Drodzy Czytelnicy!

Rozdziały "Szczypty magii" publikujemy na blogu dla Was i chcemy poznać
Wasze opinie. Kolejny rozdział wstawimy, gdy poprzedni skomentują
co najmniej 4 osoby.
Przypominamy, że Wasze opinie są dla nas ważne, dzięki nim wiemy, że czytacie,
często również motywują nas do dalszego pisania. Pozdrawiamy serdecznie.

Słowik

Zapraszamy także na Słowika [klik], gdzie powstał oddzielny folder
"Szczypta magii", tam znajdziecie galerię postaci oraz słowniczek pojęć
(nie musicie mieć konta na chomiku, żeby przeglądać). Chomik jest tylko
dla czytelników. Jeśli ktoś jeszcze nie ma hasła (lub zapomniał), a chciałby
mieć, piszcie, podamy:) Zapraszamy też do komentowania postaci (tutaj lub
na chomiku), po pojawieniu się nowej postaci w rozdziale, pojawia się
również na Słowiku w folderze Galeria postaci:)

4.03.2019

Rozdział XXII. Kirara

    Atak nastąpił tak nagle, że Siobhan nie udało się go uniknąć. Upadła, gwałtowne zderzenie z ziemią wyrwało jej oddech z płuc. W ostatniej chwili przetoczyła się na plecy i posłała w stronę napastnika falę energii. A on ją ominął.
    Na rozwrzeszczaną banshee, szybki jest. Za szybki.
    Zerwała się na nogi, kiedy rzucił się w jej stronę z diabolicznym uśmiechem. Isabelle miała rację, jej ojciec nie był zwykłym duchem. Stał się czymś o wiele gorszym. Widząc jak naciera w jej stronę, Siobhan bez problemu uwierzyła słowom dziewczyny. Ten duch z pewnością mógł potraktować łowczynię w tak okrutny sposób. A ona, nieopierzona czarownica, która ledwie przystąpiła do Kręgu, wpadła na idiotyczny pomysł, by pobawić się z potworem w kotka i myszkę.
    - Niedługo skończysz jak inni. Zasilisz mnie, mała czarownico. - Mężczyzna zaśmiał się tubalnym, przerażającym śmiechem, który przyprawił czarownicę o dreszcze. - Z pewnością będziesz smaczna.
    - A żebyś się udławił, trupojadzie!
    Uniosła dłoń. Doświadczone czarownice nie musiały tego robić, ale Siobhan wciąż miała problemy z ogniskowaniem mocy. Magia ognia była silna i kapryśna, jak żywioł, z którego czerpała. Gesty i znaki pomagały Siobhan w uzyskaniu precyzji. Przed jej dłonią błysnęła ściana ognia, niczym płomienna tarcza, tworząc barierę i odbijając atak w ostatniej chwili. Naprawdę niewiele brakowało... Jeśli szybko czegoś nie wymyśli, będzie po niej. Magia się wyczerpie, a ona skończy jako kolacja.
    A niech mnie, prędzej stanę mu kością w gardle!
    Cofnęła się i obróciła. Wykonała gest, jakby chwytała powietrze i pociagnęła, jej palce zacisnęły się na zmaterializowanym nagle łańcuchu. Na Lucie podziałało. Wątpiła, by udało się i tym razem, ale kto nie próbuje, ten nic nie ma. Jeśli przegra, to z podniesionym czołem.
    - Ładna sztuczka. - Łańcuch bezgłośnie poszybował ku mężczyźnie. Siobhan omal nie podskoczyła z radości, ta jednak okazałaby się przedwczesna. W chwili, kiedy duch chwycił łańcuch, poczuła, że zalewa ją ciemność.
    Nigdy wcześniej nie przydarzyło jej się coś takiego. To przedziwne uczucie. Łańcuch lub sam duch stworzył między nimi połączenie. Więź tak silną, że czarownica nie była nawet w stanie się ruszyć. Od stóp po sam czubek rudej czupryny zalewało ją zimno. Chłód wlewał się w jej żyły jak zimne żelazo i nagle nie mogła nawet drgnąć. Czuła swoje ciało, ale nie miała nad nim władzy. Bolało. Zimne, czarne oczy wpatrywały się w nią z zadowoleniem.
    - No, mała, pokaż, co tam masz.
    Najchętniej splunęłaby mu w twarz. Gdyby tylko mogła wykonać jakikolwiek ruch. Rory zawsze powtarzał jej, żeby nie brała się za to, z czym sobie nie poradzi. Ona jednak była uparta i pewna siebie. Twierdziła, że coś takiego nie istnieje. Nie mogła się bardziej pomylić. Rory po raz kolejny miał rację, a ona znów wpadła w kłopoty. Niestety tym razem nie było nikogo, kto by jej pomógł, albo chociaż udzielił dobrej rady. Tylko ona i duch. Oraz zbliżająca się śmierć. To dziwne, że w chwilach takich jak ta, jej umysł atakowały najdziwniejsze myśli. Na przykład czy śmierć naprawdę ma taki zabawny płaszcz. Pewnie robi wrażenie, powiewając na wietrze. Co pomyśli Kisten, kiedy dowie się, że nie musi już jej ścigać? Wyręczył go obleśny, zdziadziały duch. No, ten ostatni fakt raczej go nie ucieszy. Zabawne, ale taką właśnie miała nadzieję.
    Siła, z jaką nigdy wcześniej się nie zetknęła, powaliła ją na kolana. Chciała krzyknąć, ale fala bólu wyrwała jej oddech z piersi. Co ona sobie myślała? Już nigdy nie wróci do domu, Ciunas o niej zapomni. Może Ciara będzie wspominać. Potem wyjdzie za Shane'a, będzie wiodła szczęśliwe życie, urodzi dzieci. Z jej włosami i oczami, ale uśmiechem Shane'a. Rory też kogoś znajdzie, był wspaniałym mężczyzną, na którego nigdy nie zasługiwała. Seamus wyrośnie, ustatkuje się. Wszyscy o niej zapomną. Czarownice z Kręgu przyjmą nowe dziewczyny, nawet nie odczują, że i ona powinna tam być. A może nigdy nie stanowiła jego części? Zniknęła w czasie ceremonii, czy to ją unieważniało?
    Zalała ją fala wspomnień. Wszystkie szczęśliwe chwile, pierwsze zaklęcia, czas spędzony z przyjaciółmi, rodzina. Zupełnie, jakby życie przeleciało jej przed oczami, jak w jednym z filmów, które oglądała nocami z Kateriną. Czyli jednak ludzie czasem mają rację. Obrazy przyspieszały, doprowadzając ją do agonii, czuła się, jakby ktoś wydzierał z niej wspomnienia. I życie. Pojęła wszystko, kiedy w jej umyśle pojawił się Kisten. Ciemne wpatrzone w nią oczy, kiedy groził, że ją zabije. Usta, które całowały ją tak, że świat nagle się zatrzymał. Wszystko zrozumiała. Duch kradł jej życie, każdą jego chwilę. Każde wspomnienie. Chwile szczęścia i strachu.
    - Twoje niedoczekanie, stary pierniku!
    Zebrała w sobie magię i pchnęła ją wzdłuż łączącego ich łańcucha, zrywając więź. Zużyła resztki sił, jakie jej zostały, wiedząc, że to wcale nie koniec. Przeciwnie. Początek. A ona wygra tę walkę, nieważne, ile zostało jej magii. Załatwi tego przeklętego ducha, choćby miała zjeść własne buty! Niech Flidais jej zaświadczy, nie miała ochoty na niestrawność.
    Umysł czarownicy pracował w zwolnionym tempie. Brakowało jej energii, może wystarczy na jeszcze jeden czar. Może. Nie mogła rzucić go tak po prostu, to by jej nie pomogło. Potrzebowała planu. Oto i on, całkowicie szalony i nieodpowiedzialny, a zatem dokładnie w jej stylu. Brzmiał: wyprowadzić starego pierniku z równowagi.
    - I co dziadku, napatrzyłeś się? Nie stać cię na więcej?
    Mężczyzna zarechotał, krążąc wokół czarownicy. Siobhan poprzestała na wodzeniu za nim wzrokiem, jeśli drań myślał, że zacznie się obracać jak idiotka w kiepskim horrorze, to zgnilizna całkiem wyżarła mu mózg. To wyjaśniałoby smród.
    - Nie martw się, czarownico. Dałaś mi tyle energii, że jeszcze długo będę mógł się z tobą bawić. A potem znajdę to twoje miasteczko i inne czarownice. Dzięki tobie odnalazłem nowe źródło energii, o wiele potężniejsze niż te cherlawe umarlaki.
    - Nieładnie tak obrażać krewnych. Przecież teraz wszyscy zgnili i nadpsuci to twoja rodzina! Pewnie i tak są od ciebie ładniejsi, prawda?
    No i się doigrałam, pomyślała, kiedy mężczyzna, jak najbardziej materialny, rzucił się jej do gardła. Naprawdę oglądał za dużo horrorów.
    Cios był szybszy, niż się tego spodziewała. Nie zdołała go zablokować, nie wspominając o wypowiedzeniu zaklęcia. Poleciała do tyłu na jakieś trzy metry, z hukiem uderzając w drzewo. Jęknęła, czując krew spływającą po jej czole. Zrobiło jej się słabo. W każdym razie słabiej niż przed chwilą. Czuła, że jeśli nie powstrzyma mdłości, wkrótce ponownie zobaczy swój obiad. Mało kusząca wizja.
    Właśnie wtedy nadeszła magia. Zalała ją falą czystej mocy, otulając ciało niczym kokon. Nagle znów było jej dobrze. Stach odszedł. Znów była po prostu czarownicą, odzyskała część siebie. Otworzyła oczy w chwili, gdy duch postanowił zaatakować ponownie. Uniosła dłoń i skierowała ku niemu strumień ognia. Skoro był materialny, musiał też czuć ból. Gdyby krwawił, mogłaby go zabić.
    I jak ci się to podoba, pierniku?
    Nie spodobało mu się. Wydał z siebie długi wrzask przepełniony bólem i wściekłością.
    Świetnie, punkt dla mnie.
    Zerwała się na nogi, nim zły duch zdołał dojść do siebie. Obeszła go i zaatakowała, korzystając z okazji, że wciąż był osłabiony. Tym razem zagrają według jej zasad. Niewidzialne linie spętały ducha, pozbawiając go możliwości ruchu. Teraz to Siobhan rozdawała karty i zdecydowała wszystkie asy zostawić dla siebie. Jedną myślą zacisnęła więzy. To nagle stało się zbyt łatwe, przemknęło jej przez myśl. Mimo to zamierzała skończyć, co zaczęła.
    - A teraz, pierniku, wyślę cię prosto do piekła.

    Czarownica miała więcej szczęścia niż rozumu. Nie rozumiał, jakim cudem przeżyła zderzenie z drzewem, widział, ile krwi wtedy straciła, wiedział, jak mocno uderzyła się w głowę. Według ludzkich standardów nie powinna przeżyć, albo przynajmniej straciłaby przytomność, a tymczasem błyskawicznie zerwała się na nogi i była gotowa rzucać czary.
    Pokręcił głową z uśmiechem, podziwiając jej poczynania. Znów jej nie docenił, ta mała czarownica okazała się silniejsza, niż przypuszczał.
    Brawo, rudzielcu. Oby tak dalej.
    Wszystko wskazywało na to, że Siobhan wygra tę walkę. Dobrze. Była mu potrzebna. Gdy tylko usłyszał o miasteczku czarownic, jego cel diametralnie uległ zmianie. Ona go tam doprowadzi, a wtedy wreszcie skończy z czarownicami raz na zawsze. Zniszczy je u źródła. Wreszcie.
    Zacisnął zęby, słysząc trzask. Łańcuch Siobhan się zerwał, wściekły duch postanowił się zemścić. Czarownica cofnęła się zaskoczona i potknęła się o fragment połamanego nagrobka. Runęła na ziemię, a duch skoczył.
    Kisten zaklął. Już po niej.

    Zgubiła ją pewność siebie. Myślała, że odzyskała kontrolę, że udało jej się osłabić ducha. Owszem, udało się, ale tylko odrobinę. Nie był już materialny, nie tak jak wcześniej. Mimo to nadal pozostawał niebezpieczny. Wchłonął siłę wielu umarłych, była głupia sądząc, że to już koniec.
    Kiedy rozerwał łańcuch, nie rozumiała jeszcze, co się stało. Była zbyt zaskoczona, by zareagować. Cofnęła się odruchowo i to był jej błąd. Wciąż obserwowała ducha, jednak nie to, co miała za sobą. Nie dostrzegła wcześniej tego nagrobka, część płyty była oderwana, leżała kilka kroków dalej. Teraz stała się przyczyną klęski czarownicy. Siobhan upadła, lądując, o ironio, właśnie na nagrobku. Nie zasłaniała się, nie zamknęła oczu, kiedy duch rzucił się w jej stronę. Wzbił się w powietrze i rozmył niczym szara smuga prosto z koszmaru. Siobhan jeszcze nigdy nie widziała takiego pokazu mocy, wpatrywała się zafascynowana i przerażona jednocześnie. Nie myślała o magii, sytuacja potoczyła się zbyt szybko. Gdyby nie była tak zaskoczona, z pewnością znalazłaby jakiś środek obrony. Na pewno by go szukała.
    Obłok szarej mgły zaczął się formować tuż przed nią. Ojciec Isabelle pozostał szybki mimo bólu, jaki zadała mu czarownica i utraconej energii. Tak więc czary niewiele jej pomogły, kupiła sobie jedynie odrobinę czasu i nadziei. Zacisnęła zęby. Prędzej ją piekło pochłonie, niż da się tak po prostu zabić!
    A potem zobaczyła lądującego przed nią diabła.

    Działała instynktownie. Usłyszała szelest wśród drzew za jej plecami. Przeturlała się, zerkając w tamtym kierunku i oczekując kolejnego ataku. Jednak ten nie nastąpił. Duch runął w miejsce, gdzie leżała jeszcze chwilę wcześniej i... zapadał się.
    - Ty przeklęta dziewucho!
    Zerknęła na odłamaną część nagrobka. Harris. Isabelle nazywała się Harris. Przebiegła wzrokiem po płycie, szukając imienia. Nie ma... była niemal pewna, że to grób ojca Isabelle, choć tak naprawdę nigdy go tam nie pochowano. Mimo to potrzebowała czegoś więcej. Imienia. Nim uda mu się wygrzebać z tego przeklętego grobu.
    - Mam! - Krzyknęła, natrafiając na fragment tabliczki. - Jonathan. To ty, prawda, pierniku? - Wstała, pozwalając, by resztki mocy w niej wezbrały. Wiatr wzmógł się, targając jej włosy. Myśl, jak trudno będzie je rozczesać może i nie była odpowiednia dla chwili, jednak nim Siobhan rzuciła czar, to właśnie zaprzątało jej głowę. - Jonathanie Harris, duchu przeklęty, odsyłam cię z tego świata. Wracaj do zmarłych, tam, gdzie twoje miejsce. - Nakreśliła w powietrzu runiczny znak. - I nie musisz wysyłać mi pocztówki z piekła.
    Runa rozbłysnęła złotym blaskiem, oślepiając Siobhan. Czarownica zakryła twarz dłońmi, chroniąc się przed wybuchem magii. Usłyszała przekleństwo i dziki wrzask. Coś trzasnęło głucho, domyśliła się, że grób wciągnął swego właściciela. Spojrzała w tamtym kierunku, wciąż osłaniając się przed światłem. Nie pomyliła się. Nagrobek połączył się w całość, jakby nigdy nie został uszkodzony. Nie dostrzegła na nim nawet rysy, żadnego pęknięcia. I żadnego ducha.
    Blask zniknął pozostawiając za sobą nieprzeniknioną ciemność. Deszcz ustał, wiatr odegnał burzowe chmury, odsłaniając gwieździste niebo. Gdzieś w oddali zaśpiewał ptak.
    Wszystko wróciło do nomy. Udało mi się. Odesłałam go... i nadal żyję. Chyba.
    Zachwiała się, czując silne zawroty głowy. Zaskoczyło ją, że nie może utrzymać się na nogach. Przecież chwilę wcześniej czuła się dobrze... aż... aż opuściła ją magia. Świat zawirował przed oczami czarownicy; runęła w dół. Zamrugała zaskoczona, kiedy nie odczuła zderzenia z ziemią. Zamiast tego obejmowały ją silne ramiona. Podniosła głowę wspartą o męską pierś i spojrzała w ciemne oczy. Zaśmiała się cicho.
    - Brawo, Siobhan, zabiłaś się, a teraz widzisz diabła we własnej osobie.
    Odpowiedział jej męski śmiech. Miły śmiech.
    - Masz powody, by mnie nie lubić, ale z tym diabłem chyba przesadziłaś.
    Zmrużyła oczy. Rozpoznała ten głos, podobnie jak oczy, ale wciąż wydawało jej się, że śni. Jej wzrok powoli odzyskiwał sprawność, w końcu mgła zniknęła i zobaczyła znajomą twarz.
    - Kisten? Co tu robisz, znowu chcesz mnie całować?
    Odpowiedział jej kolejny wybuch śmiechu.

    Siobhan przeczesała dłonią wilgotne jeszcze włosy i włożyła do ust kilka frytek. Podparła brodę ręką i spojrzała na siedzącego naprzeciwko Kistena. Zaskoczył ją propozycją wspólnego posiłku. Niemniej była głodna i nie miała zamiaru odmówić.
    - No więc, Kist, czemu jesteś tak podejrzanie miły?
    Uśmiechnął się przeciągle i pochylił w jej stronę. Nawet nie drgnęła, najwyraźniej już przestał ją przerażać. To dobrze, nie wyciągnie z niej informacji, jeśli będzie się bała.
    - Może chcę cię znów pocałować?
    Zakrztusiła się i posłała mu gniewne spojrzenie. Mrugnął do niej, powstrzymując rozbawienie.
    - Tylko mi nie mów, że nie chcesz.
    - Chce, całuj! - Isabelle wyparowała z lusterka, zapominając jak bardzo obrażona była jeszcze chwilę temu i zarzekała się, że za żadne skarby nie opuści swojej kryjówki. Teraz pojawiła się na miejscu obok Kistena, taksując go oceniającym spojrzeniem. - Och, ruda, nie czekaj, bierz go! Jest tak seksowny, że sama mam ciarki!
    Tym razem Siobhan dostała takiego ataku kaszlu, że Kisten musiał wstać i poklepać ją po plecach. Uniosła dłoń w geście podziękowania i otarła łzy, które napłynęły jej do oczu. Bliskość łowcy nagle zaczęła jej przeszkadzać.
    Isabelle natomiast bawiła się doskonale. Przechyliła się przez stolik i głośno zagwizdała.
    - Ruda, ale on ma tyłek! Tylko spójrz... nie! Dotknij! Klepnij go, na pewno to lubi... o rany, ależ on jest seksowny...
    Czarownica jęknęła, chowając twarz w dłoniach. Poczuła, że krew napływa jej do twarzy, barwiąc policzki na różowo. Jeszcze tego brakowało, żeby Kisten zauważył jej rumieńce i zinterpretował to jako reakcję na niego. I bez tego był wkurzający. Rozsunęła palce, słysząc jego śmiech. Szturchnął ją, by się przesunęła, a gdy to zrobiła usiadł obok, ciągle się śmiejąc.
    - Leci na ciebie! Widzisz, nie wrócił, tylko usiadł obok! Widziałaś ten tyłek? Dotknęłaś?
    Za co mnie to spotyka?
    Zerknęła na Kistena, który wydał z siebie parsknięcie i wbił spojrzenie w... Isabelle. Niemożliwe. Nie mógł jej zobaczyć. To przypadek, pewnie spojrzał na coś za nią... na drzwi? Tak, pewnie patrzył kto wchodzi. Łowca powinien być czujny, prawda?
    - Miło mi, że zyskałem aż takie uznanie. - Mówiąc to patrzył nie na Siobhan, ale właśnie na Isabelle. Jakby zwracał się do niej. Różowowłosa dziewczyna otworzyła szeroko oczy, zerkając to na niego, to na czarownicę.
    - Ruda, on mnie widzi?
    - I słyszę. Miło mi cię poznać, Isabelle – odparł, nim Siobhan zdołała otworzyć usta.     
   Teraz obie wpatrywały się w niego jak zaklęte. W końcu Isabelle pisnęła cicho i zanurkowała do lusterka, mrucząc coś, co zabrzmiało jak: to niesprawiedliwe, jaki wstyd.
    Łowca skwitował to złośliwym uśmieszkiem i rozparł się wygodnie, obejmując Siobhan ramieniem. Odsunęła się spłoszona tym gestem i spojrzała na niego uważnie. Powinna uciekać?
    - No to zostaliśmy sami, rudzielcu.
    O tak, zdecydowanie powinna uciekać!
    Odsunęła sie jeszcze bardziej, rozważając drogę ucieczki. Wszystko nagle zaczęło zmierzać w złym kierunku. Jak to możliwe, że zobaczył Isabelle? Był tylko człowiekiem. Prawda? Niepotrzebnie zaczęła mu się zwierzać. Może z powodu adrenaliny, która ciągle w niej buzowała, może dlatego, że ją nakarmił, a może dlatego, że był taki delikatny, kiedy sprawdzał, jak głęboka jest jej rana. Rana, której nie było. Zagoiła się w trakcie walki z Jonathanem. Dlaczego? Siobhan nie miała pojęcia i to też powiedziała Kistenowi. Rany czarownic wcale nie goją się szybciej, chyba, że działa na nie uzdrowicielska magia. Moc, która pomogła jej stoczyć walkę z duchem również nie należała do niej. Po prostu się pojawiła, a Siobhan to wykorzystała. Skorzystała z magii, by ocalić życie i pozbyć się ducha. Nie zastanawiała się nad jej pochodzeniem. Aż do momentu, gdy siedziała z Kistenem w barze i opowiadała mu całą tę pokręconą historię.
    - Skończ. - Wskazał porcję stojącą przed Siobhan. - I mam nadzieję, że odpowiesz mi jeszcze na kilka pytań.
    Uniosła brwi, zachęcając go, by mówił dalej. Posłał jej jeden ze swoich specjalnych uśmiechów. Przełknęła ślinę i wbiła wzrok w swój napój.
    - Ten duch mówił o mieście czarownic. Gdzie to jest?
    Uwaga, czerwony alarm.
    - Nie ma go. Zmyślał.
    Savage pokręcił głową i zagroził czarownicy palcem.
    - Nie ze mną te numery. Chcę znać lokalizację tego miejsca. I dobrze ci radzę, odpowiedz, póki jestem miły.
    Parsknęła i odstawiła szklankę. Następny. Niedawno Samuel mówił to samo. Jednak Sama nie musiała się obawiać. Wstała, posyłając Kistenowi wściekłe spojrzenie.
    - Wiesz, Kist, możesz pocałować mnie w tyłek. - Ruszyła do wyjścia z dumnie uniesioną głową. Nic nie powiedział, więc zatrzymała się w drzwiach i obejrzała przez ramię. Przyglądał się jej z leniwym uśmiechem na ustach. - Co?
    - Nic, podziwiam tylko obiecany mi tyłek. Już nie mogę się doczekać.
    Szeroko otworzyła oczy, rumieńce powróciły jeszcze bardziej widoczne. Zaklęła po gaelicku.
    - Możesz pomarzyć. - Wyszła, trzaskając drzwiami. Odprowadził ją cichy, chrapliwy śmiech.

    I dlaczego znów wszystko spadło na mnie?, pomyślał Rory, siedząc w salonie Dervil. Nigdy wcześniej nie miał okazji odwiedzić jej w domu i zdecydowanie nie tak to sobie wyobrażał. Nie przypuszczał, że przyjdzie tam, by bronić małego włamywacza. Seamus znalazł sobie niebezpieczne hobby i będzie musiał z nim o tym porozmawiać, gdy tylko wyjaśni wszystko z Przewodniczką.
    Przeczesał za długie włosy dłonią, zastanawiając się, jakich powinien użyć argumentów. Nie będzie łatwo nakłonić Dervil, by przymknęła oko na ten niemiły incydent. Jeśli miała pewność, że Seamus nie znalazł nic przydatnego, może jakoś mu się uda. Może. Jeśli powie o wszystkim rodzicom chłopca, zrobi się nieprzyjemnie. Im więcej osób zostanie wtajemniczonych, tym większy chaos się rozpęta. Tak naprawdę nie mieli dowodów, ani pewności, że to Dervil wszystko zorganizowała. Dopiero, kiedy ją uzyska i odkryje, jakie Przewodniczka miała ku temu powody, porozmawia o tym z kilkoma zaufanymi osobami. Nie wcześniej. Seamus nie miałby takich oporów, gdyby groziła mu kara i tłumaczenie przed rodzicami. Powiedziałby wszystko, co mu się wydaje i tylko to, bo faktów nie znał. Słuchał głosu serca, nie jak Rory – rozumu.
    - Naprawdę nie wiem, co napadło tego dzieciaka, może to wiek dojrzewania?
    Dervil pokręciła głową, zerkając na chłopca, siedzącego ze skruszoną miną w jej kuchni. Doskonale wiedziała, że dzieciak tak naprawdę żałuje, że został przyłapany, a nie dlatego, że zrobił coś złego. Nie miała pojęcia, co doprowadziło tego małego złodziejaszka do jej sypialni, zakład z kolegami, zabawa w szpiega? Cokolwiek, ale z pewnością nie hormony. Wtedy wybrałby łatwiejszy cel. Rory również zdawał sobie z tego sprawę, a jednak przyszedł i uparcie bronił chłopca. Ciekawe.
    - Wymyśl coś z sensem, O'Riley. Nie przyszedł tu, by grzebać mi w szufladzie z bielizną.
    Wielka szkoda, pomyślał ponuro Rory. To chociaż udałoby mu się wyjaśnić. Niestety małe utrapienie, jakie zostawiła mu Siobhan, postanowiło zabawić się w szpiega. W jednej chwili cały plan mógł utopić się w praniu banshee.
    Zawahał się, patrząc na jej minę. Miała rację, tłumaczenia były bez sensu. Problem w tym, że coś musiał powiedzieć. Dervil to nie typ kobiety, którą można zbyć. Przewodnicząca Rady i Przewodniczka z pewnością zasługuje na szczerość. Westchnął. Gdyby tylko nie była główną podejrzaną...
    - Hej, mały! Zmykaj. To sprawy dorosłych. - Zerknął na Dervil, szukając potwierdzenia. Nieznacznie skinęła głową.
    Seamus spojrzał na nich niepewnie, przystępując z nogi na nogę. Nie miał najmniejszej ochoty wychodzić, przecież nie był już dzieckiem! Gdyby Rory tylko dał mu szansę, powiedziałby, co znalazł! A wtedy już nikt nie nazwałbym go dzieckiem! Jeszcze będzie im wszystkim łyso!
    Zamarudził przez chwilę, ale widząc wrogie miny zarówno Rory'ego, jak i Dervil, bąknął ciche przepraszam i wyszedł, szurając nogami. Kiedy tylko jego kroki ucichły, Rory spojrzał w ciemne oczy Dervil.
    I podjął najgłupszą decyzję w swoim życiu.

    Mimo, iż w San Francisco wciąż jeszcze trwała noc, miasto lśniło tysiącami świateł. Siobhan skrzyżowała nogi w kostkach, przyglądając się Katerinie z zapamiętaniem malującej paznokcie u stóp. Wiccanka wybrała intensywny odcień wiśni, odróżniający się od białych japonek, które lubiła zakładać. Siobhan jeszcze nigdy nie widziała takich paznokci. Obok nogi kobiety leżało opakowanie drobnych klejnocików, które miała zamiar później nakleić na lakier.
    - Więc z kim spędziłaś noc, Siobhan? Mnie możesz powiedzieć!
    Żeby to było takie proste! Siobhan objęła się ramionami, patrząc, jak Katerina stara się dmuchać na nogę. Po namyśle przysunęła się bliżej współlokatorki. Isabelle lewitowała w powietrzu, udając, że znalazła sobie niewidzialną kanapę i oglądała lakiery Kateriny.
    - Nie spędziłam z nikim nocy. To był długi wieczór. Odwiedziłam Sama i uznaliśmy, że lepiej będzie zakończyć naszą przyjaźń. On uznał. - Wzruszyła ramionami, starając się wyglądać obojętnie. - Potem poszłam na spacer... wpadłam do baru na kolację...
    - Z tym gorącym facetem o seksownym tyłku...
    Czarownica posłała Isabelle wściekłe spojrzenie i podniosła jeden z lakierów. Zielony.
    - Poszłaś do baru w nocy? Sama? Och, Siobhan, tak się nie robi, nie tutaj. Mogło ci się coś stać. Okradliby cię, zrobili krzywdę...
    - Nie kiedy ma się u boku takiego faceta, prawda, ruda? - Isabelle najwyraźniej postanowiła być tej nocy złośliwym duchem.
    - Umiem sobie radzić... i nie byłam w barze sama.
    Katerina natychmiast zainteresowała się nowym tematem. Usiadła wygodniej i wbiła wzrok w Siobhan, wyczekując ciągu dalszego. Popędziła ją ruchem ręki, na chwilę zapominając o paznokciach.
    - Kto cię zaprosił? Znam go? Był miły? Przystojny?
    Tak. Nie. Och tak.
    Isabelle oparła głowę na ramionach, zerkając na czarownicę i zastanawiając się jak z tego wybrnie.
    - Znasz go. Ma na imię Kisten...
    Zdumienie jakie odmalowało się na twarzy Wiccanki można było uznać za pochlebstwo. Kobieta odłożyła buteleczkę lakieru, uznając, że ma o wiele ciekawsze zajęcie. Uśmiechnęła się, po raz pierwszy taksując Siobhan oceniającym wzrokiem. Ładna, uznała. Rude zawsze są seksowne. Mały nosek i te oczy... duże i intensywnie zielone. Pełne usta, smukłe ciało, choć niepozbawione kobiecych krągłości. Tak, Siobhan Mac Coinaoith zdecydowanie mogła wpaść w oko Kistenowi Savage. Szczęściara.
    - To dlatego cię całował! Kręcisz z nim! I nic nie powiedziałaś! To najlepszy towar w mieście, a ty milczysz, Siobhan!
    Siobhan najpierw zbladła, a chwilę później zalała się rumieńcem. Zazgrzytała zębami, słysząc głośny śmiech Isabelle.
    - Z nikim nie kręcę – burknęła, odkręcając lakier. - A już na pewno nie z tym gburem. Jest okropny. Zarozumiały, wredny i w ogóle... mogę? - zapytała wskazując lakier.
    Katerina skinęła głową.
    - Jasne. A ten gbur to niesamowite ciacho. I nie mów mi, że uważasz inaczej, bo jednak poszłaś z nim do tego baru. - Uniosła brwi, obserwując poczynania Siobhan i zabrała jej lakier. - Pomogę.
    Pochyliła się i przeciągnęła pędzelkiem po paznokciu dziewczyny. To samo zrobiła z kolejnymi i zakręciła buteleczkę, każąc dmuchać, aż wyschną.
    Siobahn posłusznie dmuchnęła na pomalowane paznokcie.
    - No dobra, jest przystojny. Ale mnie nie lubi. Odczuwa przyjemność, kiedy może mnie zgnębić. A poszłam, bo byłam głodna.
    Isabelle ziewnęła ostentacyjnie. Przeciągnęła się i wylądowała na podłodze, płosząc odpoczywającą przy czarownicy kotkę.
    - Hej, ruda. Mam pomysł, wiem, jak nazwać twoją kotkę. - Odezwała się, tłumiąc ziewnięcie. - Widziałam kiedyś taki film. Były tam wojownicze koty... Nie, żółwie. Też nie. Chyba jednak kot. Ale to nie on wojował. Może to był pies?
    Siobhan uniosła brwi, nic nie mówiąc. W ten sposób chciała pokazać, że słucha, choć nie była pewna, czy chce tego słuchać, i nie zasugerować współlokatorce, że całkowicie oszalała.
    Dziewczyna w różu wyszczerzyła zęby.
    - Kirara – odparła i zanurkowała do lusterka.
    - Kirara – powtórzyła Siobhan z uśmiechem. Wiccanka posłała jej zdumione spojrzenie, a kotka miauknęła wdzięcznie, zgadzając się na takie właśnie imię. - Moja kotka, nazwę ją Kirara. Pasuje, prawda?
    Kobieta wzruszyła ramionami, wracając do dekorowania własnych paznokci, Kirara natomiast przydreptała do swojej pani i mrucząc z zadowolenia, umościła się na jej kolanach. Teraz obie były szczęśliwe.
 
 
 

4 komentarze:

  1. Abra-Cadabra5 marca 2019 16:27

    Ciekawy był ten pojedynek z duchem. A zachowanie Isabelle było przezabawne ;) Czekam na więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jurek Blogpasterz6 marca 2019 03:04

    Przeczytane. Super. Czekam na ciąg dalszy :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Niezłe imię dla kota, może kiedyś wykorzystam :D Póki co mam 4 tygrysy, co daje mniej więcej o dwa za dużo, więc pewnie dłuugi czas nie będzie nowego kota do nazwania :)
    Rozdział intrygujący, także czekam na ciąg dalszy :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział, ile emocji :)

    OdpowiedzUsuń