Drodzy Czytelnicy!

Rozdziały "Szczypty magii" publikujemy na blogu dla Was i chcemy poznać
Wasze opinie. Kolejny rozdział wstawimy, gdy poprzedni skomentują
co najmniej 4 osoby.
Przypominamy, że Wasze opinie są dla nas ważne, dzięki nim wiemy, że czytacie,
często również motywują nas do dalszego pisania. Pozdrawiamy serdecznie.

Słowik

Zapraszamy także na Słowika [klik], gdzie powstał oddzielny folder
"Szczypta magii", tam znajdziecie galerię postaci oraz słowniczek pojęć
(nie musicie mieć konta na chomiku, żeby przeglądać). Chomik jest tylko
dla czytelników. Jeśli ktoś jeszcze nie ma hasła (lub zapomniał), a chciałby
mieć, piszcie, podamy:) Zapraszamy też do komentowania postaci (tutaj lub
na chomiku), po pojawieniu się nowej postaci w rozdziale, pojawia się
również na Słowiku w folderze Galeria postaci:)

31.03.2019

Rozdział XXIII. Zaginiona siostra

    - Mel? - Shane powoli podszedł do gangstera i przyjaciółki, trzymając broń w pogotowiu. Przez chwilę oboje się nie poruszali i mężczyzna bał się o życie Melissy. Dopiero po chwili, z głośnym jękiem, dziewczyna zrzuciła z siebie gangstera.
    Był ranny. Na jego brzuchu pojawiła się duża plama krwi. Druga, będąca zasługą Shane'a, znajdowała się na ramieniu.
    Delgado jęknął i sięgnął do pasa, mimo że Shane wciąż celował do niego z broni. Tym razem jednak gangster nie zdążył wykonać kolejnego ruchu. Melissa usiadła i wyciągnęła w jego stronę dłoń uzbrojoną w pistolet.
    Była obolała po ciosach, które od niego otrzymała, ale wiedziała, że to jeszcze nie koniec. Poczuła ogarniającą ją nienawiść. Wróciły wspomnienia ostatnich lat. Nieustanny ból, który wtedy czuła. Była nikim. Jego zabawką, rzeczą. A teraz siedziała przed nim, trzymając broń. Zawahała się tylko na moment. Gdy sięgnął po nóż, postanowiła nie dawać mu więcej okazji do zadawania bólu innym ludziom. Nabrała powietrza w płuca i podjęła decyzję, zanim ktokolwiek mógłby ją powstrzymać.
    Strzeliła.
    Trafiła prosto w głowę. Krew bryzgnęła na podłogę, a ciało znieruchomiało.
    Przez chwilę panowała cisza. Wszyscy stali bez ruchu nad martwym szefem gangu. Nick spojrzał na Shane'a, a ten skierował wzrok na Melissę. Dziewczyna upuściła broń na dywan i podniosła głowę. Przez chwilę w jej oczach pojawiło się niedowierzanie. Zamrugała i odwróciła wzrok.
    - Nie żyje – powiedział cicho Irlandczyk.
    - Tak – odparła krótko i spojrzała na swoje dłonie. Miała na nich krew Delgado z ran postrzałowych. Poczuła mdłości, ale udało jej się opanować.
    - To co teraz? - zapytał Nick.
    Spojrzała na związanych gangsterów, przyglądających się temu wszystkiemu z kąta pokoju. Patrzyli na nią z niechęcią, ale i pewnym uznaniem. Znali ją, lecz żaden nigdy nie odważył się do niej zagadać. Delgado był bardzo zazdrosny. Pewnie uważali ją za jego zabawkę. A teraz role się odwróciły, ich szef nie żył, a oni byli całkowicie zdani na jej łaskę. Odetchnęła głęboko, odsuwając na bok narastającą panikę. Nie teraz. Musiała być silna, bo to jeszcze nie koniec. Przez chwilę milczała, potem spojrzała na męża Margaret.
    - Czy ktoś z sąsiadów mógł usłyszeć strzał?
    - Nie sądzę, mieszkają za daleko.
    Skinęła głową.
    - To dobrze. - Przyjęła wyciągniętą rękę Shane'a i wstała powoli. Irlandczyk przyglądał się jej z niepokojem.
    - Nie jesteś ranna? Dobrze się czujesz?
    - Tak, w porządku. Nic mi nie jest – odpowiedziała cicho. Podeszła do ciała Delgado, skrzywiła się i uznała, że nie może poprosić o to mężczyzn. To ona musiała skończyć to, co zaczęła, nikt inny. Zacisnęła zęby, kucnęła i zaczęła przeszukiwać kieszenie kurtki martwego gangstera.
    - Co robisz? - zapytał Shane, podchodząc do niej.
    - Dzwonię po policję – zadecydował Nicolas.
    - Nie. - Spojrzała na nich. Wyciągnęła z kieszeni trupa telefon komórkowy, wytarła ręce z krwi w chusteczkę i wstała. Odeszła kawałek od gangsterów i ściszyła głos. - Jeśli gang się o tym dowie, będą chcieli się zemścić. Ich przywódcy nie można ot tak po prostu kropnąć albo wsadzić do paki. To by naruszyło ich autorytet. A my mamy świadków, że to właśnie zrobiliśmy. Musimy zmienić sytuację na naszą korzyść. Szefa gangu można bezkarnie zabić tylko w walce o władzę.
    - Co planujesz? - spytał Shane, patrząc na nią uważnie. Dziewczyna spojrzała prosto w jego błękitne oczy. Ciekawe, co teraz o niej myślał? Że nie musiała go zabijać, skoro i tak był ranny? Wiedziała, że Irlandczyk nie popierał zabijania. Cóż, później będzie się martwić jego opinią.
    - Mam pomysł i nadzieję, że wypali. - Wybrała numer z książki adresowej i zadzwoniła. Odebrano po pierwszym sygnale.
    - Tak, szefie?
    - To ja, Melissa.
    Przez chwilę w słuchawce panowała cisza.
    - Mel? Czemu dzwonisz z komórki Delgado?
    - Zgadnij, Owen... - Uśmiechnęła się lekko i dodała: - Szefie.

    Ciara rozejrzała się po mieszkaniu Judy. Siedziała w niewielkim salonie, po lewej były drzwi, prawdopodobnie do łazienki, po prawej aneks kuchenny, a obok jeszcze jedne drzwi, pewnie do sypialni. Czarownica zwróciła uwagę na panujący tutaj ład i porządek, wszystko wydawało się mieć swoje własne miejsce. Duży regał zapełniony był równo poukładanymi książkami, na których nie widać było nawet odrobiny kurzu. Na środku stała szklana ława, a na niej flakon z bukietem jaśminu, dzięki któremu po pokoju roznosił się intensywny zapach kwiatów. Ciemny puszysty dywan wyglądał jakby dopiero co przyniesiono go ze sklepu, a jedyne, co odstawało od tego porządku, to odciśnięte ślady łap i odrobina sierści na ciemnoniebieskiej kanapie w salonie.
    Ciara zerknęła w okno, osłonięte jasnoniebieskimi firankami w drobne, białe kwiatuszki. Na parapecie stało kilka doniczek, a kwiaty wyglądały na dobrze pielęgnowane. Czarownica uśmiechnęła się na ten widok z uznaniem. Już ona by zadbała o rośliny Iana.
    Ponieważ jej przyjaciel był jeszcze w pracy, Judy zaproponowała, żeby posiedziała u niej do tego czasu. Na drzwiach Iana zostawiły wiadomość na karteczce samoprzylepnej, by wiedział, gdzie szukać Ciary.
    Judy weszła z kuchni do salonu z dwiema filiżankami herbaty i ostrożnie postawiła je na ławie. Za nią wbiegł duży bernardyn, wskakując na kanapę.
    - Toby, złaź z kanapy, ale już! - zawołała dziewczyna, patrząc na psa karcącym wzrokiem. Zwierzę niechętnie zeszło i podeszło do Ciary, zerkając na nią ciekawie. - Możesz go pogłaskać, nie ugryzie. - Judy zerknęła na czarownicę. - Boisz się psów?
    - Nigdy nie miałam z nimi żadnego kontaktu – przyznała blondynka, wyciągając ostrożnie rękę. Dotknęła jego puszystej sierści i uśmiechnęła się, gdy pies zamerdał ogonem. Podrapała go ostrożnie po karku.
    - Widzisz? Polubił cię. Mnie też rodzice nigdy nie pozwalali trzymać w domu psa, dlatego kiedy tylko się wyprowadziłam, kupiłam Toby'ego. Czasem jest nieznośny, ale da się wytrzymać. - Uśmiechnęła się do swojego podopiecznego.
    - Ja mam kota. Jednego tutaj, a drugi, kotka, została w domu. U nas w rodzinie zawsze mieliśmy koty. - Ciara upiła łyk herbaty i wróciła do głaskania psa. Miał takie miękkie, przyjemne w dotyku futro. Szkoda, że psy nie lubią kotów, pomyślała. Obecność psa była absolutnie niedopuszczalna w Ciunas, dlatego zwierzęta te dziewczyna znała jedynie z książek. Zawsze myślała, że są groźne i wrogie czarownicom, ale Toby zdawał się być wyjątkiem.
    - No więc, jak długo jesteście z Ianem?
    - Jesteśmy co? - Nie zrozumiała czarownica. Podniosła filiżankę do ust.
    - Jak długo się spotykacie? - Judy posłała jej wymuszony uśmiech.
    Ciara zakrztusiła się łykiem herbaty i z trudem udało jej się złapać oddech. Spojrzała na rozmówczynię i gwałtownie pokręciła głową.
    - Oj, nie, to nie tak. Nie jesteśmy parą. Ian to mój przyjaciel, pomógł mi, pozwolił u siebie zamieszkać, gdy nie miałam gdzie się podziać, znalazł pracę, w której miałam zarobić na bilet do domu. - Westchnęła, przypominając sobie, że właśnie ją straciła.
    - Do Irlandii? - Judy upiła łyk herbaty i poprawiła okulary, nie spuszczając wzroku z czarownicy.
    - Tak, do moich bliskich. Do rodziców, przyjaciół i narzeczonego.
    Tym razem to Judy o mało się nie zakrztusiła.
    - Masz narzeczonego? - Oczy dziewczyny zrobiły się niemal tak duże, jak jej okulary.
    - Tak, ma na imię Shane. - Ciara uśmiechnęła się na jego wspomnienie.
    - Aha. - Szatynka przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć, w końcu wyciągnęła rękę i pogłaskała Toby'ego, który odwrócił się w jej stronę, polizał ją po ręce i wrócił do obwąchiwania Ciary. - To pewnie za nim tęsknisz.
    - Tak, bardzo. A ty masz ukochanego? - spytała Ciara.
    Dziewczyna zerknęła na Irlandkę podejrzliwie. Chyba mogła jej to powiedzieć. W końcu miały się zaprzyjaźnić, by potem pomogła Davidowi przekonać małą czarownicę do publicznego pokazu magii.
    - Właściwie to nie. Ale...
    - Ale jesteś w kimś zakochana – dokończyła czarownica.
    - Już od jakiegoś czasu – przyznała cicho Judy. - Tylko że on nie zwraca na mnie uwagi. Już się przyzwyczaiłam, że na mnie nie zwraca się uwagi – dodała ciszej. - To jak podoba ci się praca? - zmieniła nagle temat.
    - Już tam nie pracuję. - Ciara pokręciła głową. - Szef okazał się bardzo niemiłym i antypatycznym człowiekiem.
    - Tak bywa. - Judy pokiwała głową. - Czasem można trafić na kogoś takiego. Zakładam, że rzuciłaś pracę?
    - Tak. - Westchnęła. - A gdzie ty pracujesz? - spytała, zastanawiając się, czy Judy naprawdę zakochała się w Ianie. Wyraz ulgi malujący się na jej twarzy, gdy dowiedziała się o narzeczonym Ciary oraz jej wcześniejsze zachowanie wyraźnie na to wskazywały. I czy naprawdę Ian nie miał o niczym pojęcia?
    - Jeszcze nie pracuję, studiuję historię sztuki – odparła Judy. - Po studiach zacznę rozglądać się za pracą w zawodzie.
    - Opowiedz mi, jak jest na studiach – poprosiła Ciara. - U nas system edukacji wygląda pewnie nieco inaczej.
    - Chętnie, historia sztuki to wspaniały kierunek – ożywiła się szatynka i już po chwili zaczęła opowiadać o wykładach, zajęciach i profesorach. Czarownica dopytywała o szczegóły i słuchała wszystkiego bardzo uważnie. Kiedy wróci, będzie miała o czym opowiadać. Już widziała zielone oczy Siobhan, wpatrzone w nią ze zdumieniem, kiedy będzie jej o tym mówić, siedząc w objęciach Shane'a. Obok przysiądzie się Seamus, z pewnością spodobają mu się jej opowieści. Co prawda to Shane i Siobhan byli najlepsi w opowiadaniu bajek, ale tym razem ona ich przebije, bo jej opowieści opierać się będą na jej własnych przeżyciach, bardziej niezwykłych, niż w niejednej opowiadanej przez nich bajce.

    Owen Roxher przeglądał właśnie dokumenty z jednego z przemytów, który miał przynieść ogromne zyski, gdy zadzwoniła komórka. Widząc numer szefa, odebrał natychmiast. Kiedy jednak usłyszał głos Melissy – dziewczyny Delgado, przez chwilę nie był w stanie otrząsnąć się ze zdumienia. Szef nigdy nie dałby jej swojego telefonu, a to znaczyło, że sama go sobie wzięła. Tylko czemu zadzwoniła właśnie do niego?
    Owen lubił Melissę. Cenił ją za silny charakter; stale pyskowała Delgado, mimo że ciągle jej się za to obrywało, nie dała się stłamsić jak inne, wcześniejsze dziewczyny szefa. Po jej próbie ucieczki Delgado chciał ją zabić. To Owen stanął wtedy w jej obronie. Oczywiście dyskretnie, żeby nie wzbudzić podejrzeń.
    - Ona tego właśnie chce – stwierdził. - Przecież wie, że ci nie ucieknie, pewnie liczy na to, że ją zabijesz.
    - To się przeliczy – syknął Delgado, zaciskając pięści. - Czeka ją o wiele gorsza kara.
    - I szkoda zabijać taką ładną zabaweczkę, prawda? - podpowiedział Roxher. Szef oczywiście się z nim zgodził. Mel nigdy się nie dowiedziała o jego ingerencji i nie miał zamiaru jej mówić. Tym bardziej, że kara faktycznie była dość brutalna. Ale przeżyła, a był absolutnie pewien, że ostatnie, czego by chciała, to umrzeć.
    Wstał i zerknął w lustro, zastanawiając się, czemu natura nie obdarzyła go lepszą urodą i postawą. Był, co prawda, dość wysoki, ale tak szczupły, że wręcz patykowaty, a nieco przydługi, haczykowaty nos również nie dodawał mu uroku. Przy swoich prostych, sztywnych włosach wyglądał czasami jak strach na wróble. Mięśni też nie było na nim widać, choć trenował sporo i nie był słabeuszem. Jednakże Delgado bardziej polegał na jego umyśle, niż na mięśniach, dlatego mianował go swoim zastępcą. Czasem Roxher zastanawiał się, jakby to było, gdyby zajął jego miejsce. Na myśleniu zwykle się kończyło. Szef potrafił przewidzieć każdy spisek. Przez zwykłe podejrzenie, nawet niczym nie poparte, potrafił zabić bez wahania. Owen nie mógł dać mu najmniejszych podstaw.
    Aż tu nagle dzwoni ta drobna brunetka, informując, że on jest teraz szefem, co mogło oznaczać tylko jedno.
    - Zabiłaś go?
    - Na twoje polecenie, Owen. Wiesz, jak Delgado jest... znaczy był drażliwy na spiski, dlatego nająłeś pewnego Irlandczyka, który go sprowokował, zabrał mu mnie i wciągnął w pułapkę. A kiedy w nią wpadł, sprzątnęliśmy go. I teraz ty jesteś szefem. To był genialny plan, w razie wpadki Delgado w życiu nie podejrzewałby ciebie. A ponieważ mój towarzysz jest najlepszy w tym, co robi, zatem... gratulacje, szefie.
    Umysł Roxhera pracował na wysokich obrotach. Melissa zabiła Delgado. Ona albo jej kochaś, wszystko jedno. Ale nie była głupia, o nie. Doskonale wiedziała, że musiałby ją sprzątnąć, by zachować autorytet i chciała tego uniknąć. Musiał przyznać, że sprytnie to wymyśliła, choć z drugiej strony, wiele ryzykowała, dzwoniąc do niego i nie mając żadnej pewności, że przystanie na jej plan. Może poza tym, że go znała i przewidziała jego reakcję. A wszystko w sumie nawet się dobrze składało. Jeśli zabili na jego polecenie, to ona i ten cudzoziemiec będą nietykalni, a on sam zostanie uznany za sprytniejszego od Delgado. Lepszego, silniejszego, za kogoś, kto wszędzie może mieć szpiegów i zamiast standardowej walki o władzę, każdy powinien uznać właśnie jego za szefa. Wątpił, czy ktoś po czymś takim rzuci mu wyzwanie. Mężczyzna uśmiechnął się powoli. Na razie widział z tego same korzyści dla siebie. Pozostawała tylko jeszcze jedna kwestia...
    - A kasa?
    - Kasa była główną przynętą. Mnie mógłby sobie w końcu odpuścić, prawda?
    - Dobrze, ale ja pytam o kasę. Masz ją? - Przeczesał jasne włosy dłonią. Były już stanowczo za długie, do jazdy na motocyklu związywał je w kucyk. Ale jakoś nie śpieszyło mu się je ścinać. W długich i tak wyglądał o wiele lepiej niż w krótkich.
    - Mam, mam. Oddam ci połowę.
    - Oddasz mi całość – powiedział stanowczo. Chciała, żeby przystał na jej zwariowany plan i jeszcze się targowała. Bezczelna dziewucha. Powstrzymał uśmiech, by nie usłyszała go w jego głosie. - Co do centa.
    - No to będzie mały problem... - Głos po drugiej stronie słuchawki zabrzmiał nieco niepewnie. - Bo sporo wydałam...
    Prychnął. No tak, mógł się domyślić, że nie próżnowała w czasie tych kilku dni na wolności.
    - Trudno, zaliczymy to w koszty zlecenia. Oddaj tyle, ile zostało.
    - Spoko. Niech ci będzie. I wiesz, Owen? Naprawdę się cieszę, że teraz ty jesteś szefem.
    Jej głos brzmiał szczerze. Tak bardzo, że mimowolnie się uśmiechnął.
    - A co z tobą? Wrócisz do nas? Możesz dla mnie pracować, Mel – zaproponował po namyśle. - Oczywiście, bez żadnych erotycznych podtekstów – dodał, słysząc w słuchawce prychnięcie. - Wiesz, że ja nie krzywdzę kobiet, to Delgado nie szanował płci pięknej. Uważam wręcz, że niektóre kobiety są bystrzejsze od mężczyzn. A ty jesteś mądra, odważna i wytrwała. I dobrze strzelasz. Przydasz mi się.
    - Dzięki, Owen, ale jedyne, czego teraz chcę, to wolność.
    Milczał przez chwilę. Gdyby to była jakaś inna dziewczyna, nie pozwoliłby jej odejść tak po prostu. Lecz Melissa zasłużyła sobie na wolność.
    - Masz ją. Ale przemyśl to jeszcze.
    - Przemyślę. Dzięki, Owen.
    Znów się uśmiechnął. Kiedyś i tak do niego wróci. Melissa miała w sobie za dużo energii, by żyć spokojnym życiem żony i matki. Zmuszając ją, niczego nie osiągnie. Kobiet z jej charakterem nie można było do czegoś zmusić. Był pewien, że w końcu znudzi się tą swoją wyimaginowaną wolnością i wróci. A on będzie czekał.
    - A jego... moi ludzie?
    - Siedzą tu spętani jak prosięta. Miałam wezwać policję, ale zmieniłam zdanie, skoro to teraz twoi ludzie. Wypuszczę ich, chyba że każesz inaczej. I musisz mi przyrzec, że rodzina, u której się zatrzymałam, będzie bezpieczna.
    - Wypuść ich. Daję ci moje słowo, że nikt nie zagrozi tej rodzinie – zgodził się, podchodząc do biurka Delgado i siadając na jego krześle. Nie, już nie jego. Teraz Owen był tu szefem. Oparł się wygodnie. - Ale najpierw daj mi Dowella.
    - Który z was to Dowell? - spytała Melissa, oglądając się na związanych gangsterów.
    - Ja, a co? - burknął jeden z nich, zerkając na nią niepewnie.
    - Szef chce z tobą rozmawiać. - Nie czekając na odpowiedź, przystawiła mu telefon do ucha.
    - Owen? Tak. Aha. Że co...? Nie, nie, skąd, oczywiście... Jak najbardziej. Tak. Jasne, Owen. Znaczy się, szefie. - Zerknął na Melissę, która uniosła komórkę. Tak naprawdę nie była do końca pewna, czy Roxher przystanie na jej plan. Nie miała zbyt wielu kart przetargowych. Kilku jego ludzi i trochę kasy. No dobra, sporo kasy. Opłaciło mu się zgodzić, ale przecież był gangsterem, mógł mieć inny plan. Własny. Tylko co innego mogła zrobić? Musiała zaryzykować.
    - Już wiedzą, że pracowaliście dla mnie. Możesz ich wypuścić, Mel – usłyszała. Owen był jedynym, który zawsze mówił jej po imieniu. Ba, który w ogóle odważył się zamienić z nią kilka słów. Może to dlatego liczyła na to, że jej nie zdradzi? Poza tym, w jej rozumieniu, nijak mu się to nie opłacało. - Kasę daj Dowellowi, zabierze też ciało Delgado. Do rychłego. - Rozłączył się.
    - To co teraz? - spytał Nick, gdy odłożyła komórkę. - Dzwonimy na policję?
    - Nie. Wypuścimy ich.
    - Zwariowałaś?! Chcieli zabić moją rodzinę! - Mężczyzna patrzył na nią jakby postradała rozum. Westchnęła, odeszła od gangsterów i podjęła się wytłumaczenia swoich ustaleń z Owenem.
    - Zawarłam rozejm z ich nowym szefem. Jeśli teraz zadzwonisz na policję, zemści się. Zabije ciebie, mnie, Shane'a, Margaret i dzieci. Chociaż nie, dzieci by raczej oszczędził. Ale jeśli wypuścimy jego ludzi, dadzą nam spokój i już nic wam nie będzie grozić.
    - Ufasz jakiemuś gangsterowi?! - burknął Nick.
    - Nie mówię o zaufaniu, tylko o wspólnych interesach. Powiedzmy, że dobiliśmy targu. Ja i Shane będziemy utrzymywać, że zabiliśmy Delgado na jego polecenie, a Owen zyska autorytet, władzę, no i pieniądze oczywiście. - Odwróciła się do Irlandczyka. - Shane, rozwiążesz ich?
    Popatrzył na nią przez chwilę, ale skinął głową i zrobił, o co prosiła. Mąż Margaret przez cały czas celował w nich z pistoletu.
    - Broń też mamy im oddać? - spytał ponuro.
    - Nie, broni nie – zaprzeczyła Mel. Kiedy gangsterzy zostali już rozwiązani, zabrali ciało swojego byłego szefa i pod czujnym okiem celującego w nich Nicka wyprowadzono ich na zewnątrz; brunetka wróciła po teczkę, po czym podała ją Dowellowi. - Przekaż szefowi pozdrowienia ode mnie.
    - Jasne – mruknął mężczyzna, patrząc na nią podejrzliwie. Cokolwiek jednak powiedział mu jego nowy szef, najwyraźniej poskutkowało, bo wszyscy zgodnie podążyli w stronę, gdzie zostawili swoje motocykle. Po chwili słychać było tylko ich warkot w oddali.
    - No i po sprawie – podsumowała Melissa, czując, jak emocje powoli opadają, a ich miejsce zastępuje ogromna ulga. - Już po wszystkim.
    - I dzięki niech będą Brighid – uzupełnił Shane, uznając, że słusznie zawierzył właśnie jej. W końcu Brighid była ulubioną boginią jego i Ciary – bogini wojowniczka, patronka uzdrowicieli. Kto wie, może to z powodu jej interwencji dusza sidhe postanowiła mu dopomóc. Zerknął na jaspis, który w końcu przestał się jarzyć i leżał spokojnie na jego piersi.

    Głośny dzwonek do drzwi przerwał rozmowę, a właściwie monolog Judy, która, ku swojemu zdumieniu, znalazła w Ciarze świetną słuchaczkę.
    - I wtedy postawił mi najwyższą ocenę. Byłam mile zaskoczona, nie spodziewałam się, ale musiałam zmienić o nim zdanie – dokończyła Judy i otworzyła drzwi. - Cześć, Ian. Znalazłeś kartkę na drzwiach? - Zerknęła na mężczyznę i odwróciła wzrok. - No tak, na pewno, skoro tu jesteś...
    - Cześć, Judy, tak, znalazłem, Ciara nadal jest u ciebie?
    - Jestem, jestem – zawołała wesoło czarownica, podchodząc do drzwi i zerkając zza Judy, która stała przez chwilę, wpatrując się w Iana. W końcu odsunęła się, wpuszczając mężczyznę do środka.
    - Co się stało, tancereczko? Miałaś być w pracy, ale kiedy tam pojechałem, kwiaciarnia była zamknięta. - Popatrzył na nią z niepokojem.
    - Już tam nie pracuję. - Odwróciła się do Judy. - Dziękuję ci za herbatę i rozmowę, bardzo miło spędziłam z tobą czas. Musisz do nas koniecznie wpaść, prawda, Ian? - Zerknęła na mężczyznę, który oczywiście nie załapał zamierzeń czarownicy, ale zgodnie skinął głową.
    - Tak, pewnie, zapraszamy, Judy. I dziękuję, że zajęłaś się Ciarą. - Obdarzył dziewczynę szerokim uśmiechem, na co szatynka zarumieniła się i pochyliła głowę, poprawiając okulary.
    - To nic takiego, mnie też było miło... to znaczy, ja chętnie... - Zamilkła, jakby nagle zabrakło jej słów. Ian zerknął na Toby'ego, wyglądającego zza dziewczyny i podrapał go po karku, na co pies wywalił długi jęzor i zamerdał wesoło ogonem.
    - W takim razie wpadnij jutro. - Ciara uścisnęła ją lekko, uśmiechając się życzliwie, po czym przelotnie pogłaskała bernardyna. - Do zobaczenia. I ciebie też zapraszamy, piesku, pod warunkiem, że nie będziesz dokuczał Farmazonowi. Zgoda?
    Pies zamerdał ogonem. Ciara uśmiechnęła się, uznając to za zgodę.
    - Do jutra – odparła Judy niemal szeptem, a gdy zerknęła na Iana, dostrzegła, że jej się przygląda. Ponownie się zarumieniła i spuściła wzrok, mając nadzieję, że mężczyzna nie słyszy, jak mocno biło jej teraz serce. Czemu on musi aż tak na mnie działać?, pomyślała z rozpaczą.
    Czarownica zerknęła na nią, potem na Iana i zaczęła się zastanawiać, czy on udaje, czy naprawdę nie dostrzega, jak bardzo jej się podoba. Z jednej strony może nie powinna się wtrącać, ale z drugiej, może należałoby poruszyć ten temat przy najbliższej okazji? Wszak nie od dziś wiedziała, że mężczyznom trzeba wszystko mówić wprost, inaczej mogą się nie domyślić.
    Wrócili do mieszkania Iana, gdzie czekał już na nich Farmazon. Na widok Ciary miauknął radośnie i rzucił się w jej stronę. Prychnął lekko, gdy wzięła go na ręce, najwyraźniej wyczuwając woń psa, ale poddał się jej pieszczotom. Dziewczyna przeszła do kuchni i wlała mu wody do miseczki.
    - To co się tam stało? W kwiaciarni?
    Ciara westchnęła, usiadła i po kolei opowiedziała o wydarzeniach dzisiejszego dnia.
    - Nie martw się, dostaniesz to, co zarobiłaś. Jutro się tam wybiorę i z nim... hm, porozmawiam.
    - Nie chcę jego pieniędzy – nachmurzyła się czarownica.
    - Zarobiłaś je uczciwie, a on powinien dostać nauczkę. - Zmarszczył brwi.
    - Już dostał. Kilka razy doniczką w głowę.
    - Co nie zmienia faktu, że nie oddał ci pieniędzy.
    - Chyba nie zamierzasz się z nim bić? - Spojrzała na niego z niepokojem. - Nie chcę, żebyś się bił. - Przyszło jej do głowy, że Shane już by pędził, żeby wybić zęby temu draniowi, ale nie była w stanie przewidzieć, co zrobi Ian.
    - Nie przejmuj się, tancereczko, załatwię to w odpowiedni sposób. Jesteś głodna? - Wstał i wyjął z lodówki kilka pęt kiełbaski. Podzielił i wrzucił na patelnię.
    - Nie, jeszcze nie, David poczęstował mnie obiadem – odparła, głaszcząc Farmazona, który wypił wodę i skoczył jej na kolana. Wzięła go na ręce, przeszła do kuchni i sięgnęła po jedną z kiełbasek, jeszcze nie usmażoną. Porwała ją na kawałki, położyła na talerzyk i podstawiła kotu. Mruknął z wdzięcznością i zjadł ze smakiem. Ciara przypomniała sobie Rossie, która też bardzo lubiła kiełbaski. Zresztą, który kot nie lubi? Pewnie przypadliby sobie do gustu.
    - Nie powinnaś mu ufać, to jakiś podejrzany typ. Wskakuje pod ciężarówkę, żebyś go uratowała, potem próbuje cię namówić do wstąpienia do tej dziwnej organizacji... Czytałem trochę o nich, szukają ufo, wilkołaków, wampirów i czarownic. Podobno badają wszystko, co wydaje się choć odrobinę dziwne. Mam tylko nadzieję, że nie złapali cię kamerą, kiedy ratowałaś tego szaleńca. W każdym razie, uważaj na niego. Nie powinnaś się z nim więcej widywać.
    Skinęła głową.
    - Pewnie masz rację, nie powinnam. To co zrobimy na kolację? - Zmieniła temat.
    - Jestem otwarty na propozycje. - Posłał jej szeroki uśmiech.
    Wieczór minął im spokojnie. Obejrzeli kilka filmów, zjedli spaghetti, które Ciara sporządziła według przepisu telewizyjnego, a potem rozmowa zeszła na inne tory.
    - Nadal wierzysz, że ten cały Shane przybędzie na białym rumaku, żeby zabrać cię do domu? - spytał Ian, ścieląc łóżka. Ciara westchnęła i pogłaskała Farmazona, który ułożył się wygodnie na jej kolanach i wyraźnie zapadł w drzemkę.
    - Powiedz, Ian, czy ty kiedykolwiek byłeś zakochany?
    Uniósł lekko brwi, zdziwiony jej pytaniem. Usiadł na łóżku, naprzeciwko fotela, na którym siedziała i skinął głową.
    - Pewnie się zdziwisz, ale byłem. Na szczęście już dawno mi przeszło.
    - Skrzywdziła cię? - spytała cicho czarownica.
    - Cóż... zdradziła mnie i wyjechała z moim przyjacielem z pracy. - Oparł się o ścianę i założył ręce na piersi, nie patrząc na Ciarę.
    - Zostawiła cię dla przyjaciela? I on z nią uciekł? To co to za przyjaciel?
    - Fałszywy – odparł mężczyzna. - Może to i lepiej, że odeszła zanim się pobraliśmy i mieliśmy dzieci.
    - Kochałeś ją – stwierdziła cicho Ciara. - A ona?
    W końcu podniósł wzrok, a w jego brązowych oczach dostrzegła cień smutku.
    - Na początku twierdziła, że chce ze mną być. Mieliśmy się zaręczyć. Chcesz usłyszeć tę historię? W porządku. - Wysunął nieco podbródek i przymrużył oczy. - Tego dnia zwolniłem się z pracy, bo zwykle to ona wcześniej wracała, chciałem jej zrobić niespodziankę. Po drodze wstąpiłem do jubilera po pierścionek, kupiłem bukiet kwiatów. Kiedy wszedłem do mieszkania, to mnie czekała niespodzianka. Veronica była tam z nim... w łóżku. Powiedziała, że mnie nie kocha, spakowała się i następnego dnia wyjechali. Wtedy, gdy ich nakryłem... złamałem mu nos. Nigdy nie umiał się dobrze bić. Zrozumiałem też, że miłość to tylko słowo.
    - Tak mi przykro. - Wstała ostrożnie, żeby nie obudzić ulubieńca, położyła go w fotelu, po czym usiadła obok Iana i ścisnęła go lekko za rękę. - Jeszcze znajdziesz swoją miłość. Zobaczysz.
    Spojrzał w jej szare oczy i wzruszył ramionami.
    - I po co mi to? Żebym cierpiał, tak jak ty, kiedy zrozumiesz, że ten cały Shane nie tylko nie ruszył ci z pomocą przez kontynenty, ale uznał już za zaginioną i wybrał sobie kogoś innego? Im dłużej masz nadzieję, tym większe będzie potem twoje rozczarowanie.
    Ciara pokręciła głową.
    - Nigdy nie przestanę wierzyć w miłość Shane'a. I wiem, że on czuje to samo. Przykro mi, że przez kobietę, która cię skrzywdziła, przestałeś wierzyć w miłość. Naprawdę mam nadzieję, że pewnego dnia to się zmieni.
    Ian patrzył na nią przez chwilę.
    - Tak jak teraz jest dobrze, nic nie musi się zmieniać. Dobranoc, tancereczko, kolorowych snów. - Pochylił się, pocałował ją w policzek i położył się na składanym łóżku.
    - Dobranoc i wzajemnie – odparła Ciara i wsunęła się pod kołdrę, jednak długo nie mogła zasnąć. Shane, najdroższy. Tak bardzo za tobą tęsknię...
 
    Tuż przed pójściem spać, do pokoju w którym nocował Shane, zapukała i weszła Melissa. Podeszła i przysiadła na brzegu łóżka, patrząc na niego z dziwnym smutkiem w oczach.
    - Wszystko w porządku? - zapytał.
    Nick uważał, że popełniają błąd, nie dzwoniąc po policję. Pięciu bandziorów, którzy przed chwilą grozili jego małej córeczce, miało pozostać na wolności? Jednak Melissa przekonała go, że to jedyny sposób, by pozostali bezpieczni. Wtrącenie ich do więzienia nic by nie dało, a policyjna ochrona ograniczyłaby się do jednego policjanta w nocy. Czyli tyle, co nic. Margaret początkowo zgadzała się z mężem, że i tak nie będą bezpieczni, ale w końcu poparła Mel, twierdząc, że nie powinni narażać rodziny, jeśli istnieje jakiś sposób, by ją ochronić. Zatem gangsterzy odjechali wolno, co prawda bez broni, zaś Nicolas postanowił zainwestować w zabezpieczenia i alarmy, by w razie czego uniknąć podobnych sytuacji.
    Melissa westchnęła. Czuła się winna, Shane widział to wyraźnie. To za nią przyjechali gangsterzy. Po wszystkim osobiście wyczyściła dywan z krwi, potem zapytała, czy mogą zostać jeszcze jedną noc. Na wszelki wypadek, gdyby jednak któryś z gangsterów postanowił wrócić po broń. Następnego dnia rano miała się upewnić, że rodzinie Nicka i Margaret nic nie grozi, dopiero wtedy mieli wyjechać.
    Tuż przed kolacją Matthew i Brian dopadli Shane'a i poprosili go o opowieści. Irlandczyk nie wiedział, co powiedziała im matka, ale żadne z nich nie wspomniało ani słowem o tym, co zdarzyło się po śniadaniu. Chłopcy cały czas gadali, tylko Sarah siedziała cicho, co zupełnie nie pasowało do tej rozgadanej dziewczynki, którą była do tej pory. Kiedy weszła Mel, podbiegła i przytuliła się do niej mocno. Dziewczyna szepnęła jej coś na ucho i usiadła, tuląc do siebie.
    Wiedział, że przystawienie pistoletu do głowy dziewczynki musiało być dla niej i dla jej rodziny strasznym doświadczeniem. Poczuł się jeszcze bardziej winny. Gdyby nie został ranny, nigdy by się tutaj nie znaleźli. Miał tylko odnaleźć Ciarę, a ciągle wpadał w tarapaty i jeszcze wciągał w to innych. Na wyjącą banshee, nie ruszyłem ani trochę do przodu!
    Westchnął i zerknął na siedzącą przy nim Melissę.
    - Nie jestem pewna, czy powinniśmy dalej podróżować razem – odezwała się. - Przeze mnie zostałeś ranny i zamiast szukać ukochanej i przyjaciółki, spędziłeś czas w łóżku. Przepraszam. Zrozumiem, jeśli zechcesz, byśmy się rozdzielili.
    - Co ty wygadujesz? - Shane pokręcił głową. - Sam podjąłem decyzję, by ci pomóc, pamiętasz? - przypomniał jej. - A teraz Delgado nie żyje. Nic ci już nie grozi.
    - Tak. Nie żyje. - Zerknęła na niego. - I nie czuję się winna, że go zabiłam. Czy to znaczy, że jestem złą osobą...?
    - Myślę, że po tym, co cię spotkało z jego strony, to co czujesz, jest naturalne – stwierdził Shane po namyśle. Przesunął się, robiąc jej miejsce obok siebie. Usiadła wygodniej i oparła się o nagłówek łóżka.
    - Kiedy go poznałam, myślałam, że jest inny. Szef gangsterów, zaimponował mi. Byłam taka głupia. Oczarował mnie. Kiedy się zorientowałam, jaki z niego człowiek, było już za późno.
    - Czemu więc nie odeszłaś? - Spojrzał na nią. Melissa przygładziła sterczące kosmyki i pokręciła głową.
    - Myślisz, że nie próbowałam? Raz prawie udało mi się uciec. Schwytał mnie na granicy San Diego. Byłam pewna, że mnie zabije. Nie wiem, jak udało mi się przeżyć. Pewnie uznał, że zabijając mnie, wyświadczy mi tylko przysługę. Pilnował, żebym nie miała dostępu do żadnej broni. Kiedyś próbowałam bronić się przed nim widelcem, potem przez dwa tygodnie musiałam jeść bez sztućców. - Westchnęła.
    - I nikt nigdy nie stanął w twojej obronie? - Shane patrzył na nią ze współczuciem i niedowierzaniem. Nie mieściło mu się w głowie, że nie znalazł się absolutnie nikt, kto obroniłby bitą kobietę przed jej oprawcą.
    - A kto miał mnie bronić? - Spojrzała na niego dużymi fiołkowymi oczami. - Wszyscy się go bali. Jeśli ktoś mu się sprzeciwił, zabijał go. Tak po prostu. I nieważne, czy był to facet z innego gangu, jego człowiek, czy kelner, który oznajmił mu, że właśnie skończył się kawior. - Skrzywiła się. - Zapewniam cię, że nikt nie będzie po nim płakał.
    Skinął głową i objął ją ramieniem.
    - A ten Owen? Naprawdę mu ufasz?
    - Nie ufam, tylko go znam – poprawiła Melissa. - Przede wszystkim rozumiem tok jego myślenia. Gdyby mu się opłaciło, przyszedłby i nas zabił. Ale mu się nie opłaci. Dla pewności jeszcze jutro rano do niego zadzwonię. Jeśli gang zaakceptuje taki stan rzeczy, jak przedstawiłam, wszystko będzie w porządku.
    - A jeśli nie uwierzą?
    Pokręciła głową.
    - Wiesz, gdy mają do wyboru: faceta, który zupełnie bezinteresownie staje w obronie dziewczyny szefa gangu, świetnie walczy i wydaje się być nieustraszony, a płatnego, wyszkolonego zabójcę, który toczy grę, w wyniku której ma zginąć szef gangu, to oczywiste, że uwierzą w to drugie. Taki właśnie jest ten świat, bohaterze.
    Skinął głową i spojrzał w okno, na zachodzące powoli słońce. Czy Ciara również wpatrywała się w słońce, w tym samym czasie co on? Czy była razem z Siobhan? Może tak. Poczuł, jak siedząca obok dziewczyna opiera głowę na jego ramieniu.
    - Wiesz, boję się, że stałam się taka jak oni. Nie mam już oporów przed zabijaniem, zbyt dużo śmierci widziałam przez ostatnie dwa lata. A jeśli staję się zła? - Zerknęła na niego, bojąc się, że nie zaprzeczy.
    Shane pokręcił głową.
    - Nie jesteś zła. I nie będziesz. Masz w sobie mnóstwo dobra. Gdyby nie ty, pewnie niejeden raz już bym zginął. Narażałaś własne życie. Myślę, że jesteś wspaniałą kobietą, która wiele w życiu przeszła, ale najgorsze już za tobą – zapewnił. - Gdybym miał siostrę, to powinna być taka jak ty. Dzielna, uparta, wytrwała i dobra.
    - Siostrę? - Uniosła głowę i zamrugała. - To... miłe. Dzięki. Nie masz rodzeństwa?
    - Nie. - Pokręcił głową. - No, chyba żeby liczyć Siobhan. - Uśmiechnął się. - To moja sąsiadka, ale praktycznie pełni rolę młodszej siostry, z którą można się pokłócić, podroczyć i podokuczać. I całkiem nieźle się bije. A ty? Wspominałaś kiedyś, że masz brata?
    - Tak. - Melissa uśmiechnęła się na samo wspomnienie. - Jest mądry, zaradny i przystojny. W przeciwieństwie do mnie jest wysoki, ma włosy podobne do moich, oczy brązowe jak miał tata. Ja swoje odziedziczyłam po mamie. - Nagle uśmiechnęła się szeroko. - A teraz będę mogła znów go zobaczyć. Już nic mu nie grozi z ich strony. O ile on będzie chciał mnie jeszcze widzieć. - Westchnęła. - Zniknęłam bez śladu, wiem, że mnie szukał, ale w końcu dał spokój... Nie mogłam nawet zadzwonić, nikt nie mógł się o nim dowiedzieć...
    - To twój brat, na pewno się ucieszy – zapewnił ją Shane. - Jak ma na imię?
    - Ian.
 
 

4 komentarze:

  1. Jurek Blogpasterz15 kwietnia 2019 05:24

    Dalej, dalej, dalej! Czekam na ciąg dalszy, bo ten rozdział super ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Uhuhu, jest nadzieja, że w końcu znajdą chociaż jedną czarownicę :D I Ian będzie musiał uwierzyć w miłość :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Abra-Cadabra5 maja 2019 22:07

    Świetny rozdział. Czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń