Drodzy Czytelnicy!

Rozdziały "Szczypty magii" publikujemy na blogu dla Was i chcemy poznać
Wasze opinie. Kolejny rozdział wstawimy, gdy poprzedni skomentują
co najmniej 4 osoby.
Przypominamy, że Wasze opinie są dla nas ważne, dzięki nim wiemy, że czytacie,
często również motywują nas do dalszego pisania. Pozdrawiamy serdecznie.

Słowik

Zapraszamy także na Słowika [klik], gdzie powstał oddzielny folder
"Szczypta magii", tam znajdziecie galerię postaci oraz słowniczek pojęć
(nie musicie mieć konta na chomiku, żeby przeglądać). Chomik jest tylko
dla czytelników. Jeśli ktoś jeszcze nie ma hasła (lub zapomniał), a chciałby
mieć, piszcie, podamy:) Zapraszamy też do komentowania postaci (tutaj lub
na chomiku), po pojawieniu się nowej postaci w rozdziale, pojawia się
również na Słowiku w folderze Galeria postaci:)

26.11.2017

Rozdział XIV. Zbrodnia sprzed lat

    Siobhan spoglądała w oczy pani Donahue, starając się nie myśleć o broni wymierzonej w jej serce. Nie mogła pojąć, dlaczego to zawsze spotykało ją. Jeśli nie ten, jakby nie było, seksowny nożownik – Kisten Savage – to zaraz znajdował się ktoś, kto równie mocno pragnął jej śmieci. Dlaczego? Czy ona coś komuś zrobiła? Kobieta o różowych włosach miała rację co do właścicieli domu. Czarownica przełknęła ślinę, słysząc kroki za sobą. Nie musiała się oglądać, była pewna, że to pan Donahue. Powinna była zastanowić się, gdzie jej zleceniodawcy podziali się, kiedy trwało całe to zamieszanie. Szykowali zasadzkę. A ona głupia myślała, że zwyczajnie boją się wejść.
    Teraz za swoją bezmyślność zapłaci wysoką cenę.
    - Mogę chociaż zapytać, skąd wasza niechęć względem mnie?
    Prosta zasada: jeśli nie możesz pokonać wroga, zagadaj go. Czasem się udaje.
    - To przecież oczywiste. Jesteś czarownicą. - Pani Donahue zrobiła krok w jej stronę, ani o milimetr nie opuszczając broni. - My natomiast jesteśmy łowcami.
    - Jednak najpierw musieliśmy cię sprawdzić, w dzisiejszych czasach wiele młodych kobiet twierdzi, że posiada magiczne moce. O tobie mówi całe San Francisco. No i wreszcie, niespodzianka. Nie mylą się. Jesteś wiedźmą. - Rozległ się męski głos za jej plecami.
    - Czarownicą, jeśli już. Wiedźma brzmi okropnie. - Przewróciła oczami, zastanawiając się, dlaczego się z nimi kłóci. Ach, tak. Zawsze za dużo gada, kiedy coś jej grozi. Innym włączają się mechanizmy obronne, jej – cięty język. W miejscu takim jak San Francisco nie przeżyłaby długo z tą cechą. Kolejny powód, by wracać do Ciunas.
    - Myślisz, że jesteś zabawna?
    - W gruncie rzeczy, tak.
    Mama zawsze powtarzała, że kiedy ktoś o coś pyta należy odpowiadać. Szkoda, że takie rady przypominały jej się w niewłaściwych momentach.
    - Kiedy umrzesz, nie będzie ci do śmiechu, czarownico - odezwała się pani Donahue.
    No, chociaż jedna załapała, że nie jestem wiedźmą... szkoda tylko, że i ona gada o śmierci.
    - Słuchajcie, ludzie, wypędziłam wam ducha, dom jest czysty, nie powinniście mi aby podziękować? To kosztowało mnie trochę zachodu. Niech zgadnę, ten tekst, że suma nie gra roli też był ściemą? Powinnam pozamieniać was w żaby...
    Odsunęli się gwałtownie, jednak kobieta znów wymierzyła w nią broń. Ojej, uwierzyli w żaby? To takie niemodne...
    - Nie uda ci się, mamy zabezpieczenia.
    Tym razem nie mogła powstrzymać się od parsknięcia. Zabezpieczenia? Przed czym? Zażabowaniem? Zapytała o to na głos i chyba zbiła ich z tropu, bo nie wiedzieli, co odpowiedzieć. To ten punkt odciągania uwagi, do którego nie powinna dość. Kiedy morderca czuje się ośmieszony – strzela. Tak przynajmniej było na filmach, które oglądała. Państwo Donahue musiało być fanami tego typu kina, bo kobieta wystrzeliła.

    Postrzał cholernie boli, pomyślała Siobhan, zastanawiając się, co dodać do listy jej nowych doznań. Nawet jeśli zrobi się unik, a kula ledwie draśnie ramię – boli jak diabli. Skrzywiła się patrząc na krew wsiąkającą w jej śliczny biały sweterek. Teraz miał dziurę i był brudny, nic go nie odratuje. Choćby za to powinna dać tej dwójce popalić.
    Jesteście odporni na czary? Zaraz się przekonamy.
    Miała tylko nadzieję, że uda jej się pokonać ich w miarę szybko, straciła dużo energii na duchy i gdyby nie obecność chowańca, nie dałaby rady obronić się przed kulą, a i to wyszło jej nie najlepiej.
    Gdzie są bohaterowie na białych rumakach, kiedy ich potrzeba?
    Niestety, taki już był ten świat, jeśli kobieta miała problem, musiała radzić sobie sama. To nie Ciunas.
    - A może... jeszcze to obgadamy? No bo...
    Znieruchomiała, czując lufę przytkniętą pod łopatką. Przez chwilę jej umysł zajęła mało lotna myśl, że celujący do niej mężczyzna nie ma pojęcia, że należy mierzyć w serce. Co z nim, nie uczył się biologii, czy jak?
    Może nadmiar sytuacji zagrażających jej życiu miał również wpływ na jej umysł, bo odniosła wrażenie, że traci rozum. Najpierw pyskuje zamiast się bronić (a co ma robić, skoro jej zapasy energii są na wyczerpaniu?!), a teraz na domiar wszystkiego zaczęła słyszeć głosy. Konkretnie jeden złośliwy głosik dobiegający z jej torebki.
    - Mówię do ciebie ostatni raz! Zwariowane czarownice... ej, ruda! Słuchaj, mogę ci pomóc, słyszysz? Tylko mnie wypuść z tego przeklętego lusterka!
    Schwytany duch. W zaistniałych okolicznościach całkowicie o nim zapomniała! Zerknęła na torebkę, starając się nie wykonywać gwałtownych ruchów. Nigdy nie wiadomo, co pomyśli sobie ten wariat za nią.
    - Wygląda na to, że nie dojdziemy do porozumienia... szkoda.
    Kolejne padające z jej ust słowo było zaklęciem. Poczuła silny powiew powietrza rozwiewający jej włosy i krzyknęła, kiedy nieznana jej siła pchnęła ją na ziemię. W tym samym czasie rozległ się strzał, cudem omijając jej głowę. Mimo to nic nie uchroniło jej przed upadkiem i bolesnym zderzeniem z podłogą. Jęknęła przez zaciśnięte zęby i przewróciła się na plecy, rozmasowując obolałe ramiona. Padając, wyciągnęła ręce przed siebie, czego teraz gorzko żałowała. Poczuła, że coś strzyknęło w jej prawym ramieniu i zastanawiała się, czy nie złamała kości. Jeszcze tego jej brakowało. Skrzywiła się, słysząc krzyk i kilka wystrzałów następujących po sobie. Zerknęła na swoje ciało, by upewnić się, że to nie ona była celem i podniosła wzrok na stojącą nieopodal kobietę. Trzymała broń wycelowaną przed siebie i uśmiechała się złośliwie. Czarownica zmrużyła oczy, dostrzegając zadowolenie na twarzy kobiety. Było w niej coś dziwnego, nienaturalnego, ale Siobhan nie potrafiła tego określić. Odwróciła głowę, ciekawa do czego strzelała kobieta i ku swojego wielkiemu zdumieniu dostrzegła martwe oczy łowcy leżącego kilka metrów od niej. Zaskoczenie jeszcze nie zniknęło z jego twarzy.
    - Długo masz zamiar tak leżeć? - Podskoczyła, słysząc głos pani Donahue, tym razem jednak brzmiał inaczej. Bardziej... mechanicznie i odlegle. Jakby pochodził z daleka, ale przecież kobieta stała obok.
    Odwróciła się i powoli usiadła, nie spuszczając oczu z łowczyni. Ta uśmiechnęła się z zadowoleniem i podrzuciła broń, jakby była zabawką.
    - Nieźle prawda? Nawet nie wiedziałam, że mam takie oko! Trafiłam go za pierwszym razem! - Kobieta podskoczyła i okręciła się na pięcie, aż promieniując entuzjazmem. - No powiedz coś! Właśnie uratowałam ci tyłek. - Donahue zatrzymała się i przekrzywiła głowę, przyglądając się milczącej czarownicy. Nagle pstryknęła palcami i klepnęła dłonią w głowę. - Taka z ciebie sprytna czarownica, a jeszcze nie załapałaś? To ja! Twój osobisty duszek! - Rozłożyła ręce i dygnęła wdzięcznie. - Ta-da!
    - To... to ty? Ale... opętałaś ją?!
    Siobhan zerwała się na równe nogi i jednym susem doskoczyła do kobiety. Nie mogła uwierzyć, że doprowadziła do czegoś takiego. Miała pozbyć się ducha, a nie dawać mu nowe ciało! I to kradzione!
    - Ej, a czego oczekiwałaś? Jestem duchem, no dobra, poltergeistem, ale to i tak niewiele w porównaniu z uzbrojonymi bandziorami. Jak inaczej miałam ci pomóc? Aha. I nie ma za co, nie musisz dziękować, to była drobnostka.
    Czarownica złapała się za głowę, licząc do dziesięciu. Czasem pomagało, kiedy chciała wydrapać oczy Shane'owi, może teraz dzięki niemu nie udusi martwej dziewczyny. Wzięła głęboki wdech i ostatnią liczbę wyszeptała. Spojrzała na kobietę, która chciała ją zabić, a której wcześniej pomagała w wypędzeniu złośliwego ducha. Teraz jej oczy miały obcy wyraz, stały się zamglone, ale ciepłe, migotały w nich wesołe błyski.
    Westchnęła. Sama do tego doprowadziła, sama musi sobie poradzić.
    - Słuchaj... nie wiem, jak ci na imię. Po pierwsze nie wolno ci wchodzić w ludzi, to niemoralne, ok? Mają prawo do swojego życia, ty umarłaś, nie wiem jak, może tragicznie i z pewnością przedwcześnie, ale musisz się z tym pogodzić. Po drugie, nie jesteś moja. A po trzecie, opuść to ciało. Robisz tej kobiecie krzywdę.
    Martwa dziewczyna przewróciła oczami w irytująco teatralny sposób. W ciele innej kobiety wyglądało to upiornie, przez moment dało się dostrzec tylko białka. Siobhan skrzywiła się i lekko wzdrygnęła.
    - I nie rób tak, ok? Wyglądasz paskudnie.
    Odpowiedział jej chichot. Nienaturalny, trochę zbyt wysoki.
    - Przestań!
    - No co, jestem teraz postacią z horroru, muszę robić wrażenie! To co ze mną zrobisz, skoro przywiązałaś mnie do siebie?
    Siobhan zachłysnęła się powietrzem. Jakby zapomniała, dlaczego nie lubi duchów, ma już odpowiedź. Są irytujące i nijak nie można do nich przemówić.
    - Nie przywiązałam cię do siebie.
    - Ależ tak! Bo chyba nie wyrzucisz tego lusterka? Och, błagam, nie chcę wylądować na śmietniku! Umarłabym tam z nudów...
    Czarownica chrząknęła.
    - Już jesteś martwa. Jakbyś nie zauważyła.
    - A ty niesamowicie urocza, wiesz? Sam miód! Zanim się pojawiłaś, moje życie było szare i ponure!
    Siobhan uśmiechnęła się nieco złośliwie, przyglądając się rozmówczyni. Chyba powinna się porządnie wyspać, bo ta cała sytuacja zaczynała ją bawić.
    - Ty nie masz życia.
    Duch w ciele kobiety parsknął z poirytowania.
    Jeden zero dla mnie, pomyślała Siobhan.
    - Opuść to ciało bez żadnych szkód, a pogadamy, dobra?

    Siobhan szła ulicą, próbując przypomnieć sobie drogę. Nie było to takie proste jakby chciała, do domu państwa Donahue jechała samochodem, wracać natomiast musiała pieszo. Trzymała w ramionach śpiącą kotkę, której obecność koiła nerwy czarownicy. To była jedna z najdłuższych nocy w jej życiu. Wieczór z Samem, spotkanie z Kistenem, ucieczka, wygnanie dwóch duchów (z jednym poszło dość marnie, bo uparcie nie chciał dać się wygonić) i potyczka z łowcami. Skończyło się na tym, że mężczyzna był martwy, a kobieta nieprzytomna przez wpływ ducha, który przyczepił się do Siobahn jak rzep psiego ogona. Tak jakby miała mało problemów bez obecności tej pokręconej martwej dziewczyny. Westchnęła, zerkając na sunącą obok niej postać.
    - No dobrze... to jak ci na imię?
    Duch przez chwilę zawisł w powietrzu, sprawiając wrażenie zaskoczonego, ale szybko zrównał się z czarownicą.
    - Isabelle. Niemal zapomniałam, że kiedyś tak do mnie mówiono. Odkąd jestem niewidoczna, nikt nie zwraca się do mnie po imieniu... - Spuściła wzrok, pogrążając się we wspomnieniach.
    - Dawno temu... umarłaś? - Siobhan skrzywiła się, słysząc własne pytanie. Wiedziała, że może zabrzmieć niegrzecznie, ale nie miała pojęcia jak inaczej zapytać, a wiedzieć musiała, jeśli Isabelle miała zostać z nią przez jakiś czas.
    Ciche westchnienie, które odpowiedziało czarownicy, w zupełności mogło wystarczyć za odpowiedź. Były w nim smutek, tęsknota, żal, odrobina gniewu.
    - Mogę ci pokazać.
    W jednej chwili wszystko pochłonęła ciemność, spłynęła po budynkach, zalała ulice, gasząc każde napotkane źródło światła. Otoczyła czarownicę, wznosząc się wokół niej niczym cienisty mur. Moc zawirowała, przeradzając się w silny wiatr, odgradzający Siobhan od świata na zewnątrz. Nie była w stanie niczego dostrzec, ani usłyszeć. Nikt też nie mógł usłyszeć jej, kiedy zaczęła krzyczeć...

    Obudziła się w miękkiej pościeli, czując zapach róż. Uśmiechnęła się, Jeśli czuje róże, to znaczy, że jest w domu. Jednak, kiedy otworzyła oczy, złudzenie błyskawicznie się rozwiało. Jej łóżko nie miało białego baldachimu. Usiadła powoli, spuszczając nogi z łóżka. Bardzo wysokiego łóżka. Rozejrzała się niepewnie.
    Gdzie ja jestem? Pokój był wysoki, bardziej przypominał rozmiarami dworską komnatę, niż zwykłą sypialnię. Wysokie, zaokrąglone okna zdobiły grube ciemne kotary, jednak to widok za nimi najbardziej przeraził Siobhan. Znała ten ogród, tylko, że kiedy widziała go ostatnim razem, był odrobinę zaniedbany. Wielki, pełen rosnących dziko kwiatów. Ogród należący do państwa Donahue.
    Wyszłam z niego, prawda? Więc dlaczego... zamarła, patrząc na swoje dłonie dotykające szyby. Białe koronkowe rękawiczki. Nigdy takich nie miała. Co więcej nie tylko rękawiczki okazały się zmianą w ubiorze. Długie rękawy rozszerzały się ku dołowi, jasnoróżowy materiał pokrywała delikatna koronka. Suknia, którą nosiła teraz Siobhan, ciasno opinała jej talię, sznurowany gorset niemal pozbawiał czarownicę tchu. Jej pierś zdobiły perłowe guziczki i białe falbanki, te z kolei spływały w dół, niknąc pod ni to białym, ni to bladoróżowym materiałem oplatającym brzuch i biodra, dopiero tam delikatnie się rozszerzała. Miękki materiał dotykał podłogi i opadał na białe pantofelki. Był to strój, jakiego Siobhan nigdy by nie włożyła. Wiedziała, jak róż gryzie się z ognistym kolorem jej włosów, poza tym nigdy go nie lubiła. Muszę wyglądać jak dziwadło... zmarszczyła brwi, kiedy dotarło do niej, że nie tylko fakt doboru kolorystyki jest nie na miejscu. Dlaczego spała w ubraniu? Przecież wcale nie była tak zmęczona, by zwyczajnie paść na łóżko i zasnąć. Cudze łóżko w obcym domu. I sukienka, która nie należała do niej.
    Podskoczyła, kiedy drzwi otworzyły się gwałtownie, z hukiem uderzając w ścianę. Spojrzała na stojącego w nich mężczyznę. Odniosła wrażenie, że go zna, że jest kimś ważnym w jej życiu, jednak nie mogła sobie przypomnieć dlaczego. Reagowała na niego bardziej podświadomie niż racjonalnie, co początkowo ją przestraszyło.
    - Jeszcze nie jesteś gotowa?! Ile razy mam powtarzać, że o szóstej wychodzimy?
    Zrobiło jej się przykro, czuła, że znów go zawiodła. Wiedziała, że będzie krzyczał, ale jego złość zawsze okazywała się słuszna, prawda? Zdobyła się na uśmiech, musiała się uśmiechać. Kochała go, a on kochał ją.
    Kocham... cholera, coś tu jest nie tak! Siobhan zatrzymała się w pół kroku. Nad ramieniem mężczyzny napotkała lustro, ujrzała w nim znajomą twarz, lecz nie własną. Isabelle. Nagle wszystkie części układanki wskoczyły na swoje miejsce. Właśnie to miała zobaczyć. Śmierć Isabelle. Po chwili zdała sobie sprawę, że nie była tylko widzem... była w ciele kobiety, która lada chwila miała zginąć. O nie.
    Jeszcze nigdy czegoś takiego nie doświadczyła, nie miała więc pojęcia, co stanie się z nią, uwiezioną we wspomnieniu – w ciele - Isabelle. Być może wróci do siebie, do swoich czasów, do własnego ciała. Mogło też zdarzyć się tak, że umrze razem z dziewczyną o różowych włosach. Morrigan jej świadkiem, że nie chciała umierać. Rodzaj śmierci również dalece odbiegał od jej wymarzonego. Z dala od domu, bliskich, tak młodo... nawet nie zdążyła się zakochać.
    Uciekaj, Isabelle!, chciała krzyczeć, jednak ciało jej nie słuchało. Nie należało do niej, była tylko gościem.
    Oczywiście, Isabelle nie mogła jej usłyszeć. Bez wahania podała dłoń mężczyźnie i pozwoliła poprowadzić się w dół schodów. Siobhan czuła jej szczęście, głęboką miłość i pełne zaufanie. Poczuła żal dla tej nieszczęsnej dziewczyny. Dlaczego świat musiał być tak okrutny? To oczywiste, że właśnie ten mężczyzna doprowadzi do śmierci Isabelle, czarownicy pozostało tylko mieć nadzieję, że choć część wyobrażeń umarłej była prawdziwa. Może to nie był brutalny mord. Może mieli wypadek? Spadła ze schodów? Może wcale jej nie zabił?
    Posłała mu ulotne spojrzenie, którego nie odwzajemnił. Zmarszczyła nos, zatrzymując się przed dużym lustrem i włożyła na głowę śliczny (jak wydawało się Isabelle) różowy kapelusz. Kiedy sięgnęła po koronkową parasolkę przeciwsłoneczną w tym samym kolorze, Siobhan miała ochotę wyć.
    - Jestem gotowa.
    A ja nie, możemy zawrócić?
    Niestety, nikt jej nie słyszał i zaczęła się do tego przyzwyczajać. Wyszli z domu, tam czekała kolejna niespodzianka. Powóz. Piękny, bogaty powóz zaprzężony w cztery kare konie. Siobhan wielkimi jak spodki oczami podziwiała te majestatyczne stworzenia. Ich lśniącą sierść, długie grzywy i ogony. Wyciągnęła dłoń do jednego z nich i uśmiechnęła się, słysząc przyzwalające parsknięcie. Dotknęła pyska konia, spoglądając mu w oczy.
    - Witaj.
    Zaśmiała się, słysząc ciche rżenie.
    - Wsiadaj wreszcie.
    Obróciła się i posłusznie wsiadła do powozu, posyłając mężczyźnie uśmiech. Pojazd ruszył, a ona nie przestawała mówić, Siobhan miała trudności ze skupieniem się na słowach, mimo iż – poniekąd – wydobywały się z jej ust.
    - Tak się cieszę, nie mogę się doczekać! Kiedy im powiesz? Dzisiaj? Prawda, że dzisiaj? To dlatego tak zależało ci na tym spotkaniu...
    Mężczyzna, Will, nagle przypomniała sobie jego imię, parsknął ze zniecierpliwieniem.
    - O czym ty mówisz, kobieto?
    Żartował. Przecież musiał wiedzieć, o czym ona mówi. Pokręciła głową i z uśmiechem zagroziła mu palcem.
    - Nie wygłupiaj się, Will. Mówię o naszym ślubie. Powiesz im dzisiaj, prawda?
    Przez jego twarz przemknął cień złości.
    - Co ci odbiło, Isabelle? Nigdy nie mówiłem o ślubie, przestań wierzyć w bajki. Nie ożenię się z tobą. I nie próbuj poruszać tego tematu na przyjęciu.
    Poczuła dotkliwy ból w głębi serca. Wiedziała, że to Isabelle cierpi z powodu odrzucenia, jednak to uczucie ogarnęło również ją, Siobhan. Tylko, że umysł podsunął jej inną twarz. Twarz o ciemnych oczach, których nie potrafiła zapomnieć.
    - Will, nie rozumiesz? Nie możesz mnie tak zostawić, będziemy mieli...
    Co takiego spodziewali się mieć, czarownica już nie usłyszała. Mężczyzna warknął wściekle, uciszając wybrankę i kazał zatrzymać powóz. Siłą zmusił ją, by wysiadła. Bolało, Siobhan również to czuła. Wiedziała, że Isabelle ogarnia przerażenie i wcale się nie dziwiła. To już.
    Uciekaj, Isabelle! Uciekaj, bo zginiesz.
    - Nigdy, przenigdy więcej tego nie mów! Głupia, chcesz, żeby się rozniosło?! Powiedziałem, że to załatwię!
    Siobhan i Isabelle zamrugały, czarownica nie była absolutnie pewna, czyje łzy spływają po bladych policzkach.
    - O czym mówisz? Will, myślałam, że chodzi ci o ślub...
    Z gniewnym pomrukiem, William zbliżył się do przerażonej kobiety w różu. Cofnęła się, zbyt zdumiona, by zacząć krzyczeć.
    - Nie pozwolę ci na to, Williamie. Za nic w świecie. To moje dziecko!
    Zachłysnęła się powietrzem, kiedy ją uderzył. Ciało bezwładnie osunęło się na ziemię, a jednak Siobhan ciągle stała. Drżąc spojrzała pod nogi, jej ciało okazało się przezroczyste, natomiast Isabelle leżała wśród zielonych traw i liści, barwiąc je czerwienią. Oczy miała otwarte, jednak już nic nie widziała. Spojrzenie było puste jak u ślepca. Albo jak u zmarłego.
    Ładna twarzyczka została oszpecona długim rozcięciem na czole, krew wciąż się z niego wylewała, ale było jej coraz mniej.
    Och, Isabelle...
    Przegryzła wargę, kiedy przez jej niematerialne ciało przeleciał zakrwawiony kamień. Narzędzie zbrodni, William musiał mieć go w ręce, kiedy uderzył. Teraz przeklinał i miotał się w szale, jednak nie wywołały tego przerażenie i poczucie winy. Nie wiedział, co zrobić z ciałem. Zaplanował to, pojęła Siobhan. Isabell nigdy nie miała dotrzeć na to przyjęcie.

    Rory zatrzymał się we wskazanym miejscu i wziął głęboki oddech, rozkoszując się świeżym powietrzem Irlandii. Podszedł do starego dębu, ciekaw z kim przyjdzie mu się spotkać. Ominął kilka wystających konarów i zamarł na widok znajomej kobiety. Aoife była ostatnią, kogo spodziewał się spotkać. No może przedostatnią, zaraz po Dervil. Miała na sobie błękitną pelerynę z dużym kapturem, niemal całkowicie zasłaniającym jej twarz, jednak Rory zawsze był spostrzegawczy. Posłała mu uśmiech i zrzuciła kaptur.
    - Cieszę się, że przyszedłeś.
    Rory'emu trudno było w to uwierzyć. Zmarszczył brwi.
    - Jeśli podejrzewasz kogoś o zdradę, dlaczego nie poszłaś do Dervil? Dlaczego chciałaś spotkać się właśnie ze mną?
    Pokręciła głową, jakby miała do czynienia z dzieckiem.
    - Jesteś inteligentny, Rory, sam jeszcze nie rozumiesz? - Westchnęła. - Nieważne. Obojgu nam zależy na dwóch zaginionych dziewczynach. Przywiązałam się do nich przez ostatni rok, moje serce nie jest w stanie znieść, że są gdzieś tam, poza kontynentem, walcząc o życie.
    Trafiła w jego czuły punkt, on też bał się, czy Siobhan i Ciara zdołają przetrwać, nim Shane do nich dotrze. Jeśli dotrze.
    Założył ręce na piersi i zbliżył się do czarownicy, obserwując ją uważnie. Możliwe, że posiadała informacje, które mogą mu pomóc, nie rozumiał jednak, dlaczego nie mówiła o tym z Dervil. Wiedza to nie wszystko, trzeba umieć ją wykorzystać. Przewodnicząca Rady bez wątpienia wiedziała, jak należy to robić.
    - Dlaczego podejrzewasz zdradę, Aoife?
    Napotkał jej smutne, poważne spojrzenie. Skinęła na niego, chcąc by podszedł bliżej. Głos miała cichy i drżący, jak ktoś kto się boi, uznał Rory.
    - Nie widzisz tego? W Dolinie Sidhe był Srebrny Pył, a to oznacza zaklęcie teleportujące. Bardzo silne, biorąc pod uwagę ilość Pyłu. Ciara i Siobhan nie zostały odesłane przez przypadek, ktoś tego chciał. I wysłał je w miejsce, gdzie nie mają szans sobie poradzić. Miejsce pełne nienawiści, morderców, gwałcicieli i... łowców. - Zbladła i zachwiała się lekko, więc Rory czym prędzej chwycił ją w pasie. Posłała mu wdzięczny uśmiech. - Myślę, że ktoś chce ich śmierci, Rory. Ktoś chce zabić moje małe dziewczynki! - wyszeptała, patrząc na niego ze strachem.
    Zabić, albo się pozbyć. Pytanie, komu przeszkadzały... Tego Rory nie wiedział, ale był zdecydowany jak najszybciej dotrzeć do sedna sprawy.
    Pomógł Aoife usiąść i sam przycupnął obok, patrząc przed siebie. Słowa Opiekunki upewniły go, że miał rację co do zagrożenia w Ciunas. Siobhan i Ciara nie powinny jeszcze wracać.
    - No dobrze, to chyba jesteśmy zgodni, że ktoś tutaj knuje coś niedobrego. - Uśmiechnął się, używając tak wielkiego niedopowiedzenia. - Pozostają pytania: kto, co i dlaczego. Jakieś pomysły?
    Jasne włosy Aoife zafalowały, kiedy pokręciła głową. Objęła się ramionami, sprawiając wrażenie drobnej i zagubionej.
    - Nie wiem. Nie mam pojęcia, ale boję się zaufać komukolwiek... Przyszłam tylko do ciebie, bo... wiem, że byłeś blisko z dziewczętami i nie chciałbyś ich krzywdy. No i zawsze pierwszy rozwiązujesz wszystkie zagadki... sądziłam, że z tobą pójdzie jakoś łatwiej.
    Westchnął. Wspaniale, teraz wszystko na jego głowie, jakby los Siobhan i Ciary nie przymuszał do działania, teraz miał na głowie Aoife, liczącą na jego pomoc i potężny umysł. Tymczasem on czuł się jak idiota. Nigdy wcześniej tak bardzo nie wątpił w swój umysł jak w tej chwili. Był niemal pewien, że coś pominął, coś bardzo ważnego, nie mógł sobie jednak przypomnieć, co takiego.
    - Żadne rozwiązanie nie przychodzi mi do głowy, ale dam ci znać, jak tylko coś takiego mi zaświta. Tymczasem powinniśmy porozmawiać z Dervil... mnie nie posłucha, ale ciebie...
    - To nie wydaje się dobrym pomysłem. Dervil jest... - Posłała mu niepewne spojrzenie, milknąc na chwilę. Potrzebowała kilku gwałtownych oddechów, by znów się odezwać. Być może zbierała odwagę, przemknęło przez głowę Rory'emu. - Mówiłam jej o swoich podejrzeniach, ale ona mnie zbywała... Przyjaźnimy się, a jednak nie chce ze mną o tym mówić. Do tej pory nie zrobiła nic, co mogłoby pomóc w odnalezieniu dziewcząt... To nie jest jej priorytetem... czasem zastanawiam się, czy ona w ogóle chce ich powrotu...
    To był ciekawy tok rozumowania. Poniekąd prawdziwy, a mimo to... jaki był w tym sens? Co mogła zyskać Dervil, gdyby Ciara i Siobhan nie wróciły? Co mogli zyskać inni?
    - No dobrze. Na razie zachowajmy to dla siebie. I miejmy oczy szeroko otwarte.
    Wstał, rozglądając się uważnie. Przekonawszy się, że nikogo nie ma w pobliżu, pożegnał Aoife i udał się w stronę zabudowań. Czuł się fatalnie, zostawiając Opiekunkę samą, jednak rozmowa z nią potwierdzała jego najgorsze przypuszczenia. Patrzył na smutek w jej oczach i zaczynał się martwić. Strach to zły doradca, zasnuwa umysł, nie pozwalając mu logicznie myśleć. Potrzebował trzeźwego spojrzenia na całą sprawę, logicznych wniosków opartych na faktach, nie uczuciach. Na kocioł Dagdy, chciał odnaleźć Siobhan, Brighid mogła być mu świadkiem, że z całego serca pragnął odnaleźć rudowłosą złośnicę i jej przyjaciółkę. Jednak, by to zrobić, potrzebował dedukcji rozumu, nie serca.

    - No wreszcie, myślałam, że już do mnie nie wrócisz. Stałaś i gapiłaś się w ścianę, o tam! - Isabelle wskazała ścianę ubrudzoną bliżej niezidentyfikowaną mazią. Czarownica obstawiałaby wymiociny trolla.
    Siobhan wzięła głęboki oddech.
    - To ty mnie tam wysłałaś! Do diabła, dlaczego to zrobiłaś?! Mogłam tam utknąć!
    Gdyby duchy mogły sie rumienić, policzki Isabelle z pewnością stałyby się różowe jak jej włosy. Dziewczyna posłała czarownicy przepraszający uśmiech.
    - Nie wiedziałam. Chciałam tylko, żebyś poznała moją historię... bo nie lubię o tym mówić...
    Złość wyparowała. Każda kobieta rozumiała taką tragedię, Siobhan nie była wyjątkiem. Przeczesała włosy palcami, nie miała pojęcia, co powiedzieć. Że jej przykro? Co z tego?
    - Isabelle... od jak dawna jesteś duchem?
    Różowe pasemka opadły na oczy dziewczyny, kiedy pochyliła głowę. Wpatrywała się w swoje buty, niewzruszona silnym wiatrem, który dokuczał czarownicy. Kiedy wreszcie podniosła wzrok, nie było w nim żalu.
    - To był początek dwudziestego wieku. Pierwsze dziesięciolecie. Czwarty kwietnia tysiąc dziewięćset trzeci rok. Trochę już tu jestem... Ale nie chcę odchodzić. Nie odsyłaj mnie, proszę. Będę ci pomagać, zobaczysz, przydam ci się! Nie każdy ma ducha do pomocy. Potrafię wiele, naprawdę. Mogę poruszać przedmiotami, nie wszystkie duchy to potrafią...
    Z ust czarownicy wyrwało się ciche westchnienie. Co ona zrobi z duchem? Kolejny kłopot, ale nie mogła ot tak zostawić Isabelle, nie kiedy tak bardzo ją prosiła.
    Chyba nie mam wyjścia...
    Spojrzała w dół, czując jak coś ociera się o jej nogę. Uśmiechnęła się, biorąc na ręce kotkę.
    - Zrobimy tak. Zostaniesz ze mną przez jakiś czas i nie będziesz sprawiać kłopotów. Żadnego straszenia moich znajomych. Opętania też są zabronione. Jeśli nie będziesz sprawiała kłopotu, pozwolę ci zostać, umowa stoi? Ale to tylko do czasu mojego powrotu do domu. Nie będę mogła zabrać cię do Ciunas.
    - Nie pożałujesz! Będę twoim Watsonem, twoją najlepszą asystentką, zawsze gotową do działania, odpędzę każdego zbira, który tylko się do ciebie zbliży! Nie! Nie zbliży się, nie pozwolę na to...
    Osiem... dziewięć...
    - Isabelle, wystarczy. Wierzę ci, nie musisz mnie dalej przekonywać...
    Cierpliwość czarownicy była na wyczerpaniu, dziewczyna miała więc nadzieję, że gadatliwy duch wreszcie zamilknie. Tak się stało, niestety mina fanki różu sugerowała, że nie słowa Siobhan ją uciszyły. Zrobiła wielkie oczy i wskazała coś za plecami czarownicy.
    Co znowu, na wściekłe trolle?! Odwróciła się powoli, w duchu błagając Flidais o choć jedną dobrą nowinę.
    Prośby zostały wysłuchane. Odetchnęła z ulgą, rzucając się w ramiona Samuela. Objął ją mocno, jak ktoś, komu na niej zależy. Od razu poczuła się lepiej, uśmiechnęła się, przytuliła jeszcze bardziej.
    - Co tu robisz, Siobhan? Dlaczego wracałaś pieszo? Katerina powiedziała, że dostałaś zlecenie.
    - Bo dostałam. - Wdychała jego zapach szczęśliwa, że wreszcie znalazła coś znajomego. Pachniał lasem, młodą sosną, wonią traw... zupełnie jak Irlandia. - Ale to nie była uczciwa praca, oszukali mnie. To...
    Wariaci, podpowiedział cichy głosik w jej głowie, chwilę zajęło, nim rozpoznała w nim Isabelle. Niemal roześmiała się, słysząc tę niewinną propozycję. Bo kto normalny wierzy w czarownice i w dodatku na nie poluje?
    Kto normalny gada z duchami?, dodała bezgłośnie Siobhan, odpowiedział jej cichy chichot, który poprawił jej nastrój.
    - Hej, Sam, przepraszam za moje zniknięcie... miałam... mały wypadek...
    Machnął ręką i poprowadził ją w stronę samochodu. Nie sprawiał wrażenia zdenerwowanego, co czarownica przyjęła z ulgą. Może jednak nie będzie musiała się przed nim płaszczyć.
    Podziękowała, kiedy otworzył jej drzwi samochodu i zajęła fotel pasażera. Drgnęła, kiedy coś zawibrowało w jej torebce, dyskretnie zajrzała do środka. Lusterko błyszczało delikatnym różem, co oznaczało, że Isabelle zajęła już swoje miejsce. Kotka usadowiła się wygodnie na kolanach pani i przymknęła oczy, mrucząc z zadowolenia. Sam obszedł pojazd i usiadł za kierownicą, posyłając Siobhan zagadkowe spojrzenie. Bez słowa włączył silnik i ruszył w kierunku mieszkania Kateriny.



8 komentarzy:

  1. Miło, że tak uważasz, a co konkretnie masz na myśli? Wszystkie rozdziały, ten rozdział, bohaterów, jakieś wydarzenie z tego rozdziału, a może szablon?:p

    OdpowiedzUsuń
  2. Gdybym miała takiego gadatliwego ducha obok to bym szału dostała :D Ale w sumie Siobhan ma podobny temperament ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Siobhan uwielbia Isabelle, ale większość bohaterów podzieliłaby Twohe zdanie.

      Usuń
  3. Pechowe te nasze czarownice, wpadają z deszczu pod rynnę. Jestem ciekawa, jak dzielicie się pisaniem?

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam Wasze opisy. To taka cecha charakterystyczna dobrego autora - może nie dorównujecie Tolkienowi czy Kingowi, ale... naprawdę dobrze!
    Trochę źle zaczynam, bo od ostatniego rozdziału, ale robię tak stosunkowo często. :D Fajne imiona dziewcząt, ich cięte teksty nawet w trudnych sytuacjach... jutro przeczytam wszystko od początku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja bym dodał wszystkich bohaterów na stronę, tutaj na Blogspota. Będzie dużo łatwiej...

      Usuń
    2. Witaj:) Cieszymy się, że napisałeś komentarz i czekamy na Twoją opinię po przeczytaniu wszystkich rozdziałów:) Co do Twojej propozycji, jeśli będziemy miały czytelników, którzy regularnie komentują, wtedy pomyślimy o dodatkowej zakładce na blogu. Na razie bohaterowie zostaną na chomiku. Zostaw nam jakiś kontakt do siebie (np. mail, gg, adres chomika itp.) a wyślemy Ci hasło do Słowika. Pozdrawiam:)

      Usuń