Drodzy Czytelnicy!

Rozdziały "Szczypty magii" publikujemy na blogu dla Was i chcemy poznać
Wasze opinie. Kolejny rozdział wstawimy, gdy poprzedni skomentują
co najmniej 4 osoby.
Przypominamy, że Wasze opinie są dla nas ważne, dzięki nim wiemy, że czytacie,
często również motywują nas do dalszego pisania. Pozdrawiamy serdecznie.

Słowik

Zapraszamy także na Słowika [klik], gdzie powstał oddzielny folder
"Szczypta magii", tam znajdziecie galerię postaci oraz słowniczek pojęć
(nie musicie mieć konta na chomiku, żeby przeglądać). Chomik jest tylko
dla czytelników. Jeśli ktoś jeszcze nie ma hasła (lub zapomniał), a chciałby
mieć, piszcie, podamy:) Zapraszamy też do komentowania postaci (tutaj lub
na chomiku), po pojawieniu się nowej postaci w rozdziale, pojawia się
również na Słowiku w folderze Galeria postaci:)

8.04.2017

Rozdział III. W obcym świecie

    Najpierw poczuła zapach. Coś potwornie cuchnęło, i to tak, że miała ochotę przestać oddychać. Potem do jej uszu dotarł hałas, przeraźliwy szum, zgrzyt, trzask, a do tego dołączył ból pleców, jakby spała na skale. Jęknęła i spróbowała otworzyć oczy. Nad sobą ujrzała rzucający cień dach jakiegoś budynku. Podparła się na rękach i powoli usiadła. Kiedy ponownie uderzył ją niemiły zapach, obejrzała się wokół, próbując zidentyfikować jego źródło. Zmarszczyła brwi, przez chwilę przyglądając się ogromnemu kontenerowi, z którego niemal wylewały się śmieci. Skrzywiła się i wstała, przytrzymując się ściany budynku.
    - Gdzie ja jestem? - mruknęła, rozglądając się wokół i próbując sobie przypomnieć, co się stało i jak znalazła się w tym miejscu.
    Pamiętała taniec w Dolinie Sidhe. Złożyła przysięgę i razem z Siobhan wstąpiły do Kręgu. A potem... Dotknęła skroni, próbując sobie przypomnieć, ale jedyne co pamiętała, to cichnący odgłos muzyki i przerażającą ciemność. Leciała tam, coś ją wypychało z bezpiecznej Doliny i nie mogła się temu przeciwstawić. W efekcie znalazła się tutaj.
    Odetchnęła i ponownie się skrzywiła. Musiała stąd wyjść i to jak najszybciej. Powoli ruszyła w stronę dobiegającego hałasu, byle jak najdalej od tego paskudnego zapachu. Zatrzymała się tuż przed wyjściem z uliczki, próbując uspokoić rozkołatane serce. To nie Ciunas, tego mogła być pewna. Nic nie rozumiała i nie miała pojęcia, co się stało. Nie dowiem się, jeśli będę tutaj stała, pomyślała i wyszła z ciemnej uliczki.
    To, co zobaczyła, przerosło jej największe koszmary. Tuż przed nią przewijały się dziwaczne maszyny, pędząc przed siebie i mijając się wzajemnie. Ciara przez chwilę wpatrywała się w nie z otwartymi ustami i wielkimi oczami. O łaskawa Brighid! Jak to możliwe, że się ze sobą nie zderzają?
    Spojrzała na przechodzących ludzi. Kobiety i mężczyźni ubrani byli bardzo różnorodnie, lecz przede wszystkim skąpo. Właśnie minęła ją grupka czarnoskórych mężczyzn w rozpiętych koszulach, ukazując nagie, ciemne torsy. Ich spodnie wyglądały, jakby zaraz miały spaść im z bioder. Ciara zauważyła, że głowy mieli zgolone niemal na łyso, twarze natomiast w przeróżnych miejscach zdobiły małe, lśniące kolczyki. Jeden z nich spojrzał na dziewczynę z ciekawością. Czarownica prędko odwróciła wzrok, po czym na powrót schowała się do uliczki. Tym razem nawet nie zwróciła uwagi na smród z kontenera.
    Stała tam przez chwilę, mocno zaciskając powieki i myśląc intensywnie. Najwyraźniej jakimś cudem przeniosła się w to dziwne miejsce. Co źle zrobiła? Coś przekręciła, przypadkowo wypowiedziała zaklęcie teleportujące? Nie, to niemożliwe, wtedy wylądowałaby przed barierami. Zatem musiało się stać coś innego.
    W końcu otworzyła oczy i potrząsnęła głową. Nie było sensu roztrząsać, jak do tego doszło. Musiała wrócić. Najkrótsza droga wiodła przez teleportację, ale do tego musiałaby mieć Srebrny Pył, poza tym znała tylko wiedzę teoretyczną, dopiero co stała się pełnoprawną czarownicą. Ale musiała przecież jakoś wrócić do domu. Objęła się ramionami, usiłując zdławić lęk przed nieznanym, odetchnęła parę razy i ponownie wyszła z uliczki.
    Rozejrzała się, opanowując ogarniające ją przerażenie. Wokół stały wysokie budynki o szklanych szybach, w których odbijało się światło słoneczne. Wszystkie wyglądały podobnie. Ciara spojrzała w górę. Słońce świeciło mocno, żar wręcz lał się z nieba. Teraz zrozumiała, skąd te skąpe stroje u przechodzących obok niej ludzi. Dziewczyna, choć stała w cieniu, czuła dokuczliwy upał. Najwyraźniej suknia z gorsetem nie była odpowiednia do tego miejsca. Cóż, mogło być gorzej. Mogłam trafić do miejsca, gdzie pada śnieg i zamarza woda. Słyszała o takich miejscach jedynie z opowieści. Czarownice nie przekraczały granic Ciunas, zatem nie musiały uczyć się o innym, zakazanym i bardzo niebezpiecznym świecie.
    Spojrzała przed siebie, gdzie śmigały te przerażające maszyny. Dostrzegła, że ludzie wchodzą pomiędzy nie, jakby nie były niczym nadzwyczajnym. Przylgnęła do ściany, a serce załomotało jej jak szalone. Przecież oni zaraz zginą, przemknęło jej przez myśl. Te maszyny są ogromne i niebezpieczne... Ku jej zdumieniu, nic takiego się nie wydarzyło. Ludzie spokojnie przeszli na drugą stronę, a wtedy maszyny ponownie ruszyły. Po chwili, obserwując ruch, Ciara zrozumiała, że nie poruszały się przypadkowo, a jedynie po wyznaczonych miejscach,
    Dopiero teraz dostrzegła, że w tych dziwnych pojazdach też siedzą ludzie. Zatem to coś w rodzaju powozu, tylko bez koni, wydedukowała. Powoli wyszła z cienia i ruszyła chodnikiem za innymi ludźmi. Słyszała, jak rozmawiają ze sobą i najwyraźniej był to angielski, choć akcent mieli zupełnie inny, ledwo zrozumiały. Zatrzymała się, przysłuchując, gdy ktoś potrącił ją i burknął, żeby nie plątała się pod nogami. Prychnęła, urażona takim wypominaniem niewielkiego wzrostu i doszła do końca uliczki, gdzie część osób przechodziła na drugą stronę, a pozostali skręcali w prawo. Zatrzymała się przed przejściem, nie mając odwagi wejść pomiędzy dziwne maszyny z ludźmi w środku. Spojrzała na otaczające ją osoby. Na prawo kobieta ubrana w kusą, ledwo zasłaniającą uda spódniczkę i bluzkę, z której wylewał się jej obfity biust. Na lewo stał chłopak w krótkich spodenkach i podkoszulku; z uszu wystawały mu jakieś kable. Najwyraźniej mówił też sam do siebie. A więc tak wyglądają ci, którzy żyją poza Ciunas, pomyślała. W takim razie nic dziwnego, że nie wolno nam przekraczać granicy.
    Zerknęła na dziwne światełka. Właśnie paliło się czerwone. Po chwili zmieniło się na zielone i tłum wokół niej ruszył pomiędzy pojazdy, automatycznie pchając ją do przodu. Z lękiem weszła na przejście, zerkając na osoby w maszynach. Wydawały się tak samo znudzone i zniecierpliwione jak te, które szły razem z nią.
    Odetchnęła z ulgą, gdy przekroczyła niebezpieczny obszar. Przynajmniej obowiązują tu zasady. Jeśli je poznam, dam sobie radę. Ruszyła przed siebie, myśląc intensywnie. Z tego co ostatnio pamiętała, był wieczór. Teraz zaś minęło już południe. Czyżby więc spędziła tutaj noc i cały poranek?
    Edukacja czarownic w Ciunas pomijała również pojęcie różnicy czasu.
    Szła dalej, w głowie miała pustkę. Była w obcym miejscu i nie miała pojęcia, którędy do domu. Po namyśle uznała, że nie mogła przecież przenieść się daleko. Wystarczyło zapytać o Dolinę, a skoro potrafiła rozmawiać w języku tubylców, na pewno ktoś ją pokieruje. Może już przed nocą uda jej się wrócić? Rozejrzała się, szukając życzliwej twarzy.
    - Przepraszam panią, ale się zgubiłam – zwróciła się uprzejmie do młodej, wyglądającej w miarę normalnie kobiety. Miała na sobie długą spódnicę i bluzeczkę z niewielkim dekoltem. - Wygląda pani na uprzejmą i zorientowaną osobę, mogłaby mi pani wskazać drogę?
    - Znam tylko najbliższe okolice, ale proszę pytać – odpowiedziała z uśmiechem, co podniosło czarownicę na duchu.
    - Mieszkam w... - zawahała się. Nie mogła przecież powiedzieć o miasteczku, ludzie spoza niego nie powinni wiedzieć o jego istnieniu. - Proszę mi powiedzieć, jak dojść do Doliny Barrow?
    - Doliny Barrow? Nie słyszałam, to jakiś hotel? Na jakiej ulicy? - Dziewczyna popatrzyła niepewnie na Ciarę.
    - Nie, to dolina. Dolina Barrow. Piękna, zielona, pełna kwiatów...
    - Nadal nie kojarzę – stwierdziła dziewczyna.
    - To musi być gdzieś niedaleko...
    - Niestety, nie mam pojęcia, ale proszę spytać jakiegoś taksówkarza, wpisze w gps i pewnie mu wyskoczy – odparła dziewczyna i oddaliła się pospiesznie. Ciara patrzyła za nią przez chwilę, nie do końca rozumiejąc, co powinna zrobić. Kim jest taksówkarz? Czym jest ten gps i co z niego wyskakuje? Nie mając innych perspektyw, ruszyła dalej. Czy powinna szukać taksówkarza? Może to ktoś, kto wskazuje drogę zbłąkanym ludziom?
    Pierwsza osoba, którą spytała o taksówkarza, podała jej dziwne numery i kazała zadzwonić. Pojęcie telefonu było jej znane, aczkolwiek nie miała pojęcia, gdzie mogłaby z niego skorzystać. Aparat telefoniczny widziała jedynie na zdjęciach. Kolejna osoba wskazała kierunek, gdzie może znaleźć owego taksówkarza. Dopiero przy trzeciej napotkanej osobie, starszej pani z torbą zakupów, Ciara dowiedziała się, że taksówkarz prowadzi jeden z pojazdów, których na początku tak się wystraszyła. Kiedy w końcu znalazła jednego z nich, okazało się, że magiczny gps albo nie działa, albo wcale nie jest taki magiczny, bo mężczyzna nie miał pojęcia, gdzie znajduje się Dolina Barrow.
    Zrezygnowana czarownica podziękowała i ruszyła przed siebie, zastanawiając się, co dalej. Zatrzymała się tuż przed wystawą z sukniami ślubnymi. Jedna z nich przykuła jej uwagę. Piękna, śnieżnobiała, lekko rozszerzona u dołu, ozdobiona drobnymi koronkami w obwodzie, pasie i przy dekolcie. Po kilku drobnych poprawkach mogłabym taką założyć... To przypomniało jej, że dziś wieczorem miała się zaręczyć z Shanem. Dziś? A może wczoraj?
    Shane...
    Zerknęła na swoje odbicie w witrynie sklepu. Rozczochrane jasne włosy przyklejone do spoconego czoła, suknia, ta piękna suknia przygotowana specjalnie na ceremonię, teraz była brudna i rozdarta w kilku miejscach u dołu. Ten widok spowodował, że poczuła się tak bezradna, jak nigdy w życiu.
    Wyglądam żałośnie. Usiadła na sklepowych schodkach i spojrzała przed siebie zrozpaczonym wzrokiem. Nie wiedziała, gdzie się znajduje, dokąd pójść i nikt nie potrafił jej pomóc. Shane i Siobhan pewnie się o nią martwią. A jej rodzice odchodzą od zmysłów. W brzuchu usłyszała ciche burczenie. Była głodna... Nie cierpiała być głodna. Może nie jadła dużo, ale za to dość często. A przed samą ceremonią ze stresu zupełnie straciła apetyt...
    Poczuła pieczenie pod powiekami i po chwili po jej policzkach popłynęły łzy. Ukryła twarz w ramionach i płakała przez chwilę, wyrzucając z siebie zebrane emocje. Dlaczego to mnie spotkało? Co ja takiego zrobiłam? Miałam wstąpić do Kręgu, stać się jedną z członkiń, zyskać prawo dowolnego wykonywania magii, zaręczyć się z mężczyzną mojego życia, a tymczasem znalazłam się tutaj, daleko od domu, głodna i samotna! Podniosła głowę i spojrzała na przechodzących ludzi z nadzieją, że ktoś się zatrzyma i spyta, co się stało, przecież ona by tak zrobiła. Ale nikt się nie zatrzymał. Jakiś mężczyzna popatrzył na nią dziwnie, lecz większość osób mijała ją obojętnie. Przygryzła wargę, starając się uspokoić.
    Usłyszała, że z budynku ktoś wychodzi. Obejrzała się z nadzieją i ujrzała około pięćdziesięcioletniego, łysiejącego mężczyznę. Miał niezadowoloną minę.
    - Słuchaj, mała. Ja wiem, że ludzie mają różne problemy i tak dalej, ale płacząca narkomanka ubrana jak na bal maturalny sprzed trzydziestu lat to marna reklama dla sklepu odzieżowego. Mogłabyś przejść trochę dalej i nie odstraszać mi klientów? - Machnął ręką w nieokreślonym kierunku.
    Ciara zerwała się i spojrzała na niego urażonym wzrokiem, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, mężczyzna wrócił do środka. Czarownica przez chwilę po prostu stała na chodniku, zdumiona bezczelnością i znieczulicą ludzką. Ktoś ją potrącił, wpadła na kogoś innego, usłyszała kilka słów, których zupełnie nie zrozumiała. Odwróciła się i ruszyła przed siebie. Łzy wciąż płynęły po jej twarzy, ale otarła je rękawem. Zrozumiała, że nikt jej nie pomoże, nie może siedzieć i czekać na ratunek. Mogła liczyć tylko na siebie. Zatem musiała coś wykombinować i to szybko.
    Szła, rozglądając się dookoła i snując plan powrotu do domu. Najpierw musiała się dowiedzieć, gdzie dokładnie jest. Potem ustalić, jak daleko znajduje się Dolina. I przede wszystkim, jak może przebyć tę odległość bez Srebrnego Pyłu.
    Rozmyślając, dotarła do parku, w którym mężczyzna zachwalał jabłka ułożone w kilku różnokolorowych koszyczkach. Zatrzymała się i spojrzała głodnym wzrokiem na owoce. Sprzedawca zerknął na nią podejrzliwie, ale nic nie powiedział, więc podeszła bliżej i popatrzyła na niego bezradnie. Wahała się przez chwilę, ale ucisk w żołądku pomógł jej podjąć decyzję.
    - Może... mogłabym ci pomóc sprzedawać te jabłka? W zamian za kilka z nich – zaproponowała nieśmiało. Sprzedawca obrzucił ją dziwnym spojrzeniem. Pomyślała, że mógł być w wieku jej ojca. Kto wie, może też ma córkę?
    - Nie potrzebuję pomocy w sprzedawaniu jabłek – odparł, wzruszając obojętnie ramionami. - Przy przewożeniu też nie, zresztą nie wyglądasz na kogoś, kto dałby radę w fizycznej pracy. - Podciągnął ciemne spodnie i usiadł na krzesełku. Rozpiął pod szyją guzik jasnej koszuli i oparł się, zerkając na nią spod uniesionych brwi.
    Ciara zacisnęła usta, uznając, że nie będzie żebrać o jabłka. Odwróciła się i odeszła kawałek dalej, starając się nie myśleć o ściskaniu w żołądku. Usiadła na ławce skrytej w cieniu, podkuliła nogi i spojrzała na drzewo. Przynajmniej natura była po jej stronie. Bądź co bądź, została przyjęta do Kręgu, zatem nic nie stało na przeszkodzie, by mogła swobodnie korzystać z magii. Na jej prośbę gałęzie zaczęły się łagodnie poruszać, tworząc przyjemny chłód. Czarownica przymknęła oczy, w wyobraźni ujrzała Shane'a, który pojawia się nagle obok niej, obejmuje ją ramieniem i przytula. Tak bardzo za nim tęskniła.
    Shane nigdy nie przeszedłby obojętnie obok płaczącej kobiety. Nigdy by nie zignorował jej pytania i z pewnością nakarmiłby głodnego. Co to za świat, gdzie ludzie są tacy nieczuli dla innych? Do oczu ponownie napłynęły jej łzy. Ciara zawsze bardzo szybko się rozklejała i nic nie mogła na to poradzić. Ukryła twarz w ramionach. To żałosne. Przecież nie będę chodzić i prosić ludzi o odrobinę jedzenia...
    - Hej, mała.
    Pospiesznie otarła oczy i podniosła głowę. Spojrzała na sprzedawcę, upewniając się, że to do niej mówi.
    - Łap. - W jej stronę poleciało niewielkie jabłko. Bez trudu je złapała i spojrzała na mężczyznę. W pierwszym odruchu chciała oddać owoc, powiedzieć, że nie potrzebuje jego współczucia, ale burczenie w brzuchu uświadomiło ją, że dumą się nie naje. Musiała jakoś przeżyć, by wrócić do domu, a skoro ten mężczyzna był na tyle miły, że postanowił podarować jej jabłko, bez sensu byłoby się teraz obrażać.
    - Dziękuję – powiedziała tylko i wgryzła się w owoc. Skrzywiła się przy tym, czując przeraźliwie kwaśny smak, ale zjadła jabłko do końca, po czym wstała i wrzuciła ogryzek do śmietnika. Podeszła do mężczyzny. Może i w pierwszej chwili nie chciał jej pomóc, ale widocznie miał dobre serce. - Jest pan dobrym człowiekiem – stwierdziła. - Co mogę dla pana zrobić?
    Sprzedawca popatrzył na nią okrągłymi oczami.
    - Eee... ale to nic takiego, te akurat i tak mało kto kupuje. - Machnął ręką. - Zamówiłem całe dwa worki i wygląda na to, że się nie sprzedadzą. - Wziął jedno z jabłek w rękę i wyciągnął w jej stronę. - Chcesz jeszcze?
    - Tak, dziękuję. - Wzięła owoc i ugryzła. Tym razem powstrzymała grymas. - Nikt nie chce ich kupić? Hm. - Nagle wpadł jej do głowy pewien pomysł. - Smaku nie zmienię, ale mogę zrobić coś z wyglądem. - Podeszła do koszyczka, wyszeptała kilka słów w ojczystym języku, chwaląc jabłka i ich wygląd oraz zachęcając, by lśniły rumianym blaskiem. W jednej chwili skórka owoców zaczęła lekko błyszczeć, wyróżniając się spośród innych.
    - Jak to zrobiłaś? - Mężczyzna wybałuszył oczy. - Co... czy one na pewno są teraz jadalne?
    - Tak, oczywiście. Mówiłam już, że nie umiem zmienić ich smaku. Tylko wygląd. - Wzruszyła ramionami. - To powinno zachęcić do ich kupna. Tylko proszę zaznaczyć kupującym, że są kwaśne, nie chciałabym, żeby ktoś błędnie je nabył jako słodkie.
    - Niezła sztuczka. - Sprzedawca pokręcił głową. - Jesteś z cyrku?
    - Skąd? - nie zrozumiała Ciara.
    - No... z cyrku, dziwnie wyglądasz i robisz sztuczki. Nie jesteś Amerykanką, prawda? Masz specyficzny akcent.
    - Amerykanką? - Ciara energicznie pokręciła głową. - Jestem Irlandką. Gdzie ja właściwie jestem?
    Mężczyzna uniósł brwi.
    - Na San Pasqual Park. California – dodał, widząc jej niepewny wzrok.
    - Ale to nie jest w Irlandii? - zapytała czarownica z obawą w głosie.
    - Eee... nie. - Sprzedawca popatrzył na nią z rozbawieniem. - W Los Angeles. Stany Zjednoczone. Ktoś chyba wsiadł nie do tego samolotu, co?
    Westchnęła głośno, postanawiając nie dociekać, czym jest ów samolot.
    - A to daleko od Irlandii?
    - Dziewczyno, jesteś na innym kontynencie! - Pokręcił głową. - Jakim cudem trafiłaś tutaj z Irlandii?
    - Nie wiem. - Ciara wyrzuciła ogryzek do stojącego nieopodal kosza i wróciła, obejmując się ramionami. - Nie mam pojęcia, jak się tutaj znalazłam. I nie wiem, jak mam wrócić do domu. - Bezradnie spuściła wzrok.
    - Najlepiej samolotem. - Mężczyzna odwrócił się do kobiety z dwojgiem dzieci, która postanowiła kupić błyszczące jabłka. Ciara cierpliwie poczekała, aż klienci odejdą od straganu i ponownie podeszła do mężczyzny.
    - To gdzie znajdę ten... samolot?
    - Na lotnisku. - Spojrzał na nią z uniesionymi brwiami. - A uprzedzając twoje kolejne pytanie, najbliższe lotnisko jest na Century City Airport. Najlepiej wziąć taksówkę, bo to kawałek, ale skoro nie masz pieniędzy, możesz też podjechać miejskim, bylebyś nie wpadła na kontrolerów. Jedź, aż zobaczysz lotnisko po lewej stronie. W razie problemów zapytaj kogoś, gdzie powinnaś wysiąść.
    Ciara słuchała go uważnie, notując w pamięci wszystko, co mówił.
    - Tak zrobię. Bardzo dziękuję za pomoc. - Rozejrzała się, w końcu zatrzymała wzrok na trawniku, podeszła i wyrwała kilka ździebeł trawy. Zamknęła ją w dłoniach, szepcząc przez chwilę, przekonując trawę, by stała się kwiatem. Gdy w końcu otworzyła dłoń, w jej rękach leżała biała róża. - To ulubiony kwiat mojej przyjaciółki. Daj go tej, którą kochasz. - Wręczyła różę zdumionemu mężczyźnie. Sprzedawca spojrzał na kwiat.
    - Kolejna sztuczka. Żona się ucieszy – mruknął i sięgnął do innego koszyczka. - Hej, mała! Łap! I powodzenia! - Rzucił w jej stronę dwa duże, słodkie owoce. Ciara złapała je bez problemu i podziękowała ruchem głowy, posłała mu zadowolony uśmiech i ruszyła we wskazanym wcześniej kierunku. Dopiero gdy zniknęła za rogiem, sprzedawca zdał sobie sprawę, że skoro dziewczyna nie miała za co kupić jabłek, nie będzie też w stanie kupić biletu na samolot.
    Ciara przeszła przez przejście, zerkając na zielone światełko, które skojarzyło jej się z piękną suknią Siobhan. Westchnęła i ruszyła do przodu, zdecydowana jak najszybciej wrócić do domu.
    Udało jej się wsiąść we właściwy pojazd. Ściśnięta między starszymi kobietami z wielkimi torbami i spoconymi ludźmi, w końcu wysiadła z tej dziwnej maszyny, której – jak się przekonała – wcale nie musiała się bać. Już z daleka dostrzegła napis: Century City Airport. Niewiele myśląc, ruszyła w tamtym kierunku, wprost pod pędzącą ciężarówkę.
    Wtem poczuła gwałtowne szarpnięcie do tyłu i pojazd, z głośnym klaksonem, przejechał tuż przed nią. Poczuła nieprzyjemny zapach spalin i kurz na twarzy, a jej serce zamarło na moment. W następnej chwili odskoczyła przerażona w tył, wpadając na kogoś.
    Odwróciła się, napotykając guziki męskiej koszuli. Natychmiast uniosła głowę i ujrzała duże, brązowe oczy, uważnie się w nią wpatrujące.

    - Jak to: nic nie zrobicie? - Shane zmarszczył brwi, a dłonie zacisnął w pięści. - Ciara i Siobhan są w niebezpieczeństwie, a wy będziecie siedzieć z założonymi rękami?!
    Grainne potrząsnęła głową i westchnęła ciężko. Spojrzała na trzy osoby, które wpatrywały się w nią z rozczarowaniem. Eileen, Marielle i Shane. Milczała przez chwilę, osaczona ich oskarżycielskimi spojrzeniami.
    - To nie tak, że nie chcemy nic zrobić – odezwała się w końcu, siadając przy stole. Od razu po zebraniu poszli do domu Ciary. Było już koło północy, jednak niewiele osób w Ciunas zdołało zasnąć. Burza, co prawda, przerwała poszukiwania, ale wszystkich dręczyło to, co się stało.
    Grainne ze smutkiem spojrzała na obie kobiety, które w końcu zajęły miejsca w fotelach i na sofie. Shane zdecydował się stać, był pewien, że w obecnej sytuacji nie uda mu się długo usiedzieć w jednym miejscu.
    Salon rodziny MacCoinneach był niewielki, lecz przytulny. Shane przebiegł wzrokiem po niebieskich ścianach pokoju, eleganckim kredensie i zatrzymał się na dużej drewnianej ławie, gdzie zawsze stały wypieki Eileen i gorąca herbata oraz flakon ze świeżym bukietem kwiatów. Dziś był pusty; nikt nie myślał o robieniu bukietów wobec tego, co się wydarzyło.
    Shane przypomniał sobie, że często siadali tu z Ciarą, kiedy wracali ze swoich pierwszych randek. Ich miłość nie była nagła, gwałtowna, lecz rozwijała się powoli, stopniowo. Najpierw długie rozmowy, spędzanie ze sobą wolnych chwil, przytulanie, w końcu jednak zebrał się na odwagę i pocałował Ciarę. Pamiętał to jak dziś, bo od tej pory zaczęli być już ze sobą na poważnie, chodzić na randki i długie spacery, na których nigdy nie brakowało im tematów do rozmów.
    - Co zamierzacie? - Głos przyszłej teściowej wyrwał go z zamyślenia.
    - Przede wszystkim odnajdziemy tę, która wysłała obie dziewczyny w nieznane – odparła Grainne, opierając się i podnosząc wzrok. - Tylko tak możemy się dowiedzieć, gdzie ich szukać.
    - A my co będziemy robić w tym czasie? - Marielle patrzyła na przyjaciółkę Eileen oburzonym wzrokiem. - Nasze biedne córki błąkają się po świecie pełnym łowców i wielu innych niebezpieczeństw, a wy będziecie prowadzić śledztwo?
    - Po pierwsze, to nie moja decyzja, tylko Rady – odpowiedziała Grainne, wstając. - Po drugie, nikt nie wie, gdzie one są. A po trzecie, kto dobrowolnie opuści Ciunas i narazi się na...
    - Ja! - przerwał Shane, robiąc krok w jej stronę. - Ja pójdę. Udam się, gdzie trzeba!
    - Czyli gdzie? - Czarownica uniosła brwi.
    - Wszędzie!
    - Nic nie rozumiesz. - Grainne pokręciła gwałtownie głową. - Świat to nie Ciunas! W samej Europie jest mnóstwo państw, a co jeśli wylądowały poza kontynentem? Nie zdołasz przeszukać całego świata. Życia ci nie starczy, młodzieńcze. - Obniżyła nieco ton głosu, widząc jego minę. - Jedynym wyjściem jest znaleźć tę zdrajczynię. Tylko ona wie, gdzie szukać dziewcząt.
    - Jak długo to potrwa? - zapytała cicho Eileen, zaciskając usta, by po raz kolejny tego dnia nie wybuchnąć płaczem.
    - Nie wiem, moja droga – odparła szczerze jej przyjaciółka. - Ale znajdziemy ją. Dervil jest potężna, posiada wielką moc. Odkryje prawdę.
    - A wtedy wyruszę po moją narzeczoną i przyjaciółkę – dokończył Shane i ruszył do drzwi. Musiał ochłonąć, nie chciał powiedzieć czegoś głupiego, czego potem by żałował. Był w takim stanie, że mógłby kilka razy przebiec całe Ciunas wzdłuż i wszerz.
    Gwałtownym ruchem otworzył drzwi i spod uniesionych brwi spojrzał na Seamusa, który pospiesznie odskoczył w tył. Nie skomentował tego ani jednym słowem, tym bardziej, że kobiety siedzące nadal w salonie nie dostrzegły chłopca. Shane zamknął drzwi, wyszedł z domu i ruszył przed siebie. Burza już przeszła, a księżyc zaświecił jasnym blaskiem, ale Shane wiedział, że nikt nie podejmie poszukiwań, skoro wiadomo już było, że dziewcząt nie ma w miasteczku.
    - Czekaj! - Seamus przyśpieszył i szedł równo z nim, robiąc wielkie kroki. - Ja też chcę wyruszyć na poszukiwania Siobhan i Ciary.
    - Nie słyszałeś? Niczego nie wiedzą. Na wyjącą banshee, przecież to czarownice! Po co im magia, skoro nie potrafią jej wykorzystać w krytycznej sytuacji?! - Przyśpieszył krok tak, że Seamus prawie za nim biegł.
    - To może sami znajdźmy tę czarownicę?
    Shane spojrzał na chłopca.
    - Jak? Skoro Dervil, przewodnicząca Rady, nie ma pojęcia, kto to jest, to jak my mielibyśmy się tego dowiedzieć?
    - A może ktoś coś wie, ale nie chce nam powiedzieć? Dorośli ciągle coś ukrywają – uparł się Seamus. Shane zastanawiał się przez chwilę nad jego słowami.
    - Nawet jeśli masz rację, nikt z Rady niczego nam nie zdradzi. Chociaż... Aoife, jako opiekunka, na pewno jest lepiej poinformowana. Tak, ona może pomóc. Ciara i Siobhan zawsze życzliwie o niej mówiły. - Co prawda Shane nie znał zbyt dobrze opiekunki, ale skoro Ciara jej ufała, uznał, że powinien spróbować. - Może jeszcze nie śpi.
    Ruszył w kierunku domu Aoife, a za nim Seamus, z trudem dotrzymując mu kroku. Widząc to, mężczyzna nieco zwolnił. Chłopiec był równie niecierpliwy jak on sam, dobrze rozumiał jego chęć działania.
    Zatrzymali się przed niewysokim budynkiem, niewiele różniącym się od innych domów w Ciunas. Shane stanął przed drzwiami i zastukał głośno. Po chwili rozległy się kroki i zgrzyt zamka. W drzwiach ukazała się blondynka w szlafroku. Włosy miała ciasno spięte na karku.
    - Co wy tu robicie o tej porze? - obrzuciła ich zdumionym spojrzeniem.
    - Musisz nam pomóc, Aoife. - Shane popatrzył na nią błagalnie, z desperacją w oczach. - Nikt nie chce szukać dziewcząt, nikomu nie pozwalają przekroczyć barier. Nie możemy ich tak zostawić, samych w obcym świecie...
    - A co ja mogę zrobić? - Kobieta oparła się o framugę drzwi, przybierając łagodny wyraz twarzy. - Naprawdę chciałabym wiedzieć, gdzie one są. Nawet sama mogłabym się po nie udać, żeby przyprowadzić je z powrotem. Jeśli będę coś wiedziała, powiem wam, obiecuję. A teraz idźcie już spać. - Spojrzała znacząco na Seamusa. - Twoja mama wie, gdzie jesteś? Dochodzi już północ.
    - Dziękujemy, Aoife – powiedział Shane, zanim Seamus zdążył cokolwiek odpowiedzieć. - Jakbyś się czegoś dowiedziała, wiesz, gdzie nas szukać.
    Czarownica skinęła głową i zamknęła drzwi. Shane odwrócił się i przez chwilę zastanawiał, co robić. W końcu ruszył w stronę domu Seamusa.
    - Chodź, mały.
    - Ona nam nie pomoże, prawda? - Dwunastolatek wlókł się za nim ze zrozpaczoną miną. - A Rada każe nam czekać, aż znajdą czarownicę, która wysłała gdzieś Siobhan i Ciarę. Czemu ona to zrobiła?
    - Kiedy ją znajdą, chętnie ją o to zapytam – mruknął Shane.
    Nigdy w życiu nie czuł się taki bezradny i zrozpaczony. Powinien teraz pocieszyć młodszego przyjaciela, zapewnić, że wszystko dobrze się skończy, ale były to tylko słowa bez pokrycia. Miał szukać wśród setki czarownic tę jedną, która z pewnością wie, że jej szukają i świetnie się maskuje? Śledztwa, zagadki – to nie była jego domena. Musiał działać. A Rada mu tego zabraniała.
    - Nie poddamy się – oświadczył nagle chłopiec. - Znajdziemy sposób, żeby je odszukać. Prawda, Shane? - Popatrzył na przyjaciela przestraszonym wzrokiem. Ten ścisnął go lekko za ramię i pokiwał głową.
    - Oczywiście, że tak. Ciara i Siobhan wrócą do domu, całe i zdrowe. Dopilnuję tego. Do jutra, Seamus. - Patrzył za odchodzącym chłopcem. Miał prawie dwanaście lat, a był dzielniejszy niż niejeden dorosły. Shane był pewien, że wyrośnie na zaradnego i mądrego mężczyznę.
    Po powrocie do domu wyjaśnił krótko rodzicom, czego dowiedział się w domu Ciary i wszedł do swojego pokoju. Nie miał ochoty siedzieć i wspólnie rozpaczać, musiał pomyśleć.
    Stanął przy oknie, patrząc na usiane gwiazdami niebo, a księżyc świecił spokojnym blaskiem. Gdzieś daleko jego Ciara być może również wpatrywała się w ten sam księżyc, samotna i bezradna, pośród niebezpieczeństw nocy.
    Mężczyzna gwałtownie otworzył okno i wyszedł przez nie. Ruszył przez ogród szybkim krokiem. Nie miał zamiaru spać tej nocy. I tak by nie zasnął. Za bardzo martwił się o ukochaną. Miał nadzieję, że jest razem z Siobhan. Ufał, że przyjaciółka ochroni Ciarę. Była silna, wytrwała i uparta, i był pewien, że jakoś sobie poradzi. Ciara natomiast była delikatnym kwiatuszkiem, kobietą, o którą należało dbać i się troszczyć. Nie uważał jej za bezradną, w końcu była czarownicą i miała silny charakter, ale nie wyobrażał sobie, co by zrobiła, gdyby wylądowała sama w obcym miejscu.
    Mam nadzieję, że z nią jesteś, Siobhan, wyszeptał w ciemność.

    Joe Hudgens siedział właśnie na wygodnej kanapie i z zainteresowaniem oglądał mecz, gdy zadzwonił telefon. Po czwartym sygnale westchnął ciężko, wstał, wciąż obserwując, co dzieje się na ekranie i odebrał.
    - Tak? - burknął niezadowolony, że ktoś przerywa mu ulubioną rozrywkę.
    - Dziewczyna jest już na Hill Street. Dzielnica South Park. Nie trać czasu, zabierz broń i idź tam, zanim ci ucieknie.
    Mężczyzna przewrócił oczami i usiadł z powrotem w fotelu. Zerknął na pokój. Jego ciasne mieszkanie stanowczo mu nie odpowiadało. Planował kupno większego, przestronnego, z wszelkimi możliwymi wygodami. Pokój z rozkładaną kanapą, małym telewizorem, jednym regałem i obskurną łazienką był tylko tymczasowy. Wkrótce miał zarobić mnóstwo kasy na swoje wymarzone mieszkanie.
    - Bez obaw, jeszcze nikt mi nigdy nie uciekł – uspokoił kobietę po drugiej stronie słuchawki.
    Joe niedawno wyszedł z więzienia, gdzie siedział za handel narkotykami. Miał też kilku niewypłacalnych ćpunów na sumieniu, na szczęście policji nie udało się zdobyć dowodów. Inaczej wciąż siedziałby w pace.
    - To dobrze, bo nastąpiły pewne komplikacje.
    Mężczyzna zmarszczył ciemne, krzaczaste brwi i oparł się wygodniej o kanapę, wyłączając telewizor. Pocieszył się, że jak już otrzyma obiecaną sumę, będzie całymi dniami tylko siedział i oglądał mecze. Zajadając najlepszą pizzę w mieście i popijając ulubionym piwem.
    - Jakie komplikacje?
    - W Los Angeles jest tylko jedna z nich. Drugą sam musisz znaleźć.
    Joe potrząsnął ogoloną na łyso głową i zaczął przeszukiwać stolik. Zgarnął na podłogę walające się kawałki wczorajszej pizzy, chipsów i obgryzione kości kurczaka, przy okazji wylewając piwo. Postawił puszkę i powstrzymał przekleństwa, cisnące mu się na usta. W końcu znalazł lekko poplamioną, dużą kopertę, otworzył ją i wyjął dwa zdjęcia.
    - Umawialiśmy się, że obie będą w Los Angeles, tak? - mruknął do słuchawki.
    - Przecież ci tłumaczę, że nastąpiły komplikacje – odparła spokojnie kobieta. - Zabij jedną, potem znajdź drugą.
    - Hm, dodatkowe zadanie... to będą dodatkowe koszty – powiedział Joe, oglądając fotografie dwóch dziewczyn. Jedna ruda, druga blondynka. Obie bardzo ładne. Mężczyzna stwierdził, że zanim pozbawi je życia, musi się z nimi trochę zabawić. W końcu jego zleceniodawczyni nie mówiła, że ma je zabić szybko i w stanie nienaruszonym. Trup to trup, nie będą się skarżyć.
    - Mało ci zaoferowałam? - W głosie kobiety tym razem zabrzmiało zniecierpliwienie. - Nie może być daleko. Prawdopodobnie gdzieś koło Los Angeles.
    - Gdzieś koło? A wie pani, jak trudno jest tutaj kogoś znaleźć? To Stany Zjednoczone! Żeby podjąć się takich poszukiwań, trzeba przynajmniej dwa razy tyle, ile mi pani zaproponowała...
    - Dobrze – przerwała mu kobieta. - Podwajam sumę. Po zabiciu jednej otrzymasz jedną trzecią całości, o ile dostanę kosmyk jej włosów. I nie próbuj mnie oszukiwać, bo zginiesz.
    Joe prychnął. Włosy można było łatwo poddać badaniom DNA. Nie był na tyle głupi, by przesyłać jej fałszywe kosmyki. Tym bardziej, że otrzymał już niemałą zaliczkę i zamierzał wykonać powierzone mu zadanie.
    - Jestem profesjonalistą – powiedział oburzonym głosem. - Znajdę je i zabiję.
    - Świetnie. W takim razie czekam na dowód. Adres masz. I pamiętaj, że to nie są zwykłe dziewczęta. Nie są wyspecjalizowanymi wiedźmami, ale mają moc i będą się bronić. Zabij je, zanim się zorientują, że coś im grozi. - Kobieta rozłączyła się, nim zdążył odpowiedzieć. Odłożył komórkę i wstał. Zdjął koszulkę, ukazując silne, umięśnione ramiona i brzuch, pełen blizn po nacięciach nożem. Wdawał się w liczne bójki, z których wychodził z niewielkimi ranami. Jego przeciwnicy zwykle już się nie podnosili. Ale to przeszłość. Jeszcze tylko jedno zlecenie. Dwie bezbronne kobiety.
    Uśmiechnął się ironicznie. Wiedźmy, czarownice. Też coś. Jego zleceniodawczyni musiała być niezłą wariatką, skoro wierzyła, że te dwie ślicznotki są czarownicami. Joe był realistą, mocno stąpał po ziemi. Wierzył w prawo silniejszego, w przemoc, ból, strach, siłę uzależnienia. Ale nie w czarownice. Nie był na tyle głupi, by wierzyć w bajki.
    Ale jakie to miało znaczenie? Płaci, każe zabić, więc on je zabije. I może sobie wierzyć, że to wiedźmy, wróżki czy nawet anielice. Najważniejsze, że płaci i to nieźle. Za taką kasę Joe mógł oskalpować i nawet poćwiartować te dziewczyny.
    Założył bluzę z krótkim rękawem, zmienił spodnie na nieco czyściejsze i jeszcze raz uważnie przyjrzał się zdjęciom swoich przyszłych ofiar. Jako diler musiał mieć pamięć do twarzy, aby wiedzieć, z kogo ściągnąć należność. Ci głupcy, narkomani, zawsze myśleli, że uda im się uciec. Ale nie przed nim. Nie przed Joe Hudgensem.
    Schował zdjęcia do koperty i podszedł do regału. Otworzył szufladę, włożył kopertę i wyjął składany nóż, pistolet z tłumikiem oraz zapasowy magazynek z nabojami, ukrył je za pasem i przykrył bluzą.
    Tak przygotowany sięgnął po klucze i wyszedł z mieszkania, aby rozpocząć swoje polowanie.
 
 
 
 

3 komentarze:

  1. Pamiętam tę scenę z jabłkami ;) Kurczę, jak to dawno temu było... Czekam na ciąg dalszy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak się zastanawiam... Nie ma opcji, żeby one umarły, co nie?
    Co nie?
    Jasne, że nie. Ale ten Joe to kopnie w kalendarz jak nic. Hihi.
    Pozdrawiam cieplutko i weny życzę.

    https://opowiadania-by-damayanti.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń