Drodzy Czytelnicy!

Rozdziały "Szczypty magii" publikujemy na blogu dla Was i chcemy poznać
Wasze opinie. Kolejny rozdział wstawimy, gdy poprzedni skomentują
co najmniej 4 osoby.
Przypominamy, że Wasze opinie są dla nas ważne, dzięki nim wiemy, że czytacie,
często również motywują nas do dalszego pisania. Pozdrawiamy serdecznie.

Słowik

Zapraszamy także na Słowika [klik], gdzie powstał oddzielny folder
"Szczypta magii", tam znajdziecie galerię postaci oraz słowniczek pojęć
(nie musicie mieć konta na chomiku, żeby przeglądać). Chomik jest tylko
dla czytelników. Jeśli ktoś jeszcze nie ma hasła (lub zapomniał), a chciałby
mieć, piszcie, podamy:) Zapraszamy też do komentowania postaci (tutaj lub
na chomiku), po pojawieniu się nowej postaci w rozdziale, pojawia się
również na Słowiku w folderze Galeria postaci:)

31.05.2019

Rozdział XXV. "Pod Herbacianą Różą"

    Skończyło się. Ból, strach, ciągłe napięcie. Ucieczka. Patrzenie na śmierć ludzi, którzy ją otaczali, za każdy życzliwy gest z ich strony. W końcu nie musiała się już bać. To koniec. Była wolna.
    Tylko czemu nie mogła zasnąć?
    Melissa z cichym westchnieniem usiadła na łóżku. Gardło miała suche, a oczy lekko szczypały, jakby domagając się łez, których wypłakała już zbyt wiele. Cichutko wymknęła się do kuchni, duszkiem wypiła całą szklankę wody i powlokła się z powrotem do łóżka. Wyjrzała przez okno z nadzieją, że za chwilę wstanie słońce, ale wciąż było ciemno.
    Uświadomiła sobie coś. Tak długo żyła ucieczką, pragnieniem wolności, że gdy w końcu się spełniło, przez chwilę nie wiedziała, co dalej. Na szczęście nie była sama. Miała Shane'a, który potrzebował jej pomocy. Przyjaciela, który nie odtrącił jej mimo tego, co zrobiła. Chociaż się bała, że odejdzie, musiała dać mu wybór, nie chciała by został z nią litości lub z poczucia obowiązku. To przez nią został ranny i niemal stracił życie. Odetchnęła z ulgą, gdy przekonała się, że Shane wcale jej o to nie obwiniał.
    Dzięki niemu miała nowy cel. Zanim będzie mogła wrócić do brata - o ile w ogóle Ian będzie chciał z nią jeszcze rozmawiać - musiała pomóc Shane'owi odnaleźć zaginione dziewczyny. W głowie miała już ułożony plan. Skontaktuje się z każdym, kto mógłby im pomóc. To tylko LA, tu się urodziła i wychowała. Jeśli one naprawdę tutaj są, w końcu je odnajdą.
    Drzwi do dużego pokoju były uchylone. Wślizgnęła się cicho. Irlandczyk spał, oddychając równo. Rana już się prawie zagoiła, niemożliwie szybko, jak twierdziła Margaret. Jutro spokojnie mogli ruszać w drogę. Przysiadła na jego łóżku, przyglądając mu się z namysłem. Spał. Najwyraźniej, w przeciwieństwie do niej, nie miał kłopotów ze snem. Uśmiechnęła się i przyszło jej do głowy, że gdyby ktoś zapytał ją teraz, jaki jest ideał mężczyzny, bez wahania wskazałaby Shane'a. Nie dlatego, że nie miał wad. Miał jedną, bardzo dużą. Uważał, że jest nieśmiertelny. A przynajmniej prawie nieśmiertelny. Jak inaczej wyjaśnić jego brawurę i brak strachu przed śmiercią?
    Przyglądała mu się przez chwilę, z jednej strony czując się głupio, że gapi się na śpiącego, a z drugiej... Pokręciła głową. Nie chciała teraz o tym myśleć. Byli przyjaciółmi i to wszystko. Za bardzo ceniła jego lojalność, szlachetność i wierność, by próbować czegoś więcej. Czegoś, co zniszczyłoby ich przyjaźń. Musnęła dłonią kosmyk jego włosów i nasłuchiwała przez chwilę. Nie obudził się.
    Shane miał tyle tajemnic. Mimo że wciąż próbowała go podpytywać, nadal nie dowiedziała się kilku istotnych rzeczy. Po pierwsze, jego dziewczyna i przyjaciółka. Kto je porwał i po co? Skąd wiedział, że właśnie w Los Angeles trzeba ich szukać? I czemu nie chciał powiedzieć jej prawdy? Czyżby jej nie ufał?
    Albo ten dziwny jaspis, leżący teraz na jego piersi. Wyglądał na zwyczajny kamień szlachetny, ale Melissa zauważyła, że jarzy się za każdym razem, kiedy coś się dzieje. Gdy ktoś ich atakuje. Migał, gdy z Shane'em było źle, świecił, gdy coś im groziło. A na koniec sparaliżował i wręcz oślepił na chwilę Delgado, kiedy chciał mu go zabrać. W dodatku gangster miał po nim oparzenie na dłoni. Tymczasem Shane dotykał go bez problemu, czerwony kamień stale miał kontakt z jego skórą. Na pytanie o niego mężczyzna nabierał wody w usta. Tyle sekretów...
    Nie, dość, uznała. Jeśli będzie chciał, sam mi powie. Kiedyś. Może... A może nie...?
    Ciekawość wygrała. Wyciągnęła rękę w stronę amuletu. Będzie gorący? Czy zimny? Sparaliżuje ją? Czy oparzy? Tylko go dotknę. Najwyżej sparzę się w palec. Ostrożnie przysunęła dłoń bliżej, w końcu dotknęła kamienia i szybko cofnęła rękę. Nic się nie stało. Widziała dłoń Delgado, były na niej niewielkie zaczerwienienia. Jak po dotknięciu rozgrzanego żelazka. Ponownie wyciągnęła dłoń i położyła delikatnie na gładkiej powierzchni jaspisu. Nie był ani zimny, ani gorący. Ot, zwyczajny kamień. Zatem to nie dotyk go uruchamiał. Może tylko Shane to potrafił? Może to była jakaś nieznana jej, europejska technologia? Czy gdyby spróbowała go zabrać, nagle by się rozgrzał i ją oparzył? Tego już Melissa nie miała zamiaru sprawdzać.
    Jeszcze przez chwilę trzymała dłoń na piersi mężczyzny, ale gdy poruszył się przez sen, zabrała ją czym prędzej. Przez chwilę czekała, czy się nie obudzi, lecz Irlandczyk tylko ułożył się wygodniej. Ponownie zatrzymała na nim wzrok. Jasna grzywka spadała łagodnie na prawy bok, nadając jego twarzy chłopięcego uroku. W tym momencie Shane nie wyglądał na groźnego faceta. W ogóle nie wyglądał groźnie. Cóż, pozory mylą. Pokonał wszak niebezpiecznego gangstera, potrafił rozłożyć na łopatki kilku silniejszych od siebie. I ta pewność siebie, jaką emanował. Melissa uśmiechnęła się smutno. Czemu idealni mężczyźni muszą być zajęci? Miała nadzieję, że ta Ciara docenia, jaka z niej szczęściara. Zamrugała suchymi oczami i odwróciła wzrok.
    Po krótkiej chwili uznała, że mężczyzna nie obrazi się, jeśli położy się na chwilę obok niego. Po prostu nie chciała być teraz sama. Zaraz pójdzie do siebie. Dotknęła jego dłoni i przymknęła oczy. Następna myśl, która pojawiła się w jej głowie, wywołała uśmiech na jej twarzy.
    O rany, jestem wolna. Naprawdę. I wreszcie mogę spać spokojnie.
    Zasnęła, zanim zdążyła wrócić do swojego pokoju.

    Shane był zaskoczony, gdy po przebudzeniu zobaczył śpiącą obok siebie Melissę. Usiadł powoli, by jej nie zbudzić i przykrył dziewczynę kołdrą. Z pewnością po tym, co się zdarzyło, nie chciała być sama. Teraz, gdy było już po wszystkim, Irlandczyk poczuł satysfakcję. Udało mu się. Pomógł jej wydostać się z gangu. A jeśli ten Owen dotrzyma słowa, mogła zrobić ze swoim życiem to, co chciała. Nie poszło łatwo, ale Shane uznał, że było warto.
    Melissa obudziła się dopiero na śniadanie. Postanowili wyruszyć od razu po posiłku. Dziewczyna wykonała jeszcze jeden telefon i wróciła wyraźnie zadowolona.
    - Wszystko w porządku, możemy jechać.
    Dostali od Nicka i Margaret sporo prowiantu na drogę. Oboje żegnali się z nimi, jakby byli członkami ich rodziny. Shane podziękował im za pomoc i dobre serce, a także przeprosił za wszystko, co spotkało ich ze strony gangsterów.
    - Najważniejsze, że już po wszystkim – ucięła Margaret. Nick wciąż wydawał się niezadowolony decyzją Mel, ale nic już nie mówił.
    - Cieszę się, że was poznałem – powiedział szczerze Shane, targając włosy bliźniakom i całując Sarah w policzek. Dziewczynka, od rana w kiepskim humorze, od razu się rozpogodziła i zarumieniła lekko. - I bardzo, bardzo was przepraszam, że sprowadziłem na was kłopoty.
    - To nie ty, tylko ja – sprostowała Melissa, przytulając chłopców i ich siostrę.
    - Och, dajcie spokój – mruknęła Margaret. - Zawsze możecie liczyć na naszą pomoc. - Uściskała Mel, potem odwróciła się do Shane'a. - Znajdź te swoje zaginione dziewczęta i wracaj do domu, chłopcze. - Przytuliła go matczynym uściskiem.
    - Dziękuję. - Uśmiechnął się szeroko i znów pomyślał o swojej matce. Miał nadzieję, że jeszcze kiedyś ją zobaczy.
    Wyruszyli w drogę. Motocykla nie było tam, gdzie Melissa go zostawiła, zatem Nick podwiózł ich na pierwszy przystanek, dalej pojechali autobusem. Nie musieli już się ukrywać ani niczego obawiać. W końcu mieli szefa gangsterów po swojej stronie.
    - Zatrzymamy się w jakimś hotelu – postanowiła dziewczyna, gdy zajęli już miejsca w prawie pustym autobusie. - Mam jeszcze sporo kasy, starczy nam na kilka dni.
    - Miałaś oddać ją temu Owenowi – zauważył Shane.
    - Ale nie całą. Przecież on nie wie, ile zdążyłam wydać. Nie prosił mnie o żadne faktury. - Uśmiechnęła się i oparła wygodnie. Shane westchnął, zastanawiając się, jak ją przekonać, że to on powinien zapłacić za nocleg. Pieniądze, które sobie zostawiła, mogły jej się jeszcze przydać.
    W końcu dotarli do miasta i tam wysiedli, zatrzymując się w hotelu. Okazał się dość przytulny. Wynajęli dwa połączone ze sobą pokoje z łazienką. Zostawili tam część rzeczy, ale Shane postanowił nie rozstawać się z plecakiem.
    - A teraz pójdziemy na lunch, ja płacę – zapowiedział. Mel roześmiała się i skinęła głową.
    - Ale najpierw chodźmy na zakupy. Większość moich rzeczy została u Delgado i nie planuję po nie wracać.
    Zakupy nie zajęły dużo czasu. Melissa była praktyczna i natychmiast poprowadziła do sklepów, w których bez problemu znaleźli potrzebne rzeczy. Kilka sukienek, bluzek oraz dżinsy, choć zdecydowanie wolała chodzić w skórzanych spodniach. Wybierała głównie ciemny fiolet i brąz. Natomiast Shane'owi zdecydowanie doradzała błękit.
    - Niebieski kolor chyba najbardziej do ciebie pasuje. Szczególnie do oczu. Każdy odcień niebieskiego – stwierdziła, wybierając mu kilka koszulek. Kupił dwie i jedną elegancką koszulę. Do tego spodnie i wygodne buty.
    Mężczyzna wyszedł ze sklepu nie tylko z nowymi ubraniami, ale i z nową wiedzą o świecie. Szczególnie zaciekawiła go konstrukcja ruchomych schodów i windy. Mel nie za bardzo potrafiła mu wyjaśnić mechanizm ich działania.
    - Po prostu jadą w górę albo w dół, nie znam się na tym, nie jestem inżynierem. Wpadniemy dzisiaj do mojego kumpla, on powinien ci to wyjaśnić. O, tego szukałam. - Wciągnęła go do kolejnego sklepu. - Chyba że masz już dość...?
    - Nie, skąd, kupuj śmiało – odparł Shane. Melissa posłała mu uśmiech.
    - Miło się z tobą robi zakupy, inny już dawno by się wkurzył i dał nogę.
    - Dał... nogę? - Shane zerknął na nią niepewnie.
    - Czyli uciekł – wyjaśniła Melissa. - A jak się u was mówi, popędził jak sidhe?
    Mężczyzna parsknął śmiechem i ruszył za nią. Kiedy dziewczyna przymierzała kurtkę, podszedł do stoiska z kapeluszami. Wybrał jeden, z wklęsłą fałdą na górze i przymierzył. Skrzywił się i sięgnął po inny, typowy melonik. Też nie wydał mu się odpowiedni.
    - Spróbuj ten. - Melissa zaszła go od tyłu i włożyła na głowę czarny cylinder. Shane parsknął śmiechem.
    - A to na pewno kapelusz? - Poprawił go i pokręcił głową. - Jakby go odwrócić, to przypomina kocioł czarownicy.
    - Coś w tym jest, w końcu czarodzieje wyciągają króliki z cylindra – skomentowała Mel.
    - Co? Króliki? - Shane pospiesznie zdjął kapelusz i obejrzał go uważnie. - Czemu akurat króliki?
    - Nie mam pojęcia. - Sięgnęła po kapelusz z szerokim rondem i założyła mu na głowę. Parsknęła śmiechem, gdy opadł mu na oczy. - Zdecydowanie nie twój rozmiar.
    - Może trochę za duży, ale nie jest zły. - Shane odsunął go do tyłu i sięgnął po wściekle różowy kapelusik z pawim piórkiem. - Lubisz róż? - Założył go dziewczynie na głowę. Pokręciła nią ze śmiechem, ściągając nakrycie głowy.
    - No co ty, ja i róż? Wolę ciemne kolory. Szczególnie fiolet. Ale lubię też błękit, kiedyś kupiłam bratu błękitne zasłony w białe róże. Totalnie nie pasujące do wystroju, ale i tak je powiesił. - Uśmiechnęła się na to wspomnienie i zerknęła na Irlandczyka. - A twoja Ciara lubi róż?
    - Nie, nie bardzo. Woli stonowane kolory: niebieski i biały. I szary. - Zatrzymał wzrok na niebieskiej sukience z białym pasem. - Taka by jej się spodobała.
    - O widzisz, będziesz miał dla niej prezent, kiedy już ją odnajdziesz.
    - O, a ten szal byłby idealny dla Siobhan. - Mężczyzna zatrzymał wzrok na zielonym szalu w drobne, różowe różyczki. Kupił go i po namyśle wybrał ciemnofioletową apaszkę. Zerknął na Melissę. - Podoba ci się?
    - Tak, pewnie. - Dotknęła miękkiego materiału. - A to dla kogo?
    - Dla mojej nowej przyjaciółki. - Zapłacił i podał Mel. Przez chwilę stała zdumiona, zanim zrozumiała, że miał na myśli właśnie ją.
    - Och... dziękuję. To miło z twojej strony. - Natychmiast założyła ją sobie na szyję. - Naprawdę... dziękuję.
    - Teraz możemy iść na lunch. - Shane podał jej ramię. Przyjęła je z uśmiechem.
    - Znam taką fajną knajpkę, bar „Pod Herbacianą Różą”. Czasem wpadałam tam z Ianem. Ładnie, nastrojowo i w rozsądnej cenie. To kawałek stąd, ale podjedziemy taksówką.
    - Dobrze, jedźmy.

    - Ładnie tutaj – stwierdziła Ciara, rozglądając się po lokalu. Pierwszym, co rzuciło jej się w oczy po wejściu, były kwiaty: na każdym stoliku, na ladzie, wokół staroświeckich dużych lamp zwisających z sufitu i napisu „dla personelu” znakującego wejście do kuchni. Na ścianach również namalowane były róże, we wszystkich kolorach i najprzeróżniejszych wzorach. W powietrzu unosiła się delikatna woń herbacianych róż. Nawet kelnerki miały kwiaty we włosach. - Co za staranne dopasowanie wystroju do nazwy lokalu.
    Restauracja zdawała się dzielić po połowie. Prawa część była już mocno zatłoczona, usiedli więc po lewej stronie przy oknie. Ciara zdjęła siwy sweterek i powiesiła na oparciu krzesła. Podeszła do nich kelnerka i zapaliła dużą żółtą świecę stojącą na stoliku.
    - Wiedziałem, że ci się spodoba. - Ian sięgnął po menu i je otworzył. - To ulubiona knajpa mojej siostry. To co zamawiamy?
    - Ty wybierz. - Czarownica ponownie wciągnęła pachnące kwiatami powietrze i zamknęła oczy. Przypomniała sobie swój ogród. Siobhan, bawiącą się z nią w chowanego. Shane'a, uciekającego przed rudowłosą czarownicą, kiedy posłał w jej stronę jakiś złośliwy komentarz. I w końcu samą siebie, w uroczystej sukni, gdy ukochany trzymał ją w ramionach i mówił, że zawsze ją znajdzie. Shane, gdzie jesteś?
    - Proponuję naleśniki na słono. - Głos Iana wyrwał ją z zamyślenia. - Co o tym myślisz?
    Spojrzała na niego, kiwając głową.
    - Tak, pewnie. Może być.
    - Znów jesteś smutna. Nosek do góry, nie możesz się ciągle zadręczać. Nie jesteś sama. Wiesz, że masz mnie. - Uśmiechnął się półgębkiem.
    - Wiem i dziękuję – odparła, ale myślami wciąż była w Irlandii. Nie wiedziała czemu, lecz teraz czuła tęsknotę bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Ogarnęło ją dziwne uczucie, którego w żaden sposób nie potrafiła zrozumieć. Może to przez te róże?

    Kończyła się już pora lunchu, kiedy Shane i Melissa dotarli do restauracji. Od razu po wejściu skierowali się na prawo.
    - Co powiesz na naleśniki na słono? - zaproponowała od razu dziewczyna.
    - Tak, mogą być... - Shane zmarszczył brwi i wciągnął zapach róż. Jego pierwszą myślą był ogród Ciary. Zatrzymał się, tknięty nagłym przeczuciem. Zerknął na jaspis, ale leżał spokojnie na jego piersi. Nic im nie groziło. A jednak dziwne uczucie nie mijało. Może powinien zacząć wypytywać o dziewczęta?
    Kiedy usiedli, rozejrzał się po lokalu. Zajęli ostatni stolik po prawej stronie; Shane uznał, że restauracja musiała być bardzo popularna. Jak tylko zjem, pokażę zdjęcie kelnerom, postanowił. Zerknął na zapaloną świecę. Ciarze by się tutaj podobało.
    - Wszystko w porządku?
    Spojrzał w zatroskane oczy brunetki. Uśmiechnął się i skinął głową.
    - Tak, nie martw się. To co zamawiamy? - Spojrzał w menu. - Mówiłaś coś o naleśnikach?
    - Tak. - Skinęła na kelnerkę i złożyła zamówienie, po czym wstała. - Za moment wrócę. Jeśli przyniosą zamówienie, zacznij jeść, nie czekaj na mnie. - Sięgnęła po torebkę i skierowała się do toalety.

    - Gdzie tu jest toaleta? - Ciara zerknęła na kelnerkę, która właśnie przyniosła im naleśniki.
    - Proszę za mną, zaraz panią zaprowadzę. - Dziewczyna uśmiechnęła się życzliwie i ruszyła do drzwi z napisem „Woman”. Wychodząc, czarownica o mało nie zderzyła się z inną kobietą, niewiele wyższą od niej brunetką, która zatrzymała się na jej widok i przyglądała przez chwilę.
    - Przepraszam bardzo – odezwała się Ciara, próbując ją wyminąć. Dziewczyna złapała ją za ramię.
    - Czy my się znamy? - spytała. Czarownica spojrzała na nią i pokręciła głową.
    - Nie sądzę... - Przyjrzała jej się. Nie, z pewnością jej nie znała. A przynajmniej nie pamiętała, żeby kiedykolwiek wcześniej widziała tę dziewczynę.
    - Pytam, bo kogoś mi przypominasz – powiedziała powoli brunetka, a po chwili pokręciła głową. - Ale nie mogę skojarzyć, kogo...
    Ciara uśmiechnęła się życzliwie, ponownie przyglądając dziewczynie. Drobna, ładna, z ciemnymi krótkimi włosami i fiołkowymi oczami.
    - Niestety, musiałaś się pomylić. - Uśmiechnęła się przepraszająco. - Może jestem po prostu do kogoś podobna.
    - Pewnie tak. W takim razie przepraszam. - Brunetka odpowiedziała uśmiechem i weszła do toalety.
    - Nie szkodzi – rzuciła za nią Ciara. Wróciła do stolika i zabrała się za posiłek. Ian coś do niej mówił, ale nie mogła się skupić, więc kiwała tylko głową.
    - Dołożymy część mojej pensji i będziesz mogła wrócić do domu – usłyszała zakończenie jego wypowiedzi. Drgnęła i spojrzała na niego zdziwiona.
    - Co...? Przecież mówiłeś, że to nie wystarczy. Nie mogę zabrać ci wszystkich pieniędzy...
    - Czy ty w ogóle słuchałaś, co do ciebie mówiłem?
    Pochyliła głowę skruszona.
    - Nie. - Podłubała widelcem w talerzu i nadziała na niego kawałek naleśnika. - Przepraszam. Zamyśliłam się.
    - Ostatnio często to ci się zdarza. Mówiłem, tancereczko, że byłem u twojego szefa i oddał mi całą twoją wypłatę. Niewiele tego, ale zawsze coś.
    Podniosła głowę i spojrzała prosto w duże brązowe oczy mężczyzny.
    - Naprawdę? To cudownie. - Posłała mu uśmiech. - Jesteś wspaniały. Ciągle mi pomagasz. Dziękuję.
    - Cała przyjemność po mojej stronie. - Uśmiechnął się szeroko, opierając się wygodniej na krześle. - Łamanie nosów to moja specjalność.
    - Złamałeś mu nos? - Ciara otworzyła szerzej oczy, na co Ian parsknął śmiechem.
    - Nie, chyba nie. Ale i tak mu spuchnie. Zasłużył sobie.
    - Prosiłam, żebyś się z nim nie bił – bąknęła dziewczyna. - Niepotrzebnie ci mówiłam.
    - Nie przejmuj się, nie pozwie mnie za to. Jedz. - Wrócił do zawartości swojego talerza. Czarownica wzruszyła ramionami. - No dalej, bo ci sidhe zjedzą.
    - Tu nie ma sidhe. - Mimo że wciąż była zła na Iana, nie mogła się nie uśmiechnąć. Opowiedziała mu kiedyś o sidhe i teraz mężczyzna coraz częściej o nich wspominał. - A nawet gdyby były, to nie wydaje mi się, by lubiły naleśniki.

    David spojrzał w górę, na piętrzący się przed nim wieżowiec. Ostatnio coraz rzadziej tu zaglądał, a jeśli sprawy przybrałyby niekorzystny obrót, pewnie musiałby przenieść się w inne, skromniejsze miejsce.
    Wszedł do środka, pokazał portierowi wejściówkę i skierował się do wind. Westchnął z rezygnacją, gdy okazało się, że obie zatrzymały się na najwyższych piętrach. Zerknął na zegarek. Był już spóźniony. Tłumacząc sobie, że odrobina ruchu dobrze mu zrobi, skierował się do schodów. W końcu dotarł na trzecie piętro i wszedł do dużej sali, w której siedziało kilkanaście osób. Na jego widok wszystkie rozmowy momentalnie ucichły.
    - Przepraszam was najmocniej za spóźnienie, utknąłem w korku – wytłumaczył się krótko i podszedł do jedynego wolnego miejsca, u szczytu długiego stołu. Wpatrywało się w niego kilkanaście par oczu. Z zadowoleniem zarejestrował, że przyszli dziś wszyscy. Rzadko kiedy mógł liczyć na taką frekwencję. Zatrzymał się przy swoim krześle i odstawił na nie teczkę. Gdy przemawiał, wolał stać.
    - Dzień dobry, Davidzie – odezwała się jedna z kobiet. - Napisałeś nam, że sprawdziłeś Irlandkę i to prawdziwa czarownica.
    Zerknął na wysoką brunetkę w okularach z różowymi oprawkami. Kate, bibliotekarka zaczytana w powieściach fantasy i święcie wierząca, że część z nich opisuje prawdę.
    - Zgadza się. W końcu osiągnęliśmy przełom w naszych badaniach. Znalazłem czarownicę, najprawdziwdzą, znającą się na magii i rzucającą zaklęcia z taką łatwością, jak my odsuwamy krzesło. - Opowiedział im o przygodzie z ciężarówką.
    - I nie bałeś się, że wybierze swoją tajemnicę zamiast twojego życia? - spytała Julie, drobna szatynka o mocnym makijażu. Pracowała w barze jako kelnerka, ale zawsze powtarzała, że musi w końcu rzucić tę robotę. - Byłeś pewien, że cię uratuje?
    - Nie byłem – przyznał Hamilton po chwili wahania. - Ale poznałem ją i wiedziałem, że w życiu nie przyzna się do bycia wiedźmą. Sprowokowanie jej to był jedyny sposób. Było warto – dodał z zadowoleniem. Większość osób popatrzyła na niego z podziwem.
    - Rozmawiałeś z nią o naszym Towarzystwie? Będzie z nami współpracować? - spytał Tom, zastępca Davida, wysoki barczysty mężczyzna z wąsami. Pracował jako ochroniarz na dyskotece i nie wyglądał na kogoś, kto wierzy w magię. A jednak wierzył, tak samo mocno jak David.
    - Niekoniecznie. - Przewodniczący pokręcił głową. - Musimy ją przekonać i to jak najszybciej. Czarownica ma zamiar wrócić do Irlandii.
    - Czy jest ich tam więcej? W Irlandii? - zainteresował się niski, brodaty mężczyzna. Niedawno dołączył do Towarzystwa, David pamiętał, że to on przyniósł im, jak się okazało, fałszywe wieści o lądującym ufo. Cała grupa, łącznie z Davidem, liczyła dwanaście osób, w tym trzy kobiety.
    - Oczywiście. Nie znam szczegółów, bo dziewczyna starała się mówić bardzo ogólnie, ale jest ich tam chyba cała wioska czy też miasteczko. Czerpią energię z żywiołów albo z kotów.
    - Ojej, biedne zwierzątka – jęknęła jedna z kobiet.
    - Nie, nie, one nie robią im krzywdy – sprostował David. - Uwielbiają koty i dbają o nie. Zbierają energię, głaszcząc ich futra, ale to nie szkodzi zwierzętom.
    - A zatem w Irlandii jest jakieś miasteczko pełne czarownic? - podsumował Tom.
    - Na to wygląda. Jeśli zdobędziemy jej zaufanie i zgodzi się z nami pracować, prędzej czy później zaprowadzi nas do tego miejsca.
    - Zaufanie? - Tom prychnął i pokręcił głową. - Słyszałem, że czarownice nikomu nie ufają. Dlatego tak trudno jakąś znaleźć.
    - To jaki jest plan? - zapytał Erwin, fanatyk o postawie mięśniaka. Gdy wstępował do Towarzystwa, David był pewien, że nie kieruje nim jedynie chęć odkrycia magii. Zachowywał się jak człowiek, któremu ufo porwało przyjaciela albo elfy podmieniły brata. Hamilton początkowo wahał się, czy powinien go przyjąć. Do czasu, gdy okazało się, że dzięki jego znajomościom mają poważne szanse dostać dotację. Musieli tylko udowodnić istnienie magii, dać cokolwiek, by Komisja uznała, że warto w nich inwestować.
    Niestety, wyznaczony termin właśnie się kończył.
    David odłożył teczkę na stół, usiadł na krześle i spokojnie poczekał, aż szmery na sali ucichną. Dopiero wtedy ponownie się odezwał.
    - Ciara jest bardzo nieśmiałą czarownicą, przekonaną, że na każdym kroku czai się łowca. Boi się ujawnić swoją moc. Z pewnością tego nie zrobi przy większej publiczności. Co innego w kameralnym gronie. Komisja składa się z trzech osób, prawda? To im musi pokazać, kim jest. Jeśli uwierzą, będą nas finansować.
    - Czy ta... Ciara zgodzi się ujawnić przed nieznajomymi ludźmi? - wyraził swoją wątpliwość Tom. - I czy jej uwierzą?
    - Tym drugim akurat się nie martwię. - David pokręcił głową. - Jeśli nie będą w stanie wyjaśnić magicznej sztuczki, to nie mogą jej obalić. A zatem będą musieli przyznać jej rację. Z tym pierwszym gorzej, jest dość uparta – przyznał.
    - A co możemy jej zaproponować? Czego pragnie? - zapytała Laura, studentka politologii. Fascynowała się magią i w chwili, gdy dowiedziała się o Towarzystwie Zjawisk Paranormalnych, postanowiła do niego wstąpić.
    - Wrócić do domu – mruknął Hamilton. - Ale to akurat nie jest nam na rękę.
    - Jeśli się nie zgodzi, będziemy musieli użyć odpowiednich argumentów, by ją przekonać – stwierdził Erwin. - Ma tutaj kogoś bliskiego? Przyjaciół?
    David spojrzał na niego z niepokojem.
    - Zabrzmiało to, jakbyś sugerował coś niezgodnego z prawem. Bez obaw, przekonamy ją. Zapłacimy, kupimy jej nawet bilet do domu, jeśli będzie trzeba, może inna czarownica stamtąd zgodzi się dla nas pracować? Na początek powinniśmy ją tutaj przywieźć. A gdy się zgodzi, sprowadzić Komisję.
    - No nie wiem – mruknęła Kate. - Nie lepiej spróbować z nią porozmawiać na neutralnym gruncie? Jeśli poczuje się zagrożona, może próbować się bronić. I co wtedy zrobimy?
    - Spokojnie, jestem na to przygotowany – zapewnił David. - Poza tym, już próbowałem z nią rozmawiać. Bezskutecznie. Chciałbym, by tu przyjechała, poznała nas. - Wskazał na zebranych. - Poznała nasze Towarzystwo Zjawisk Paranormalnych, nasze nadzieje, pragnienia. By zrozumiała, jaka jest dla nas ważna. Niech każdy z was przygotuje krótką prezentację o sobie. O tym, czego pragnie, oczywiście chodzi mi o magię. Argument, który pomoże nam ją przekonać. Wspólnie damy radę.
    - Pewnie, że tak – zgodziła się Laura. - Sam po nią pojedziesz? Mogę jechać z tobą, potrafię zdobywać zaufanie ludzi. Może z wiedźmami też się uda. - Posłała mu oczko. Uśmiechnął się.
    - Niech będzie. Przywieziemy ją tutaj i przekonamy, by się ujawniła. Na początek przed nami i Komisją. A potem powinno pójść z górki.

    - Zwariowałeś?! - Judy usiadła z telefonem przy uchu, zastanawiając się, czy dobrze usłyszała. - Chcecie ją porwać?!
    - Oj tam, od razu porwać. Pogadamy z nią, przekonamy...
    - David, uprowadzanie ludzi jest nielegalne. W co ty się, do licha, pakujesz?! - Posłała groźne spojrzenie Toby'emu, który próbował wejść na kanapę.
    - Nie zamierzamy jej uprowadzać. Właściwie to... myślałem, że pomożesz. Z tobą na pewno by wsiadła do auta. Pojechalibyśmy do biura, pomogłabyś mi ją przekonać... Tobie ufa bardziej, niż mnie.
    - Przekonać do czego? Żeby wybiegła na ulicę i krzyczała: jestem czarownicą?! A nie pomyślałeś, że mogła mówić prawdę o tych łowcach?
    - Z nami nic jej nie grozi. I nie, nie światu. - W głosie Hamiltona słyszała zniecierpliwienie. - Tylko Komisji. Żeby nas sfinansowali.
    - Czyli chcecie sprzedać jej sekret dla pieniędzy.
    - To nie powinien być sekret! - oburzył się David. - Wszyscy powinni wiedzieć, że magia istnieje. Ludzie mają prawo poznać prawdę.
    - Kosztem czarownic? - Judy prychnęła. - Zapomniałeś już o inkwizycji i paleniu na stosie? Może i czasy się zmieniły, ale ci, którzy nienawidzą odmienności, nadal się znajdą. Ja na jej miejscu też bym się nie zgodziła. To niebezpieczne i niepotrzebne.
    - A co ty tak jej nagle bronisz? Wcześniej byłaś gotowa sama ją ujawnić.
    - Wcale nie – zaprzeczyła Judy. - Powiedziałam tylko tobie. A Ciara jest w porządku.
    - Ach tak, skoro ma narzeczonego i nie sypia z twoim Ianem, to już jest w porządku, tak?
    - To było wredne – warknęła do słuchawki. - Jeśli ją porwiesz, powiem Ianowi, że to twoja sprawka – ostrzegła.
    - Mówiłem już, że nikt nie chce jej porywać. Tylko ją zaprosimy... zresztą, nieważne. Niepotrzebnie zawracam ci głowę. Cześć.
    Judy spojrzała na komórkę, z której dobiegał głuchy sygnał. Rozłączył się.
    I co teraz, cwaniaro?, pomyślała ponuro. Ci fanatycy magii nie zawahają się jej porwać. Mogą to sobie nazywać zapraszaniem, ale jak już będą ją mieli w garści, to nie wypuszczą. A to wszystko przeze mnie. Siedziała zrezygnowana na kanapie i w zamyśleniu głaskała psa. Z jednej strony, nie powinna dopuścić do porwania. Ciara była tylko miłą dziewczyną, wierną swemu ukochanemu. A że to czarownica... przecież była niegroźna. Judy szybko pogodziła się z tym, że David miał rację i magia istnieje. W przeciwieństwie do niego, nie miała zamiaru przyznawać się czarownicy, że wie, kim jest. Niech sobie żyje i czaruje, co jej do tego? A skoro ma moc, to powinna sobie poradzić i nie pozwolić się porwać. Z drugiej strony, wyglądała dość bezradnie jak na czarownicę.
    Co robić? Wybrała numer Iana, ale w ostatniej chwili porzuciła ten zamiar. Co mu powie? Słuchaj, fanatycy magii, tak zwane Towarzystwo Zjawisk Paranormalnych, chcą uprowadzić twoją małą wiedźmę?
    Pokręciła głową i postanowiła, że następnego dnia osobiście porozmawia z Davidem i wybije mu z głowy takie niedorzeczne pomysły, jak porywanie bezradnych czarownic, żeby mogły pokazać światu magię.

    Melissa powoli wróciła do stolika Shane'a i usiadła naprzeciwko niego, mocno zamyślona. Miała wrażenie, że gdzieś już widziała tę blondynkę. Czasem zdarzało jej się kogoś zobaczyć i nie móc skojarzyć, kto to. Ktoś z jej przeszłości? Ktoś, kogo znała z widzenia? Ale dziewczyna jej nie poznała. Może to znajoma znajomego, widziana przelotnie?
    - Wszystko w porządku? - spytał Shane. Dostrzegła, że przesuwa palcami po jaspisie, który wyglądał teraz jak zwykły szlachetny kamień. A Mel była przekonana, że wcale nie jest taki zwyczajny.
    - Wydawało mi się, że widziałam kogoś, kogo znam. Ale nie mogę sobie przypomnieć, kto to jest. Shane, ufasz mi? - zapytał nagle i spojrzała w jego błękitne oczy. Wydawał się zdziwiony jej pytaniem.
    - Oczywiście, że tak, Melisso.
    - To czemu nie chcesz mi powiedzieć, o co chodzi z tym jaspisem?
    Westchnął i pokręcił głową, jednocześnie chowając kamień za koszulę.
    - Nie mogę. To nie jest mój sekret, to coś więcej. Naprawdę, chciałbym ci powiedzieć, ale nie mam prawa o tym mówić.
    - No ale... - Melissa urwała, gdy kelnerka podała im zamówione danie, kontynuowała dopiero, gdy odeszła. - Czy to ma coś wspólnego z twoją dziewczyną? I przyjaciółką?
    - Właściwie to wszystko – przyznał Shane. - Przepraszam, że nie mogę powiedzieć nic więcej. - Odwrócił wzrok i zabrał się za posiłek.
    Brunetka westchnęła i poszła w jego ślady. Przez cały czas jakaś niesformułowana myśl nie dawała jej spokoju. Ta blondynka, którą widziała. Czemu to takie ważne? Znała ją? Nie. Tylko widziała. Na zdjęciu. Tak, to na pewno było zdjęcie. Melissa zamknęła na chwilę oczy, by je sobie przypomnieć i w końcu jej się udało. Widelec upadł na podłogę z głośnym łoskotem, który jednak zniknął bez echa w ogólnym szumie rozmów.
    - Zdjęcie. Daj mi zdjęcie.
    Shane uniósł brwi zdziwiony, ale wyjął fotografię i podał brunetce. Spojrzała i lekko zbladła.
    - Widziałam ją.
    - Kogo?
    - Twoją Ciarę.
    - Gdzie?!
    - Tutaj! Przy toalecie!
    Shane przez chwilę patrzył na nią w osłupieniu, po czym zerwał się z miejsca i rozejrzał dookoła.
    - To dlatego czułem jej obecność. Jest tutaj. Tak blisko! - Ruszył przed siebie, zostawiając brunetkę samą i podążył w stronę lewej części baru. Przeszedł między stolikami, kręcąc się po całym lokalu, ale nie dostrzegł nigdzie swojej ukochanej.

    - Sweter. Zostawiłam sweter. - Ciara westchnęła i spojrzała na Iana. - Wrócę po niego.
    - Ja po niego wrócę, zaczekaj chwilę, dobrze? - Otworzył jej drzwi do auta. Ciara wsiadła i skinęła głową. Oparła się o siedzenie i przymknęła oczy, nie mogąc oprzeć się dziwnemu wrażeniu, że powinna wysiąść i pójść za przyjacielem. Już sięgała do klamki, gdy nagle ktoś zapukał w okno.
    Drgnęła i spojrzała na Davida. Westchnęła i uchyliła szybę.
    - Tak?
    - Potrzebuję twojej pomocy. - Hamilton spojrzał na nią błagalnie. - Chodź ze mną, to ważne.
    - Co się stało? - Czarownica zawahała się.
    - Chodź, po drodze wszystko ci wyjaśnię. Naprawdę potrzebna mi twoja pomoc. - Mężczyzna popatrzył na nią błagalnie. Dziewczyna wahała się jeszcze przez chwilę, w końcu westchnęła i otworzyła drzwi.
    Ian podszedł do stolika i uśmiechnął się, widząc siwy sweterek. Ciara pożyczyła go od Melissy, która zostawiła u brata sporo swoich ubrań. Sięgnął po niego i ruszył do wyjścia, zerkając przelotnie na niewysokiego blondyna, który z zaangażowaniem pokazywał kelnerkom jakieś zdjęcie, a po chwili odwrócił się i spojrzał wprost na niego.
 
 

7 komentarzy:

  1. Ach, tak blisko, no tak blisko! :) Surowe dla nich jesteście, żeby w jednej knajpie usiedli po przeciwnych stronach ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. super opowiadanie, zostaje dłużej na tym blogu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witamy i cieszymy się, że mamy nową czytelniczkę:):)

      Usuń
  3. Świetny rozdział, mam nadzieję, że uda im się spotkać :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział. Czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń