Drodzy Czytelnicy!

Rozdziały "Szczypty magii" publikujemy na blogu dla Was i chcemy poznać
Wasze opinie. Kolejny rozdział wstawimy, gdy poprzedni skomentują
co najmniej 4 osoby.
Przypominamy, że Wasze opinie są dla nas ważne, dzięki nim wiemy, że czytacie,
często również motywują nas do dalszego pisania. Pozdrawiamy serdecznie.

Słowik

Zapraszamy także na Słowika [klik], gdzie powstał oddzielny folder
"Szczypta magii", tam znajdziecie galerię postaci oraz słowniczek pojęć
(nie musicie mieć konta na chomiku, żeby przeglądać). Chomik jest tylko
dla czytelników. Jeśli ktoś jeszcze nie ma hasła (lub zapomniał), a chciałby
mieć, piszcie, podamy:) Zapraszamy też do komentowania postaci (tutaj lub
na chomiku), po pojawieniu się nowej postaci w rozdziale, pojawia się
również na Słowiku w folderze Galeria postaci:)

11.03.2017

Rozdział I. Przed ceremonią


    Zewsząd słychać było łagodny szum wiatru. Delikatny powiew uginał lekko łodygi pięknych kwiatów, ozdabiających rozległy ogród. Rozkwitające rośliny kołysały lekko kielichami, jakby zachęcały do ich podziwiania, a subtelny zapach otaczał idącą ścieżką dziewczynę. Delikatne w dotyku płatki muskały lekko głaszczącą je dłoń.
    Ciara wyprostowała się i wzięła głęboki oddech, wciągając ten słodki aromat, jaki dostarczały kwiaty. Kochała to miejsce. Jej ogród, jej miasteczko. I jej życie, które właśnie miało się dopełnić, i to podwójnie. Raz, ponieważ skończyła już dwadzieścia lat i miała przystąpić do Kręgu. Dwa – dziś wieczorem odbędą się jej zaręczyny.
    Na jej ładnej, pogodnej twarzy pojawił się uśmiech, gdy tylko pomyślała o swoim ukochanym. Znała go już od dawna, a ich uczucie rozwijało się powoli, niepewnie, by w końcu z nastoletniego zakochania przerodzić się w silną, dojrzalszą już miłość. Obecnie byli na etapie zaręczyn, które pozornie powinny być niespodzianką dla kobiety, lecz w tym przypadku Ciara dobrze znała plany ukochanego i wprost nie mogła się doczekać tej wspaniałej chwili.
    Aż w końcu nadszedł ten dzień, podwójnie szczęśliwy dla młodej czarownicy.
    Westchnęła, rozmarzona. Sama myśl o ukochanym spowodowała przyjemne łaskotanie w brzuchu i nagłą chęć wtulenia się w jego silne ramiona. Właśnie o tym marzyła: o spokojnym życiu u boku ukochanego mężczyzny, gromadce dzieci – albo co najmniej trójce, domku z ogródkiem i przyjaciołach u boku. A od jakiegoś czasu wszystko zmierzało w dobrym kierunku.
    - Ciara!
    Odwróciła się na dźwięk jego głosu. Stał po drugiej stronie ogrodu. Wiedział, że ją tu znajdzie, że to tu będzie na niego czekać. To było jej ulubione miejsce; jak każda czarownica ziemi, kochała ogrody.
    - Shane. - Uśmiechnęła się z miłością do mężczyzny o jasnych, nieco zwichrzonych włosach, sporo wyższego od niej samej, ale i tak dość niskiego jak na standardy mężczyzn w Ciunas. Oczywiście nikt go z tego powodu nie ignorował. Shane nie należał do osób, które należy lekceważyć. Silny, wysportowany, szybki i pewny siebie, a o jego umiejętnościach można się było przekonać w bezpośrednim starciu. Był jednym z najlepszych wojowników w Ciunas, Ciara czuła dumę z tego powodu. Uważała go również za najprzystojniejszego w całym miasteczku, choć Siobhan twierdziła, że nie jest obiektywna.
    - Tu się schowałaś. - Podszedł do niej energicznym krokiem i objął w pasie, całując lekko w usta. Objęła go za szyję i oddała pocałunek, nieco go przedłużając.
    - Czekałam, aż mnie znajdziesz, mój ukochany.
    Shane w odpowiedzi uśmiechnął się szeroko, wpatrując się w dziewczynę. Ciara zauważyła, że ubrany był odświętnie; nieskazitelnie biała, wyprasowana koszula i ciemne, eleganckie spodnie.
    - Ja zawsze cię znajdę. Zawsze i wszędzie. Pamiętaj o tym, kochanie. - Przyciągnął ją do siebie, na co zaprotestowała ze śmiechem.
    - Pognieciesz mi strój! To nie wypada iść na ceremonię w pomiętej sukni.
    - Jeśli będzie aż tak tragicznie, to zaraz zdejmiesz, a ja doprowadzę ją do porządku. - Złapał ją na wysokości bioder, uniósł do góry i obrócił się z nią parę razy.
    - O nie, nie ma mowy. Puść mnie, wariacie! - pisnęła Ciara, rumieniąc się lekko i jednocześnie starając się wyglądać stanowczo. Ponieważ zupełnie jej się to nie udało, wreszcie poddała się i wybuchnęła śmiechem. - Postaw mnie, Shane!
    Postawił ją ostrożnie i odsunął się nieco, podziwiając swoją przyszłą żonę. Śliczny, obcisły gorsecik złotego koloru ciasno opinał ją w pasie, podkreślając drobną i szczuplutką sylwetkę, zaś dół sukni, nieco jaśniejszy niż gorset, rozszerzał się, sięgając do kostek. Buciki na dość wysokim obcasie nieco dodawały wzrostu kobiecie. Jasne, miodowe loki łagodnie spływały na ramiona, spięte po prawej stronie i luźno spływające po lewej. Jej duże szare oczy ozdobione były naturalnie długimi, gęstymi rzęsami, a pełne usta, według Shane'a, stworzone zostały do pocałunków.
    - Jesteś piękna – stwierdził mężczyzna. Ciara poczuła przyjemne ciepło w sercu. Wiedziała, że mówił to ze szczerym podziwem, wystarczyło spojrzeć w jego oczy. Pomyślała, że powinna się już przyzwyczaić do jego komplementów ale, jak każda kobieta, uwielbiała ich słuchać.
    - I tylko twoja – powiedziała, obejmując go w pasie.
    - Denerwujesz się? - zapytał, odgarniając włosy z jej lewego policzka.
    - Przed przyjęciem do Kręgu? Bardzo. To decydujący moment. Będę uczestniczyć w decyzjach Kręgu, w ich obradach, będę mogła wypowiadać się przed Radą. Mój głos jeszcze niewiele znaczy, ale będę mogła też rozwijać swoje umiejętności. I w końcu zdecydować, w jakiej magii mam się specjalizować. Myślałam o ogrodnictwie, wiesz? Pielęgnacja kwiatów w całym Ciunas... Własna kwiaciarnia i przygotowywanie uroczystości...
    - Pasuje do ciebie idealnie – przyznał Shane. - Co prawda masz jeszcze rok do namysłu, ale sądzę, że ogród jest twoim przeznaczeniem. W końcu poznaliśmy się pod jabłonią.
    Roześmiali się oboje na to wspomnienie.
    - Chciałabym, żeby był już wieczór – stwierdziła Ciara. - Masz przy sobie pierścionek?
    - O nie, nie, moja droga. Dostaniesz go wieczorem.
    - Ale możesz mi chociaż pokazać? - Spojrzała na niego proszącym wzrokiem.
    - Nie nabierzesz mnie na swoje maślane oczy, kochanie. Zobaczysz go wieczorem. Wiesz, że nie wolno mi pokazać ci go za wcześnie.
    - Tylko zerknę... Przecież nie będę zakładać...
    Westchnął.
    - I tak nie mam go przy sobie.
    - Ale ty jesteś! Specjalnie go nie wziąłeś, bo wiedziałeś, że ulegniesz moim prośbom, co? - Założyła ręce i uniosła brwi.
    - Wcale nie! Zresztą... mogę ci go przynieść, jeśli ty pokażesz mi się w sukni ślubnej przed ślubem. - Shane uśmiechnął się lekko, a jego błękitne oczy patrzyły na nią z przekorą.
    Zasady Kręgu często czegoś zabraniały. Nie wolno zobaczyć pierścionka przed zaręczynami. Nie należy oglądać panny młodej w sukni ślubnej wcześniej, niż na ceremonii zaślubin. I wiele innych, zdaniem Ciary, bezsensownych zakazów. No bo co się może stać, jeśli zobaczy pierścionek od Shane'a, albo on zobaczy ją w sukni ślubnej? Ale zasady to zasady.
    - No dobrze, niech będzie, poczekamy. - Ciara przewróciła oczami i wzięła mężczyznę za rękę. - Chodźmy już, może gdy pojawimy się wcześniej, nie będę się tak denerwowała.
    Ruszyli powoli w stronę domu. Po otworzeniu drzwi, na schodach powitała ich puszysta, ruda kotka.
    - Chodź, Rossie, po wszystkim będę cię potrzebować. - Pochyliła się i wzięła zwierzę na ręce. Kotka zamruczała zadowolona.
    - Dużo energii stracisz podczas ceremonii wstąpienia do Kręgu, kochanie? - zapytał Shane, obejmując ją ramieniem.
    - Myślę, że sporo. Chodź, poszukamy Siobhan. Pewnie też okropnie się denerwuje.
    - Już ja jej poprawię humor – mruknął mężczyzna, uśmiechając się szeroko.
    - Ej, ej, już ja wiem, co ci chodzi po głowie! Masz jej nie drażnić, to wielki dzień również dla niej.
    - Ja? Drażnić? - Błękitne oczy Shane'a zrobiły się tak niewinne, że gdyby Ciara go nie znała, byłaby pewna, że zbyt pochopnie go osądziła. - Przecież wiesz, że bardzo ją lubię.
    Młoda czarownica pokręciła tylko głową i skierowała się w stronę domu przyjaciółki.

    Siobhan Mac Cionaoith otworzyła oczy i pisnęła z zachwytu. Natychmiast podbiegła do babki i chwyciła piękną, zieloną szatę, wyszywaną złotymi nićmi. Przyłożyła ją do ciała, próbując wyobrazić sobie, jak zaprezentuje się po włożeniu. Długa do ziemi, z delikatnego materiału lśniącego w blasku słońca.
    - Och, babciu, dziękuję, jest wspaniała! Idealna! - W swym zwyczaju pokonała dzielącą je odległość jednym susem i uściskała babkę. Natychmiast obróciła się na pięcie i wpadła w ramiona matki.- Dziękuję!
    - Dobrze już, dobrze. Przymierz ją. Dziś musisz wyglądać idealnie.
    Marielle, matka Siobhan, posłała córce ciepły uśmiech i wyjęła z pudełka piękny, jasnozielony gorset. Odrobinę ciemniejsze wzory tańczyły na nim jak zaczarowane, ale nic w tym dziwnego – należały przecież do czarownicy.
    Siobhan przez chwilę podziwiała piękne wzory, gdy matka znów pogoniła ją do mierzenia. Dziewczyna skinęła głową z uśmiechem, chwyciła ubrania i wypadła z pokoju, niczym ogniste tornado. Ułożyła szatę i gorset na łóżku, po czym rozebrała się w pośpiechu, nie mogąc doczekać się chwili, kiedy materiał otuli jej ciało. Wzięła go w ręce i delikatnie pogładziła, zerkając w lustro. Pokręciła głową i włożyła szatę, nasuwając ją na ramiona. Ku jej zadowoleniu okazała się być równie miękka w dotyku, jak jej się wydawało. Sięgnęła po gorset wiązany na plecach. Przez chwilę siłowała się z tasiemką, aż w końcu dała za wygraną. Siobhan nigdy nie należała do osób cierpliwych, nigdy nie była w stanie zajmować się czymś, co wymagało długiej i spokojnej pracy. Temperament dziewczyny był równie ognisty jak jej włosy.
    - Czy ktoś może mi pomóc?! - zawołała, pewna, że cała rodzina gnieździ się przed drzwiami.
    Nie pomyliła się. Do pokoju weszła jej matka, pomstując na ojca, który nie potrafił pojąć, że jedynym mężczyzną, który mógł oglądać przygotowania młodej czarownicy był jej narzeczony, a takiego Siobhan chwilowo brakowało. Nic nie zwiastowało rychłej zmiany.
    - Och, kochanie, będziesz wyglądać wspaniale. Może w tej sukni wreszcie znajdziesz sobie chłopaka. Nie masz co zwlekać, kochanie, jesteś już dorosłą wiedźmą.
    - Czarownicą. Wiedźmy kojarzą mi się z wrednymi staruchami pokrytymi brodawkami... - Westchnęła i zacisnęła zęby, kiedy matka pozbawiła ją oddechu. - Czy to musi być aż tak mocno zawiązane? Ledwie mogę oddychać...
    - Ale za to jesteś piękna. - Marielle zawiązała węzeł i obróciła córkę do lustra. - I jeszcze to – dodała, zakładając na szyję Siobhan duży medalion z zieloną łezką. Lekko ścisnęła ramiona dziewczyny i uśmiechnęła się do ich wspólnego odbicia. - A nie mówiłam? Mam piękną córkę. Szkoda tylko, że samotną.
    - Nie jestem samotna, po prostu nie znalazłam jeszcze swojej drugiej połowy. - Siobhan uważnie przyjrzała się młodej czarownicy w lustrze.
    Wyglądała... inaczej. Rude włosy upięte wysoko na tle sukni wydawały się niemal czerwone. Jasną cerę, tuż pod wielkimi, migdałowymi oczami kolorem przypominającymi szmaragdy zdobiło kilka uroczych, małych piegów. Długie, grube rzęsy były czarne jak sadza, a usta duże i pełne. Jak na gust Siobhan za duże, mężczyźni rozmawiając z nią najczęściej patrzyli właśnie na nie. Albo na jej biust, który może nie należał do największych, ale był zdecydowanie pełniejszy niż większości kobiet w Ciunas. Tutejsze czarownice słynęły z drobnych figur, Siobhan natomiast zdecydowanie miała czym oddychać, a i jej biodra były ładnie zaokrąglone. Teraz ciasny gorset jeszcze bardziej uwydatniał te cechy, a długa suknia podkreślała jej oczy i pasowała do koloru włosów.
        - Ja... naprawdę dobrze w tym wyglądam. - Uśmiechnęła się do swojego odbicia i obróciła przed lustrem; kilka luźnych kosmyków zawirowało wokół jej twarzy.
        - Ależ oczywiście. Moja córka nie mogłaby wyglądać źle. - Marielle zaśmiała się i pocałowała Siobhan w policzek. - No, moja kochana, dziś staniesz się pełnoprawną czarownicą. Po ceremonii otrzymasz listę wolnych zawodów, zastanawiałaś się już nad tym? Za rok będziesz musiała wybrać, co chcesz wnieść do naszej społeczności.
    Siobhan westchnęła i usiadła na łóżku, patrząc ponuro na matkę. Wiedziała, że musi się zdecydować, ale było tak wiele wspaniałych zawodów, które chętnie by wykonywała... Jak mogła wybrać tylko jeden? Na całe życie!
    Chciała tak wiele. Tańczyć przy świetle księżyca, rzucać zaklęcia, walczyć, śpiewać... Chciała należeć do Głównego Kręgu. Szkolić się w magii. Lubiła też gotować. Sporządzać magiczne eliksiry. Mogłaby zająć się uzdrawianiem jak jej prababka! Albo opiekować się dziećmi... no, bawić się z nimi, marna z niej opiekunka.
        - Przemyślę to, mamo, obiecuję. W końcu mam na to rok. - Dziewczyna wstała i znów zaczęła oglądać swoje odbicie.
        - Zrób tak. Dobrze by było, gdybyś też znalazła sobie narzeczonego... weź przykład z Ciary, ona dziś się zaręcza. Za rok o tej porze pewnie będzie już żoną... - Marielle westchnęła rozmarzona. - Będzie miała piękne wesele, potem noc poślubna i gromadka małych dzieci... - Zerknęła oskarżycielsko na córkę. - Kiedy ja doczekam się wnuków? Tylu przystojnych młodzieńców zabiegało o twoje względy... Że też musiałaś każdego odrzucić!
        - Nie byli w moim typie, mamo. Nie zmuszę się do ślubu z kimś, kogo nie kocham.
    Marielle cmoknęła z dezaprobatą i poklepała Siobhan po ręce.
    - Miłość nie zawsze pojawia się tak nagle, jakbyś tego chciała, złotko. Czasem trzeba na nią poczekać. Jeśli mężczyzna będzie dobry, to jestem pewna, że...
    - Mamo, proszę. Dziś jest mój dzień. Chociaż raz pozwól mi po prostu się cieszyć. Bez żadnych rozmów o mężczyznach.
    Siobhan wstała, ucałowała matkę w policzek, by nie wyjść na niegrzeczną i otworzyła drzwi. Posłała kwaśne spojrzenie zebranej za nimi gromadzie i ruszyła do ogrodu. Po drodze zajrzała do kuchni, by sprawdzić, czy poczęstunek jest już gotowy i nikt go nie podjada. W samą porę, pomyślała, chwytając dwunastoletniego chłopca za rękę, nim zanurzył ją w cieście.
    - Seamus. Nie wiesz, że nieładnie podjadać? - skarciła chłopca bez złości. - Po pierwsze, to dla gości. Po drugie, nie wkłada się palców do ciasta.
    - Ale ja jestem gościem! I ja chciałem tylko... wygładzić lukier!
    Chłopiec spojrzał na nią z butą, jakby naprawdę przeszkodziła mu w czymś bardzo ważnym. Siobhan uśmiechnęła się i poczochrała rudawe loczki Seamusa. Mieszkał w sąsiedztwie, ale ich matki były tak dobrymi przyjaciółkami, że traktowała chłopca jak młodszego brata. Wzięła z talerzyka ciastko i podała mu.
    - Tylko nikomu nie mów. I nie podkradaj. - Roześmiała się, widząc jego minę i skierowała się do drzwi.
    - Siobhan! - Obejrzała się, słysząc głos chłopca i spojrzała na niego z uśmiechem. - Ładnie wyglądasz. Jakbyś była sidhe...
    - Nie mów głupstw, nigdy nie widziałeś sidhe. Ale dziękuję. - Mrugnęła do niego i wyszła, uśmiechając się do samej siebie.
    Seamus był uroczym chłopcem, nawet jeśli czasem stawał się nieznośny. Złośliwości chyba sama go nauczyła. Twierdził, że jak już będzie duży, to się z nią ożeni. Śmiała się wtedy i mówiła, że właśnie na niego czeka. Wiedziała, że chłopak niedługo z tego wyrośnie i będzie traktował ją jak starszą siostrę.
    Wyszła do ogrodu i zatrzymała się na widok białej róży leżącej na ławeczce. To znaczyło, że już tu był, ale go nie wpuszczono. Skądże, przecież nikt nie mógł oglądać jej w trakcie przygotowań. Seamusowi się to udało, ale był jeszcze w takim wieku, kiedy tej zasady nie musiano przestrzegać w tak rygorystyczny sposób. Brakowało mu jeszcze kilku dni do dwunastych urodzin.
    Siobhan wzięła różę i delikatnie obróciła nią w palcach. Rory zawsze podsyłał jej białe róże, a ona nie kazała mu przestać tylko dlatego, że uwielbiała te kwiaty. Niestety te uczucia nie dotyczyły wielbiciela.
    Rory był typowym Irlandczykiem. Wysoki, trochę za chudy, rudowłosy. Najgorsze, że był szalenie nudny. Mężczyźni w Ciunas nie posiadali daru magii, mogli tylko przekazywać recesywny gen córkom. Zamiast czarów, chłopców uczono walczyć. Prześladowania czarownic skończyły się dawno temu, jednak kolejne pokolenia wciąż przekazywały sobie wspomnienia o krwawych polowaniach, jakie urządzała na nie inkwizycja. Teraz czarownice żyły w ukryciu, ale wciąż istnieli tacy, którzy o nich wiedzieli i nienawidzili z całych sił. Nazywali siebie łowcami.
    Rory nie należał do wytrawnych wojowników. Siobhan potrafiła rozbroić go w ułamku sekundy, a nigdy nie uczyła się walki tak jak chłopcy. Czasem tylko ukrywała się na drzewie i podpatrywała jednego z sąsiadów. Shane był stworzony do walki. Silne, twarde mięśnie, gibkie i wysportowane ciało. Kiedyś, gdy przyłapał ją na podglądaniu, zgodził się nawet pokazać jej kilka manewrów. Śmiał się, że nigdy nie widział dziewczynki, którą tak fascynowałaby zwykła bijatyka. Zadzierała wtedy nosek i odpowiadała, że kobiety mają takie samo prawo do walki, jak mężczyźni i nadejdzie taki dzień, że rozłoży go na łopatki. Ciągle jej to wypominał. A ona ciągle próbowała.
    Uśmiechnęła się na myśl o przyjacielu i ukochanym Ciary. Oczywiście nigdy nie powiedziałaby mu, jak bardzo go podziwia. Lubiła się z nim drażnić, ale nie mieli w zwyczaju komplementować się nawzajem. Z pewnością nie powie mu, że jej zdaniem jest najlepszą partią w miasteczku. Jego ego i tak było już przerośnięte.
    Cieszyła się, że przyjaciółka trafiła na takiego mężczyznę. Nie do końca rozumiała ich miłość, bo sama jeszcze nigdy nie doświadczyła zakochania, ale wiedziała, że Ciara i Shane są dla siebie stworzeni. Co do partnera Siobhan – chyba jednak będzie musiała poczekać na Seamusa.
    Odłamała gałązkę i włożyła kwiat we włosy. Podniosła głowę, słysząc krzyki dzieci biegnących w jej stronę. Uśmiechnęła się i pomachała im, odpowiedziały tym samym i popędziły do domów. Zbliżał się wieczór, a z nim coroczna uroczystość. Siobhan spojrzała na słońce i oceniła, że czas przygotowań dobiegł końca. W samą porę, bo dostrzegła Ciarę i Shane'a zmierzających w jej kierunku. Oboje byli odświętnie ubrani, ale to Ciara promieniała. Od razu można było poznać, że to jej wielki dzień.
    Wielki dzień ich obu. Dziś obie zostaną członkiniami Kręgu. Poza tym Ciara zostanie przyrzeczona Shane'owi, a Siobhan... się zobaczy.
    Uśmiechnęła się i ruszyła w stronę przyjaciół.
    - Siobhan! - Ciara powitała ją pogodnym uśmiechem. - Przepięknie wyglądasz. Zielony to twój kolor.
    - Nieźle – przyznał Shane, pobieżnie lustrując jej sylwetkę. - Rory'emu oczy wyjdą na wierzch, jak cię zobaczy. - Oparł się o bramkę i obejrzał się za siebie. - Widziałem go, kręci się gdzieś tutaj niedaleko z miną kota czyhającego na mleczko!
    - Rory? - Siobhan jęknęła tak, że nie powstydziłaby się tego największa męczennica. - Mam nadzieję, że zgubi się gdzieś po drodze, bo w innym razie utopię go w tym mleczku... - Rozejrzała się, aby zyskać pewność, czy mężczyzny faktycznie nie ma w pobliżu i przyjrzała się Ciarze. - No i znów wypadłam przy tobie blado... ślicznie wyglądasz, Ciaro. - Siobhan uściskała przyjaciółkę.
    - Blado? Ależ skąd, nie gadaj bzdur. - Pokręciła głową. - Denerwujesz się tak samo jak ja?
    - Teraz już znacznie mniej, rano było koszmarnie. - Podrapała kotkę, która wierciła się w ramionach Ciary. - Zobacz, ona wcale się nie przejmuje. - Dziewczyna roześmiała się i opuściła dłoń. Zawsze podziwiała koty za ich spokój, do którego jej było daleko.
    - A gdzie Rufus? - Ciara rozejrzała się po ogrodzie. - Nie zapomnij wziąć go ze sobą.
        Siobhan poszła w ślady przyjaciółki i przeszukała wzrokiem okolicę, szukając swojego kota. Rufus był specyficznym zwierzęciem, nie tylko chadzał własnymi ścieżkami, ale także potrafił zniknąć, jeśli nie chciał być znaleziony. Każde dziecko w okolicy wiedziało, że jeśli chce się dobrze ukryć, powinno iść za Rufusem, choć prędzej czy później i tak traciły kota z oczu. Tym razem musiało być podobnie. Siobhan zawołała pupila dwa razy i westchnęła, nie odnajdując reakcji.
    - Ten kot mnie dobija...
    - Jak mnie ładnie poprosisz, to go znajdę – odezwał się Shane, szczerząc zęby i patrząc na Siobhan z rozbawieniem.
    Dziewczyna zmarszczyła brwi, przez chwilę rozważając propozycję. Jakby było co rozważać. Zrobiła do Shane'a minę.
    - O ile nie zakradł się do twojego ogródka, to nie będzie łatwo go znaleźć.
    - Cóż, możesz poszukać go sama. Może Rory go widział, ciągle się gdzieś tutaj kręci. - Shane uniósł brwi i ukradkiem rozejrzał się po okolicy.
    - Shane! Znajdź Rufusa i nie drażnij się z moją przyjaciółką. - Ciara zrobiła gniewną minę i założyła ręce, starając się wyglądać stanowczo.
    - Dobrze, moja kruszynko, jeśli tylko mnie o to poprosi. - Zerknął na Siobhan.
    - Na pewno nie będę cię prosić.
    Dziewczyna podkasała spódnicę i ruszyła przed siebie, wołając kota. Wyjrzała za róg domu i pędem wróciła do przyjaciół, chowając się za Shane'a.
    - Proszę, proszę, spław go jakoś. - Przyciągnęła Ciarę, by lepiej się ukryć w chwili, gdy zza rogu wyłonił się Rory.
    Shane wybuchnął śmiechem.
    - Biedny chłopak. Dobrze, jak mnie tak ładnie prosisz, to ocalę cię przed jego niestrudzonymi zalotami! - Roześmiał się ponownie, po czym przybrał poważną minę, przeczesał ręką jasne włosy i pewnym siebie krokiem wyszedł naprzeciwko adoratorowi Siobhan.
    Czarownica mruknęła coś pod nosem i dała susa za krzaki, wykorzystując Ciarę jako tarczę. Zerknęła przez gałęzie, szepcząc do siebie pobożne życzenia, by Rory sobie poszedł. Uniosła brwi, kiedy coś miękkiego i puszystego otarło się o jej nogę. Spojrzała na białego kota i porwała go na ręce, póki miała ku temu okazję.
    - No Rufus, teraz cicho, nie wydaj mnie. Ani miauknięcia, jasne? - pouczyła cichutko pupila.
    Ciara pokręciła głową i po chwili namysłu podeszła do mężczyzn. Usłyszała, jak Shane mówi stanowczo, że Siobhan nie jest jeszcze gotowa.
    - Zobaczysz ją po ceremonii. Teraz za bardzo się stresuje, chyba nie chcesz, żeby się rozproszyła i zrobiła coś nie tak?
    Ciara uśmiechnęła się lekko i skinęła głową Rory'emu. Z jednej strony było jej trochę żal chłopaka, który uparcie uganiał się za jej przyjaciółką, ale z drugiej, trochę ją rozumiała. Uważała, że Rory nie pasował do Siobhan. Jej przyjaciółka potrzebowała mężczyzny pewnego siebie, energicznego, który zainteresowałby ją nie tylko wyglądem, ale przede wszystkim charakterem. Kogoś z temperamentem. Z Rorym najpewniej zanudziłaby się na śmierć.
    - Nie chcę jej rozpraszać, ale przed chwilą przecież...
    - No właśnie, nie chcesz. A poza tym, przychodzisz do niej z pustymi rękami? - Shane pokręcił głową z dezaprobatą. - Idź po bukiet róż i czekaj na nią po ceremonii. No, już, już. - Lekko popchnął zaskoczonego Rory'ego w stronę furtki. - Do zobaczenia.
    - No dobrze, to... na razie... - Rozejrzał się wokół zdezorientowany, skłonił się lekko Ciarze, która przygryzała wargi, by nie wybuchnąć śmiechem i ruszył przed siebie, oglądając się co chwilę na dom Siobhan. - Przekażcie jej, że będę czekał – dodał po namyśle.
    - Przekażemy – odparła Ciara z uśmiechem. Dopiero kiedy Rory zniknął za rogiem, spojrzała na swojego ukochanego, który pokładał się ze śmiechu.
    - Przestań, Shane. Nieładnie tak się naśmiewać – mruknęła blondynka, ukrywając uśmiech. Ruszyła w stronę krzaków, za którymi zniknęła jej przyjaciółka, a mężczyzna podążył za nią, nie przestając się śmiać.
    - Gdzie się schowała nasza bohaterka? - spytał, obejmując w pasie przyszłą narzeczoną i wypatrując Siobhan.
    - Powiedzcie, że on tu nie wróci w najbliższym czasie. - Siobhan wyszła ze swojej kryjówki, drapiąc Rufusa.
    Kot mruczał pogodnie, zadowolony z pieszczot, podczas gdy jego opiekunka uważnie rozglądała się za swoim niechcianym wielbicielem.
    - Wróci dopiero po ceremonii. Z bukietem róż! - Shane patrzył na Siobhan rozbawiony. - Rory jest wytrwały. Pewnie przez cały czas będzie czatował na ciebie przy wyjściu!
    - Może powinnaś z nim porozmawiać? Powiedzieć, co myślisz? - Ciara wtuliła się w swojego ukochanego, wciąż głaszcząc Rossie, która mruczała cicho pod jej drobną dłonią.
    Siobhan nadąsała się lekko, widząc rozbawienie Shane'a i cała jej wdzięczność do niego uleciała. Skupiła się na przeczesywaniu sierści kota, próbując przedłużyć chwilę. Miała nadzieję, że Shane znów coś palnie i da jej nowy punkt zaczepienia. Westchnęła, kiedy tak się nie stało.
    - Mówiłam mu, że nie bylibyśmy dobrą parą, ale chyba się nie przejął. Nie wiem, jak mu to wyjaśnić... Poza tym... ja tak lubię białe róże... - Spuściła wzrok, czekając na parsknięcie i ciętą uwagę.
    Zamiast tego, Shane pokręcił tylko głową.
    - Dla białych róż nie warto zawracać głowy temu biedakowi. No już, rozchmurz się, mała. Po wszystkim kupię ci białą różę. A nawet cały bukiet. Podnieś do góry swój piegowaty nosek i nie tarmoś tak biednego kota, bo znów ci ucieknie. - Zerknął na wiercącego się Rufusa.
    Właścicielka piegowatego noska wzięła głęboki wdech i posłała mu obrażone spojrzenie. Rufus miauknął i spróbował uciec, jakby wyczuł awanturę, jednak młoda czarownica w porę go przytrzymała. Przytuliła kotka lekko, by przestał się wyrywać.
    - Po pierwsze, nie jestem mała. A po drugie, Rufus lubi być głaskany.
    - Dość tych przekomarzań. Chodźmy, bo w końcu zaczną bez nas. - Ciara ruszyła przed siebie, za nią Siobhan, którą Shane przepuścił w furtce i skierowali się w stronę Doliny Sidhe, gdzie miała odbyć się cała uroczystość.
    Ciara szła jak w transie, machinalnie głaszcząc kotkę i próbując zebrać myśli, które chaotycznie rozbiegały się na wszystkie strony. Znała przebieg ceremonii, była pewna, że wszystko pójdzie tak, jak było zaplanowane, a mimo to nie mogła pozbyć się stresu, który ściskał jej pierś niczym żelazna obręcz. Wzięła głęboki oddech, jedną ręką przytrzymała Rossie, a drugą uścisnęła dłoń Shane'a. Jego pokrzepiający uśmiech przyniósł jej pewną ulgę. Wszystko będzie dobrze, pomyślała.
    Tuż przed lasem czekali już członkowie rodzin i ich przyjaciele. Czarownice spojrzały na siebie niepewnie i ruszyły w ich stronę, z każdym krokiem czując wzmagający się stres. Po raz ostatni przed wstąpieniem do Kręgu uściskały swoich bliskich, wysłuchały życzeń i gratulacji. Uśmiechały się i potakiwały za każdym razem, gdy ktoś rzucił: No, teraz to im pokażecie! Nasze cudne czarownice wreszcie dorosły!
    Życzenia nie stanowiły oryginalnej części rozmowy. Ciągle powtarzały się kombinacje zdań typu: Władajcie magią, udanej ceremonii, na pewno olśnicie wszystkich urodą. W przypadku Ciary życzenia dotyczyły również jej zaręczyn, które miały nastąpić po przyjęciu. Najgłośniejsze życzenia oczywiście składała Marielle, przytulając zarówno dziewczynę, jak i jej ukochanego. Siobhan wcale się nie zdziwiła, kiedy odwracając się do niej matka wypaliła: I żebyś wreszcie znalazła sobie męża, córuś!
    Pokręciła głową, przewracając oczami i pochyliła się nad Seamusem, który rzucił się jej na szyję i głośno ucałował.
    - Będziesz wspaniała, Siobahn! Zawsze taka jesteś! - Chłopiec uściskał ją mocno, nie zważając na śmiech dorosłych. - Opowiesz mi, jak było? - Spojrzał na przyjaciółkę pełnymi nadziei i podekscytowania oczami.
    - Oczywiście, że ci opowiem. - Potargała włosy chłopca i zaśmiała się z jego urażonej miny. Nic nie mogła na to poradzić. Uwielbiała go czochrać.
    Odwróciła się do Ciary, czekając, aż przyjaciółka zbierze wszystkie życzenia. Ta stała właśnie w objęciach swojej matki, Eileen, która podobnie jak córka była drobną, szczuplutką czarownicą, choć natura obdarzyła ją rudymi włosami, które splatała w gruby warkocz, uformowany w tak zwany koszyczek. Po jej policzkach spływały łzy.
    - Jesteś już dorosła... - mruknęła, przytulając córkę. - A pamiętam, jak biegałaś w pieluchach... I już niedługo wychodzisz za mąż... zostawiasz starą matkę...
    - Ależ mamo, wcale cię nie zostawiam. Przecież będę niedaleko. - Ciara pocałowała kobietę w policzek i uśmiechnęła się niepewnie. Spojrzała na ojca, który już wcześniej ją wyściskał, a teraz stał i patrzył na nią z dumą. Dziś wchodziła do Kręgu czarownic, dziś się zaręczała. Dziś jej życie przeszło na kolejny etap. Miała już wizję swej dalszej przyszłości – wybór zawodu, ślub, dzieci. I kwiaty, jej pasja... Siobhan nie miała jeszcze konkretnych planów. Blondynka obejrzała się na przyjaciółkę. W tym roku tylko one dwie miały wejść do Kręgu. Ciara długo myślała, kto z miasteczka by do niej pasował i spośród kilku zaledwie kandydatów żaden nie wydawał się idealny.
    Szkoda, że Seamus jest za młody, pomyślała, z rozbawieniem patrząc na wpatrzonego w Siobhan chłopca.
    Po raz ostatni przed ceremonią spojrzała na swojego ukochanego. Shane był teraz taki poważny. Rzadko mu się to zdarzało. Ujął ją za rękę i złożył na niej delikatny pocałunek. Spojrzeli sobie w oczy.
    - Kocham cię – szepnął ledwo dosłyszalnie.
    - Ja też cię kocham – odpowiedziała równie cicho, posyłając mu czuły uśmiech. Jeszcze przez moment ich wzrok łączył się w jedno. W końcu jej szare oczy oderwały się od spojrzenia błękitnych oczu i Ciara puściła jego rękę. - Do zobaczenia wieczorem.
    - Do zobaczenia, kruszynko. - Shane popatrzył za ukochaną, po czym spojrzał na rudą, puszystą kotkę, która kręciła się mu pod nogami. Pochylił się i wziął ją na ręce. - Chodź, Rossie. Razem poczekamy na twoją panią.
    - Wybacz, Rufusie, że zostawiam cię z tymi łobuzami. - Siobhan zerknęła na Shane'a i wręczyła kota Seamusowi, który wyszczerzył do niej zęby. - Bądźcie grzeczni, jak mnie nie będzie.
    Przytuliła chłopca, uważając, by nie zdenerwować puchatej kulki w jego ramionach. Obróciła się na pięcie, uściskała rodziców i dziadków, po czym podeszła do Shane'a.
    - Nie rób takiej poważnej miny, ona niedługo do ciebie wróci. I ja też, choć nie wiem, czy ta wiadomość cię cieszy. - Roześmiała się i stanęła przy Ciarze. - Gotowa? - szepnęła do niej. Kiedy dziewczyna skinęła głową, wzięły się pod ramię i weszły do lasu.
    Podążyły leśną ścieżką prowadzącą do Doliny Sidhe. Nie śpieszyły się ani nie oglądały za siebie. Ruszyły na wprost, w miejsce, gdzie miało dopełnić się ich przeznaczenie. 
 
 
 
 

11 komentarzy:

  1. Ciekawe, cóż to będzie za przeznaczenie. ^^

    Świetna grafika. xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajnie, że dotarłeś. :)
      Przeznaczenie jak to przeznaczenie, różnie bywa.^^

      Dzięki, dla odmiany chciałam zrobić coś na wesoło. Historia tu opisana też będzie zawierała więcej humoru niż Dorian.

      Usuń
    2. To bardzo dobra nowina. ^^

      Usuń
  2. Ach, jak dobrze znów czytać tę historię. Oby tym razem nieprzerwanie! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Już kiedyś czytałam tę historię, ale chętnie sobie ją odświeżę w nowej odsłonie :). Powodzenia dziewczyny!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jej. Historia jak na razie bardzo lekka i przyjemna, podoba mi się.
    Jak dla mnie, Siobhan mogłaby czekać na Seamusa, co jej to szkodzi? ;).
    Mam drobną uwagę: powinno być "nie należał do osób, które należy lekceważyć", nie "których". Oprócz tego nic nie wyłapałam.
    Pozdrawiam cieplutko i weny życzę.

    https://opowiadania-by-damayanti.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
  5. Zacne, podoba mi się.
    Jeśli nie zdam sesji, to to może być wasza wina xD
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jeśli nie pojawisz się na egzaminie, to będzie wina złych sidhe;P

      Usuń