Drodzy Czytelnicy!

Rozdziały "Szczypty magii" publikujemy na blogu dla Was i chcemy poznać
Wasze opinie. Kolejny rozdział wstawimy, gdy poprzedni skomentują
co najmniej 4 osoby.
Przypominamy, że Wasze opinie są dla nas ważne, dzięki nim wiemy, że czytacie,
często również motywują nas do dalszego pisania. Pozdrawiamy serdecznie.

Słowik

Zapraszamy także na Słowika [klik], gdzie powstał oddzielny folder
"Szczypta magii", tam znajdziecie galerię postaci oraz słowniczek pojęć
(nie musicie mieć konta na chomiku, żeby przeglądać). Chomik jest tylko
dla czytelników. Jeśli ktoś jeszcze nie ma hasła (lub zapomniał), a chciałby
mieć, piszcie, podamy:) Zapraszamy też do komentowania postaci (tutaj lub
na chomiku), po pojawieniu się nowej postaci w rozdziale, pojawia się
również na Słowiku w folderze Galeria postaci:)

17.04.2021

Rozdział XXXVI. Rozpusta

     Zamieszał parujący wywar, który Katerina nazywała ziołową herbatą. Żałował, że nie poprosił o kawę. Rozsiadł się wygodniej i odłożył łyżeczkę na podstawkę. Wyjął z kieszeni notes i długopis, jak zawsze przygotowany. Katerina oczywiście okazała się doskonałym źródłem informacji o magii.
    - A więc...
    - A więc twoja teoria jest jak najbardziej możliwa. Od dawien dawna głoszono, że władający magią mogą zyskać nieśmiertelność. - Podeszła do półki i zdjęła kilka książek. - Mam tu kilka przykładów, ale osobiście nie jestem do tego przekonana. Prawie każdy z nich zrezygnował z człowieczeństwa lub zawarł pakt z diabłem. Siobhan powtarzała, ze to bzdury... - Położyła książki przed Perrym. - Istnieje osobliwy rodzaj magii pozwalający na wskrzeszanie umarłych. Nekromancja.
    Przeczesał włosy dłonią, przysuwając sobie grube tomisko.
    - Nekromancja? Nekro... To coś jak zombie? - Zmarszczył brwi, próbując przypomnieć sobie dawne lekcje łaciny. I stare filmy.
    Wyjęła kolejne grube tomisko i odwróciła się do detektywa, kartkując księgę.
    - Tak. Nekromancja to magia wskrzeszająca umarłych. Teoretycznie nekromantą trzeba się urodzić, ktoś taki ma predyspozycje to tworzenia sobie sług ze zmarłych. Taki ożywieniec powinien być absolutnie posłuszny swemu stwórcy. Odpada, prawda?
    - Jak najbardziej. - Miał szczerą nadzieję, że coś takiego jak nekromanta nie chodzi po tym świecie. - Bardziej interesuje mnie... samoleczenie? Coś, co sprawi, że rana zagoi się w kilka chwil, człowiek byłby wtedy silniejszy...
    Katerina uniosła brwi, zastanawiając się nad pytaniem detektywa. Samoleczenie? Magia to nie x-meni... Może zamiast do niej, powinien iść do rządu i zapytać czy nie prowadzą jakichś nielegalnych eksperymentów. I w czym to miało pomóc?
    - Istnieją czary, które uzdrawiają, ale to, o czym mówisz, detektywie... to chyba nie działa w ten sposób. Chyba że... - Zamyśliła się w chwili, gdy rozdzwonił się telefon Perry'ego.
    Przeprosił ją pospiesznie i wyszedł z lokalu, odbierając połączenie. Telefonów z pracy nie mógł lekceważyć. Tym razem był to jego partner.
    - Masz coś, Daniels?
    - Zaginięcie. Nie zgadniesz.
    Westchnął i zerknął w stronę sklepu. Nie miał zamiaru zgadywać. Nie musiał. Schował do kieszeni notes, poszukując w drugiej kluczyków.
    - Samuel Murdoch.
    W słuchawce rozległ się szelest, a chwilę później Perry usłyszał cisze przekleństwo Jeffa Danielsa.
    - Cholera, Perry, naprawdę myślałem, że nie zgadniesz. Przyjedziesz?
    Zupełnie, jak gdyby miał jakieś wyjście. Zapukał w szybę, na migi pokazując pannie Romanowej, że muszą przełożyć spotkanie. Być może będzie musiał zadać kilka nowych pytań.
    - Już jestem w drodze.
    Ruszył do samochodu, jednak zatrzymał się, słysząc głos Kateriny. Odwrócił się i poczekał, aż kobieta do niego podbiegnie. Uniósł pytająco brwi i wskazał komórkę przy swoim uchu.
    - Proszę uważać, detektywie. Te objawy... regeneracja... to może być klątwa. Potężna. Czarownica, która ją rzuciła, z pewnością jest potężna...
    Klątwa, jeszcze tego mu brakowało. Dlaczego stary dobry świat nie może utrzymać czegoś takiego w bajkach? Podziękował i wsiadł do samochodu, mając ochotę kląć jak szewc. Słyszał pokrzykiwania po drugiej stronie słuchawki, co znaczyło, że Daniels ciągle tam był. Już miał powtórzyć, że zaraz przyjedzie, kiedy jego partner zaklął głośno i krzyknął coś do kogoś z ekipy.
    - Niech to szlag, mała zmiana planów, Perry.
    - Co tym razem? - W tym zawodzie sprawdzała się tylko zimna krew, gdyby nie potrafił jej zachować, dawno byłoby po nim.
    - Co powiesz na trupa?


    Jak zwykle obudził się w koszmarnym humorze. Było to całkiem zrozumiałe, biorąc pod uwagę jego sytuację. Conocne umieranie nie działało dobrze na samopoczucie. Najpierw jeden głęboki oddech, potem kolejny. Jego puls nabrał zwyczajnego, umiarkowanego tempa. Dopiero wtedy otworzył oczy. Promienie słoneczne wlewały się przez okno, padając na jego twarz. Kątem oka dostrzegł plamę czerwieni. Obrócił się, jego wzrok spoczął na pogrążonej we śnie czarownicy. Oddychała spokojnie i delikatnie ściskała jego dłoń. Między nimi drzemała jej kotka.
    - Niech mnie, chyba coś przegapiłem... - Usiadł ostrożnie, starając się nie budzić ani kobiety, ani jej zwierzęcia.
    - O tak, ale było ostro! Żałuj, że nie pamiętasz!
    Spojrzał na Isabelle, która nagle zwiesiła się z sufitu i radośnie szczerzyła zęby. Posłał jej karcące spojrzenie, martwa dziewczyna zachichotała cicho. Jeszcze tego mu brakowało: złośliwego ducha.
    - Zechcesz mi wyjaśnić, co ona robi w moim łóżku? - Wskazał Siobhan, która mruknęła coś przez sen.
    Isabelle wzruszyła ramionami, zrobiła fikołek w powietrzu i wylądowała tuż przed twarzą Kistena. Ziewnęła ostentacyjnie, budząc kotkę.
    - Mówiła, że nie chce zostawiać cię samego czy coś... co za różnica? - Obróciła się jeszcze raz. - Nudzę się, co dzisiaj robimy?
    Pokręcił głową. Te kobiety doprowadzą go do szaleństwa. Wszystkie trzy, pomyślał, kiedy Kirara wdrapała mu się na kolana i miauknęła. Odruchowo podrapał ją pod pyszczkiem.
    - My? Jak do tej pory w niczym się nie przydałaś.
    Wstał, mijając Isabelle, jakby wcale jej tam nie było. Po prawdzie miał trochę racji, była martwa, więc nie mogło jej tam być. Na ludzką logikę. Na jego nieszczęścia, coraz rzadziej widział w sobie człowieka.
    Zamknął się w łazience, grożąc Różowej, że jeśli chociaż spróbuje tam wejść, zamknie ją nie w lusterku czarownicy, a w butelce po piwie, jakie często można było znaleźć na ganku sąsiada. Podziałało, udało mu się wziąć prysznic bez niczyich interwencji. Z ulgą zmył z siebie odór śmierci, krew i wspomnienia ubiegłej nocy. Wytarł włosy suchym ręcznikiem i przyjrzał się swojemu odbiciu. Po raz pierwszy zadał sobie pytanie: Kim się stałem? Czyżbym naprawdę pozwolił, by ta wiedźma mnie zmieniła?
    Rozległo się ciche pukanie do drzwi. Owinął się ręcznikiem w pasie i zaprosił swoje utrapienie do środka. Drzwi uchyliły się lekko i pojawiła się w nich twarz czarownicy. Siobhan spojrzała na niego wielkimi, zaspanymi oczami i zdmuchnęła niesforny kosmyk rudych włosów. Nie mógł nie uśmiechnąć się na ten widok.
    - Dzień dobry, rudzielcu.
    Weszła do łazienki, rozglądając się z zaciekawieniem. Kiedy wcześniej była w środku, panowała ciemność. Musiała przyznać, że łowca ma naprawdę dobry gust. Ponownie. Granatowe kafelki na podłodze tworzyły spójny wzór, sprawiały wrażenie, jakby podłogę pokrywała woda. Duża wanna również była otoczona kafelkami, wysokie ściany natomiast ktoś pomalował farbą o odcieniu morskiej wody. Siobhan nie mogła się zdecydować, czy widzi błękit, czy szarość pomieszaną z zielenią. Najbardziej podobało jej się wielkie lustro okolone masywną srebrną ramą. Uśmiechnęła się, widząc ich odbicia.
    - Jak się czujesz?
    Potrzebował niebywałej samokontroli, żeby nie parsknąć. Jak niby miał się czuć, skoro dopiero co wstał z martwych? Uśmiechnął się przeciągle, kiedy odpowiedź sama mu się nasunęła.
    - Jak nowo narodzony. - Ruszył w jej stronę i uśmiechnął się szerzej, kiedy odskoczyła w tył. Pokręcił głową i cmoknął z dezaprobatą. - Aj, rudzielcu, rudzielcu... przestań skakać jak przestraszony zając. - Zatrzymał się kilka kroków od niej. - Bądź co bądź... to tylko zachęca drapieżnika...
    Usłyszał śmiech dobiegający zza drzwi. No tak, mógł się domyślić, że ta różowa diablica ich podsłuchuje. Siobhan natomiast spłonęła rumieńcem i spuściła wzrok. A skoro wcześniej patrzyła na jego twarz, zarumieniła się jeszcze bardziej, widząc jego ciało. W końcu chrząknęła i znów spojrzała mu w oczy.
    - Po twoim zachowaniu widzę, że wszystko wróciło do normy. W takim razie kiedy wyruszymy?
    Machnął ręką i minął ją, idąc do pokoju. Spokojnie odliczył w myślach do trzech i doczekał się gniewnego parsknięcia. Zadziwiające, jak dobrze znał jej odruchy.
    - Wczoraj zamówiłem dla ciebie strój, powinien przyjść lada chwila. Założysz go i pójdziemy w pewne miejsce. - Posłał jej złośliwy uśmiech. - Spodoba ci się.


    Zrobiło się już całkiem ciemno, kiedy Rory przysiadł przy ognisku u boku Dervil. Usiedli nieco dalej niż reszta, chcąc mieć wszystko na widoku. Zrobiło się chłodno, więc odstąpił Przewodnicze swoją koszulę z długim rękawem. Uśmiechnęła się z rozbawieniem, ale przyjęła odzienie i włożyła je.
    - Jesteś wyjątkowo szarmancki, Rory.
    - Taki powinien być mężczyzna. - Wiedziony nieznaną dotąd pokusą, wyciągnął dłoń i ostrożnie dotknął jej policzka. Jej skóra była tak delikatna, jak przypuszczał. Gładka i świeża. Przesunął wzrok z jej policzka na oczy, w których odbijał się blask ogniska.
    Przez chwilę miał wrażenie, że świat stanął w miejscu, wszystko inne przestało istnieć, widział tylko iskierki w oczach siedzącej przy nim kobiety. Podejrzanej o zdradę całej populacji Ciunas. Tej samej, którą podziwiał jako dziecko, która była niedostępna. Która najprawdopodobniej odesłała gdzieś daleko Siobhan.
    Odsunął się i sięgnął po szklankę soku porzeczkowego. Czas wrócić na ziemię, Rory, czas wrócić na ziemię. Otworzył usta, by wyjaśnić jakoś swoje zachowanie, ale jego słowa zagłuszył dźwięk tłuczonego szkła. Odwrócił się, zadowolony, że ktoś uratował go z tej niezręcznej sytuacji. Jednak to nie był żaden rozbrykany dzieciak, jak początkowo myślał. Aoife stała przy jednym z tych długich stołów, wpatrując się w odłamki szkła u jej stóp. Dłonie kobiety drżały, odzwierciedlając gorączkową panikę w oczach. Rory zerwał się na nogi, kiedy spojrzała wprost na niego. Rozchyliła wargi, jakby chciała mu coś powiedzieć, ale zamiast tego jej oczy powędrowały ku górze, a Opiekunka upadła na ziemię.
    Podbiegł do niej chwilę po tym, jak zderzyła się z ziemią, wokół rozległy się głosy, zaniepokojone czarownice zebrały się w grupkę, chcąc dostrzec, co przydarzyło się jednej z nich. Rory ostrożnie dotknął ramienia Aoife i lekko nim potrząsnął.
    - Aoife? Opiekunko? Słyszysz mnie?
    Spojrzała na niego mętnym wzrokiem, nie rozpoznając twarzy ani głosu. Czuła, jak jej ciało płonie, pot spływa po czole, a serce zwalnia. Chwyciła trzymającego ją mężczyznę za koszulkę, szukając czegoś, co utrzyma ją w tym świecie, co nie pozwoli jej zasnąć. Otworzyła usta, tak bardzo chciała się odezwać, ale rosnąca w jej gardle gula nie pozwalała na wydobycie choćby jednego słowa. Ból był taki silny, rozprzestrzeniał się w jej wnętrzu z siłą tsunami.
    Rory mocno przycisnął do siebie kobietę, którą targały coraz to silniejsze dreszcze. Wziął ją na ręce i wyprostował się, szukając wolnej przestrzeni, by przecisnąć się do domu. Musiał zabrać Opiekunkę z dala od tłumu, znał dręczące ją objawy.
    - Trucizna. Zanieś ją do mnie, musimy szybko podać jej antidotum. - Triona popędziła go machnięciem ręki, sama zaś pochyliła się, zbierając kawałki stłuczonej szklanki. Na ściankach wciąż było trochę płynu. Wystarczy, by rozpoznała rodzaj trucizny. - Pośpiesz się, młodzieńcze!
    Pospieszył się, może nie był typem sportowca, ale kiedy musiał, potrafił biec naprawdę szybko. Słyszał, jak za jego plecami Dervil stara się uspokoić tłum, ale nie obejrzał się ani razu. Nie umknęło jego uwadze, jak opanowanie brzmiał jej głos, ani, że nawet nie napomknęła o pomocy w sporządzeniu antidotum. Nie zrobiła nic, co można było uznać za próbę ratowania Opiekunki.


    Pudełko bez ostrzeżenia wylądowało na kolanach Siobhan. Dziewczyna spojrzała na łowcę z ciekawością, po czym, nie doczekawszy się słów wyjaśnienia, chwyciła wieczko dwoma palcami i nieznacznie je uchyliła.
    - Daj spokój, przecież nie ma tam bomby.
    - A skąd mam wiedzieć, co taki świr jak ty mógł tam włożyć? - odcięła się, ale zajrzała do środka. Głównie dlatego, że nie miała pojęcia, czym jest bomba. Uniosła brwi, widząc czarną skórę. - To miłe, że robisz mi prezenty, ale co to, do wrzeszczącej banshee, jest?
    Wyjęła owe coś, co okazało się być strojem. Chyba. Siobhan nie była do końca pewna, co widzi. Na dobrą sprawę mogły być to spodnie i bluzka, o ile robią bluzki z samych pasków...
    Isabelle gwizdnęła cicho, przyglądając się kreacji. Była o wiele bardziej zaciekawiona, niż czarownica. Błyski w oczach sugerowały nawet, że jest zachwycona. Nawet Kirara wpatrywała się w paseczkową bluzeczkę jakby nafaszerowano ją kocimiętką. Dziewczyna zaczęła poważnie rozważać oddanie kotce tego niespodziewanego prezentu.
    - Tam dokąd się wybieramy, to normalny strój. Poza tym idziesz ze mną, więc... Musisz się wpasować.
    Siobhan prychnęła i zamachała materiałem przed nosem kotki, która błyskawicznie przewróciła się na grzbiet i próbowała pochwycić to majtające cudo. Ha, no i proszę jak niewiele potrzeba jej do szczęścia, pomyślała Siobhan.
    - Siobhan, nie mamy czasu.
    Wzruszyła ramionami i podniosła się, zabierając ubranie z zasięgu Kirary. Ostatecznie mogła spróbować się w to wbić, jeśli jej się nie spodoba, włoży własny strój. A Kirara otrzyma zabawkę. Czarownica pomaszerowała do łazienki, rzucając łowcy spojrzenie przez ramię. Jeśli robił to, by się z niej pośmiać, zmieni go w coś paskudnego, zdecydowała.
    Nie wygląda tak źle, pomyślała, przeglądając się w lustrze. Czarne, skórzane spodnie ciasno opinały jej nogi, czyniąc je długimi i zgrabnymi, natomiast paseczkowa bluzka odkrywała jej brzuch i plecy, jednak nie na tyle, by dziewczyna poczuła się z tym źle. Przeciwnie, czuła się bardzo atrakcyjnie. I niegrzecznie. Uśmiechnęła się do swojego odbicia, po czym z rozmachem otworzyła drzwi.
    - Zła Czarownica z Zachodu właśnie przybyła! - obwieściła, potrząsając włosami. Uniosła brew, nie doczekawszy się żadnej reakcji.
    Kisten siedział przy stole i sprawdzał pocztę, pomięte koperty rzucając Kirarze. Nawet nie podniósł głowy, kiedy Siobhan chrząknęła, próbując zwrócić na siebie jego uwagę. Całkowicie ją ignorował, póki nie otworzył ostatniej koperty. Mruknął coś, czego dziewczyna nie zrozumiała, a potem rzucił dokument na stół. Dopiero wtedy się podniósł i rzucił czarownicy krótkie spojrzenie.
    - Świetnie, no to idziemy - rzucił, kierując się do drzwi.
    Siobhan patrzyła na niego z niedowierzaniem. Nawet się jej nie przyjrzał, a przecież ten strój był naprawdę seksowny. Zerknęła na Isabelle, lewitującą nad drzwiami. Martwa dziewczyna rozłożyła ręce.
    - A może on jest gejem? - zapytała ostentacyjnym szeptem, gdy czarownica się z nią zrównała. Obie popatrzyły na Kistena. - Szkoda by było. Nigdy nie pomacać tego tyłeczka...
    - I tak nie pomacasz, jesteś martwa – złośliwie przypomniała jej czarownica. W pośpiechu zbiegła po schodach i zatrzymała się przy otwartych drzwiach samochodu.
    Zajęła miejsce obok kierowcy i starannie zapięła pas. Savage bez słowa włączył się do ruchu.
    - A więc dokąd się wybieramy?


    Podróż nie zajęła im wiele czasu, ale i tak wprawiła czarownicę w ekscytację. Uchyliła okno i cieszyła się wpadającym do pojazdu wiatrem. Kiedy w końcu zaparkowali przy Broadway, Kisten otworzył przed nią drzwi. Wreszcie coś miłego. Siobhan wysiadła, ciekawie rozglądając się po szyldach i witrynach sklepowych. Przez całą drogę łowca pouczał ją, jak powinna się zachowywać, by nie wzbudzić niczyjego zainteresowania, jednak nie potrafiła się powstrzymać, by nie chłonąć wszystkiego wzrokiem. San Francisco wciąż było dla niej obcym i niezwykłym miastem. Zapatrzyła się na wystawę jednego ze sklepów, ze zdumienia otwierając usta. Polubiła księgarnie, jednak ta oferowała... cóż, coś nietypowego.
    - Zamknij buzię, rudzielcu. Księgarnia dla dorosłych nie jest naszym celem – rozbawionym głosem upomniał ją Kisten. Ujął ją pod ramię i poprowadził w przeciwnym kieruku.
    - Ci ludzie na plakacie... dlaczego ona była tak dziwnie wygięta? To anatomicznie niemożliwe!
    Łowca zerknął na jej zarumienioną twarz i nie mógł powstrzymać cichego śmiechu.
    - Dla większości ludzi nie. Choć wielu z nich próbuje – dodał. - To nie jest rozmowa na teraz. Raczej na nigdy.
    Obejrzał się przez ramię. Isabelle wciąż unosiła się przy sklepowej szybie, więc szybko wprowadził Siobhan do lokalu przesyconego dymem i jakimś słodkim zapachem. Dziewczyna szybko zapomniała o niefortunnej wystawie, widząc skąpo ubrane kobiety wyginające opalone ciała na stołach. Ich ruchy nie przypominały tańca, jaki znała Siobhan.
    Mocniej uczepiła się ramienia Kistena, mając nadzieję, że nie zabawią długo w tej jaskini rozpusty. Puściła go dopiero, gdy zatrzymali się przy barze i przysiedli na wysokich krzesłach. Kobieta stojąca za ladą posłała łowcy uśmiech i postawiła przed nimi napoje w wysokich szklankach. Spojrzenie, jakim obdarzyła czarownicę, było jednak niechętne.
    W takim razie lepiej tego nie pić, pomyślała. Zamiast tego przysunęła sobie miseczkę ze słonymi orzeszkami. Wrzuciła kilka do ust, obserwując barmankę. Po bliższym przyjrzeniu przestała wydawać się tak wysoka. Za to wrażenie odpowiadały buty na wysokich, cienkich obcasach. Obcisła sukienka kobiety podkreślała jej wydatny biust i niezbyt zgrabne nogi.
    - Przekaż Oliverowi, że dziś wyjątkowo się spieszę – poprosił kobietę Kisten i upił łyk swojego trunku. W skórzanej kurtce i wytartych dżinsach wydawał się pasować do tego miejsca. Siedział z jedną nogą wspartą o barierkę krzesła, a drugą opuszczoną na podłogę. Pochylał się nad barem, opierając ramionami o blat, całkowicie ignorując wijące się za jego plecami kobiety. Siobhan przyglądała mu się z zaciekawieniem.
    - Kim jest Oliver? - zaciekawiła się, chrupiąc kolejne orzeszki.
    - Przyjacielem – odparł krótko, patrząc w kierunku zamykających się za barmanką drzwi. Wyciągnął dłoń i podebrał Siobhan garść orzechów.
    - Ale to nie wizyta towarzyska – doprecyzowała, licząc, że jej rozmówca rozwinie tę myśl.
    - Nie.
    Mruk. Trzepnęła go w dłoń, kiedy znów zanurzył ją w misce z orzechami
    - To moje, znajdź sobie własną przekąskę, Savage.
    W jego oczach błysnęło rozbawienie, ale posłusznie skupił się na swoim napoju. Śmierdzącym napoju, gdyby ktoś pytał Siobhan o zdanie. Obróciła się na krześle, by móc obserwować salę. Nie podobało jej się, że wszędzie unosi się dym, nie odpowiadali jej krzykliwi mężczyźni, ani rozchichotane kobiety. Mieszkańcy San Francisco naprawdę uważali, że tak wygląda dobra zabawa?
    - Przerażona czy zafascynowana?
    Odchyliła się, bo usta Kistena znalazły się zbyt blisko jej ucha. Postawiła sobie  miseczkę na kolanach i wróciła do chrupania.
    - Właściwie to nic z tych rzeczy. Ale będziesz mi winien zabawę w irlandzkim stylu. - Zerknęła na niego. - Wtedy pokażę ci, jak się tańczy.
    - Niedoczekanie – mruknął, zsuwając się z krzesła. - Poza tym nie przyszliśmy tu się bawić. Nie ruszaj się stąd, zaraz wracam – rzucił i skierował się za bar. Siobhan zdążyła tylko zauważyć jak znika za drzwiami w towarzystwie wytatuowanego mężczyzny o krótko obciętych włosach. Zapewne był to Oliver. Kisten nawet ich sobie nie przedstawił.
    Niewychowany dzikus.


    Oliver Revere zapalił światło i zamknął drzwi na zasuwę, oddzielając ich od klienteli baru. Znajdowali się w podziemnej części lokalu, przeznaczonej tylko dla specjalnych klientów. Magazyn zajmował powierzchnię równą połowie klubu i wypełniony był setkami skrzyń piętrzących się aż pod sufit. Wysunął jedną z nich i otworzył wieko.
    - Nieźle – mruknął Kisten, przyglądając się ukrytej w skrzyni broni.
    - Najnowsza dostawa – pochwalił Oliver, wyjmując jeden z pistoletów. - Browning, 9 mm, samopowtarzalny, zmodyfikowane naboje. Oficjalnie nie istnieje.
    Savage skinął głową i wziął broń, uważnie ją oglądając. Sprawdził zabezpieczenia, po czym rozłożył magazynek. Uniósł jeden z naboi i zmrużył oczy, by lepiej mu się przyjrzeć. Był zadziwiająco lekki.
    - Co jest w środku?
    - Gaz paraliżujący. Nabój rozpada się, gdy tylko trafi w cel.
    - I dlatego oficjalnie nie istnieje. To głupota, Oliver – mruknął łowca, odkładając broń. Zaczął przeglądać pozostałe pistolety ze skrzyni. Skupił się na jednym z nich.
    - Samonakierowujące pociski, wychwytują ciepłotę ciała i minimalnie zmieniają tor.
    - I cholernie ciężkie – dodał Kisten, rozładowując karabinek. - Ale niezły.
    Revere skinął głową i zdjął z półki kolejną skrzynię. Spokojnie zdjął chroniące ją zabezpieczenia.
    - Mam coś specjalnego. - Wyjął średniej wielkości pudełko i wręczył je łowcy.
    - Noże. Potrójne ostrza? - Kisten kilka razy obrócił broń w dłoni. - Świetnie wyważone, idealne do rzucania. Nie widzę mechanizmu rozsuwającego ostrza.
    - Mechanizm uruchamia się automatycznie, po trafieniu w cel. Czyste żelazo.
    Żelazo było jednym z elementów, jakich używano, by osłabić magiczne zdolności. Savage nie miał pojęcia, jak to działało, ale działało i to liczyło się najbardziej. Jednakże czyste żelazo było czymś nowym, mogło zadziałać lepiej lub gorzej.
    - Biorę. Karabin też, z dodatkowymi nabojami. I przydałyby mi się jeszcze te kajdanki... Kilka sztuk.
    Oliver wyjął walizkę i umieścił w niej specjalne mocowania, w których zaczął układać wybraną broń.
    - Podesłać ci to do domu?
    Kisten pokręcił głową.
    - Zabiorę ją ze sobą.
    Revere zatrzasnął walizkę i posłał przyjacielowi zdumione spojrzenie. Kisten nigdy nie zabierał nowych nabytków, gdy przychodził z kobietą. Zwykle miał wtedy inne plany.
    - Przy dziewczynie?
    - Ona wie. Więcej niż bym chciał.
    Jego rozmówca skrzyżował ramiona na piersi i uniósł brew.
    - No dobra, Kist, nie wyjdziesz stąd, póki nie powiesz mi, w jakie gówno wpakowałeś się tym razem.


    Siobhan odetchnęła głęboko, odwracając się od natrętnego adoratora. Nawet Rory nigdy nie był aż tak natrętny, a jej cierpliwość była na wyczerpaniu. Poza tym zastanawiała się, gdzie zniknęła Isabelle; ostatni raz widziała ją, gdy wysiadała z samochodu. To niepodobne to jej martwej koleżanki, nigdy nie oddalała się na długo. Zbyt szybko się nudziła. Tymczasem Siobhan była w lokalu już dwadzieścia minut, a Isabelle się nie pojawiła.
    - Hej, maleńka. - Skrzywiła się i obejrzała na mężczyznę, który nie dawał jej spokoju. Przypuszczała, że wcale nie chodziło o jej urodę, lecz kolegów mężczyzny, którzy im się przypatrywali. Prymitywne samcze zachowania. - Może jednak zmienisz zdanie? Mogę dać ci więcej niż ten typ, z którym przyszłaś. O wiele więcej. - Posłał jej lubieżne spojrzenie.
    Otworzyła usta ze zdumienia. Na wściekłe sidhe, to nie może dziać się naprawdę!
    - Poważnie?
    Chyba nie wyczuł ironii w jej głosie, bo przysunął się bliżej i spróbował objąć ją w pasie. Szybko zeskoczyła z krzesła.
    - Och, jasne, maleńka, poczekaj tylko, a...
    - To żałosne – parsknęła i odwróciła się, postanawiając, że znajdzie Isabelle, nim ta poważnie nabroi.
    Wtedy wielkie łapsko niechcianego adoratora uderzyło w jej pośladek i zachłannie się na nim zacisnęło. Czarownica krzyknęła i gwałtownie odskoczyła. A potem zachowała się tak, jak zawsze uczył ją Shane: zacisnęła dłoń w pięść i uderzyła nią w nos obrzydliwego podrywacza. Gruchnęła złamana kość i mężczyzna zatoczył się, wpadając na barowy kontuar. Ze zdumieniem przyciskał dłoń do krwawiącego nosa.
    - Ty suko – warknął i rzucił się na dziewczynę z nowym zamiarem.
    Kolejnego ruchu także nauczyła się od Shane'a. Chwyciła nadgarstki napastnika i wykorzystując jego siłę rozpędu, pchnęła go na ścianę. Nie spodziewała się natomiast, że towarzysze postanowią przyjść mu z pomocą. Było ich trzech i wszyscy ruszyli w jej stronę z minami niezapowiadającymi niczego dobrego.
    - Przesadziłaś, laluniu – burknął ten najwyższy.
    - Nie jestem lalunią – odparowała i kopnęła go między nogi, nim zdołał ją pochwycić. Wiedziała jednak, że nie poradzi sobie z nimi wszystkimi. Szarpnęła się, gdy jeden z mężczyzn chwycił ją za ramiona. W tej samej chwili drugi się zamachnął i... jego pięść zatrzymała się tuż przy jej twarzy, zatrzymana przez czyjąś dłoń.
    - Bijesz kobietę? - usłyszała znajomy głos, nim Kisten powalił napastnika szybko wyprowadzonym ciosem. W następnej sekundzie była wolna, a łowca wirował między trzema mężczyznami, parując ich ciosy i wymierzając własne.
    Siobhan obserwowała go z zachwytem. Poruszał się z gracją i skutecznością drapieżnika, jakby przewidywał każde posunięcie przeciwników. Nie trwało to długo. W przeciwieństwie do napastników, wiedział gdzie i jak zadać cios, by szybko zakończyć walkę. Może i walczył z ulicznikami, ale sam był zabójcą. Co czyniło ogromną różnicę. Wyglądało też na to, że świetnie się przy tym bawił.
    - Naprawdę nie mogłeś załatwić tego na zewnątrz? - Oliver, chyba, skrzyżował ramiona na piersi, przyglądając się leżącym mężczyznom.
    - Pierwszego załatwiła sama, miałem być gorszy? - O tak, zdecydowanie wydawał się zadowolony. - Rozchmurz się, Ollie, przez jakiś czas i tak się tu nie pojawię.
    Podniósł walizkę, odwrócił się i ujął dziewczynę pod ramię, kierując ją do wyjścia. Nie opierała się, wolała nie czekać, aż tamci mężczyźni się pozbierają. Zerknęła na rozbawioną minę Kistena i niemal podskoczyła, gdy w tej samej chwili pochylił się do jej ucha.
    - Masz naprawdę świetny sierpowy, rudzielcu.
    Och. No tak, chyba faktycznie miała. Mimowolnie się uśmiechnęła.
    - Nie powinien był mnie macać.
    Natychmiast pożałowała tych słów, bo jej towarzysz sposępniał.
    - Nie, nie powinien. W porządku?
    - Jasne. Dziękuję za to, że mi pomogłeś. - Posłała mu uśmiech i wsiadła do samochodu, gdy otworzył jej drzwi. Poczekała, aż obejdzie pojazd i zajmie miejsce za kierownicą. - Naprawdę byłam niezła, co? Nie podniósł się już.
    Kisten zaśmiał się cicho i, umieściwszy walizkę pod fotelem, włączył się do ruchu.
    - Myślę, że po prostu bał się znów oberwać. W dodatku pobiła go kobieta.
    - Kobieta też potrafi skopać tyłek.
    Uniósł dłoń, a ona bez namysłu uderzyła w nią swoją. Podpatrzyła ten gest w filmie obejrzanym z Kateriną i bardzo chciała go wypróbować. Savage potrząsnął głową z rozbawieniem.
    - No proszę, uczysz się.
    Uśmiechnęła się i rozparła w fotelu. To dziwne, przed chwilą była w naprawdę krępującym miejscu, narzucał się jej obleśny typ, a potem uczestniczyła w bójce, a mimo to czuła się szczęśliwa. Bardzo szczęśliwa.
    - Dokąd jedziemy? - zapytała, gdy samochód skręcił. Obejrzała się, wyczuwając materializującą się na tylnym siedzeniu Isabelle. Oddalili się już wystarczająco, by więź z lusterkiem zmusiła ją do powrotu.
    - Union Square. - Kiedy nie zrozumiała, posłał jej przelotny uśmiech. - Zakupy, Siobhan, potrzebujesz ubrań. Poza tym wypada, bym pokazał ci duże miasto, nim na dobre wrócisz do tej swojej wioseczki na końcu świata.


    Lampka sekretarki mrugała, informując o nowej wiadomości. Kisten skrzywił się i wcisnął zapadkę uruchamiającą mechanizm w gablotce. Wysunął jedną z szuflad i umieścił w niej walizkę z bronią. Z przyzwyczajenia sprawdził, czy wszystko jest na swoim miejscu, po czym zerknął na diodę automatycznej sekretarki. Nie miał ochoty odsłuchiwać wiadomości. Ten numer znało tylko kilka osób. Znajomi po fachu, jak mógłby ich określić. Inni łowcy i informatorzy. Migająca lampka zwykle znaczyła, że mają dla niego zadanie. Dotąd korzystał z uzyskanych informacji za każdym razem. Odsłuchiwał wiadomość. Sprawdzał maile, jeśli takie były. A potem wybierał się na miejsce, by przyjrzeć się sprawie osobiście. Na końcu zwykle zabijał czarownicę.
    Tym razem naprawdę nie chciał odsłuchiwać tej wiadomości. Po raz pierwszy pragnął zapomnieć o pracy, pójść na cholerny festyn i śmiać się z opowieści czarownicy. Chciał spędzić jeden miły dzień w towarzystwie kobiety, którą lubił.
    Zamknął oczy. Lubił ją. Szlag. Nie tak miał wyglądać ich układ.
    Wcisnął przycisk automatycznej sekretarki. Odwrócił się do okna, czekając na nagranie. Siobhan szła w kierunku parku, żywo gestykulując. Spojrzenia przechodniów wcale jej nie peszyły. Rozmawiając z Isabelle musiała wyglądać na wariatkę, lecz miała to gdzieś. Uśmiechnął się i podszedł do biurka. Wiadomość na poczcie głosowej była dość lakoniczna. Kazano mu jedynie przejrzeć maile. Włączył laptop, częściowo zaintrygowany.
    Uśmiech zniknął z jego twarzy, gdy zaczął oglądać nagranie. Potem obejrzał je jeszcze raz.
    - To coś nowego – mruknął, uruchamiając drukarkę. Odetchnął, zerkając na ekran. Sprawdził czy zdjęcia się drukują i zaczął czytać przesłane mu informacje. Odruchowo podrapał kotkę, która wskoczyła mu na kolana. - Dziwniej i dziwniej, co?
    Kirara miauknęła i mógłby przysiąc, że to potwierdzenie. Zerknął na kotkę, lecz ta przeciągnęła się i posłała mu niewinne spojrzenie. Pokręcił głową, wracając do oglądania. Nie mógł po prostu tego zlekceważyć. Złożył plik zadrukowanych kartek i schował je do kieszeni.
    - Pewnie nie powiesz mi, co mam z tym zrobić? - zagadnął kotkę, kopiując nagranie na komórkę. Nie spodziewał się odpowiedzi, jednak przenikliwe spojrzenie zwierzęcia wcale mu się nie przywidziało. Nie po raz pierwszy miał wrażenie, że Kirara rozumie więcej, niż mógłby przypuszczać. Być może powinien zachowywać się ostrożniej.
    Komputer potwierdził wysłanie pliku. Łowca schował telefon, postanawiając, że omówi sprawę z czarownicą.


    Znalezienie jej nie sprawiło mu kłopotu. Oczywiście wybrała sobie miejsce w najbardziej zaludnionej części parku i skupiła na sobie całą uwagę. W każde niedzielne popołudnie amatorzy swingu zbierali się w tym miejscu, by poddać się muzyce pod gołym niebem. Niektórzy radzili sobie całkiem nieźle, inni ledwie stawiali pierwsze taneczne kroki. Nie ona. Siobhan była muzyką. Poruszała się tak, jakby w jej żyłach płynął ogień, a muzyka brzmiała tylko dla niej. Rude włosy wirowały wokół niej, gdy wznosiła się i opadała w tańcu. Ciasny strój, który dla niej wybrał, podkreślał każdy ruch jej ciała.
    Kisten poczuł, że mimowolnie się uśmiecha. Była taka dzika i nieokiełznana jak płomień pnący się ku niebu. Tak... żywa. Nie sądził, że można tak bardzo cieszyć się z życia i łapczywie chwytać każdy jego okruch. On nie żył już od wielu lat. Każdy świt zwracający mu oddech zabierał cząstkę duszy, aż stał się umarłym w żywym ciele. Ona była przeciwieństwem tego co znał i w co wierzył.
    Oparł się o jedno z drzew, wpatrując się w tańczącą czarownicę. Wykonała obrót i ugięła nogi w kolejnym kroku. Zrobiła ruch przypominający ślizg i roześmiała się, przyspieszając. Odrzuciła głowę do tyłu, jej włosy rozwiały się na wietrze. Wtedy na niego spojrzała. Jej twarz rozjaśniła się w uśmiechu, jakby był tym, kogo chciała ujrzeć. Ruszyła w jego stronę tanecznym krokiem.
    - Chodź, Savage, rozruszajmy twoje stare kości – rzuciła, chwytając go za ręce.
    Zamarł. Chciała, by tańczył z nią swinga? I zrobił z siebie idiotę na oczach tłumu?
    - Kiepski pomysł, rudzielcu. - Nie ruszył się z miejsca.
    Zmarszczyła brwi i pociągnęła go za ręce. Chyba nie przywykła do odmowy. Nie żeby to go dziwiło.
    - Po prostu zrób mi tę przyjemność, Kist.
    Miał niemiłe wrażenie, że paskudna czarownica wciagnęła go w centrum uwagi zebranych.
    - Nie tańczę swinga – syknął przez zaciśnięte zęby. Chwila zachwytu nad jej żywiołowością odeszła bezpowrotnie. Najlepszym określeniem dla tego, co czuł teraz, była irytacja.
    Rudowłosa diablica wzięła się pod boki i zrobiła minę niczym kot, który właśnie zwęszył mysz. Cholera.
    - Och, czyżbym wreszcie znalazła twój słaby punkt? Nie umiesz tańczyć, Savage?
    - Nie tańczę swinga – powtórzył, krzyżując ramiona na piersi. Niech smarkata wiedźma myśli co chce.
    - Nauczę cię.
    Zamrugał, czując, że szczęka opada mu ze zdziwienia. Siobhan wykorzystała tę chwilę, by znów chwycić go za ręce i przyciągnąć do siebie.
    - Nie gryzę – dodała zaczepnie.
    - Do diabła z tobą, dziewczyno! - Odsunął się, nim zderzyli się ciałami. - Nie mam zamiaru... Co ty wyprawiasz?
    Siobhan obróciła się, krzyżując z nim ręce i wślizgując się w jego ramiona aż otarła się o niego plecami.
    - No dalej, poruszaj nogami! Jeśli będziesz stał jak kołek to na pewno cię nie nauczę!
    Złośliwa czarownica.
    - Nie potrzebuję lekcji.
    Właściwie powiedział prawdę. Jako dzieciak z bogatej rodziny miał za sobą kurs walca w razie gdyby przyszło mu uczestniczyć w jakimś przyjęciu. I tango, by uwodzić dziewczęta. Swing był szalonym tańcem klasy średniej, nawet jeśli populacja San Francisco tak go kochała. Poza tym porzucił taniec wraz z resztą starego życia.
    - Więc z czym masz problem?
    Zamknął oczy. Trzymał w objęciach szaloną czarownicę, która uparła się, że zmusi go do tańca. A ona pyta, czy ma problem. Ale skoro tak się upiera, może powinien utrzeć jej trochę ten piegowaty nosek.
    - Ja nie mam żadnego, kotku – szepnął jej do ucha, muskając je ustami. Nim zdążyła zareagować obrócił nią i podrzucił, wywołując zaskoczony pisk. Chwycił ją i uśmiechnął się szelmowsko. Jej twarz zbliżyła się kolorem do włosów. - Ale to ja prowadzę.
    - Polizałeś mnie! - wydyszała. Przyciągnął ją i wyszczerzył zęby.
    - Wydawało ci się. - Oparł dłonie na jej biodrach. - Ale jeśli ładnie poprosisz...
    Gwałtownie wciagnęła powietrze i trzepnęła go w ramię.
    - Czy ty zawsze musisz być takim dzikusem?
    Roześmiał się. Prowokowanie jej było takie proste. Śmiał się, podczas gdy ona gniewnie marszczyła brwi. A jej usta drżały.
    - Kiedyś i tak cię przekonam. - Przygryzła wargę, ale i tak dostrzegł cień uśmiechu. Chwycił jej dłoń i wyprowadził na chodnik.
    - Gdzie podziewa się nasze różowe utrapienie?
    - Isa? Gdzieś się kręci, uwielbia duże zbiorowiska ludzi. Wróci, gdy się znudzi lub my znajdziemy się zbyt daleko.
    Wyminęli grupkę roześmianych nastolatków i ruszyli ku zachodniej części parku. Kisten milczał, póki ostatni bywalcy Golden Gate nie pozostali daleko za nimi. W końcu puścił jej dłoń i wsunął ręce w kieszenie spodni. Odetchnął świeżym oceanicznym powietrzem.
    - Macie tutaj morze? - zachwyciła się Siobhan.
    - Ocean – poprawił ją.
    - Pójdziemy tam?
    - Na plażę? - Skinął głową na lewo.
    Podążyła wzrokiem za jego gestem. Najpierw ujrzała ulicę i kilka niedużych budynków. Dalej jednak... Dalej rozpościerały się beżowe piaski. Miała ochotę zdjąć buty i zanurzyć w nich stopy. W piasku i w błękitnych falach.
    - Piękny.
    - Chodźmy więc. - Podal jej rękę i przeprowadził przez ulicę. Gdy dotarli do plaży, chwycił ją w pasie i pomógł pokonać strome piaski. Odpowiedziała uśmiechem i pierwsza ruszyła ku brzegowi. - Ostrożnie, fale są tu bardzo silne.
    Przytaknęła i zwolniła, czekając aż się z nią zrówna. Zamrugała, gdy wyciągnął w jej stronę telefon. Chociaż tyle dobrze, że już wiedziała, co to jest.
    - Mam do kogoś zadzwonić?
    Westchnął, przypominając sobie o zacofaniu jej wioski i sam odnalazł nagranie. Włączył je i podał komórkę Siobhan.
    Wpatrywała się w ekran ze zdumieniem, coraz szerzej otwierając oczy. Albo była świetną aktorką, albo film naprawdę ją zaskoczył. Życie nauczyło go nie szafować zaufaniem.
    - Skąd to masz? - zapytała wreszcie.
    - Mam znajomości – odparł wymijająco. - Bardziej istotne jest zachowanie ludzi na tym nagraniu. Spójrz, jak się poruszają. Sztywno, nienaturalnie. - Zatrzymał się i chwycił jej dłoń trzymającą telefon. - Jakby ktoś kontrolował ich ruchy. Magią.
    - To niewykluczone... - Poruszyła nadgarstkiem, jednak uścisk Kistena nie pozwolił jej się wyswobodzić.
    - Niewykluczone? To kontrola nad ludzkim umysłem, Siobhan. Ktoś zrobił z nich cholerne marionetki!
    Skrzywiła się. Magia, którą zobaczyła na nagraniu, była nielegalna. Czarownica, która rzuciła czar, musiałaby być bardzo potężna. Rozumiała obawy Kistena. Nie pojmowała natomiast, dlaczego złości się na nią.
    - Tak, mniej więcej, ale...
    - Też to potrafisz? - przerwał jej. - Powiedz, Siobhan, używałaś tego na mnie?
    Teraz rozumiała. Odetchnęła, by nie zacząć na niego krzyczeć. Nie ufał jej. To akurat nie nowość, ale i tak zabolało. Bardziej niż jego palce zaciskające się na jej nadgarstku. Mogłaby jeszcze przeboleć niepewność z jego strony, ale podejrzenie, że mogłaby użyć przeciwko niemu – przeciwko komukolwiek – czarnej magii... tego znieść nie mogła.
    - Nie sądzisz, że byłbyś dla mnie milszy, gdybym grzebała ci w głowie? - Wycelowała palec w jego pierś. - Ty głupi, bezczelny... - Umilkła, napotykając jego spojrzenie. Urażona duma ustąpiła miejsce zdumieniu. I radości. - Ty mnie lubisz! Lubisz mnie, ale nie potrafisz się z tym pogodzić, więc wpadłeś na ten idiotyczny pomysł!
    - Coś ci się roi – mruknął, puszczając jej rękę.
    - Lubisz mnie – powtórzyła z zadowoleniem. - A teraz włącz to jeszcze raz. - Podsunęła mu telefon. Westchnął i dotknął ekranu. - Po pierwsze... taka magia, o jakiej mówisz, nie istnieje. Żadna czarownica nie może zawładnąć człowiekiem w ten sposób.
    Skinął głową, obserwując Siobhan. Oglądała nagranie i czasem wskazywała coś palcem.
    - To tutaj, Kist. To najczarniejsza magia, jaka istnieje. Oni są martwi, Kist. A władanie umarłymi jest już możliwe. O ile jest się nekromantą.
    Skrzyżował ramiona na piersi i przysunął się bliżej. Nigdy jeszcze nie polował na nekromantę.
    - Opowiedz mi coś więcej o tej magii.
    Wzruszyła ramionami i usiadła na piasku. Wiatr znad oceanu targał jej włosami, ale zdawała się nie przejmować ani tym, ani piaskiem przylegającym do ubrania. Poklepała miejsce obok siebie, zachęcając go, by usiadł obok. Zrobił to i schował komórkę.
    - To mroczna magia. Narusza granice śmierci, pęta ducha i ciało. Jednocześnie za każdym razem pochłania cząstkę tego, kto rzuca czar. Pamiętasz te duchy w mieście? Myślę, że mają coś wspólnego z naszym nekromantą. One... ciągną do miejsc, w których wyczuwa się ślady nekromancji. Tak słyszałam.
    Objęła się ramionami, czując chłód napływający znad oceanu. A może to sama myśl o tak mrocznej magii wywoływała u niej dreszcze.
    - Słyszałaś? Tylko słyszałaś?
    Posłała mu zirytowane spojrzenie. Zdecydowanie wyczerpywał swój limit bezczelności na ten dzień.
    - A czego oczekiwałeś? To zakazana magia, w Ciunas nie ma nekromantek. Nie ma nawet ksiąg, które dokładnie by je opisywały. Dysponujemy szczątkowymi informacjami. Może Przewodniczka wiedziałaby więcej. Może. Jeszcze jakieś podejrzenia wobec mnie i moich przyjaciół?
    Nie odpowiedział. Zasłużył sobie na jej irytację. Pierwszym, co zrobił, było oskarżenie jej. Miała także rację, gdy wytknęła mu powód tego zachowania. Przeczesał włosy dłonią, ważąc kolejne słowa. W jego mieście pojawił się ktoś ożywiający zmarłych, władający magią, o której on, Kisten, nic nie wiedział. Nie mógł tego zlekceważyć, a jednocześnie... Obiecał Siobhan, że nie będzie już mordował czarownic. Co prawda obietnica skupiała się na wiedźmach z jej miasteczka, do nich ograniczał się geis.
    - Nie mogę tego zignorować.
    Zamknęła oczy i wystawiła twarz ku słońcu. Potarła ramiona, by rozgrzać je choć trochę.
    - Ani ja – odezwała się w końcu. - To jest złe, Kist, a ja, jako członkini Kręgu, muszę coś z tym zrobić.
    Odwrócił się ku niej, analizując każde słowo jej wypowiedzi. Nie tego się spodziewał. Zawsze pracował sam. Ograniczał nawet kontakty z innymi łowcami. Współpraca z czarownicą równała się całkowitemu porzuceniu rozsądku.
    Wyciągnął do niej dłoń.
    - Chodź, partnerko. Nie chcemy, byś złapała katar.
    Otworzyła jedno oko, spoglądając na jego rękę. Pokręciła nosem, udając, że się zastanawia, a gdy dostrzegła uśmiech na twarzy Kistena, odpowiedziała tym samym i uścisnęła jego dłoń. Pozwoliła, by podciągnął ją na nogi. Razem ruszyli wzdłuż plaży.
    - Chciałabym czegoś spróbować – odezwała się cicho. - Z nekromantą i... twoją klątwą.
    - O, świetnie, rzucisz mu mnie na pożarcie, gdy będę martwy? Zawsze chciałem zostać zombie.
    Prychnęła i trzepnęła go w ramię, gdy posłał jej krzywy uśmiech.
    - Nie, głupku. Tobie chcę pomóc. I przygotować się na to, co może nas spotkać. Cokolwiek to będzie.
    Uniósł brwi, wbijając wzrok w napływające znad oceanu mgły.
    - I potrzebujesz mojego błogosławieństwa?
    - Potrzebuję ziół – sprostowała.


    - Nienawidzę tego miejsca.
    Siobhan niechętnie wysiadła z samochodu i skrzywiła się na widok obskurnych budynków Tenderloin. Nie miała dobrych wspomnień związanych z tym miejscem. Same budynki nie robiły złego wrażenia, jednak ona wiedziała już, co się za nimi kryje. Przemoc, krew, bieda.
    - I dobrze – skwitował Kisten, podchodząc do niej. Razem ruszyli wąskim chodnikiem omijając wylegujących się tam bezdomnych. - Miejsca jak Tenderloin nie są dla ciebie.
    - Bo jestem zbyt ładna?
    - Bo jesteś jędzą, uciekaliby od ciebie gdzie pieprz rośnie.
    Wzruszyła ramionami. Nie wiedziała, gdzie rośnie pieprz, ale mogła zgodzić się ze stwierdzeniem, że jest jędzą. Nie pierwszy raz to słyszała i uznawała raczej za komplement niż obelgę. Gdyby nie była złośliwą wiedźmą, nie zaprzyjaźniłaby się z Ciarą, która była dla niej jak siostra. Doskonale pamiętała tamten dzień szesnaście lat wcześniej, kiedy starsze dziewczynki śmiały się z zapłakanej Ciary, która zdarła sobie kolano, bo źle rzuciła zaklęcie. Wtedy Siobhan po raz pierwszy ujawniła swoje połączenie z ogniem, czego skutkiem była płonąca sukienka prowodyrki zamieszania. Zadrapania na ramionach i policzkach dziewczynek były już sprawką jej pięści i pazurów Rufusa. Dostała wtedy szlaban na tydzień i przyjaciółkę na całe życie.
    - Mam wrażenie, że wszyscy na nas patrzą – odezwała się, gdy stanęli przed jednym z budynków.
    - Sprawdzają, czy warto cię okraść, rudzielcu.
    - Mnie? Ale ja niczego nie mam!
    - Zatem nie warto – skwitował, otwierając drzwi i wpuszczając ją do środka.
    Przeszli przez ciemny korytarz i gdy Siobhan już chciała wejść na schody, Kisten pociągnął ją za ramię i obrócił w stronę pomalowanych ciemną farbą drzwi. Ewentualnie bardzo brudnych drzwi, Siobhan nie była pewna. Miała nadzieję, że to jednak farba, bo łowca zastukał w nie pięścią. Nie chciała leczyć go z zarazków, które z pewnością znajdowałyby się na tak brudnych drzwiach.
    Usłyszeli ciche kroki i zdejmowany łańcuch, nim ktoś nacisnął klamkę. Na korytarz wpadł wąski promień światła, lecz zaraz zasłoniła je czyjaś sylwetka. Mężczyzna był średniego wzrostu i – zdaniem Siobhan – cały był średni. Nie stary, ale też już nie młody, o wodnistych oczach łasicy, potarganych, raczej ciemnych włosach i zniszczonej skórze. Wyglądał jak ktoś z tłumu, twarz, która zniknie z pamięci równie szybko jak się w niej pojawiła. Przyjrzał im się uważnie i skinął za siebie, szerzej otwierając drzwi.
    Weszli i Siobhan natychmiast pożałowała, że nie została z Isabelle i Kirarą. Wnętrze było dość czyste, utrzymane w jasnych barwach, jednak czuła się tam, jakby trafiła do leża sidhe. Zapach również był okropny. Czuła stęchliznę i dym.
    Mężczyzna poprowadził ich do pomieszczenia z biurkiem i wysokimi do sufitu regałami. Na każdej półce stały kartony. Jeden z nich czekał na stole i Pan Średni zaczął w nim grzebać. Wszystko to bez ani jednego słowa. Gadulstwo Siobhan nerwowo przeplatało palce.
    - O, to ja? - zdziwiła się, gdy na biurku wylądowała plakietka z jej zdjęciem.
    - To twój dowód tożsamości – doprecyzował Kisten. Podniósł dokument i uważnie go obejrzał. W końcu skinął głową i schował go do kieszeni. - W porządku.
    Podał mężczyźnie plik banknotów, których Siobhan nie udało się szybko przeliczyć.
    - Idziemy, rudzielcu.
    Z tym nie miała zamiaru polemizować. Odetchnęła, gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi. Nabrała powietrza tak łapczywie, że na twarzy łowcy pojawił się uśmiech. Szturchnęła go łokciem, by nie czuł się taki zadowolony i pierwsza wyszła z budynku.
    - Więc to coś... pozwoli mi wrócić do domu?
    - Dzięki temu sprzedadzą ci bilet na samolot – sprostował.
    - I samolot zabierze mnie do domu. Rozumiem.
    Uśmiechnął się szerzej i objął ją ramieniem. Zmarszczyła brwi na ten gest, ale zaraz dostrzegła grupkę mężczyzn na rogu ulicy. Gest Kistena nie był przyjacielski, był przekazem dla nich. Przekazem, że ona jest tam z nim. Łowca chroniący czarownicę.
    - Wiedzą kim jesteś, prawda? Dlatego trzymają się na dystans?
    - Wiedzą, że mogę być bardzo niebezpieczny. Parę razy połamałem kilku ręce. Nogi. Albo inne części ciała, które można połamać.
    - Czarujące – mruknęła.
    - No jasne, kobiety mnie uwielbiają. Gdy łamię nosy, mdleją z wrażenia.
    Zachichotała.
    - Ja bym nie zemdlała.
    Otworzył przed nią drzwi samochodu.
    - Bo ty też jesteś niezła w łamaniu nosów.


-> następny rozdział

4 komentarze:

  1. Super. Czekam na kolejny rozdział. Robicie super robotę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Takiego Kistena lubię :D I jaki długi rozdział! Super i czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział, już nie mogę się doczekać kolejnego :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział. Czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń