie piękny dom. Aż szkoda go będzie po wszystkim spalić. - Rozejrzał się i ruszył do salonu. Skinął na swoich ludzi, aby wprowadzili tam zakładników. Margaret przytuliła dzieci, a Nick zatrzymał się tuż przed nimi, starając się zasłonić rodzinę przed wzrokiem gangsterów. Mel i Shane'a popchnęli na ścianę naprzeciwko nich.
    - Myślałaś, że się ukryjesz? Przede mną? - Delgado podszedł do dziewczyny. - Gdzie moja kasa?
    - Wypuść ich, to ci ją oddam. - Uniosła śmiało głowę, starając się nie okazywać lęku, który ją ogarnął. Mężczyzna zmarszczył brwi.
    - Chyba się nie rozumiemy, dziwko. Oddasz mi moją kasę, tak czy inaczej. Od ciebie zależy przed, czy po tym, jak kogoś zabiję. - Odwrócił się i ruszył w stronę rodziny. Ominął Nicolasa i złapał Sarah za rękę. Kiedy jej rodzice zaprotestowali, przyłożył dziewczynce broń do głowy. - Zostańcie na miejscach, inaczej ją zastrzelę. - Poprowadził dziecko w stronę Melissy i Shane'a.
    - Taki jesteś odważny? Grozisz dziecku? - warknął Shane. - Zmierz się ze mną, jeśli masz odwagę!
    Gangster obrzucił Irlandczyka  złowrogim spojrzeniem.
    - Tobą zajmę się później.
    Dziewczynka zamknęła oczy, a spod powiek wypływały jej łzy. Bliźniaki wtulały się w matkę. Margaret zbladła, bała się odezwać, w obawie, że mężczyzna wystrzeli. Zamarła, przerażona w swej bezradności. Nick spojrzał na szefa gangu.
    - Nie rób jej krzywdy. Proszę. Jeśli chcesz komuś grozić, weź mnie.
    - Ani słowa więcej. Ostrzegam – warknął Delgado, odbezpieczając pistolet. Spojrzał na Melissę.
    - Jest w moim pokoju, drugie drzwi na prawo – powiedziała szybko brunetka. - Nie celuj w nią, proszę – dodała cicho.
    - Na kolana – zażądał gangster. Mel zacisnęła zęby, ale posłusznie uklęknęła.
    Delgado zastanawiał się przez chwilę.
    - Prawie dobrze. Ale potrafisz jeszcze niżej, prawda?
    Melissa spojrzała na niego z nienawiścią, lecz widząc broń wciąż wycelowaną w dziewczynkę, ugięła się i dotknęła czołem podłogi.
    - No i o to chodziło. - Mężczyzna opuścił broń i pchnął Sarah w stronę rodziny. Margaret natychmiast ją objęła i tuliła przez chwilę.
    Szef gangu wydał rozkaz jednemu ze swoich ludzi, by poszedł po pieniądze. Zerknął na Melissę, która powoli wstała.
    - Nie przypominam sobie, bym pozwolił ci się podnieść.
    - Zrobisz ze mną, co zechcesz, ale nie tutaj, nie przy dzieciach. Po prostu weź tę kasę i jedźmy już stąd. - Wskazała na gangstera, który wrócił z czarną teczką.
    - Otwórz.
    W środku były pieniądze. Na twarzy Delgado ukazał się grymas przypominający uśmiech.
    - Sporo przetraciłaś, zdziro, ale ja to sobie odpowiednio zrekompensuję. - Odwrócił się i spojrzał na Shane'a. - Co my tu mamy? Blondynek, które podskakuje wyżej niż urósł i mała złodziejka... wciąż tak samo ponętna... - Podszedł do dziewczyny i przesunął ręką wzdłuż jej talii, zatrzymując się na pośladkach, na co Melissa zamachnęła się, by uderzyć go w twarz. Chwycił ją za nadgarstek.
    - Łapy przy sobie, draniu – syknęła.
    Uderzył ją w twarz. Shane gwałtownie wyrwał się do przodu. Zacisnął pięści, wściekłość intensywnie pulsowała w jego żyłach.
    - Zostaw ją, bo pożałujesz! - zawołał. W tym momencie poczuł lufę pistoletu przystawioną do głowy, a pozostali gangsterzy celowali w rodzinę naprzeciwko.
    - Ktoś coś mówił? Nie? To pewnie komar – stwierdził Delgado i powtórnie uderzył brunetkę, tym razem w drugi policzek.
    - Zamiast bić bezbronne kobiety, stań do walki! – zawołał Shane, zaciskając dłonie. - Z pistoletem wycelowanym w dzieci czujesz się groźny, ale z samym sztyletem? Albo w ogóle bez broni? Jeden na jednego? Boisz się, że cię pokonam? Tchórzysz? - Usilnie próbował sprowokować mężczyznę. Był pewien, że w walce, nawet nierównej, dałby sobie z nim radę. Ale z całą grupą, gdy zakładnikami była rodzina z dziećmi, nie był w stanie nic zrobić.
    Szef gangu spojrzał na Irlandczyka i uśmiechnął się ironicznie.
    - Chyba nie myślisz, że będę się z tobą pojedynkował? Mam inne plany. - Zerknął na Nicka, osłaniającego rodzinę. - Tak, tak, zasłoń dzieciom widok, bo to, co się teraz będzie działo, jest przeznaczone tylko dla dorosłych. - Po czym odsunął się o krok od Melissy i omiótł ją pożądliwym spojrzeniem od stóp do głów. - Rozbieraj się.
    Melissa gwałtownie pokręciła głową.
    - Zrobimy tak. Za każde „nie” od ciebie twój kochaś dostanie jedną kulkę. Co ty na to? - Wycelował w Shane'a i wystrzelił, ale kula ledwo otarła się o jego ramię. Irlandczyk zacisnął zęby. Nawet nie poczuł bólu, zbyt wściekły i zdesperowany. Nie mógł pozwolić, żeby ten drań skrzywdził Melissę albo rodzinę, którą poznał. To przez niego stali pod ścianą, narażeni na śmierć. Gdyby nie został ranny i nie zwrócił się do nich o pomoc, Margaret z rodziną byliby bezpieczni. A teraz groziło im sześciu uzbrojonych ludzi, w każdej chwili mogli kogoś zabić. Jeśli nic nie zrobię, zabiją nas wszystkich... Co robić? Pomóż mi, mądra Brighid.
    - Dobrze, już dobrze, tylko wyprowadź chociaż dzieci, proszę – wyszeptała Mel i ściągnęła bluzkę, zostając w spódnicy i biustonoszu.
    - Na proszenie o cokolwiek już za późno, zdziro – mruknął Delgado. - No, dalej. Pokaż nam swoje wdzięki.
    - Pożałujesz tego – warknął Shane, wpatrując się w niego. W takich momentach naprawdę żałował, że mężczyźni nie posiadają magii. Musiał jakoś odwrócić ich uwagę, by mieć czas coś wymyślić. Coś, co pozwoli uratować jego przyjaciół. - W końcu spotka cię zasłużona kara. Jeszcze tej nocy zobaczysz żółte ślepia i poczujesz ostre zęby barghesta, psa zwiastującego śmierć, a gdy w końcu zatopi je w twojej szyi, Morrigan zawlecze twą czarną duszę ku wiecznym męczarniom.
    - Że co takiego? - Delgado odwrócił się i podszedł do Shane'a. - Grozisz mi, że poślesz za mną psa i jakąś zabójczynię?
    - Bogini śmierci – poprawił go Irlandczyk. - Zanim umrzesz, wydziobie ci oczy.
    - Ptak – zabójca? - odezwał się jeden z gangsterów. - Jak w tym horrorze Hitchcoka? - Zarechotał głośno, pozostali mu zawtórowali.
    - Najwyraźniej twój kochaś ma nie po kolei w głowie – stwierdził Delgado i zatrzymał wzrok na mieniącym się jaspisie. - Migający kamień? Prawdziwy czy podróba?
    - Nie radzę. - Shane oparł się plecami o ścianę. - To uwięziona dusza sidhe. Nie sądzę, by pozwoliła ci się zabrać. Należy do mnie.
    - Teraz już nie – stwierdził szef gangu i chwycił za kamień.
    W następnej chwili Delgado znieruchomiał, a jaspis rozbłysnął intensywnym, czerwonym światłem, oślepiając niemal wszystkich.
    Tylko Shane mimo blasku wyraźnie widział, co się dzieje. Dusza sidhe nie chciała zostać w Ameryce. Jedynie z Shane'em mogła wrócić do Irlandii. Było dokładnie tak, jak przewidział, teraz musiał tylko to wykorzystać.
    Sięgnął do drugiej ręki znieruchomiałego mężczyzny i wyszarpnął mu broń.
    W następnej chwili blask przygasł, jakby sidhe mówiła: dobra, ja zrobiłam swoje, reszta należy do ciebie. Shane odsunął się o krok.
    Delgado odzyskał władzę w ciele i krzyknął z bólu, przyglądając się poparzonej dłoni. A w następnej chwili ujrzał lufę pistoletu, który Shane skierował w jego głowę.
    - Zanim zapytasz, tak, wiem, jak się tym posługiwać. Jest odbezpieczony, wystarczy jeden ruch mojego palca, by wysłać cię do królestwa Morrigan. A teraz, skoro już doszliśmy do porozumienia, każ swoim ludziom odłożyć broń – powiedział spokojnie Irlandczyk, trzymając palec na spuście. - I to natychmiast.

    Tego dnia Ciara pracowała sama w kwiaciarni, miała więc pełne ręce roboty. Sandra rozchorowała się i musiała zostać w domu, a druga kwiaciarka, której nawet nie zdążyła poznać, z jakiegoś powodu z dnia na dzień zrezygnowała z pracy. Czarownica dwoiła się i troiła, by klienci zbyt długo nie czekali w kolejce. Przez trzy godziny nie miała momentu wytchnienia. W końcu kwiaciarnia na chwilę opustoszała.
    Dziewczyna napiła się zimnej herbaty, którą przygotowała jeszcze przed otwarciem sklepu i usiadła, łapiąc oddech i sięgając po kanapki, które przygotowała do pracy.
    Zdążyła ugryźć kęs, gdy usłyszała kolejnego klienta. Westchnęła z rezygnacją i wstała, zerkając w stronę nowo przybyłego. Jak się okazało, to nie był klient. Przed ladą zatrzymał się sam szef, którego widziała do tej pory tylko raz, gdy ją zatrudniał. Był to korpulentny mężczyzna o wystającym brzuchu, który Sandra nazwała „piwnym”. Rzadkie włosy miał gładko przylizane i sztywne. Nie zrobił na niej dobrego wrażenia, szczególnie niepokoiło ją spojrzenie mężczyzny, ale starała się być miła, powtarzając sobie, że pierwsze wrażenie często bywa mylne.
    - Dzień dobry – zwróciła się do niego.
    - To się okaże, czy dobry – mruknął, przyglądając jej się uważnie. Ciara poczuła się nieswojo. Jego małe oczka zrobiły się jeszcze mniejsze, a na ustach ukazał się grymas. - Nie ma klientów?
    - Przed chwilą zrobiło się luźniej, od rana nawet nie miałam czasu usiąść – wyjaśniła czarownica.
    - Bo tu się pracuje, a nie siedzi – burknął mężczyzna, ponownie lustrując ją wzrokiem. Dziewczyna nachmurzyła się.
    - Mam jeść lunch na stojąco? A może nie mam prawa do przerwy na posiłek?
    Szef kwiaciarni uniósł brwi i przejechał dłonią po włosach, jeszcze bardziej je przygładzając.
    - Widzę, że niewielki wzrost nadrabiasz językiem, panno MacCoinneach. Ale Sandra cię chwali, podobno jesteś pracowita i świetnie sobie radzisz, zatem zacząłem się zastanawiać, czy nie dać ci podwyżki. Bo widzisz. - Zrobił krok w jej stronę. - Wiem, że zbierasz na bilet do Irlandii, a potem planujesz wyjechać. Mam już dwie kandydatki, które chętnie zajmą twoje miejsce, więc to żaden problem. Ponieważ się tak mocno starasz, mogę już jutro, zamiast wypłaty, zakupić ci ten bilet. Do Dublina. Co ty na to?
    Ciara zawahała się. Coś jej mówiło, żeby nie ufać temu mężczyźnie. Ale myśl, że jutro mogłaby polecieć do Irlandii, zobaczyć Ciunas i wszystkie bliskie jej osoby, była bardzo kusząca.
    - Naprawdę? - spytała niepewnie. - Ale bilet kosztuje chyba więcej niż moja tygodniówka...
    - Dlatego musisz zrobić dla mnie coś specjalnego. - Mężczyzna przekręcił zamek w drzwiach, odwrócił plakietkę z napisem „zamknięte” do zewnątrz i skierował się w stronę zaplecza. - Chodź.
    Czarownica ruszyła za nim. Pomyślała, że pewnie zechce, żeby uporządkowała zaplecze, choć nie widziała sensu zamykania kwiaciarni, przecież sam mógłby w tym czasie stanąć za ladą. Poza tym, nie było tam bałaganu, aczkolwiek dziewczyna uważała, że można by posegregować rzeczy i wyrzucić mnóstwo niepotrzebnie walających się tam drobiazgów.
    Zatrzymał się, gdy weszła i spojrzał na nią. Ciara znów poczuła się nieswojo. Coś tu było nie tak. Cofnęła się w stronę drzwi, ale szef zastąpił jej drogę.
    - To... mam tu zrobić porządek, tak? Szybko mi pójdzie, zaraz...
    - Spokojnie, nie ma pośpiechu. - Chwycił ją za rękę i lekko popchnął na ścianę. - Jutro polecisz do Irlandii, jeśli się postarasz, ślicznotko. - Przysunął się bliżej. Był od niej większy i silniejszy, nie miała szans się wyrwać. Zaplecze było zbyt małe, by wyślizgnąć się bokiem. Spojrzała na niego okrągłymi ze zdumienia oczami.
    - Czego pan chce? Proszę się ode mnie odsunąć. - Przypomniała sobie ostrzeżenia Sandry, żeby nie zostawać sam na sam z szefem. No to świetnie, po prostu cudownie. Zawsze muszę się w coś wpakować...
    - Daj spokój, nie udawaj takiej świętoszki. Już ja wiem, co się kryje za tą z pozoru niewinną twarzyczką. Widziałem cię w klubie, cudownie się ruszasz, chętnie bym poruszał się z tobą. - Jego uśmiech wydał się Ciarze wyjątkowo obleśny.
    - Pan mnie z kimś pomylił. Albo mnie pan w tej chwili puści, albo nie ręczę za siebie.
    - Och, przecież nie musimy od razu iść na całość. Na początek chętnie bym zakosztował twojego ostrego języczka. Chcesz jutro polecieć do domu?
    - Nie takim kosztem – warknęła Ciara, próbując odsunąć mężczyznę.
    - A daj spokój, nic ci od tego nie ubędzie. - Przyciągnął ją do siebie niespodziewanie. Ciara krzyknęła, protestując i nie widząc innego sposobu, wyciągnęła rękę w stronę doniczek z ziemią, stojących na samej górze regału. Wyszeptała pospiesznie zaklęcie, a pięć doniczek, jedna po drugiej, pofrunęły w jej stronę.
    Kiedy pierwsza uderzyła mężczyznę w głowę, zamrugał zdziwiony. Po kolejnej odwrócił się, jakby się spodziewał, że ktoś za nim stoi, ale trzecia doniczka walnęła go w nos. Po czwartej się przewrócił, a piąta wylądowała gładko w rękach Ciary.
    - Nie dostaniesz ani grosza, ty głupia...
    - Nie chcę twoich pieniędzy. - Odwróciła się z zamiarem wyjścia z kwiaciarni, gdy chwycił ją za nogę.
    - Nie tak szybko, powinnaś mi teraz zapłacić za rozbitą głowę...
    - A proszę bardzo! - Uniosła ostatnią doniczkę i ze złością upuściła mu na głowę. Następnie wyrwała się i wybiegła z zaplecza. Pospiesznie zabrała swoje rzeczy. - Co za drań – mruknęła, wybiegając z kwiaciarni. Minęła trzy osoby, które już czekały pod sklepem.
    - Dzisiaj nieczynne? - zapytał jeden z klientów. Wzięła głęboki wdech i spojrzała na niego, kręcąc głową.
    - Nie wiem, już tu nie pracuję. - Odwróciła się i ruszyła przed siebie. Po policzkach zaczęły płynąć jej łzy upokorzenia. Po chwili rozszlochała się na dobre.
    Była wściekła. Zapewne zobaczył ją w klubie i wziął za kobietę lekkich obyczajów, którą można wykorzystać. Powinna była zrzucić na niego całą zawartość kwiaciarni, nie tylko doniczki. Z drugiej strony, szkoda kwiatów. Dokąd miała teraz pójść? Ian był w pracy, a nie dał jej kluczy do domu, bo zawsze wracali razem. Jedyne, co jej pozostało, to chodzić bez celu po mieście i czekać na przyjaciela.
    Szła przed siebie, pochlipując cicho. Co zrobiłam nie tak? Wszystko już szło dobrze. Za kilka dni uzbierałabym na bilet. A teraz znowu nie mam nic. Kiedy w końcu wrócę do domu? Wyciągnęła chusteczkę i wydmuchała nos. Nie mogła ciągle płakać. Musiała być silna. Nie była sama, miała przyjaciela. Ian jej pomoże. Tylko, że i tak już jej dużo pomógł. Wkrótce miał odebrać fałszywe dokumenty, dzięki którym Ciara miała przedostać się za granicę. I co z tego, skoro nadal nie była w stanie kupić biletu? Musiała znaleźć inną pracę. I znów zacząć od początku...
    - Ciara? Co się stało?
    Spojrzała na zatrzymujący się obok niej samochód i przystanęła na widok znajomej twarzy.

    - Odłóżcie broń – nakazał sztywno Delgado. Gangsterzy przez chwilę się wahali, ale widząc, że sytuacja się zmieniła i to na ich niekorzyść, posłusznie położyli swoje pistolety na podłodze. Melissa odetchnęła z ulgą, założyła bluzkę i sprawdziła dokładnie, czy nie mają innej broni.
    - Noże z butów też oddajcie – nakazała. - I całą resztę.
    - Zabierz dzieci – zwrócił się do żony Nick. Margaret pospiesznie zabrała bliźniaki i córkę do innego pokoju. Dziewczynka płakała, a chłopcy usilnie starali się być dzielni i nie pokazać łez. Kiedy wyszli, Nick spojrzał na Shane'a.
    - Co z nimi zrobimy? Mam zadzwonić na policję?
    - Nie – zaprotestowała Mel. - Jeszcze nie teraz. Masz jakieś sznurki?
    - W piwnicy. - Mężczyzna wyszedł i wrócił po chwili ze sznurami do rozwieszania prania.
    - Zwiążmy ich.
    Shane wciąż stał nieruchomo, trzymając broń przy głowie gangstera. Nie tracił czujności, bo jaspis nadal lekko świecił. Wiedział, że jeśli Delgado czegoś spróbuje, będzie musiał go zabić. Inaczej on zabije ich wszystkich. Nie chciał tego, ale był w stanie pociągnąć za spust. Jego przeciwnik najwyraźniej to wyczuł i nie zamierzał wystawiać go na próbę.
    Już po chwili pięciu gangsterów siedziało związanych pod ścianą w salonie. Nick zajął się wiązaniem ich szefa. Kiedy skończył, podszedł do Shane'a i Melissy.
    - Musimy go zabić – odezwała się cicho dziewczyna. Była blada, ale miała pewne spojrzenie. Shane popatrzył na nią niepewnie.
    - Zabić? Nie musimy. Są związani. Nie skrzywdzą nikogo.
    - Oddamy ich policji – postanowił Nick.
    - Nie rozumiecie. - Dziewczyna pokręciła głową. - Jeśli szef gangu trafi przez nas do więzienia, nadal będzie miał władzę. Zemści się na nas. I na was też. Będziecie musieli się wyprowadzić. Zacząć życie gdzie indziej, może nawet zmienić tożsamość. Oni tak łatwo nie odpuszczą.
    - Poprosimy policję o ochronę – odpowiedział jej Nicolas. Shane dobrze go rozumiał. Co innego zabijać, gdy ktoś strzela i nie ma innego wyjścia, a co innego przyłożyć związanemu broń do głowy, spojrzeć mu w oczy i wystrzelić.
    Mel westchnęła i pokręciła głową, ale nie upierała się dłużej. Shane odetchnął i spojrzał na nią z troską.
    - Wszystko w porządku? - zapytał. Brunetka skinęła głową i spojrzała na jego ramię.
    - Jesteś ranny...
    - To tylko draśnięcie. - Machnął ręką. - Nawet nie boli.
    Dziewczyna odetchnęła z ulgą, a jej wzrok powędrował w stronę wiszącego na jego szyi jaspisu.
    - Czemu ten kamień go sparaliżował i poparzył?
    - To trochę skomplikowane... - zaczął Irlandczyk, ale wtedy spostrzegł, że klejnot rozbłysnął intensywnym blaskiem. Nie zastanawiając się dłużej, złapał Melissę i upadł z nią na ziemię. Usłyszeli jęk, a nad ich głowami świsnęła kula.
    Shane obrócił się, wyciągnął broń i strzelił, trafiając Delgado w ramię. Jakimś sposobem szef gangu zdołał się wyswobodzić. Nick leżał na podłodze. Melissa rzuciła się w stronę pistoletów, które zabrała gangsterom, złapała jeden z nich i przeturlała się w bok, gdy rozległ się kolejny strzał. W następnej chwili Delgado wycelował w Shane'a.
    Tym razem nie mogła pozwolić, by przyjął za nią kulkę. Ani teraz, ani już nigdy więcej.
    Rzuciła się na znienawidzonego mężczyznę, drania, który krzywdził ją przez dwa lata, a gdy już myślała, że to przeszłość, wrócił, by zabić jej bliskich.
    Upadli na ziemię, zanim zdążył wystrzelić. Znalazła się nad nim, ale w następnej chwili zrzucił ją z siebie i znów była pod nim, bezradna, niemal bezbronna. Niemal.
    - Melissa! - Shane uniósł broń, ale nie mógł strzelać, by nie trafić przyjaciółki. Nick podnosił się z podłogi, oszołomiony. Obaj spojrzeli na Mel, która z dzikim okrzykiem dosięgła zębami ucha gangstera. Mężczyzna krzyknął ochryple i w tym samym momencie rozległ się strzał.
    Melissa albo Delgado, jedno z nich pociągnęło za spust.

    Ciara patrzyła na mężczyznę, który zatrzymał się obok niej.
    - Znowu ty. Wiesz, nie mam dziś nastroju na dyskusje, właśnie rzuciłam pracę.
    - To nie powód do płaczu, wiesz, ilu ludzi ciągle zmienia pracę? Znajdziesz lepszą. - Zaparkował na chodniku. - Podwieźć cię?
    Zawahała się. David Hamilton wysiadł i podszedł do niej, uśmiechając się przyjaźnie. W jego zielonych oczach, nieco przysłoniętych okularami, ujrzała troskę.
    - Coś tam się stało, prawda? Przykra rozmowa z szefem?
    - Coś w tym stylu. - Westchnęła i spojrzała na auto. Nie znała się na markach samochodów, ale ten wyglądał na nowy i bardzo zadbany. Karoseria błyszczała intensywnym zielonym kolorem.
    - Wsiadaj, podwiozę cię, gdzie tylko będziesz chciała. - Otworzył jej drzwi. A co mi tam, pomyślała. I tak nie mam co ze sobą zrobić. I już nic bardziej upokarzającego nie może mnie dzisiaj spotkać. A w razie czego, potrafię się przecież obronić.
    Wsiedli i przez chwilę jechali w milczeniu.
    - To dokąd jedziemy? Może jesteś głodna?
    Wzruszyła ramionami.
    - Trochę – przyznała, przypominając sobie, że kanapki zostawiła pod ladą i zapomniała je zabrać, gdy wychodziła.
    Zatrzymali się przy dużej eleganckiej restauracji.
    - Serwują tu przepyszne krewetki w sosie słodko-kwaśnym i kaczkę po pekińsku. Lubisz?
    - Nie mam przy sobie pieniędzy. - Właściwie to w ogóle nie miała pieniędzy. No, może trochę drobnych, które zarobiła od miłych i hojnych klientów, nie przyjmujących reszty.
    - Mam pomysł. - David spojrzał na nią z uśmiechem. - Ja zapłacę za twój lunch, a ty za to opowiesz mi trochę o sobie. Jak to jest mieć moc. Tak ogólnie. Dobrze?
    Ciara popatrzyła na niego w milczeniu. Nie wolno jej było rozpowiadać tego, kim jest, ani wspominać o miasteczku. Nikt nie powinien się dowiedzieć o ich istnieniu. Ale David i tak już wiedział. Jeśli odmówi, pewnie tak łatwo nie odpuści. Może kiedy mu wytłumaczy, dlaczego się ukrywają i wyjaśni parę nurtujących go spraw, nie zdradzając przy tym niczego, co dotyczyłoby Ciunas, Hamilton zrezygnuje z planów ujawnienia światu magii i zostawi ją w spokoju? Cóż, warto spróbować.
    Uśmiechnęła się i skinęła głową.
    - Niech będzie.
    Krewetki w sosie i kaczka były naprawdę pyszne. A restauracja... elegancka. Owszem, jadała już z Ianem poza domem, ale nigdy w takim miejscu. Śnieżnobiałe obrusy z bukietami kwiatów na każdym i świecami, kelnerzy kręcący się między nimi z wielkimi tacami, ogromne srebrne żyrandole, oświetlające całą salę i goście – wytworni, sztywni, eleganccy. I złota zastawa. Kiedy spojrzała na ceny, nie mogła uwierzyć. Specjalnie wybrał najdroższy lokal w mieście, żeby zrobić na niej wrażenie? Równie dobrze mogli pójść do zwykłego baru. A może chciał pokazać, jaki jest bogaty? Pokręciła głową, ale nie skomentowała jego wyboru.
    - Skąd czerpiecie moc? - zaczął David, gdy zaczęli jeść. - Wiem, że pierwsza czarownica zyskała ją, pijąc z kotła Dagdy. I w jaki sposób chowańce pomagają wam uzupełnić energię? Muszą to być wyłącznie czarne koty?
    - Sporo wiesz – stwierdziła Ciara, upijając łyk soku. Co prawda mężczyzna zaproponował jej wino, ale dziewczyna stanowczo odmówiła. Od tamtego feralnego zdarzenia w dyskotece obiecała sobie, że już nigdy więcej nie tknie alkoholu.
    - Mówiłem ci, że fascynuje mnie magia. I wszystko, czego zwykły człowiek nie dostrzega, a jednak istnieje.
    Skinęła głową, zastanawiając się, co może mu powiedzieć. Musiała być bardzo ostrożna, by nie zdradzić niczego, co wiązało się z jej miasteczkiem.
    - Czarownice rodzą się z mocą. Uczą się zaklęć, poznają swój żywioł...
    - To tam, w Irlandii, macie szkołę dla czarownic? - Hamilton wydawał się zachwycony.
    - Nie do końca. Mamy opiekunów, którzy nas uczą, ale to nie jest szkoła, jaką znacie tutaj. Energię czerpiemy z żywiołów, najlepiej z tego, który jest nam najbliższy. Moim żywiołem jest ziemia. Dlatego mogę bardzo szybko przywołać moc, kiedy mam z nią kontakt. Ale czerpanie wprost z żywiołu dużej ilości mocy jest niebezpieczne, dlatego najlepiej, gdy w pobliżu jest chowaniec. Koty oczywiście nie muszą być czarne, nie wiem, skąd w ogóle taki pomysł. - Pokręciła głową. - Sam dotyk ich miękkiego futerka to mnóstwo bezpiecznej, niegroźnej dla nas energii.
    - A kotom to nie szkodzi?
    - Oczywiście, że nie. - Pokręciła głową, zdziwiona pytaniem. - Jak głaskanie mogłoby im zaszkodzić?
    - To niesamowite. Zupełnie jak... magia potwierdzona naukowo!
    Dziewczyna roześmiała się, zastanawiając, jak kiedykolwiek mogła wziąć go za łowcę. David z całą pewnością był niegroźny. Uparty i wariat, owszem, ale chyba można go było polubić.
    - W jaki sposób rzucasz czar? Wystarczy powiedzieć zaklęcie? Nie masz żadnej magicznej różdżki...
    Ciara przewróciła oczami.
    - Jestem czarownicą, a nie wróżką. Po prostu zbieram moc i wypowiadam zaklęcie. Na głos, albo w myślach.
    - A sidhe? To też czarownice? Czytałem o nich i wiem, że mają z nimi coś wspólnego...
    - Nie, skąd. - Pokręciła głową i zaczęła opowiadać o złośliwych istotach, których ona sama nigdy nie widziała, lecz słyszała mnóstwo historii. Oczywiście nie wspomniała, że Ciunas znajdowało się na terenach niegdyś często odwiedzanych przez sidhe, te jednak zniknęły, wypędzone przez czarownice, z którymi nie chciały żyć w zgodzie. Do tej pory tylko Ian wiedział o miasteczku, bo jemu ufała. Nikt więcej nie powinien się dowiedzieć.
    Kiedy skończyła opowiadać, David oparł się na krześle i powiedział:
    - Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.
    Uniosła brwi, zaciekawiona.
    - Widzisz, moje Towarzystwo Zjawisk Paranormalnych potrzebuje kogoś takiego jak ty. A ty potrzebujesz pieniędzy. I raczej nie dorobisz się ich jako kwiaciarka czy w innej pracy, w której nie będą wymagać od ciebie CV. Ale możesz pracować dla mnie.
    - A co miałabym robić? - Popatrzyła na niego podejrzliwie.
    - To, co umiesz najlepiej – czarować! Widzisz, świat nie wierzy w magię. Ty byś pokazała, że jest inaczej! Proszę, nie odmawiaj, przemyśl to – dodał, widząc zdumioną minę czarownicy.
    - Nie mam nad czym myśleć. Nie zamierzam ogłaszać światu, kim jestem i ty też tego nie zrobisz. - Spojrzała na niego stanowczo.
    - Ale dlaczego? Ciaro! Jesteś naszą ostatnią nadzieją! Bez ciebie moje Towarzystwo zbankrutuje! Nikt nie chce nas finansować, uważają, że to co robimy, jest bez sensu, że magia nie istnieje! A przecież oboje wiemy, że to nieprawda i ty jesteś tego największym dowodem! Przekażmy światu prawdę! - Siedział z rękami skrzyżowanymi na piersi i patrzył na nią błagalnie. Dziewczyna rozejrzała się dyskretnie, na szczęście nikt nie zwracał uwagi na jego wywody. Westchnęła.
    - Nie, Davidzie. Po pierwsze, łowcy. I nie mów, że mnie obronisz, bo nie mam zamiaru spędzić życia w strachu przed nimi. Po drugie, w Irlandii zostawiłam rodzinę, przyjaciół, ukochanego. A po trzecie, nie mam zamiaru być atrakcją dla grzecznych dzieci. Chcę tylko wrócić do domu – zakończyła cicho.
    - Sprowadzimy tu całą twoją rodzinę – obiecywał Hamilton. - I przyjaciół, i kochanka, i kogo tam jeszcze zechcesz! - Złożył ręce i była pewna, że gdyby nie stolik między nimi, to by przed nią klęknął. - A łowcami się zajmiemy, będziesz miała najlepszych ochroniarzy, nikt cię nie tknie, będziesz sławna, bogata, będziesz miała wszystko, możesz nawet spędzać wakacje w Irlandii, ba, będziemy jeździć po całym świecie! Będziesz najsławniejszą kobietą w dziejach, przejdziesz do historii! A w zamian za to wystarczy, że będziesz robić to, co zwykle – rzucać zaklęcia! Tylko publicznie.
     - Davidzie, zrozum, to nie wyglądałoby tak, jak ci się wydaje. Powiedzmy, że ludzie by ci uwierzyli. Co wtedy? Każdy chciałby mnie dostać na własność lub dowiedzieć się, gdzie mieszkają inne czarownice. Stałybyśmy się przedmiotami w rękach tych najsilniejszych, najbogatszych, którzy chcieliby nas użyć do własnych celów. Musisz dokonać wyboru. - Spojrzała na niego uważnie. - Albo ja, albo sława. Jeśli chcesz mieć mnie za przyjaciółkę, musisz pomyśleć, co będzie dla mnie najlepsze.
    - Ależ oczywiście, że chcę – zapewnił Hamilton. - I właśnie o to chodzi. To będzie dla ciebie najlepsze. Co może być lepszego od życia w dostatku i bezpieczeństwie? Nie musisz się martwić innymi ludźmi, jeśli będziesz dla mnie pracować, będziesz absolutnie bezpieczna. Masz moje słowo. W tym świecie pieniądze załatwią wszystko.
    Spojrzała na niego ze smutkiem i pokręciła głową.
    - Nie wszystko. Nie kupisz miłości ani prawdziwej przyjaźni. - Wstała. - Widzę, że dokonałeś już wyboru. Dziękuję za lunch. - Odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi.
    David pospiesznie zapłacił i dogonił ją na ulicy.
    - Chcesz iść taki kawał na piechotę? No, nie dąsaj się, Ciaro. Chodź, podwiozę cię. Przepraszam, jeśli cię uraziłem.
    Zatrzymała się zrezygnowana i spojrzała na niego. Miał skruszoną minę.
    - Ja naprawdę nie chciałem cię obrazić. Nie gniewaj się na mnie. To była tylko propozycja. Jeśli nie chcesz, trudno... tylko proszę, nie obrażaj się. Poważnie, chcę się z tobą zaprzyjaźnić...
    Pokręciła głową.
    - Nieprawda. Nie chodzi ci o mnie, tylko o moją moc. Właściwie w ogóle nie ma znaczenia, jaką jestem osobą. Domyśliłeś się, że nie jestem zła, więc wykorzystałeś to, żebym przyznała się do tego, kim jestem. I mało cię obchodzi, że tęsknię za domem, do którego nie mam jak wrócić... Zresztą, co w tym dziwnego, przecież wcale mnie nie znasz... - Potrząsnęła głową i ruszyła przed siebie. Stanowczo za bardzo ufała ludziom. Przez chwilę pomyślała, że może on nie był zły, po prostu wierzył w magię, a teraz znalazł dowód. Problem w tym, że chodziło mu tylko o jej magię. A Ciara nie miała zamiaru ani dla niego pracować, ani tym bardziej ujawniać się światu.
    David patrzył za nią, aż zniknęła mu z oczu. Źle to rozegrał? Nigdy nie umiał rozmawiać z kobietami. Albo je zanudzał, albo się z nimi kłócił. Westchnął zrezygnowany.
    - I kto zrozumie kobietę? Chyba tylko inna kobieta. - Sięgnął po komórkę i wybrał numer. - Wygrałaś. Miałaś rację.
    Usłyszał głośny, kobiecy śmiech.
    - Mówiłam, że ty jej nie przekonasz. Leć kupić bilety, ja ją znajdę. O, chyba już ją nawet widzę. Coś ty jej powiedział? Wygląda na... zdruzgotaną. Próbowałeś ją podrywać?
    - No bardzo zabawne, wielkie dzięki. Chciałem tylko przekonać ją do swoich racji... Słuchaj, czy to musi być właśnie ten film? Wiesz, że nie lubię...
    - Nie marudź, bo ci nie pomogę! Umowa to umowa. Ja też wcale nie mam ochoty robić za niańkę jakiejś czarownicy, a jednak się poświęcę. Pogadamy wieczorem. Pa. - Rozłączyła się.
    - Czarownicy, która w dodatku mieszka z facetem twoich snów – mruknął złośliwie mężczyzna, upewniwszy się wpierw, że na pewno się rozłączyła.

    Ciara w pewnym momencie zatrzymała się zdezorientowana, rozglądając dookoła. Zupełnie nie poznawała tej ulicy. Nazwa też nic jej nie mówiła. Gdzie ten wariat ją wywiózł? I jak ma teraz trafić do domu? Albo pod kwiaciarnię?
    Wtem zza rogu wyszła znajoma postać i o mało nie zderzyła się z czarownicą. Zatrzymała się tuż przed nią i spojrzała na nią z wyraźnym zaskoczeniem.
    - O, witaj. Ciara, dobrze pamiętam? - Judy uśmiechnęła się szeroko. - Znajoma Iana? Co za niespodziewane spotkanie.
 
 
 

4 komentarze:

  1. Przeczytane, czekam na ciąg dalszy ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Taa, bardzo niespodziewane spotkanie :) Nie wiem kto ma gorzej, Ciara z tym maniakiem czy Siobhan z łowcą, ciężki wybór... ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Abra-Cadabra3 marca 2019 23:23

    Świetny rozdział :) Czekam na ciąg dalszy ;)

    OdpowiedzUsuń