Drodzy Czytelnicy!

Rozdziały "Szczypty magii" publikujemy na blogu dla Was i chcemy poznać
Wasze opinie. Kolejny rozdział wstawimy, gdy poprzedni skomentują
co najmniej 4 osoby.
Przypominamy, że Wasze opinie są dla nas ważne, dzięki nim wiemy, że czytacie,
często również motywują nas do dalszego pisania. Pozdrawiamy serdecznie.

Słowik

Zapraszamy także na Słowika [klik], gdzie powstał oddzielny folder
"Szczypta magii", tam znajdziecie galerię postaci oraz słowniczek pojęć
(nie musicie mieć konta na chomiku, żeby przeglądać). Chomik jest tylko
dla czytelników. Jeśli ktoś jeszcze nie ma hasła (lub zapomniał), a chciałby
mieć, piszcie, podamy:) Zapraszamy też do komentowania postaci (tutaj lub
na chomiku), po pojawieniu się nowej postaci w rozdziale, pojawia się
również na Słowiku w folderze Galeria postaci:)

26.03.2017

Rozdział II. Srebrny Pył

    Ledwie widoczne zza gęsto splecionych gałęzi niebo zdążyło się już zaróżowić. Delikatny wiaterek poruszał liśćmi z cichym szelestem. Leśną ścieżkę otaczały krzaczki malin, truskawek i jagód. Białe i szare kamyki chrzęściły pod stopami dwóch przemierzających dróżkę kobiet. Siobhan i Ciara mocniej złapały się za dłonie, pełne obaw, ale i nadziei. Wspólnie pokonały odległość dzielącą je od polany, zwanej przez pokolenia czarownic Doliną Sidhe.
    Setki lat wstecz, kiedy wiedźmy przeniosły się tutaj, uciekając przed polowaniami, właśnie ta przesycona magią polana zadecydowała o położeniu Osady. Nazwano ją Doliną Sidhe, ponieważ grupka wiedźm widziała w tym miejscu tańczące przy świetle księżyca Seelie. Kryjówki Jasnego Dworu zawsze były piękne, przesycone mocą i bezpieczne przed ludzkim wzrokiem. To oznaczało, że stanowiły też idealne schronienie dla czarownic. Dziś na polanie nie pozostały najmniejsze oznaki obecności sidhe, jednak magia i piękno nadal były obecne. Osada przerodziła się w miasteczko, rodziły się kolejne pokolenia czarownic, przekazując sobie magię i historie o wróżkach.
    Siobhan i Ciara wiedziały, że gdy tylko księżyc wyłoni się na niebie, wielobarwne kwiaty otaczające Dolinę Sidhe będą żarzyć się fosforycznym blaskiem. Ich zapach uniesie się w powietrzu i owionie ich oddechy słodyczą. Woda w szemrzącym strumyku odbije światło roślin, gwiazd i księżyca, a grajek świerszcz zaczaruje swoje skrzypeczki, wysyłając w noc irlandzką kołysankę.
    Młode czarownice podeszły do wielkiego kręgu, w jaki ustawiły się pozostałe wiedźmy, przedstawicielki rodów. Największe koło tworzyły najstarsze z kobiet, te które miały najwięcej doświadczenia i zasłużyły się dla społeczności. Miały na sobie stroje w barwach ziemi składające się z długich, brązowych spódnic i ciemnobeżowych bluzek z szerokimi rękawami. Tylko one nie nosiły gorsetów. Mniejszy, środkowy krąg należał do czarownic w średnim wieku, pokolenia matek. Ich stroje krojem przypominały te włożone przez najstarsze z rodu, lecz tutaj dominowała zieleń. Ciemny dół i jaśniejsza góra, zwieńczona gorsetem. Najmniejszy, wewnętrzny krąg składał się z wiedźm niewiele starszych niż Ciara czy Siobhan. Ich stroje różniły się jedynie barwą, przywodzącą na myśl ogień. Ciemnoczerwone spódnice i wpadające w pomarańcz gorsety.
    Wszystkie oczy skierowane były na dwie młode kobiety. Jedne ciekawe, inne przychylne, a jeszcze inne całkowicie obojętne. W samym środku kręgów stała Dervil, przewodnicząca Rady. Jak przystało na piastunkę tak wysokiej pozycji, kobieta miała dostojną twarz o spokojnym obliczu. Niebieskie oczy obserwowały wszystko z powagą, a długie, jasne włosy opadały na jej plecy kaskadą. Nikt nie znał wieku przewodniczącej, władała już długo, ale jej ciało wciąż pozostawało młode i piękne. Smukła figura, długie nogi i żadnych niedoskonałości. Prosta, długa suknia w kolorze błękitu nadawała czarownicy majestatu.
    Obok przewodniczącej stała nieco niższa, około trzydziestoletnia czarownica. Pierwsze wrażenie dawało jej pozory surowości. Proste, jasne włosy gładko przyczesane i spięte do tyłu w ciasny kok, kremowa suknia obszyta przy gorsecie złotym wzorem, a jedyną biżuterią były długie, ciężkie kolczyki. Wrażenie nieco się rozwiało, kiedy jasnobrązowe oczy kobiety spojrzały łagodnie na Ciarę i Siobhan. Powaga malująca się na jej twarzy ustąpiła lekkiemu uśmiechowi, gdy skierowała się w ich stronę.
    Ciara wzięła głęboki oddech i podniosła wzrok na kobietę, zmierzającą ku nim – Aoife, ich opiekunkę. Każdego roku sprawowała pieczę nad młodymi czarownicami, mającymi wstąpić do Kręgu. Zarówno Ciara, jak i Siobhan szybko ją polubiły za jej życzliwe usposobienie i wyrozumiałość. Była wymagająca, ale też łagodna i sprawiedliwa. Wystarczyła krótka rozmowa, by zacząć się jej zwierzać i już po chwili wylewało się swoje troski, niepokoje i żale. Budziła zaufanie i być może z tego właśnie powodu już w wieku dwudziestu czterech lat została opiekunką.
    W chwili, gdy Aoife stanęła przed nimi, Ciara spojrzała w jej spokojne oczy. Dla starszej z czarownic była to kolejna ceremonia, wydawała się pewna siebie i to częściowo uspokoiło też Ciarę. Aoife cierpliwie czekała na znak, nie poganiając jej ani nie okazując zniecierpliwienia. W końcu Ciara odetchnęła głęboko i próbując zapomnieć o niemiłym ściskaniu w brzuchu, skinęła głową na znak, że jest gotowa.
    Siobhan patrzyła, jak ich opiekunka zajmuje miejsce między nimi i przełknęła ślinę. To już. Za chwilę. Przystąpią do Kręgu i na zawsze pozostaną częścią społeczności Ciunas. Czarownica zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech. Z całych sił odegnała strach i spojrzała na przewodniczącą w chwili, gdy ta otworzyła księgę i wyczytała ich imiona.
    - Ciara, córka Eileen z rodu MacCoinneach. - Dervil ledwie podniosła wzrok znad księgi. -  Siobhan, córka Marielle z rodu Mac Cionaoith. Wejdźcie do kręgu, siostry.
    Dziewczęta spojrzały na siebie z wahaniem i podążyły za opiekunką na środek kręgu. Nie czuły się komfortowo, kiedy wszystkie spojrzenia skierowały się właśnie na nie. Obie ukłoniły się lekko przewodniczącej Rady i pozostały w takiej pozycji, podczas gdy Aoife stanęła u boku Dervil. Opiekunka wręczyła piastunce gruby wieniec spleciony z ziół i kwiatów o magicznych właściwościach. Kobieta przyjęła go skinieniem głowy i stanęła naprzeciw jasnowłosej nowicjuszki.
    - Ciaro, przyjmij ten wieniec jako dar od matki ziemi. Jej magia od dziś należy do ciebie. - Dervil włożyła na głowę dziewczyny wieniec i przyjęła kolejny, identyczny, stając przed Siobhan. - Siobhan, przyjmij ten wieniec jako dar matki ziemi. Jej magia od dziś należy do ciebie.
    Na znak opiekunki dziewczęta się wyprostowały. Z uniesioną wysoko głową patrzyły na kobietę, która prowadziła ceremonię. Jednocześnie zaczęły recytować. Każda czarownica poznawała słowa przysięgi już wtedy, gdy uczono je pisać i czytać. Teraz musiały wygłosić ją w obecności wszystkich.
    - Tak jak nasze przodkinie władać będziemy magią, dzięki darowi jaki zesłali nam Tuatha De Danann. Zawsze stać będziemy na straży dobrego imienia płynącej w naszych żyłach mocy, wypitej wprost z kotła Dagdy. Będziemy wierne, waleczne i mądre jak nasze matki, babki i pierwsze czarownice. Prosimy cię, o wielka Morrigan, otocz nas opieką.
    - Czy przysięgacie wiernie służyć naszej społeczności? - Dervil spojrzała na młode czarownice spod lekko uniesionych brwi.
    - Przysięgamy – odpowiedziały zgodnie, co przewodnicząca Rady potraktowała skinieniem głowy.
    Ten gest wystarczył, by Aoife podeszła do swoich podopiecznych i skierowała je do wewnętrznego kręgu. Doskonale wiedziały, co mają robić, ćwiczyły to już wiele razy. Zajęły miejsca pomiędzy swoimi siostrami w magii, podczas gdy starsze pokolenia czarownic sprawnie  się odsunęły, tworząc wspólne koło, otaczające polanę. Nagle, nie wiadomo skąd, do uszu wszystkich dobiegła muzyka. Harfy, skrzypce, dzwonki. Stara irlandzka melodia okrążyła Dolinę Sidhe niczym stado wróżek. Siobhan i Ciara posłały sobie krótkie spojrzenia. Nadszedł czas na zaklęcie. Pora zatańczyć.
    Wszystkie czarownice stojące w małym kręgu jednocześnie uniosły się na palcach delikatnie jak piórka i rozpoczęły swój taniec. Ten sam, który podobno kiedyś tańczyły tu Seelie. Pełne gracji ruchy rąk przypominały skrzydła łabędzi. Wokół każdej zawirowały różnobarwne ogniki. To magia wzbierała, gotowa do rzucenia uroku. Kobiety poruszały się po kole, unosząc spódnice. Ich nogi uginały się lekko i prostowały, jak u baletnicy, a nawet wróżki. Dziewczęta przyspieszały, obracając się i wykonując skoki, ruchy ich dłoni i nóg coraz mniej przypominały pełne gracji i majestatu łabędzie, zastępując to widokiem szalonych, gniewnych sidhe. Otaczająca je magia przybierała postać dzikich błysków.
    Stojąca pośrodku Dervil uniosła dłonie, jakby wzywała spoglądających na nią bogów. Zamknęła oczy i jej czysty, doniosły głos rozniósł się po polanie. Wypowiadała zaklęcie tak prastare, że nadal pozostało w języku przodków. Tłumaczenie na tyle potężnej magii było nie tylko niebezpieczne, ale niemal niemożliwe. Dlatego też Dervil wznosiła teraz prośby do starych bogów po gaelicku, w języku, o którym zapomniała już większość Irlandczyków. Czar wypłynął ze smukłych palców czarownicy, łącząc się z tym wytwarzanym przez tańczące kobiety. Magia zapłonęła, splatając ze sobą kolejno wszystkie ogniwa, łącząc Krąg i należące do niego czarownice, także te, które stały z boku, lub pozostały w miejscu przyjęcia.
    Jasne włosy Dervil zafalowały, kiedy cała ta magia przepłynęła przez jej ciało. Czarownica wchłonęła ją i ponownie wysłała w przestrzeń. Razem z magią z polany uleciała muzyka. Cisza, jaka zapanowała, trwała zaledwie sekundę. Ceremonia dobiegła końca. Dolinę Sidhe wypełnił gwar rozmów. Każda wiedźma chciała osobiście powitać nowe członkinie Kręgu i złożyć im gratulacje. Głosy przybierały na sile, kobiety przemierzały polanę, biegając jedna do drugiej. Polanę przecięły padające raz po raz nawoływania.
    Napięcie wzmogło się, potęgując zamieszanie z każdą chwilą. Spokój, jaki dominował podczas ceremonii, wyparował w ułamku sekundy. Pojawiła się panika.

    - Gdzie one są? Jeszcze przed chwilą tutaj były – rozległ się przerażony głos Aoife.
    - Siobhan! Ciara! - Czarownice rozbiegły się na wszystkie strony.
    - Siostry! Uspokójcie się natychmiast! - zawołała przewodnicząca stanowczym głosem. - Musimy ustalić, co się stało.
    W jednej chwili zapanowała zatrważająca cisza. Zarówno młodsze, jak i starsze kobiety otoczyły Dervil. Twarz piastunki nie wyrażała teraz żadnych emocji, jedynie powagę.
    - Nie wpadajmy w panikę. - Przewodnicząca przebiegła wzrokiem po wszystkich czarownicach, na ułamek sekundy zatrzymując go na Aoife. - Najwidoczniej jedna z was złamała Krąg, popełniła błąd. Nie mam zamiaru dociekać, która przez nieuwagę spowodowała takie komplikacje. - Zmarszczyła surowo brwi. - O ile nie przyniesie to żadnych nieprzyjemnych konsekwencji. Dziewczęta muszą być niedaleko. Podejrzewam, że znajdziemy je w lesie.
    - Oby tylko nic im się nie stało – powiedziała Aoife drżącym głosem. Przygryzła dolną wargę i odwróciła się do pozostałych czarownic. - Nie ma czasu do stracenia. Mogą być ranne, nie wiemy przecież, gdzie wylądowały. Przeszukajmy cały las.
    Ruszyła przed siebie energicznym krokiem, a kobiety odsunęły się, robiąc jej przejście. Kilka podążyło za nią, pozostałe rozbiegły się po lesie, gdzie można było usłyszeć jedynie głośne nawoływania. Po chwili na polanie została jedynie przewodnicząca. Spokojnym krokiem podeszła do miejsca, gdzie ostatnio widziała obie młode kobiety i zapatrzyła się w wydeptaną trawę. Przebiegła wzrokiem ślady ich stóp.
    Wtem zmarszczyła brwi i kucnęła, przesuwając po nich ręką. Na jej palcach pozostała odrobina srebrnego piasku.
    - Co jest? - Pokręciła głową, a jej oczy rozszerzyły się w zdumieniu. Dotknęła trawy kawałek dalej. - To niemożliwe... - Mruknęła jeszcze coś po gaelicku i podniosła się gwałtownie, rozglądając dookoła. Po chwili namysłu poprawiła suknię i dołączyła do pozostałych czarownic.
    Po godzinie poszukiwań kobiety wróciły na polanę. Już dawno powinny powrócić z Doliny Sidhe do czekających na nich rodzin. Rodzin Ciary i Siobhan.
    Na twarzach wszystkich widniało przerażenie. Jedna oglądała się na drugą, zastanawiając, kto przerwał Krąg. Kto jest winny i co się stało z młodymi kobietami, które dzisiaj stały się pełnoprawnymi czarownicami.
    - Co teraz? - spytała w końcu któraś. Wszystkie oczy zwróciły na Dervil, która stała z poważną miną. Jej wzrok był wyjątkowo ponury.
    - Teraz wrócimy do miasteczka i rozpoczniemy poszukiwania – powiedziała przewodnicząca Rady, przebiegając wzrokiem po zebranych kobietach.
    - A jeśli... nie ma ich w Ciunas? - spytała jedna z młodszych kobiet niepewnym głosem.
    - To niemożliwe – zaprzeczyła Aoife. - Granice miasteczka są dobrze zabezpieczone. To potężna magia, może ją przerwać jedynie... - Zamilkła gwałtownie, jakby przerażona tym, co przemknęło jej przez myśl.
    - To wykluczone – rzekła stanowczo Dervil, marszcząc brwi. - Takie insynuacje spowodują tylko, że zaczniemy oskarżać siebie nawzajem. - Spojrzała karcąco na opiekunkę, która pokiwała głową i spuściła wzrok. - Wracamy.
    Dervil ruszyła jako pierwsza z podniesioną głową, za nią podążyły czarownice.

    - Ceremonia jeszcze nigdy tak długo nie trwała – powiedziała Eileen, po raz kolejny sprawdzając, czy wszystko jest dopięte na ostatni guzik.
    Kilkanaście długich, przykrytych śnieżnobiałymi obrusami stołów ustawiono na placu rynkowym, gdzie zwykle odbywały się podobne uroczystości. Wielobarwne lampiony wisiały w powietrzu. Balony i proporczyki w fantazyjnych kształtach powiewały na lekkim wietrze, przywiązane do staroświeckich latarni. Wzdłuż uliczek rozstawiono stragany, budki z zabawkami, jedzeniem, ziołami i magicznymi eliksirami. Ludzie kłębili się przy nich, śmiejąc głośno i oglądając towary. Grupka rozchichotanych nastolatek kibicowała chłopcom próbującym pokonać w siłowaniu na ręce jednego ze starszych wojowników. Jęczeli, sapali i odchodzili pokonani. Od lat nikt nie był w stanie pokonać Nialla, trenera i opiekuna młodzieńców pragnących zostać wojownikami. Skoczna melodia grała w tle, zachęcając dziewczęta do wesołego podrygiwania. Przy każdym straganie stały wiklinowe kosze wypełnione pięknymi, świeżymi kwiatami, jakie mężczyźni mogli ofiarowywać swoim damom. W długim, choć nie za głębokim akwarium, pomalowanym od zewnątrz na czarno, by uniemożliwić podglądanie, pływały małe, złote rybki. Każdego, kto zdołał wyłowić taką rybkę, czekało jedno spełnione marzenie.
    Seamus chwycił białego kocura Siobhan w ostatniej chwili i skarcił go, grożąc palcem. Rufus postanowił urządzić sobie polowanie na przerażone złote rybki. Kot miauknął obrażony, że pozbawiono go kolacji i pozwolił chłopcu zanieść się do rodzin zbitych w grupkę przy stołach. Ludzie już przemierzali stragany i wprawiali się w dobry humor, ale przyjęcie tak naprawdę rozpocznie się w chwili nadejścia czarownic biorących udział w ceremonii. Chłopiec usiadł na stole, machając nogami i z rozbawieniem obserwował Rory'ego, przemierzającego ulice w tę i z powrotem, z bukietem białych róż w dłoni. Mamrotał coś do siebie, nerwowo rozluźniając krawat.
    Kilka osób zerkało niepewnie na ciemne chmury napływające z daleka. Nikt nie chciał, by niezapowiedziana ulewa popsuła huczną zabawę zaplanowaną na całą noc. Nic nie powinno zakłócić dnia ceremonii, to źle wróżyło dla przystępujących do Kręgu czarownic. Triona, babka Siobhan, patrzyła na niebo z niepokojem. Żyła już na tyle długo, by ciemne chmury w dzień ceremonii wywołały u niej nerwowość. Starsza kobieta przypomniała o tym córce, stawiając na stole ostatni talerz.
    - Och, mamo, nie możemy przejmować się kilkoma chmurkami. Siobhan i Ciara zaraz tu przyjdą, będą podniecone i szczęśliwe, dlatego proszę cię, nie dręcz ich swoimi proroczymi wizjami.
    Triona posłała córce oburzone spojrzenie, ale nie powiedziała już ani jednego słowa. Z lasu właśnie wyłoniły się długo oczekiwane czarownice. Zbliżały się powoli, jakby z ociąganiem. Marielle i Eileen wyszły kilka kroków do przodu, wyglądając swoich córek. To one miały jako pierwsze powitać nowe członkinie Kręgu.
    - W końcu – mruknęła Marielle, zerkając na bukiet, który trzymała w rękach, podobnie jak matka Ciary. Pozostałe podarunki wręczano w czasie przyjęcia. Eileen uśmiechnęła się na myśl, jak jej córka zareaguje na prezent, który zamierzała ofiarować dziewczynie. Aczkolwiek wiedziała, że i tak żaden podarunek nie przebije tego, co czekało na nią wieczorem.
    Zaraz za nimi stanął Shane z Rossie na rękach. Przytrzymawszy kotkę jedną ręką, drugą sprawdził, czy na pewno w jego kieszeni znajduje się pudełeczko z pierścionkiem zaręczynowym. Wszystko miał już dokładnie zaplanowane; po posiłku porwie ukochaną nad rzeczkę, gdzie rosła dzika jabłoń. Tam się poznali i w tamtym miejscu chciał jej się oświadczyć. Uklęknąć przed nią i zapytać, czy uczyni go najszczęśliwszym mężczyzną na Ziemi i zechce zostać jego żoną. Oczami wyobraźni widział te piękne, szare oczy, wpatrzone w niego z miłością i jej głos pełen radości, gdy powie: tak, że o niczym innym nie marzy...
    Z zamyślenia wyrwał go głos Seamusa.
    - A gdzie Siobhan i Ciara?
    Zdziwiony spojrzał na chłopca, który stanął obok niego z Rufusem na rękach i skierował wzrok na czarownice, które zatrzymały się przed Marielle i Eileen. Na ich twarzach, zamiast radości, malowały się smutek i niepewność.
    - Co się stało? - spytała matka Ciary, szukając wzrokiem córki.
    - W trakcie ceremonii nastąpiły komplikacje i Siobhan Mac Cionaoith oraz Ciara MacCoinneach... zniknęły. - Dervil jako jedyna zachowała emocje dla siebie. Jej oblicze było poważne i spokojne jak zwykle.
    - Jak to zniknęły?! - Shane z wrażenia upuścił Rossie, która miauknęła, głośno protestując przeciwko takiego traktowaniu i obrażona podeszła do Seamusa. Chłopiec stał z szeroko otwartymi oczami, słuchając tej niepokojącej nowiny.
    - Nie wiemy. - Aoife stanęła obok przewodniczącej i pokręciła głową. - W jednej chwili były z nami, a w następnej już nie...
    - Ale to przecież niemożliwe! - Shane zrobił kilka kroków do przodu i odruchowo złapał opiekunkę za ramiona. - Gdzie jest Ciara?!
    Aoife spojrzała tylko na jego ręce, unosząc lekko brwi. Mężczyzna natychmiast zrozumiał swój nietakt, puścił ją i odsunął się o krok. Obejrzał się na obie matki oraz pozostałych członków rodzin Siobhan i Ciary, niecierpliwie czekając na jakieś wyjaśnienia ze strony członkiń Kręgu.
    - Po pierwsze, proszę wszystkich o spokój. Czary chroniące nasze miasteczko są bardzo silne, więc dziewczęta muszą gdzieś tu być. Zarządzam przeszukanie Ciunas, gdy tylko dziewczęta zostaną odnalezione, będziemy mogli wrócić do świętowania. - Dervil obrzuciła mieszkańców spokojnym spojrzeniem.

    Tej nocy Ciunas pełne było ludzi. Mężczyźni i kobiety, starzy i młodzi rozpierzchli się na wszystkie strony, szukając dwóch zaginionych dziewcząt. Każdy został uzbrojony w lampion, mający rozproszyć ciemność. Przemierzano każdą uliczkę, każdy zakamarek, wszystkie drogi w lesie. Zewsząd rozlegały się nawoływania, wciąż padały dwa imiona, lecz okrzyki pozostały bez odpowiedzi. Wiatr niósł ze sobą zaniepokojone szepty i gęste, burzowe chmury.
    Shane przemierzał kolejne zaułki, starając się niczego nie pominąć. Otwierał kolejne drzwi w nadziei, że za chwilę zobaczy za nimi swoją ukochaną. Kilka razy okrążył rzeczkę, wyglądając złotego koloru sukni Ciary i zielonej szaty Siobhan. Za nim niestrudzenie podążał Seamus, nawołując obie kobiety. Bezskutecznie.
    Wtem zza drzew, z lampionem w ręku, wyłonił się Rory. Na widok Shane'a przyśpieszył i już po chwili stał przed nimi.
    - Szukałem cię – poinformował blondyna podniesionym głosem.
    - Mnie? - Shane uniósł brwi zdziwiony. - A nie Siobhan i Ciary?
    - Tak. - Rudowłosy Irlandczyk pokiwał głową. - Ale nie mam pojęcia, gdzie jeszcze mam ich szukać. Moja Siobhan potrzebuje pomocy, jestem pewien. Jeśli pierwszy ją odnajdę, może w końcu potraktuje mnie poważnie.
    Shane przewrócił oczami, a Seamus parsknął cicho i spojrzał na Rory'ego z niechęcią. Mężczyzna zignorował chłopca i ruszył w krzaki, unosząc do góry lampion.
    - Tam już sprawdzaliśmy – zatrzymał go Shane. - Właściwie wszędzie już szukaliśmy...
    Oparł się o drzewo, myśląc intensywnie. Po chwili zerknął na niebo. Ostatnie promienie słońca przysłoniły gęste chmury.
    - Zanosi się na deszcz – zauważył, zerkając na Seamusa. - I już ciemno. Wracaj do domu, mały. Ja przejdę się jeszcze po lesie.
    - Idę z tobą – zawołał Rory, wychodząc z krzaków i z niepokojem zerkając na niebo. - Ale zdążymy przed burzą?
    - Nie jestem mały i też chcę szukać Siobhan! - zaprotestował Seamus. - Nie boję się burzy! Idę z tobą.
    Shane pokręcił głową, ale zrezygnował z przekonywania chłopca i ruszył do lasu. Seamus szedł równo z nim, a Rory nieco wolniej podążał za nimi, co chwila nerwowo zerkając na niebo.
    W końcu dotarli do Doliny Sidhe. Shane zatrzymał się dokładnie na środku polany i zamknął oczy. To tutaj była jego Ciara. Tańczyła jak sidhe, delikatnie kołysząc drobną sylwetką. Niemal czuł jej niedawną obecność. A potem... coś się stało. Krąg został przerwany, Ciara i Siobhan zniknęły. Zatem musiały się gdzieś pojawić. Tylko gdzie?
    - Myślę, że nie ma ich w miasteczku – odezwał się cicho Rory.
    Shane otworzył oczy i spojrzał na niego. Już miał zaprotestować, ale nie powiedział słowa. Zgadzał się z Rorym, choć początkowo nie chciał dopuścić do siebie takiej myśli. Oznaczała bowiem, że dziewczęta znalazły się poza murami. W miejscu obcym, nieznanym. W miejscu, gdzie czają się okrutni łowcy, czyhający na bezbronne czarownice, aby wbić sztylet w ich przerażone serca...
    Niebo przecięła błyskawica, której towarzyszył głośny grzmot. Lunął deszcz. Rory podskoczył i spojrzał na Shane'a, potem na Seamusa, który nawet nie drgnął.
    - Wracajmy – postanowił Shane i ruszył w stronę zabudowań. Zerknął na chłopca, zdjął kurtkę i założył na niego, mimo jego protestów. Przyśpieszyli kroku. Za nimi niemal biegł Rory, przyświecając sobie drogę lampionem.
    Wiatr szumiał, poruszając gałęziami drzew, a w oddali zagrzmiał kolejny piorun. Jasne włosy Shane'a przylgnęły mu do twarzy, którą obficie skropił deszcz. Mężczyzna odruchowo zacisnął dłoń w pięść. Wiedział już, że zrobi wszystko, co trzeba, by odnaleźć swoją ukochaną i przyjaciółkę. Nawet, jeśli będzie musiał opuścić bezpieczne mury Ciunas.

    Dervil stała przed Radą. Robiła to tysiące razy, ale nigdy wcześniej nie miała tak poważnej sprawy. Siedem najważniejszych czarownic w Ciunas musiało rozwiązać sytuację, która stawała się coraz bardziej skomplikowana. Wszystkie usiadły przy dużym, drewnianym stole przykrytym błękitnym obrusem. W zebraniu wyjątkowo uczestniczyła czarownica spoza rady – Aoife, ponieważ sprawa ta dotyczyła jej bezpośrednio. W końcu zaginęły jej podopieczne.
    - Nie ma ich w miasteczku – oznajmiła Dairine, jedna z najstarszych w Radzie. Siwe, niemal białe włosy splecione miała w długi, gruby warkocz, sięgający pasa. Pod licznymi zmarszczkami wciąż było widać jej dawną urodę. Dairine była już babcią, przodkinią licznej rodziny, kobietą powszechnie poważaną i każdy liczył się z jej opinią.
    - Nie ma – zgodziła się z nią Dervil. - Są poza murami Ciunas.
    W sali zebrań zaległa cisza. Po niewielkim pomieszczeniu, zwanym Błękitną Salą ze względu na kolor ścian, nie rozległ się najmniejszy nawet szmer. Wszystkie kobiety wpatrywały się w przewodniczącą.
    - Ale jak to możliwe? - zapytała Aoife cicho. Wzrok zebranych zatrzymał się na opiekunce, a następnie przeniósł na Dervil.
    - W trawie znalazłam ślady świadczące o silnym zaklęciu transportującym. Ktoś z Kręgu posłał obie zaginione w nieznane nam miejsce.
    - Ale dlaczego?! - zawołała jedna z młodszych członkiń Rady. Pozostałe popatrzyły na siebie niepewnie.
    - Nie znam ani motywu, jakim kierowała się ta osoba, ani nie mam podejrzeń, kim jest. - Powoli przesuwała wzrokiem po każdej obecnej w sali czarownicy. - Nie sądzę, aby była to któraś z nas. Znamy się już długo i ufamy sobie. Tak też powinno zostać. Niestety, drogie siostry. Nie mam wątpliwości, że musiała to być członkini Kręgu.
    - Do zaklęcia transportującego potrzeba czegoś więcej niż tylko magicznej formułki – odezwała się Dairine, wolno kręcąc głową.
    - Chodzi o Srebrny Pył? - zapytała jedna z czarownic, spoglądając na przewodniczącą.
    - Dokładnie – odparła zapytana. - Znalazłam go w trawie po ceremonii i zniknięciu kobiet.
    - Czy był skupiony w jednym miejscu? - Dairine spojrzała na Dervil z napięciem. - Jeśli tak, obie zostały teleportowane jednocześnie i są teraz razem. Jeśli zaś w różnych...
    - To nie ma znaczenia – przerwała jej przewodnicząca. - Nie znamy miejsca wysłania żadnej z nich, więc to, czy są razem, czy osobno, nie robi nam żadnej różnicy.
    - To jak je znajdziemy? - spytała Aoife, nerwowym ruchem zakładając za uszy jasne kosmyki, wymykające się z koka.
    Odpowiedziała jej cisza. Dervil milczała, jakby się nad czymś zastanawiając. W końcu uniosła głowę i spojrzała stanowczo na pozostałe czarownice.
    - Nikomu nie wolno opuścić Ciunas. Takie są zasady i jeśli je złamiemy, wszystko rozpocznie się na nowo. Łowcy czuwają i wciąż nas poszukują. Nie wolno nam ryzykować bezpieczeństwa naszego miasteczka.
    - Mamy więc zostawić Ciarę i Siobhan same sobie? - oburzyła się Grainne, sąsiadka i przyjaciółka Eileen MacCoinneach. Pozostałe członkinie Rady pokiwały głowami i zaczęły szeptać coś między sobą. Dervil podniosła dłoń i szmery ucichły.
    - Oczywiście, że nie. Nie zostawimy ich samym sobie. Znajdziemy tę, która zgotowała im taki los. Kiedy już będziemy wiedziały, gdzie wysłała Ciarę MacCoinneach i Siobhan Mac Cionaoith, zastanowimy się, jak im pomóc, nie narażając na niebezpieczeństwo całego Ciunas.
    - Czyli jednak je zostawimy – szepnęła Grainne do siebie, pochylając głowę i zastanawiając się, co powie matkom Ciary i Siobhan. 
 
 
 
 

9 komentarzy:

  1. No i się zaczyna dziać.
    Kurczę, żałuję trochę, że nie macie nigdzie poprzedniej wersji, chętnie bym porównała, co się zmieniło ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poprzednia wersja wciąż istnieje, co mnie akurat nie cieszy. :p Zmieniły się głównie rozdziały Ciary, u Siobhan są to głównie zmiany kosmetyczne.

      Usuń
    2. Cicho, poprzednia wersja nieaktualna, nie czytać:P Szczególnie rozdziałów Ciary:P

      Usuń
    3. Istnieje?
      Ten rozdział na przykład zaczęłam czytać i od razu od tytułu byłam pewna, że to coś nowego. Później miałam wrażenie, że sobie przypominam, ale nie wiem czy to nie autosugestia ;P

      Usuń
    4. Ten rozdział akurat niewiele się zmienił;)

      Usuń
  2. Też bym była ciekawa jakie zmiany zaszły :P Ale też nie chcę sobie mieszać, więc cieszę się na czytanie tej historii na nowo :)

    OdpowiedzUsuń
  3. To, co wyjątkowo mi się podoba w tym opowiadaniu, to przepiękne i niesamowicie plastyczne opisy. Jestem w stanie wyobrazić sobie stroje tych dziewcząt, ich taniec, magię, która krąży wokół nich. Coś wspaniałego.
    Mam tylko nadzieję, że czarownicom nic się nie stanie poza murami i że ta, która je tam przetransportowała, zostanie przykładnie ukarana.
    Pozdrawiam cieplutko i weny życzę.

    https://opowiadania-by-damayanti.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
  4. Podpasował mi wasz styl pisania, więc od razu leci obserwacja. Bardzo lubię autorskie fantasy i cieszę się, że trafiłam na wasz blog.
    Intrygujący początek, ciekawe, gdzie trafiły Ciara i Siobhan oraz czy kiedy (albo czy w ogóle) je znajdą.

    Pozdrawiam,
    Golden Eye
    https://wkrainiecienaimroku.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń