Drodzy Czytelnicy!

Rozdziały "Szczypty magii" publikujemy na blogu dla Was i chcemy poznać
Wasze opinie. Kolejny rozdział wstawimy, gdy poprzedni skomentują
co najmniej 4 osoby.
Przypominamy, że Wasze opinie są dla nas ważne, dzięki nim wiemy, że czytacie,
często również motywują nas do dalszego pisania. Pozdrawiamy serdecznie.

Słowik

Zapraszamy także na Słowika [klik], gdzie powstał oddzielny folder
"Szczypta magii", tam znajdziecie galerię postaci oraz słowniczek pojęć
(nie musicie mieć konta na chomiku, żeby przeglądać). Chomik jest tylko
dla czytelników. Jeśli ktoś jeszcze nie ma hasła (lub zapomniał), a chciałby
mieć, piszcie, podamy:) Zapraszamy też do komentowania postaci (tutaj lub
na chomiku), po pojawieniu się nowej postaci w rozdziale, pojawia się
również na Słowiku w folderze Galeria postaci:)

23.04.2017

Rozdział IV. Zabójca

    Nie czuł nic. Krew skapywała z ostrza, które trzymał w dłoni, patrzył na nią, ale wciąż nie czuł niczego. U jego stóp leżało martwe ciało. Puste teraz oczy, chwilę wcześniej wyrażały przerażenie. Ono zawsze się pojawia, gdy te plugawe istoty zdają sobie sprawę, z kim mają do czynienia. Kiedy dociera do nich jedyna prawda. On je zabije. Na początku czuł satysfakcję. Dziką rozkosz, za każdym razem gdy na jego dłoniach pojawiała się krew wiedźmy. Polował na nie od sześciu długich lat. Z każdym rokiem zabijał coraz więcej czarownic. Z każdą zabitą czuł coraz mniej. Aż przestał czuć cokolwiek. Czysta rutyna.
    Podszedł do samochodu, czarnego vana marki Toyota, otworzył bagażnik i wyjął z niego kanister. Odkręcił zakrętkę i polał ciało benzyną. Potem odpalił zapałkę i rzucił ją w kłębowisko rudych włosów. Nie przyjrzał się czarownicy, którą zabił. Już dawno przestał zwracać uwagę na szczegóły ich wyglądu. Wiedział, że będzie polował na nie tak długo, aż ostatnia z wiedźm opuści świat żywych. Wsadził kanister do bagażnika i wsiadł do samochodu. Odpalił silnik i niespiesznie wyjechał z opuszczonej, szarej uliczki. Skierował się w stronę miasta, miał zamiar odwiedzić któryś z barów i wypić whisky. Obejrzy jakieś wiadomości i może uda się z którąś z pań w ustronne miejsce... Prychnął. No jasne, teraz tak wyglądało całe jego życie. Zabijał, pił i spotykał się z łatwymi kobietami. Wszystko, co było w jego zasięgu. Miał tego dość. Był już zmęczony.
    Zacisnął dłonie na kierownicy i skręcił ostro. Wprost na dziewczynę, która wbiegła na ulicę. Wcisnął hamulec, samochód zatrzymał się z piskiem opon. O mały włos. Kobieta niemal wpadła na maskę, spojrzała wprost w jego oczy. Była przerażona, nic dziwnego, omal jej nie zabił. Chciał do niej krzyknąć, pouczyć, żeby patrzyła gdzie lezie, bo inny mógłby nie wyhamować. Nie zdążył. Rzuciła się do ucieczki. Pobiegła w ciemną uliczkę. Ślepą uliczkę. Pokręcił głową, uznając, że trafił na kolejną wariatkę. W San Francisco takich niemało. Ruszył, uznając, że jednak musi się napić. Gdzieś, gdzie nie napotka żadnych szalonych gotek w zielonych sukniach z gorsetem. Wtedy zobaczył dwóch ulicznych bandytów przebiegających przez ulicę. Zniknęli w owym ślepym zaułku. Co z tego? Nie jego problem. Świat bywa brutalny.
    Zaklął, myśląc o przerażonym spojrzeniu dziewczyny i gwałtownie zatrzymał samochód. Wybiegł z auta i popędził w ciemną uliczkę.
    Nie tego się spodziewał. Sądził, że zastanie tam dwóch drabów dobierających się do młodej kobiety. Mężczyźni faktycznie tam byli. Rozglądali się, jakby coś zgubili. A raczej kogoś. Dziewczynę w zieleni. Wyglądało na to, że rozpłynęła się w powietrzu. Zaklął siarczyście i uderzył pięścią w mur. Po cholerę zahamował?! Dał zwiać czarownicy!

    Siobhan gwałtownie zaczerpnęła powietrze. Rozejrzała się po ciemnym korytarzu, zastanawiając, gdzie właściwie jest. I co ważniejsze – czy nic jej tam nie grozi. Oparła się o ścianę i osunęła na ziemię. Ukryła twarz w dłoniach, próbując się nie rozpłakać. Około pół godziny temu obudziła się w jakimś ciemnym zaułku. Szarym, ciasnym i pod żadnym względem nie przypominającym Ciunas. Była przestraszona i obolała. Pochylało się nad nią dwóch mężczyzn. Nie przypominali nikogo z jej miasteczka. Brudni, obszarpani, odziani w łachmany. Najpierw pomyślała, że śni, że to jakiś koszmar, zaraz ktoś ją obudzi. Zrobiło jej się głupio, bo musiała zasnąć podczas przyjęcia. Shane będzie jej to wypominał przez miesiąc. Niestety. Nie śniła. Mężczyźni nie byli wytworem uśpionego umysłu.
    - Ej, mała? Żyjesz? Naćpałaś się?
    Zamrugała, nie do końca rozumiejąc pytania. Usiadła powoli i przeczesała dłonią włosy.
    - Nic mi nie jest. Tylko... co to za miejsce?
    Właśnie tak. Pomyślała, że jej pomogą. Zapytali o jej zdrowie, więc pewnie tylko wyglądają tak strasznie. Może nie mają pieniędzy? Nie powinna się bać, przecież każdy mężczyzna poczuwa się do obowiązku, by chronić kobietę w potrzebie. Jej potrzeba była wielka jak kocioł Dagdy.
    Zadrżała, widząc spojrzenia, jakie między sobą wymienili. Nie przypominały zatroskania.
    - Miejsce nieodpowiednie dla takiej ślicznej laleczki...
    Laleczki? Nazwali ją laleczką? Już otwierała usta, żeby poinformować ich jak niegrzecznie się zachowują, kiedy w dłoni jednego z nich dostrzegła błysk stali.
    Oni wcale nie chcą mi pomóc, zrozumiała i zerwała się na nogi. Odepchnęła stojącego bliżej zbira i rzuciła się do ucieczki. Biegła co sił, a oni byli tuż za nią. Aż nagle wpadła na jakieś blaszane monstrum, które omal jej nie zabiło. W jego wnętrzu siedział czarnowłosy mężczyzna i patrzył na nią. Przeraziła się jeszcze bardziej. Uciekła, zanim i brunet z blaszanej machiny ruszył za nią w pogoń. Trafiła na ślepy zaułek. W ostatniej chwili przypomniała sobie zaklęcie, które pomogło jej przeniknąć gruby mur.
    Wylądowała tutaj. W jakimś ciemnym, ciasnym pomieszczeniu. Na szczęście pustym. Była w nim jedyną żywą osobą. Nie miała też pojęcia, jak wyjść. Chciałaby wiedzieć, gdzie jest, dlaczego tam jest i co się stało z jej przyjaciółmi. Została zupełnie sama w obcym miejscu. Bardzo groźnym miejscu.
    Podkurczyła pod siebie nogi, próbując jak najszybciej coś wymyślić. Rozejrzała się, ale w ciemnościach nie dostrzegła niczego.
    - No dalej, Siobhan, od czego jesteś czarownicą? - Dźwięk jej głosu przeniesiony echem odrobinę ją zaniepokoił. Wzięła głęboki wdech i ułożyła dłonie w miseczkę. Najpierw wypełniło je maleńkie światełko, potem rosło, rozpraszając ciemność wokół dziewczyny. 
    Siobhan podniosła się ostrożnie, by nie zgasić światła i rozejrzała uważnie. Pomieszczenie było małe, od podłogi po sufit wypełnione różnego rodzaju pudłami. Zatem magazyn. Włamała się do sklepu? Jeśli ją złapią i posądzą o kradzież... Uparcie pokręciła głową. Nie, nie złapią jej. W końcu jest czarownicą. Poradzi sobie. Nie zamierzała nawet niczego ukraść, więc nie musi czuć się winna, że tu weszła...
    Tylko z ciekawości zajrzała do jednego z pudeł. Książki. Sięgnęła po pierwszą z brzegu i przeczytała napis na okładce. Zioła i wywary. Co? Zaintrygowana sięgnęła po kolejną. Proste zaklęcia na każdy dzień. Czyżby trafiła do sklepu czarownicy? Ale... nie była przecież w Ciunas, a nigdzie poza miasteczkiem nie żyły wiedźmy. Czarownica zmrużyła oczy, przeglądając zawartość kolejnego pudła. Szklane kule, zioła, breloczki z czarnymi kotami... I te śmieszne kapelusze! Takie długie, szpiczaste. Rozbawiona Siobhan włożyła jeden na głowę i grzebała dalej.
    Czyli to tak ludzie wyobrażają sobie czarownice. Na miotle, w czarnym, szpiczastym kapeluszu, z kotem na rękach. No, kwestia kota by się zgadzała, ale dlaczego niby miałby być czarny?
    Podłoga skrzypnęła. Światło w dłoni Siobhan szybko zgasło, a sama dziewczyna ukryła się za stertą pudeł. Drzwi się otworzyły i pomieszczenie zalała jasność. Czarownica zamrugała, by przyzwyczaić oczy. Do składziku weszły dwie osoby, drobniejsza zatrzymała się przy drzwiach, druga sylwetka, zdecydowanie męska, ruszyła w kierunku kryjówki Siobhan.
    - Nie widzisz, tłuku? Nikogo tu nie ma! Jak przyszedłeś polować na czarownice, to jedna stoi przed tobą... - Kobiecy głos najpierw był poirytowany, jednak potem jego brzmienie stało się kuszące. - Zwiąż mnie, Kistenie, jeśli tego chcesz...
    Mężczyzna parsknął i nawet nie spojrzał na kobietę, składającą mu tak dosadne propozycje. Rozglądał się uważnie, by nie przeoczyć niczego, co wskazywałoby na obecność czarownicy. Znał właścicielkę sklepiku dla Wiccan, władanie magią to ostatnie o co mógł ją posądzić, chociaż ona uparcie twierdziła, że jest inaczej. Głupia kobieta. Gdyby wiedziała, co robił z czarownicami, porzuciłaby te idiotyczne przebieranki. Nie wszyscy byli tak dobrzy jak on, wielu wystarczyło samo przyznanie do używania magii, co dziewczyna stale robiła. Kiedyś ktoś ją zabije. Nie jego problem.
    - Skończ swoje niemoralne propozycje, Katerino. Nie jesteś w moim typie.
    Kobieta fuknęła obrażona i złośliwie zgasiła światło.
    - Ojej, zabrali prąd! Ale jak widzisz, nie ma tu żadnej czarownicy, więc zechciej wreszcie wyjść z mojego sklepu i przestań odstraszać mi klientów...
    Siobhan usłyszała, jak kroki się oddalają, potem drzwi się zatrzasnęły, zostawiając ją samą z jej lękami. Łowca. W tym mieście był łowca czarownic. W tym pomieszczeniu przed chwilą był łowca... Przyłożyła dłoń do ust, gorączkowo zastanawiając się, co robić. Ten facet, on wiedział, że tu weszła... pewnie będzie na nią czekał... Polował dokładnie na NIĄ.
    Chroń mnie, dobra Flidais....
    Siobhan zacisnęła dłonie i podjęła błyskawiczną decyzję. Musi się stąd wynosić i to szybko. Ukryć się gdzieś i znaleźć sposób na powrót do domu. Tylko którędy ma wyjść? Na sklep? Czy tak jak weszła, przez ścianę? Na sklepie wciąż może być łowca, za ścianą zbiry... Lepiej zmierzyć się z przeciętnymi bandytami niż łowcą czarownic... Oni przynajmniej nie byli maniakami.
    Oby się udało...
    Ostrożnie dotknęła ściany. Zamknęła oczy i pchnęła. Jej dłonie przeszły przez mur, jakby był stopionym masłem. Nie nazwałaby tego uczucia przyjemnym, ale metoda mimo wszystko skutkowała. Kiedy tylko całe ciało znalazło się za murem, otworzyła oczy. Pusto.
    Dzięki ci, Flidais.
    Czarownica ruszyła przed siebie pospiesznym krokiem. Jak najdalej od sklepu i łowcy. Jak najdalej od polowania. Kiedy minęła kolejny zaułek, puściła się biegiem.

    Zaraz będzie padać... Siobhan spoglądała w niebo, leżąc na trawie w jednym z parków San Francisco. A ja nie mam nawet gdzie się schować... Dobrze, że nie jestem z cukru. Westchnęła, kładąc rękę pod głowę. Drugą podrapała burego kota, który łasił się do niej od jakichś dziesięciu minut.
    - Co teraz, Panie Mruczku? Jak mam wrócić do domu? - Zerknęła na mruczącego kocura.
    Przede wszystkim musiała dowiedzieć się, gdzie jest. Czyli zapytać, choć ludzie w tym miejscu nie byli skorzy do pomocy. I wszędzie były te żelazne pojazdy... Jeśli dobrze rozumiała, ludzie używali ich do przenoszenia się z jednego miejsca w kolejne. Czyli tak radzą sobie ci, którzy nie mają magii. Budują tajemnicze machiny. Siobhan zaobserwowała także większe blaszane potwory, jak je nazywała. Duże, mieszczące wielu pasażerów. Wsiadła do jednego z ciekawości. I wylądowała tutaj. Sama. Nie znalazła ani jednej osoby, która wyciągnęłaby do niej pomocną dłoń. Nikogo, kto by się zatrzymał i chociażby odpowiedział na jej pytania. Że znalazła się w San Francisco, dowiedziała się z wielkiego neonu nad wejściem do jakiegoś baru. Chciała nawet zajrzeć do środka, jednak odstraszyło ją bawiące się wewnątrz towarzystwo. Głośni, pijani mężczyźni i skąpo odziane kobiety nie wzbudzili zaufania Siobhan. Po niedawnych doświadczeniach nikt nie wydawał jej się godny choć cienia zaufania.
    Podniosła się, biorąc kota na ręce. Głaskanie jego miękkiego futra dawało jej spokój. Jedyne, co w tym strasznym, wielkim mieście i Ciunas było niezmienne. Przyjazność kotów. Przytuliła policzek do miękkiego futra i przymknęła oczy.
    - Czas poszukać drogi do domu, futrzany przyjacielu.
    Uśmiechnęła się, słysząc mruczenie kota. Jego ciepłe ciałko dodało jej odwagi. Poczuła więź z domem, że nie jest całkiem sama. Jeśli chce odzyskać to, co utraciła, musi przestać się nad sobą użalać i wreszcie zacząć działać. Po pierwsze, musi dowiedzieć się, gdzie konkretnie leży San Francisco, po drugie, jaką daleką drogę musi przebyć i w jaki sposób ludzie przemieszczają się na dłuższe odległości, bo nie sądziła, że ktoś w tym wielkim mieście wie, czym jest Srebrny Pył. No i oczywiście, powinna skontaktować się z Radą, jej członkinie z pewnością znalazłyby sposób, żeby jej pomóc.
    To znaczy, że potrzebuję mapy..., pomyślała, idąc w stronę centrum miasta. Owszem, bała się tego miejsca, nie chciała znów natknąć się na łowcę, ale czuła, że właśnie tam powinna szukać. Może zajrzy do tego sklepu z czarodziejskimi przedmiotami? Właścicielka z pewnością ma niewielkie pojęcie o magii, jeśli w ogóle je posiada, ale chyba powinna mieć dobrą mapę, prawda? Każda czarownica musi posiadać dobrą mapę.

    Dervil przechadzała się po Błękitnej Sali w tę i z powrotem. Wszystko szło nie tak, jak powinno. Dwie czarownice znalazły się w dwóch różnych miejscach. To znacznie komplikowało sprawę. Można było namierzyć jedną, ale dwie? Dwie nowicjuszki w świecie, który nie zna magii. Który rodzi przemoc i nienawiść. Oraz łowców czarownic.
    Kobieta zapaliła kolejno świece, białe – dla ducha powietrza, niebieskie – dla ducha wody i zielone – dla ducha ziemi. Nie istniało lepsze zaklęcie namierzające. Jeśli któraś z dziewcząt miała właśnie kontakt z jednym z tych żywiołów, duchy wrócą z tą informacją do Dervil. W chwili wypowiedzenia zaklęcia żywioły rozlały się na strony świata, poszukując dwóch młodych czarownic. Płynęły wolno, skanując każde miejsce. Opuściły Irlandię, przepłynęły morza i oceany, rozciągając się na wszystkie kontynenty. Niewidzialne macki wpełzły do Kalifornii, węsząc niczym drapieżnik polujący na swą ofiarę. Delikatny impuls poruszył powietrzem wokół Dervil. Pierwszy ślad. Los Angeles. Płomień jednej ze świec zamigotał. Wprawne oko zdołało dostrzec odbijającą się w ogniu postać młodej kobiety chwytającej w locie jabłko. Ciara MacCoinneach. Dervil uśmiechnęła się do siebie i pchnęła moc dalej. Przeczesywała Kalifornię z dokładnością co do jednego centymetra. Druga czarownica nie mogła być daleko. Lada chwila namierzy i ją.
    - No dalej, pokażcie mi Siobhan Mac Cionaoith.
    Magia zadrgała, wpływając do San Francisco. I zderzyła się z czymś przypominającym mur. Moc uderzyła w moc i się rozproszyła. Zaklęcie zostało przerwane.
    Dervil jeszcze przez chwilę wpatrywała się w świece, nie rozumiejąc, jak to możliwe. Tylko bardzo silna magia mogła przerwać jej czar. Siobhan nie posiadała takiej mocy, to nie mogła być ona. W takim razie kto, lub co takiego znajduje się w San Francisco w stanie Kalifornia? Cokolwiek to było, musi zostać odnalezione. Stanowiło zbyt wielkie zagrożenie dla społeczności czarownic...

    Wróżby, zaklęcia, eliksiry... głosił kolorowy szyld nad starymi, drewnianymi drzwiami. Za wielką wystawową szybą miniaturowe podobizny czarownic, skrzatów i czarnych kotów wykrzywiały się w zabawnych grymasach, zachęcając lub strasząc przechodniów. Siobhan wzięła głęboki oddech i pchnęła masywne drzwi. Podskoczyła i rozejrzała się gwałtownie, słysząc skrzekliwy śmiech. Nikt nie przejął się tym odgłosem, ludzie w sklepie jak i ci na ulicy nadal zajmowali się swoimi sprawami. Młoda czarownica postąpiła krok do przodu, pozwalając, by drzwi się za nią zamknęły.
    Za ladą stała smukła kobieta o wielkich sarnich oczach. Długie czarne włosy spływały na blade ramiona i plecy, plącząc się w dużych złotych kołach zwisających z uszu kobiety. Spod czarnych pasem wystawała czerwona chusta przywodząca na myśl cygankę. Wizerunku dopełniała wyszywana biała bluzeczka. Ekspedientka posłała Siobhan uśmiech, po czym na powrót zajęła się mężczyzną oglądającym różnokolorowe mieszki.
    Jakaś starsza kobieta próbowała dosięgnąć grubego tomiska na górnej półce wysokiego regału. Siobhan tylko raz widziała tak wiele książek. W bibliotece należącej do Głównego Kręgu. Uśmiechnęła się na to wspomnienie i podeszła do starszej kobiety. Wystarczyło, że lekko uderzyła biodrami o regał i książka wypadła prosto w jej ręce.
    - Proszę. - Uśmiechnęła się do staruszki i weszła w głąb sklepiku, rozglądając się z coraz większym zaciekawieniem. Usłyszała jak ładna, młoda kobieta mruczy pod nosem, szukając czegoś w rodzaju eliksiru miłosnego. - Nie można zmusić nikogo do miłości. Takie czary nie istnieją. - Wyjęła fiolkę z rąk kobiety i wsunęła w nią mieszek różanych płatków. - Wrzuć kilka do wody i obmyj nią rano twarz. Nada ci blask i uwydatni naturalną urodę. - Rozejrzała się i wyjęła małe pudełeczko ze sproszkowanymi ziołami. - Zaproś go na kolację, dosyp to do potrawy. Jak to mówią, przez żołądek do serca. I więcej odwagi.
    Zaskoczona kobieta skinęła głową i bąknęła dziękuję. Siobhan posłała jej promienny uśmiech i odwróciła się, kiedy ktoś pociągnął ją za spódnicę. Spojrzała na małego, około pięcioletniego chłopca i pochyliła się w jego stronę.
    - Czy to pani kotek? - Chłopiec wskazał kocura siedzącego za drzwiami.
    - Nie, ale to mój przyjaciel. Przyszedł tu za mną. Chcesz go poznać?
    Chłopiec skinął głową i podał Siobhan małą, pulchną rączkę, kiedy prowadziła go do drzwi. Otworzyła je i skrzywiła się, słysząc ten skrzekliwy śmiech. A więc to tak działa, włącza się, kiedy drzwi się otwierają, pomyślała Siobhan, przywołując kotka. Jej nowy przyjaciel wszedł do środka, rozglądając się z zaciekawieniem i otarł się o chłopca. Dziecko pisnęło radośnie i wyciągnęło rączkę, by pogłaskać zwierzę.
    - Lubi cię. Sympatia kota to prawdziwy zaszczyt. - Czarownica posłała dziecku uśmiech i podała mu kotka, który zamruczał w jego ramionach. - W domu też mam kotka, wiesz? Jest jak wielka, leniwa, puchata kulka. Ciągle gdzieś znika, a kiedy wraca, domaga się pieszczot i posiłku jak dla księcia.
    Jaka szkoda, że Rufus jest teraz daleko. Że cały jej dom jest tak bardzo daleko. Gdyby tylko wiedziała, jak go znaleźć. Wyciągnęła rękę i potargała ciemne włoski chłopca, zrobił tak urażoną minę, że prawie się roześmiała. Chwilę później zachciało jej się płakać, bo pamięć podsunęła jej obraz innego, starszego chłopca, który także nie lubił, kiedy bawiła się jego włosami. Seamus.
    Zamrugała i wróciła do rzeczywistości, kiedy chłopiec znów zaczął ciągnąć jej spódnicę. Widząc, że wreszcie odzyskał jej uwagę wskazał na mężczyznę, rozmawiającego z ekspedientką.
    - Chodź – powiedział i pociągnął Siobhan w stronę lady.
    - Cody, znów męczysz jakąś panią? - Mężczyzna pogroził dziecku palcem i posłał czarownicy ciepły uśmiech. - Proszę wybaczyć, on uwielbia zaczepiać nieznajomych. - Uśmiech mężczyzny, całkiem seksowny uśmiech, zauważyła Siobhan, jeszcze się poszerzył. - Muszę przyznać, że w pani wypadku wcale nie dziwi mnie jego zainteresowanie.
    Gdy tylko znaczenie tych słów dotarło do Siobhan, na jej policzki wypłynął rumieniec. Chrząknęła i założyła ręce na piersi.
    - Ma pan uroczego synka.
    Mężczyzna uniósł brwi na widok jej miny i wybuchnął śmiechem. Czarnowłosa ekspedientka przewróciła oczami.
    - To mój siostrzeniec. Nie mam dzieci. Ani żony. Samuel Nielsen. - Wyciągnął do niej dłoń i wyszczerzył zęby, kiedy niepewnie ją ujęła. - Mów mi Sam.
    - Miło cię poznać, Sam. A te zioła będą lepsze. - Podała mu mieszek, a widząc pytające spojrzenie dodała: - Lepsze od tych, które wybrałeś. - Posłała mu jeszcze jeden uśmiech i nachyliła się nad ladą. - Przepraszam, są tu jakieś duże mapy? I wahadełka?
    Kobieta za ladą skinęła głową i wskazała odpowiednią półkę. Siobhan skierowała się tam czym prędzej, korzystając z okazji, że ekspedientka kasuje zioła dla Sama. To prawda, był przystojny i najwyraźniej wpadła mu w oko, ale coś w nim kazało jej uciąć tę znajomość. Zerknęła na niego przelotnie. Zdecydowanie coś było z nim nie tak. Szkoda, bo urodę miał nie z tej ziemi. Brązowe oczy, potargane czarne włosy, krótko obcięte, ale ładnie nastroszone. Pociągła twarz, szczupłe, umięśnione ciało, szerokie ramiona i niesamowicie długie nogi.
    Naprawdę szkoda...
    Wyjęła z koszyczka wahadełko i podeszła do półki, szukając mapy. Potrzebowała jej, by rzucić proste zaklęcie, które wskaże jej, gdzie dokładnie jest. Nazwa San Francisco niewiele jej mówiła. Zatrzymała się wpół ruchu, czując silne uderzenie magii. Rozejrzała się i niepewnie podeszła do drzwi. Magia w San Francisco? Jakim cudem? Wyjrzała przez szybę, ale nie dostrzegła niczego dziwnego.
    To może być moja szansa. Jedyna szansa. Prędko odłożyła wahadełko i wybiegła ze sklepu, nie zwracając uwagi na skrzekliwy śmiech, który wcześniej wyprowadzał ją z równowagi. Biegła co sił, mając nadzieję, że cokolwiek wywołało tak potężną falę magii, jeszcze tam będzie. Podciągnęła poły sukni, kiedy omal się o nią nie potknęła i zatrzymała się gwałtownie, omal znów nie wpadając pod jeden z tych dziwnych blaszanych pojazdów. Jakiś łysy mężczyzna wychylił się przez otwór z boku i rzucił wiązką przekleństw pod adresem Siobhan. Wielu z nich nie zrozumiała, znała angielski, jak każdy w Irlandii, ale takich słów nie spotkała w podręczniku. Jednak nawet bez niego wiedziała, że to nic miłego. Nie zawracała sobie głowy dalszym słuchaniem i podbiegła przed siebie. Miała wielką nadzieję, że magia, którą poczuła, należała do kogoś z Ciunas. Że po nią przyszli. Wybiegła za róg i zatrzymała się, błagając Flidais o znajomą twarz.
    Owszem, była znajoma. Niestety nie pochodziła z Ciunas. Siobhan nie miała pojęcia gdzie, ale mężczyzna, na którego wpadła, musiał już stanąć na jej drodze. Trudno spamiętać tak wiele twarzy. Nikogo poza nim nie było w wąskiej uliczce. Zderzenie magii nastąpiło chwilę temu, więc albo czarownica użyła tego samego zaklęcia, co Siobhan uciekająca przed zbirami, albo ten mężczyzna... Niemożliwe, mężczyźni nie mogli nosić w sobie magii.
    Uważnie przyjrzała się jego twarzy. Zdecydowanie męskie rysy, ostre, arystokratyczne, łagodzone przez pełne, seksowne usta i piękne, ciemnobrązowe oczy. Czarownica cofnęła się gwałtownie, napotykając jego spojrzenie. Jeszcze nigdy nie widziała, by czyjeś oczy skrywały w sobie tak głęboki mrok. W jednej chwili przystojna twarz mężczyzny wydała się jej przerażająca.
    - Witaj, czarownico. - Uśmiechnął się przeciągle, jego seksowne usta przybrały okrutny wyraz. Czarne, długie niemal do ramion włosy okalały jego twarz, tworząc złudzenie otaczającego go mroku.
    Ciemność rozlała się wokół Siobhan, owijając ją ciasnym kokonem. Trwało to ułamek sekundy, a wywołane było uderzeniem jej głowy o mur starego budynku, mimo to czarownica odniosła wrażenie, jakby minęły długie godziny. Zamrugała i skupiła wzrok na mężczyźnie przyciskającym ją do ściany.
    - Żegnaj, czarownico - szepnął jej do ucha. W jego dłoni błysnęło ostrze.
    - Hej, ty! Puść ją! - Rozległ się znajomy głos. To wystarczyło, by Siobhan zorientowała się w sytuacji. Zacisnęła zęby i zebrała w sobie całą magię, jaka znalazła się w jej zasięgu i pchnęła ją w napastnika. Odrzuciło go z taką siłą, że uderzył o przeciwny mur. Zaklął i podniósł się błyskawicznie. Siobhan nie czekała na jego kolejny ruch. Rzuciła się do ucieczki. Niemal wpadła na Sama, chwytającego ją za rękę. - Chodź ze mną!
    Posłuchała. Wszędzie, byle jak najdalej od tego psychopaty, który chciał ją poćwiartować. Biegła co sił, raz po raz oglądając się za siebie. Krzyknęła, kiedy Sam wskoczył do jadącego już pojazdu i wciągnął ją za sobą.
    - No, to się nazywa randka pełna atrakcji. - Samuel zaśmiał się i opadł na jedno z wolnych siedzeń. Poklepał miejsce obok siebie. - Siadaj, śliczna. Ciągle nie wiem, jak ci na imię...
    Oddychał głęboko, ale nie sapał tak jak Siobhan. Gdyby tylko mogła mówić, pogratulowałaby mu kondycji. Shane miał rację, była do niczego.
    - Siobhan. Dzięki za pomoc. - Usiadła obok niego i zamknęła oczy, starając się odzyskać oddech.
    - Zawsze chętnie pomagam pięknym damom. - Kolejny pokazowy uśmiech. - Ciekawe imię. Skąd pochodzisz?
    - Irlandia. - Spojrzała na swojego wybawcę i uśmiechnęła się lekko. - Nieźle biegasz.
    Duma widoczna na jego twarzy przypomniała jej Shane'a. Tak bardzo za nim tęskniła...
    - Dzięki, ty też. -Wyjrzał przez okno. - Chodź, wysiadamy.
    Dziewczyna skinęła głową i podążyła za nim, kiedy pojazd się zatrzymał. Nie miała pojęcia, gdzie są. To zaczynało stawać się normą. Uznała, że zamiast marudzić, po prostu pójdzie tam, dokąd ją zaprowadzi. Wyglądało na to, że źle oceniła Sama i tym razem miała zamiar mu zaufać. Komuś przecież musi. Przecisnęli się przez zatłoczoną uliczkę i włączyli do ruchu. Dopiero teraz Siobhan pozwoliła sobie na podziwianie okolicy. Rozglądała się z zachwytem, komentując wielkie neony i stragany.
    - Wszystko ci się tu podoba, dziewczyno. - Sam roześmiał się i chwycił ją za rękę, kiedy omal nie została porwana przez tłum. - Musisz zobaczyć miasto, kiedy zapadnie zmrok. Wtedy jest naprawdę piękne.
    Na samą myśl, że spędzi noc w tym mieście, Siobhan przeszły ciarki. Nigdy nie była tchórzliwa, jednak wizja spania pod gołym niebem, bo nie miała przecież dokąd pójść, nie była zachęcająca. Tym bardziej, że w San Francisco byli łowcy. Polowali na nią. Nie miała wątpliwości, że Pan Seksowny Nożownik był jednym z nich. Tacy jak on nie dają łatwo za wygraną. Zacznie jej szukać. To oznaczało, że Siobhan musi uciekać. Ukryć się gdzieś, gdzie jej nie dopadnie. Tylko gdzie? Nie miała Pyłu, konia, powozu... tylko własne nogi. Żadnych ubrań, niczego, co mogłaby użyć, by zmylić pościg. Potrzebowała pieniędzy.
    - Jesteś głodna?
    Odwróciła się, nie do końca wiedząc, co takiego powiedział do niej Samuel. Przez chwilę pogrążyła się w myślach, zapominając o jego obecności. Chyba zauważył jej zakłopotaną minę, bo uśmiechnął się i wskazał mały bar przed nimi.
    - Chcesz coś zjeść? Ja stawiam. Tylko musimy odebrać Cody'ego ze sklepu.
    - Och. Tak, dzięki. - Nawet nie zauważyła, kiedy znaleźli się przed sklepem z czarodziejskimi przedmiotami. Musiała odpłynąć myślami na naprawdę długą chwilę. Rozejrzała się, chcąc zachować pewność, że zza rogu nie wyskoczy nagle Seksowny Nożownik, albo inny łowca. Weszła do sklepu, skinęła głową, kiedy Sam przepuścił ją w drzwiach.
    Cody siedział w rogu sklepu, nadal bawiąc się z kotem.
    - Wstawaj, mały łobuziaku, wychodzimy.
    Siobhan uśmiechnęła się, kiedy chłopiec podbiegł do nich, prosząc wujka o zatrzymanie kota. Jej uśmiech poszerzył się, kiedy Sam skapitulował, widząc błagalną minę dziecka. Wziął na ręce chłopca razem ze zwierzęciem w jego ramionach i mrugnął do czarownicy.
    - Przepraszam. - Ekspedientka podeszła do Siobhan, posyłając jej zapraszający uśmiech. - Widziałam, jak byłaś tu wcześniej i pomogłaś kilku klientom. Znasz się na tym. Nie szukasz może pracy?
 
 
 

8 komentarzy:

  1. Mogę wypytywać, czy będzie, że się czepiam? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ok :) Dwie kwestie mi nie grają... albo nie rozumiem do końca, co jest bardziej prawdopodobne ;)
      Po pierwsze, wydawało mi się, że zlokalizowanie dziewczyn miało być skomplikowane, a tu Dervil ot tak po prostu każe je wyśledzić żywiołom.
      Po drugie, jak to działa? Kontakt z wodą rozumiem, że może być ograniczony, z ogniem też, ale z powietrzem raczej ma się styczność cały czas - wychodzi, że to jest niezawodny lokalizator ;P

      Usuń
    2. Tłumaczę się:
      1. Dervil jest Przewodniczką. To znaczy, że nie tylko pełni rolę "szefa", ale posiada potężną i starą magię. Jej magia jest równa magii nawet kilkudziesięciu czarownic. Jest jedyną, która utrzymuje bariery w Ciunas. A czar jest trudny i delikatny.
      2. Powietrze jest nieograniczone. Magia tak. Czar był delikatny, trafił na inne źródło dość silnej magii ( nie takiej jak u Dervil, ale wystarczyło) i został przerwany.

      Usuń
    3. Nie neguję mocy Dervil, ale z tekstu wynikało, że dziewczyny są nie do odnalezienia, chyba, że winowajczyni powie, dokąd je wysłała... Chyba, że nikt nie wie, że Dervil sobie poradzi i z taką mission impossible ;)
      2. Ale gdyby nie trafił...? "Jeśli mają kontakt" - no z powietrzem mają zawsze, czyli zaklęcie jest niezawodne w kontrolowanych warunkach, tak? A skoro tak, to po co tam np. ogień? Albo ja czegoś nie rozumiem...

      Usuń
    4. Dervil zna wiele zaklęć, o których istnieniu nie wie reszta. Ogólnie wie dużo rzeczy, o których nie wie nawet główny Krąg.
      Gdyby nie trafił to zaklęcie znalazłoby Siobhan. Jednak ślad mógłby być słaby. Wyobraź sobie żywioły w tym zaklęciu jako nici. Jedne są grubsze, inne ciensze. Powietrze ciągle się zmienia, zmienia je wiatr, zmianiają ludzkie wynalazki, a nawet oddech. Ta linia jest najcieńsza. Dervil posłała wszystkie żywioły dla pewności. Każda czarownica jest związana z jednym żywiołem i ten żywioł zadziałałby najsilniej.

      Usuń
  2. Znów znajomo, ten sklep i Sam... Lecę czytać dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pan Seksowny Nożownik... No tak, tylko Siobhan w chwili zagrożenia może zauważyć magnetyzm u oprawcy ;).
    Sam wydaje się całkiem sympatyczny, mam nadzieję, że to nie żadna podpucha...
    Pozdrawiam cieplutko i weny życzę.

    https://opowiadania-by-damayanti.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń