Drodzy Czytelnicy!

Rozdziały "Szczypty magii" publikujemy na blogu dla Was i chcemy poznać
Wasze opinie. Kolejny rozdział wstawimy, gdy poprzedni skomentują
co najmniej 4 osoby.
Przypominamy, że Wasze opinie są dla nas ważne, dzięki nim wiemy, że czytacie,
często również motywują nas do dalszego pisania. Pozdrawiamy serdecznie.

Słowik

Zapraszamy także na Słowika [klik], gdzie powstał oddzielny folder
"Szczypta magii", tam znajdziecie galerię postaci oraz słowniczek pojęć
(nie musicie mieć konta na chomiku, żeby przeglądać). Chomik jest tylko
dla czytelników. Jeśli ktoś jeszcze nie ma hasła (lub zapomniał), a chciałby
mieć, piszcie, podamy:) Zapraszamy też do komentowania postaci (tutaj lub
na chomiku), po pojawieniu się nowej postaci w rozdziale, pojawia się
również na Słowiku w folderze Galeria postaci:)

20.06.2019

Rozdział XXVI. Bohater

    Nie od razu otworzył oczy, nie był pewien, czy pokazanie, że odzyskał przytomność, byłoby dobrym posunięciem. Dlatego najpierw słuchał. Wyczulony na najmniejszy nawet dźwięk czekał, analizując otoczenie.
    Kap, kap, kap. Krople wody z monotonią uderzały o chodnik kilka metrów od niego. Właśnie to kazało mu myśleć, że znajduje się pod ziemią. Woda kapiąca z rynny na poziomie około dwóch metrów nad nim. Gdzieś tam musiał znajdować się otwór wentylacyjny. Następnie wychwycił skrobanie. Szczur albo myszy. Raczej szczury. A więc prawdopodobnie jest w Tenderloin. Cóż za brak wyobraźni. Wydaje im się, że nie zna tego miejsca? Błąd. Kisten Savage spędził w tej dzielnicy więcej czasu niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. W San Francisco żadne inne miejsce nie ukrywało tylu przestępców. W tym czarownic.
    Nie usłyszał niczego, co mogłoby świadczyć o obecności kogokolwiek. Był sam, w ciasnej piwnicy rozciągniętej pod jednym z opuszczonych budynków. Otworzył oczy, oczywiście było ciemno, ale jego wzrok szybko przyzwyczajał się do mroku. Otwór wentylacyjny dawał mu wystarczająco światła, by mógł przyjrzeć się pomieszczeniu. Leżał na podłodze, nikt nawet nie pofatygował się, by go związać. Pewnie uznali, że długo nie pożyje. Usiadł i skrzywił się z bólu. O tak, z pewnością, źle by się skończyło, gdyby krwawienie nie ustało. Nie. To zasługa rudowłosej czarownicy. Siobhan. Uratowała mu życie, nie mógł jednak zrozumieć dlaczego. Groził jej nożem, a ona mimo to rzuciła się, by mu pomóc.
    Kobiety są skomplikowane, zarówno te przeciętne, jak i te władające magią. Dotknął rany po kuli; już prawie się zagoiła. Uśmiechnął się połowicznie.
    Sprytna i utalentowana czarownica.
    Wstał, starając się nie nadwyrężać obolałych mięśni. Nie obchodzono się z nim delikatnie, przeciwnie. Rzucali nim jak workiem treningowym. Bardzo tego nie lubił.
    Przesunął dłonią po łydce, szukając noża, zwykle ukrytego za cholewą buta. Uśmiech na ustach Kistena stał się jeszcze szerszy, gdy jego palce napotkały zimny metal. Banda partaczy, nie zadali sobie nawet trudu, by go obszukać. Już byli martwi.
    Rozejrzał się, szukając czegoś, co pomoże mu wyważyć drzwi. Odruchowo zerknął w małe zakratowane okienko, sprawdzając, jak wysoko jest księżyc. Która mogła być godzina? Ile miał czasu? Zacisnął zęby. Niewiele. Stanowczo za mało.
    Podszedł do starego, na wpół rozwalonego regału, zrzucił z niego kilka zakurzonych przedmiotów. Nic szczególnego, same rupiecie. Potrząsnął meblem, sprawdzając jego wytrzymałość. Bywało lepiej, ale może się udać. Chwycił regał, zerknął w okno i z całych sił uderzył prowizorycznym taranem w drzwi. Rozleciały się z głośnym trzaskiem, jednocześnie niszcząc pozostałości mebla. Trochę za głośno, ale skutecznie. Rzucił kawałki drewna, jakie pozostały mu w dłoniach i otrzepał się z gracją, jakby wcale nie był zalany krwią. Trzeba zachować chociaż pozory przyzwoitości.
    Teraz drzwi. Potem policzy się z tymi porywaczami od siedmiu boleści, tej nocy miał już niewiele czasu. Tym bardziej, że musi oddalić się od tego miejsca i znaleźć jakąś cichą kryjówkę...

    Musiał przyznać, że spodziewał się czegoś innego. Kiedy tłumaczył Seamusa przed Dervil, sądził, że chłopiec tylko narobił bałaganu. Jego nadgorliwość działała Rory'emu na nerwy, a jednak tym razem zrobili prawdziwe postępy. Teraz siedzieli w pokoju Rory'ego i czytali notatki ukradzione przez Seamusa.
    Dervil wiedziała więcej, niż chciała przyznać. Każda z trzech kartek odpowiadała jednej z zaginionych osób. Ciara została umieszczona w mieście zwanym Los Angeles, korzystała z czarów i przebywała w określonym terenie przez dłuższy czas. Dalej Przewodniczka spisała informacje o mieście, dzięki czemu mogła zorientować się, jak duże niebezpieczeństwo grozi czarownicy. To, co zaskoczyło i jednocześnie przeraziło Rory'ego, to fakt, że Siobhan trafiła gdzie indziej. Kobiety zostały rozdzielone i tym samym skazane na większe zagrożenie. O rudowłosej napisano również, że w jej pobliżu znajduje się inne, silne źródło mocy. Dervil dotąd nie udało się przypisać tej magii do konkretnej osoby lub miejsca, nie miała też pewności, co może oznaczać taka sytuacja dla Siobhan. Poza tym miasto, do którego trafiła, San Francisco, stanowiło częste miejsce zjazdów łowców. Odnotowano liczne zabójstwa na tle magii, co oznaczało, że grasuje tam silna grupa ludzi polujących na czarownice.
    - Nie wygląda to dobrze, co? - Seamus zajrzał Rory'emu przez ramię.
    Mężczyzna zerknął na niego, przepisując najważniejsze informacje. Zanotował już wszystko o Ciarze i kończył opisywać San Francisco.
    - Bo nie jest dobrze, młody. Są rozdzielone i zdane tylko na siebie. Pośród obcych i łowców.
    Seamus usiadł, biorąc do ręki jedną z kartek. Przeczytał zapisane na niej informacje, ale nie rozumiejąc zbyt wiele, znów skupił się na Rorym.
    - Ale Shane je znajdzie, prawda?
    Gdyby tylko znał odpowiedź na to pytanie. Chciał potwierdzić, jednak prawdopodobieństwo, że Shane znajdzie obie było prawie równe zeru. Sięgnął po ostatnie z zapisków i przyjrzał się poczynaniom O'Connella.
    - Shane spróbuje, jednak nie ma pojęcia o Siobhan. Udało mu się dotrzeć do Los Angeles, mało prawdopodobne, że przypadkiem trafi do San Francisco. Jeśli Ciara nie znajdzie Siobhan, nie połączą się.
    Wrócił do zapisywania, podczas gdy Seamus postanowił zająć się czymś ciekawszym. Podniósł się i rozejrzał po pokoju, jego wzrok spoczął na wyrwanej karcie z książki. Zaciekawiony podszedł bliżej, przypominając sobie, jak bardzo Rory dbał o literaturę.
    - Działanie Srebrnego Pyłu?
    - Tak, zostaw to, młody.
    Chłopiec prychnął i wcisnął dłonie do kieszeni.
    Jasne, teraz to zostaw. A informacje, które zdobyłem, to już były przydatne!
    Kręcił się jeszcze jakiś czas, doprowadzając Rory'ego do szału. W końcu dał za wygraną i poszedł nad staw. Chociaż tam czuł bliskość Siobhan.

    To szaleństwo, pomyślała Siobhan, kiedy Samuel spętał jej nadgarstki. Stała w środku nakreślonego na ziemi pentagramu, jej ręce zostały przywiązane do drewnianych kolumn podtrzymujących sufit. Sam nie żartował mówiąc o rytuale. Nie wspomniał tylko, że ona ma być ofiarą. Posłała mu wściekłe spojrzenie. Wiedziała już, że wszystko, co wcześniej spotkało ją z jego strony, było grą. Przez cały czas kłamał, próbując zaskarbić sobie jej zaufanie. Głupia, uwierzyła mu we wszystko.
    - No dobrze, chcesz zrobić ze mnie ofiarę, ale dlaczego? Co to da?
    Pochylił się, związując razem jej kostki. Miała ogromną ochotę go kopnąć, ale co by dzięki temu zyskała? W niczym jej nie pomoże, co najwyżej jego trochę zaboli.
    To chyba wystarczający powód...
    - To proste. Jesteś czarownicą. Prawdziwą, nie udajesz, że posiadasz moc, jak Katerina. Ja niestety nie otrzymałem takiego daru jak twój, więc podzielisz się ze mną.
    Podzielić się magią? Nigdy wcześniej nie słyszała takiej bzdury. Moc była częścią czarownicy, nie można jej dać ani odebrać. Z nią się rodziło i umierało.
    - Chcesz mnie zabić – odgadła.
    Mówiła do niego. To była jej jedyna szansa, zagadać go, spowolnić, kupić sobie trochę czasu, by odzyskać przynajmniej część energii. Nie mogła liczyć na pomoc, a lepszego pomysłu nie miała.
    - Obawiam się, że na tym polega ten rytuał. Inaczej nie oddasz mi swojej magii.
    Pokręciła głową, gorączkowo szukając drogi wyjścia z tej przeklętej sytuacji. Pomieszczenie znajdowało się pod ziemią, gdyby zaczęła krzyczeć, najprawdopodobniej i tak nikt by jej nie usłyszał. W sali znalazłoby się kilka przedmiotów, których mogłaby użyć do obrony, jednak związana i tak nie miała do nich dostępu. W dodatku liny boleśnie obcierały jej skórę.
    - To tak nie działa. Jeśli nie masz mocy, to nigdy jej nie zyskasz.
    Prychnął i odsunął się, zapalając czarne świece. Rozstawił je w równej odległości tak, by dotykały narysowanego kredą kręgu. Kolejny objaw jego niekompetencji. Kreda była dobra przy zaklęciach ochronnych, do odesłania ducha lub ukrycia się. Jeśli chciał odprawiać potężne rytuały, powinien użyć soli. Była silniejsza.
    A te czarne świece? Na wyjącą banshee, co to, jakaś sekta?!
    - Nie trudź się, moja słodka. Wiem, że nie powiesz mi niczego, co mogłoby mieć dla mnie znaczenie. Chcesz przeżyć i zachować swoją moc, to oczywiste. Niestety również niemożliwe. Od lat szukam prawdziwej czarownicy, która przywróci mi moje dziedzictwo.
    Usiadł na krzesełku i przyjrzał się jej ślicznej twarzyczce. Od początku wpadła mu w oko, nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, gdy okazała się wiedźmą. Zabił już wiele kobiet, jednak one nie posiadały prawdziwej mocy. Dlatego też zaczął wybierać staranniej. Wreszcie trafił na nią. Żałował, że musi ją zabić już teraz, miał ochotę trochę się z nią zabawić. Nieczęsto widywał tak ładne dziewczęta, a z pewnością nie tak naturalne.
    - Polubiłem cię, Siobhan, dlatego proszę, nie utrudniaj. Nie chciałbym robić ci większej krzywdy niż to konieczne. Rytuał musi się dopełnić. Muszę odzyskać moc, którą wieki temu odebrano mojej rodzinie. Nie wszystkim udało się ukryć tak jak twoim przodkom, Siobhan.
    Nie wiedziała, co myśleć. Był szalony, to na pewno. Jego mózg stworzył historię, w którą on uparcie wierzył. Bardzo prawdopodobną historię, to oznaczało, że jakimś sposobem dostał się do źródeł dawnych opowieści o czarownicach. Owszem, jej przodkowie ukryli się przed prześladowaniami, owszem, dawniej istnieli mężczyźni posiadający moc, jednak oddali ją, chroniąc swój nowy dom, a ostatni członek tego rodu zginął setki lat temu.
    Zamknęła oczy. To była wielka strata dla czarownic, wraz ze śmiercią ostatniego maga rozwiała się cienka mgiełka bezpieczeństwa. Kobiety, z wyjątkiem Przewodniczki, nigdy nie dorównywały mocą swoim mężczyznom.
    Mimo wszelkich zgodności, wiedziała, że Sam nie może być potomkiem jednego z rodów czarownic. Wiedziała też, że to co mówi, jest jego urojeniem, a to dlatego, że nie istniał sposób na odebranie mocy. Gdyby jego przodkowie faktycznie ją posiadali, magia płynęłaby również w jego żyłach. Nie płynęła, tego Siobhan była pewna.
    - Sam, posłuchaj mnie. Nie odebrano ci mocy. Ty jej po prostu nie masz.
    Spojrzał na nią z rozdrażnieniem. Nie ma! Też coś! Nie ma, ponieważ te przeklęte czarownice mu ją odebrały! A przecież zasługiwał na to, by władać magią. Zasługiwał na to jak nikt inny. I sam pokonał łowcę! Kto jak nie on miał otrzymać moc?!
    - Dość już rozmów, Siobhan. Chcę odzyskać, co moje. Już. - Podniósł się płynnym ruchem, choć zdecydowanie brakowało mu gracji Kistena, zauważyła czarownica. Skrzywiła się, kiedy Sam podszedł do niej, a ich twarze znalazły się niepokojąco blisko siebie.
    Odwróciła głowę, ale przytrzymał ją za podbródek, nakazując na siebie patrzeć.
    - Siobhan, Siobhan... Nie myśl o mnie źle. Robię, co muszę. Naprawdę bardzo cię polubiłem.
    Tere fere...
    - Nie myśl o mnie źle. - Przedrzeźniała go i zrobiła najgłupszą rzecz jaka przyszła jej do głowy. Splunęła mu w twarz. Podkurczyła nogi i z całej siły kopnęła go w pierś, korzystając z tego, że zgiął się lekko, próbując wytrzeć twarz. Upadł na krzesło, a o tym, że je połamał, świadczył głośny trzask.

    Księżyc oświetlał kilka schodków, jakie pozostały Kistenowi do pokonania. Właśnie wtedy usłyszał trzask łamanego drewna i kobiecy krzyk. Miał naprawdę niewiele czasu, to nie była odpowiednia pora na zemstę i wyrównanie rachunków. Zrobił jeszcze jeden krok i zawahał się.
    Gdyby tylko mógł zatrzymać czas... Zacisnął pięści i zbiegł na dół, wiedząc, że pakuje się w nieliche kłopoty.
    Długi należy spłacać. Wszystkie. Nawet te, które są przeciwieństwem wszystkiego, co robił przez ostatnie lata.
    Podbiegł do drzwi, kopniakiem wytrącając je z zawiasów. Uśmiechnął się na widok związanej czarownicy i Murdocha ocierającego twarz z krwi.
    - Wybaczcie spóźnienie, ale moje zaproszenie chyba gdzieś się zapodziało.

    Detektyw Perry po raz kolejny zadzwonił do drzwi apartamentu Savage'a i zaklął ze złości, nie doczekując się odpowiedzi. Kto normalny wychodzi o tej godzinie?
    Każdy, kto ma życie towarzyskie, Perry, odpowiedział sam sobie, wracając do samochodu.
    Co teraz? Mógł poczekać, aż Savage wróci, ale do tej pory Siobhan z pewnością byłaby już martwa. Może właśnie ją morduje? Tylko gdzie ma ich szukać? W jakim miejscu mógłby się ukryć młody dziedzic, który zszedł na złą drogę?
    Cóż, wszędzie. Savage nie działał schematycznie, jego posunięcia zawsze były przemyślane i mylące. Jakby wiedział, w jaki sposób będą go szukać i był kilka kroków do przodu. Irytujące.
    Wyjął notes, jeszcze raz sprawdzając sporządzone notatki. Savage'em zajmie się później, najpierw powinien sprawdzić jeszcze jeden trop, a mianowicie mieszkanie Samuela Murdocha. Włączył silnik i ruszył, starając się nie przekroczyć dozwolonej prędkości. Chciał jak najszybciej znaleźć się na miejscu, ale praca w policji ciągnęła za sobą pewne zobowiązania. Musiał dawać przykład, prawda?
    Kiedy zatrzymał się przed budynkiem, w którym mieściło się mieszkanie Murdocha, dochodziła pierwsza w nocy. Powinien leżeć w łóżku, a nie włóczyć się po mieście, szukając igły w stogu siana. Dolne drzwi były otwarte, więc wszedł i pokonał schody kilkoma susami. Naprawdę chciał skończyć tę sprawę, nim będzie za późno. Zapukał, licząc na to, że przyjaciel zaginionej jeszcze nie śpi. W przeciwnym razie będzie dzwonił tak długo, aż się obudzi.
    Ku jego irytacji obudził sąsiadów, ale drzwi mieszkania Murdocha wciąż były zamknięte. W pewnej chwili usłyszał ciche skrzypienie. Obejrzał się i napotkał wzrok starszej kobiety wyglądającej przez szparę uchylonych drzwi.
    Mogło być gorzej, pomyślał. Zdobył się na firmowy uśmiech.
    - Przepraszam, jeśli panią obudziłem. Detektyw Marcus Perry z policji. Zna pani mężczyznę zamieszkującego mieszkanie pod numerem czwartym?
    Dopiero, kiedy pokazał odznakę, kobieta otworzyła drzwi szerzej. Zmierzyła detektywa niechętnym spojrzeniem.
    - To zależy, co chce pan wiedzieć, detektywie.
    - Przyjaźnił się z pewną młodą kobietą... długie rude włosy, średniego wzrostu...
    - Ach, tak. Tej czupryny bym nie zapomniała. Była tu wczoraj wieczorem. Chyba się pokłócili, bo pozwolił jej wyjść na deszcz. Ale ja tam się jej nie dziwię, ten chłopak ma trochę nie po kolei w głowie. Byłam kiedyś w jego mieszkaniu, kwiaty podlewałam. I wie pan co, detektywie? Tam wszystko wiąże się z magią i tymi, tfu!, szatańskimi pomiotami! Ma całą kolekcję pogańskich figurek!
    - Rozumiem. - Zanotował, co uznał za stosowne. - Zadawał się z jakimiś podejrzanymi ludźmi?
    Kobieta prychnęła.
    - Panie, tutaj przychodzą tylko podejrzane typy. Niedaleko jest taki sklep, istny piekielny interes! Nic tylko te ich diabelskie czary!
    - W porządku. Jeszcze jedno pytanie. Nie wie pani, gdzie mógłby pójść pan Murdoch o tak później porze?
    Kobieta wzruszyła ramionami i spojrzała z pogardą na zamknięte drzwi.
    - Jak to młodzi, pewnie odprawiają jakieś szatańskie rytuały.
    Detektyw westchnął, chowając notes. Nie wydobędzie z tej kobiety już żadnej sensownej informacji. Podziękował za rozmowę i skierował się do samochodu. Dokąd teraz? Chyba czas powiadomić patrole. I zacząć myśleć jak morderca.
    Morderca z obsesją na punkcie czarów. Może to jednak nie Savage stał za porwaniem. Tym razem. Tylko tym.

    Siobhan i Sam jednocześnie odwrócili się ku stojącemu w drzwiach łowcy. Czarownica odetchnęła z ulgą, widząc go na nogach i w dobrej formie. Nie była pewna, czy udało jej się dokończyć zaklęcie, nim straciła przytomność, jednak Kisten wydawał się doskonale sobie radzić. Umierający człowiek nie wyważyłby drzwi, prawda?
    - Jeszcze zipiesz, łowco? - Sam zerknął na Siobhan i uznając ją za zerowe zagrożenie odwrócił się twarzą do Kistena. Nie podobało mu się to, co zobaczył. Liczył, że łowca szybko się wykrwawi, nie przyszło mu do głowy, że będzie biegał po korytarzach i przeszkodzi mu w rytuale. A już na pewno nie spodziewał się, że przybędzie uzbrojony.
    Kisten uśmiechnął się przeciągle i ruszył ku przeciwnikowi leniwym krokiem. W dłoni podrzucał sztylet, ważąc jego ciężar i rozważając, jak mocno rzucić, by trafić w serce.
    - Przykro mi, że cię rozczarowałem, nie sądziłeś chyba jednak, że tak po prostu pozbędziesz się mnie strzałem w plecy?
    Krążyli wokół siebie jak dwa sępy, próbujące wychwycić słabą stronę ofiary.
    Nie, Sam może sobie być sępem, ale Kisten jest tygrysem... To on tutaj poluje, pomyślała Siobhan.
    - Żyjesz, rudzielcu?
    Prawie podskoczyła, słysząc pytanie z ust łowcy. Zerknęła na niego i ich spojrzenia na chwilę się spotkały. Nieznacznie skinęła głową. Ten gest mu wystarczył, obrócił się błyskawicznie i rzucił nożem, nie celując. Nie musiał, zawsze trafiał.
    Siobhan zamknęła oczy, nie chcąc widzieć tego, co miało nastąpić. Zacisnęła zęby i prawie podskoczyła, słysząc jęk i odgłos, jaki towarzyszy zderzeniu ciała z podłogą. Uchyliła powiekę i odsunęła się gwałtownie, kiedy Kisten dopadł do niej jednym susem. Próbowała dostrzec Samuela, jednak ciało łowcy przesłaniało jej widok.
    Co mu zrobił?
    - Kisten, czy on...
    Drgnęła, czując dotyk męskiej dłoni na jej łydce. Zerknęła w dół. Kisten kucał, rozcinając pętające ją więzy. Robił to powoli, ale bardzo sprawnie, ani razu nie dotknął ostrzem jej skóry. Uśmiechnęła się.
    Wiedziałam, że nie jesteś taki zły.
    - Nie zabiłem go, choć jestem pewien, że powinienem.
    Podniósł się i sięgnął do sznurów oplatających nadgarstki Siobhan. Rozciął je delikatnie i schował nóż, zerkając na nieprzytomnego Samuela. Nie znosił takich komplikacji. Powinien być już daleko stąd, a czarownica powinna być martwa. Więc po jakie licho ją uwolnił? Czy to, że użyła czaru, by mu pomóc, stanowiło wystarczający powód? Nie wyciągnie z niej potrzebnych informacji, był co do tego pewien. W takim razie stała się zbędna. Oszalał?
    Siobhan rozmasowała obolałe nadgarstki, posyłając łowcy ciepły uśmiech. Nie pomyliła się co do niego i miała ochotę skakać z radości. Zamiast tego wspięła się na palce i musnęła ustami policzek mężczyzny.
    - Dziękuję. Wiedziałam, że mnie nie zostawisz.
    Na ułamek sekundy ich spojrzenia się spotkały. Nie spodziewała się zobaczyć w jego oczach tak wielkiego zdumienia, co jeszcze bardziej poprawiło jej humor. Nie sądziła, że tak prosty gest może wprawić go w szok. Otworzył usta i była pewna, że odpowie jej ciętą ripostą, jednak nie usłyszała ani słowa. Zamiast tego pchnął ją gwałtownie, przez co wylądowała na podłodze, nie zdążywszy nawet pisnąć.

    Katerina przemierzała pokój w tę i z powrotem, co chwilę zerkając na wyświetlacz telefonu. Ciągle zero wiadomości od detektywa, a po Siobhan nie został nawet ślad. I co ona mogła zrobić? Wyjść na ulicę i jej szukać? Przecież nie znajdzie jej w parku ani na plaży, ktoś ją porwał, więc miał też kryjówkę. Ale siedzieć bezczynnie? Znużona opadła na kanapę i wzięła na kolana kotkę Siobhan. Kirara miauknęła smutno, jakby zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji. Mogły tylko martwić się i czekać. Wiccanka, mała kotka i martwa dziewczyna w różu.

    Mogła spodziewać się wszystkiego, ale nie tego, że ktoś nagle zacznie do nich strzelać. Zapomniała, że Samuel nie pojawił się w sklepie sam, więc i tutaj musiał mieć kogoś do pomocy. To przeoczenie powinno kosztować ją życie i tak właśnie by było, gdyby nie czujność Kistena. Leżała na ziemi wciąż zbyt oszołomiona, by cokolwiek zdziałać, podczas gdy łowca radził sobie doskonale. Dostrzegła błysk stali na jego nadgarstku. Coś, co przypominało bransoletę nagle zaczęło się rozszerzać, tworząc żelazną rękawicę. Po zewnętrznej stronie wyrosła metalowa wstęga, rozkładając się i tworząc tarczę. Gdyby nie zobaczyła tego na własne oczy, nigdy by nie uwierzyła. Kisten bez trudu odbijał kule, za pomocą niezwykłego oręża. Niewiarygodne, że człowiek mógł być tak zwinny. Jak to możliwe, że łowca wszedł w posiadanie magicznych artefaktów, które właśnie ocaliły im życie? Wpatrywała się w niego zafascynowana, nie myśląc o grożącym jej niebezpieczeństwie. Podziwiała go, jednak w jej umyśle kołatała się jedna myśl: ich jest więcej. Podniosła się i spojrzała wprost w wycelowaną w nią lufę pistoletu.
    O nie, tak nie traktuje się damy.
    Nie miała czasu do namysłu, nie mogła zerknąć na Kistena i oczekiwać, że powie jej, co robić. Musiała działać sama. Natychmiast. Przetrwała zbyt wiele, by dać się zabić w takim momencie.
    Skupiła się na wycelowanej w nią broni i bezgłośnie wykonała ku niej drobny gest. Magia jest skomplikowaną sztuką. Najpierw trzeba ją zogniskować. Zebrać w jednym miejscu, najlepiej poza ciałem. Następnie potrzeba dużej uwagi, by przygotować ją do użycia, dozować taką ilość, by efekt nie okazał się zbyt słaby, lub co gorsza – zbyt silny. Tym razem Siobhan trochę przesadziła. Chciała rozgrzać broń na tyle, by mężczyzna ją upuścił. W żadnym wypadku nie chciała, by ta broń stanęła w płomieniach...
    - Padnij!
    Pisnęła, kiedy Kisten już drugi raz tej nocy powalił ją na podłogę.
    - To było głupie – szepnął jej do ucha w chwili, gdy broń wystrzeliła.
    - Mój błąd – sapnęła, podnosząc głowę.
    Dwóch mężczyzn leżało nieprzytomnych, trzech otrząsało się z szoku i ładowało pistolety, natomiast Samuel zaczął się budzić. Bardzo niedobrze, gdyby ktoś zapytał Siobhan o zdanie. Jej wzrok padł na naderwany strop nad głowami porywaczy. Gdyby tylko miała w sobie dość mocy, by rzucić czar... Zacisnęła palce na dłoni Kistena, drgnęła, kiedy po jej ciele przepłynął delikatny dreszcz.
    - Hej, Kist, mam pomysł, tylko nie puszczaj mojej ręki, dobrze?
    Nie powinna używać żywego człowieka jako źródła mocy, jednak to, co wyczuła w Kistenie, było czymś więcej niż zwykłą energią. Nie miała już wątpliwości, że to on był źródłem mocy, które wyczuła przy ich pierwszym spotkaniu. Nie zastanawiała się, dlaczego ten mężczyzna nosi w sobie magię, skoro dano ją tylko kobietom, nie zastanawiała się, czy o niej wie i czemu z niej nie korzysta. Nie myślała, co jest jej źródłem. Zamknęła oczy, pozwalając, by jej własna magia spełzła po dłoni, łącząc się z niewidocznym cieniem, gnieżdżącym się wewnątrz łowcy. Najpierw nastąpiło delikatne muśnięcie, potem poczuła coś, jakby chwyt, by chwilę później dwa źródła magii gwałtownie się połączyły. Przez chwilę miała wrażenie, jakby ich umysły zlały się w jedność. Gwałtownie otworzyła oczy, napotykając jego spojrzenie. Zobaczyła w nim szok, gniew i coś jeszcze, co nie do końca potrafiła zdefiniować. Lęk?
    - Zaufaj mi – szepnęła i pozwoliła, by ich wspólna magia wypłynęła ku zniszczonemu stropowi. Fala mocy uderzyła w drewno z trzaskiem poprzedzającym wybuch płomieni. - Teraz, wynośmy się!
    Nie musiała mu tego powtarzać dwa razy. Zerwał się na nogi i odruchowo pociągnął ją ze sobą. Uniósł brwi, widząc zawalający się sufit.
    - Brawo, czarownico, zagrodziłaś nam jedyną drogę ucieczki...
    Parsknęła i posłała mu gniewnie spojrzenie. Otrzepała ubranie z popiołu, rozglądając się po zrujnowanym pomieszczeniu. Znalazła tylko kilka namalowanych sprayem znaków, jakich używali praktykujący czarną magię. Wszystko stworzyła ręka Samuela. Jej Samuela, którego uważała za przyjaciela, a który ją oszukał. Omal nie zginęła z jego ręki.
    - Przepraszam. - Przegryzła wargę, zwracając się do gruzów, za jakimi pozostał jej dawny przyjaciel.
    Przyjaciel i dotychczasowe życie, zrozumiała. Po tym co się stało, nie może zostać w San Francisco. Musiała zniknąć jak najszybciej i gdzie indziej zarobić na bilet do domu. Sam nie zostawiłby jej w spokoju. Zerknęła na Kistena i zdała sobie sprawę, że wciąż ściska jego dłoń. Zarumieniła się, puściła go, ale w tej samej chwili przyszedł jej do głowy pomysł. Ciaśniej splotła palce z jego palcami.
    - Wiem, jak nas stąd wydostać. Problem polega na tym, że będziesz musiał jeszcze raz mi zaufać.
    - Nie zaufałem ci ani razu, wiedźmo. Mogę odzyskać rękę?
    Potrafisz być irytujący...
    - Jeśli chcesz tu zostać, to możesz. - Uniosła brwi i odepchnęła od siebie złość. Jak na siebie Kisten zachowywał się całkiem poprawnie. Powinna okazać mu więcej cierpliwości. - Nie zrobię niczego, co mogłoby ci zagrozić, moje czary są niegroźne, naprawdę.
    Tak, a dowodem tego jest zawalony sufit, podszepnął jej złośliwy głosik.
    Zamknij się, burknęła na siebie w myślach i zmusiła się do uśmiechu.
    A potem wbiegła w mur, ciągnąc Kistena za sobą.



6 komentarzy:

  1. Świetny rozdział, ile akcji :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Abra-Cadabra7 lipca 2019 23:12

    Świetny rozdział. Czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. I Kisten takie śliczne łubudubu prosto w mur! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pomarzyć można. Nie żebym go nie lubiła, bo przewrotnie go lubię ;) Ale to byłby ciekawy widok :D

    OdpowiedzUsuń
  5. I jeszcze ja dorzucam komentarz, jako czwarty czytelnik. Proszę o więcej, bo ciekawe, oj ciekawe ;D

    OdpowiedzUsuń