Drodzy Czytelnicy!

Rozdziały "Szczypty magii" publikujemy na blogu dla Was i chcemy poznać
Wasze opinie. Kolejny rozdział wstawimy, gdy poprzedni skomentują
co najmniej 4 osoby.
Przypominamy, że Wasze opinie są dla nas ważne, dzięki nim wiemy, że czytacie,
często również motywują nas do dalszego pisania. Pozdrawiamy serdecznie.

Słowik

Zapraszamy także na Słowika [klik], gdzie powstał oddzielny folder
"Szczypta magii", tam znajdziecie galerię postaci oraz słowniczek pojęć
(nie musicie mieć konta na chomiku, żeby przeglądać). Chomik jest tylko
dla czytelników. Jeśli ktoś jeszcze nie ma hasła (lub zapomniał), a chciałby
mieć, piszcie, podamy:) Zapraszamy też do komentowania postaci (tutaj lub
na chomiku), po pojawieniu się nowej postaci w rozdziale, pojawia się
również na Słowiku w folderze Galeria postaci:)

7.05.2019

Rozdział XXIV. Druga twarz

    W sklepie jak zwykle panował tłok. Odkąd po San Francisco rozniosła się wieść, że u Kateriny pracuje PRAWDZIWA czarownica, drzwi niemal się nie zamykały. W dzień, w nocy, ciągle pojawiali się ludzie, błagający o choć krótką rozmowę z Siobhan Mac Coinaoith. Nie odmawiała, nie potrafiła. Czuła się potrzebna i chętnie udzielała pomocy, nawet jeśli była „udawaną prawdziwą czarownicą”.
    Przestała ograniczać się do wróżenia. Sporządzała wywary, mieszała zioła i opowiadała magiczne historie. Ostatnie było zasługą Cody'ego, siostrzeńca Samuela. Siobhan nie potrafiła odmówić prośbom dziecka. W trakcie opowieści zbierały się kolejne, potem podchodzili również dorośli. Teraz opowieści czarownicy wysłuchiwały tłumy. Piękne historie, pełne magii, baśniowych stworów i bohaterów. W końcu seanse zostały podzielone, późnym popołudniem sklepik wypełniały smoki, wróżki i inne cudowne stworzenia, które tak uwielbiali młodsi słuchacze. Wieczorami krew zamarzała w żyłach pod wpływem mrocznych opowieści, w których nie zawsze zjawiał się dzielny bohater, elfy wcale nie były małe i słodkie, a odwaga stanowiła jedyną tarczę przed upiorami. Odwaga i czarownice. Potężne wiedźmy sprawnie władające zakazanym orężem. Magią.
    Siobhan zakończyła opowieść i zdmuchnęła świecę, którą trzymała od dłuższego czasu. To był znak. Przedstawienie skończone, czas wracać do domu. Wstała i zaczęła gasić kolejne płomyki, podczas gdy ludzie wychodzili bez słowa. Taka była umowa. Opowieść się kończyła i sklep był zamykany. Kroki ucichły, głosy oddaliły się od sklepu, ale Siobhan wiedziała, że nie została sama. Zatrzymała się, pochylona nad ostatnią świecą. Zachowywał się bezszelestnie, ale go wyczuła.
    - Nie przyszedłeś słuchać.
    Kisten oparł się o ladę i skrzyżował dłonie na piersi. Przez chwilę obserwował czarownicę, nic nie mówiąc.
    - Nie.
    Przewróciła oczami. Powinna się bać, a czuła tylko złość. Miała dość mężczyzny, który uparcie deptał jej po piętach na każdym kroku. Przez niego czuła się zagubiona, czuła wrogość, jaką do niej żywił, mimo to wciąż uchodziła z życiem. Nie wierzyła, że to zwykłe szczęście. Ślepy los podtykający jej możliwości ratunku. Gdyby Kisten Savage naprawdę pragnął jej śmierci – już leżałaby w grobie. Może właśnie ta myśl dodawała jej odwagi. Zdmuchnęła ostatni płomień i pomieszczenie zalała ciemność.
    - Zamykamy. Jeśli chcesz kupić eliksir miłosny, wpadnij jutro.
    Nawet nie zauważyła, kiedy się poruszył. W jednej chwili siedział na biurku, w drugiej zastępował jej drogę, a jego dłoń spoczywała na drobnym nadgarstku czarownicy.
    To dobry moment, żeby zacząć krzyczeć, przeszło jej przez myśl. Albo dać mu prosto między oczy.
    - Czego chcesz, Kisten? Nudzisz się i znów postanowiłeś na mnie zapolować?
    Zaśmiał się. Nie złośliwie, czego mogłaby oczekiwać. Był to zwyczajny, lekko zachrypnięty śmiech rozbawionego mężczyzny. Być może to powinno ją ostrzec, ale rozluźniła się i przyjrzała mu z zaciekawieniem. Nieznacznie uniosła brwi, przypominając mu, że ciągle ściska jej nadgarstek. Nie puścił.
    - Nie przyszedłem cię zabić, czarownico.
    Wydęła wargi, powstrzymując się przed ciętym komentarzem. Nienawidziła tego, jak się do niej zwracał. Co z tego, że była czarownicą? Była też kobietą i człowiekiem. Była Irlandką. Nosiła imię Siobhan Mac Coinaoith i tak powinien się do niej zwracać.
    - Siobhan. Tak trudno zapamiętać?
    Wzruszył ramionami i pociągnął ją w stronę krzeseł. Oczywiście, że pamiętał jej imię. Ciągle powtarzał je w myślach, co niezmiernie go irytowało. Nie powinien myśleć o niej w ten sposób, nie jak o zwykłej kobiecie. Była wiedźmą i prędzej czy później się z nią rozprawi. Poufałości nie ułatwią mu zadania.
    - Siadaj, rudzielcu. Porozmawiamy.
    Nie mógł się nie uśmiechnąć, słysząc irlandzkie przekleństwo. Posadził ją na krześle i usiadł obok, z rozbawieniem obserwując jej zmagania z chęcią wydrapania mu oczu. Sięgnął po jedną ze świec i podpalił ją leżącą obok zapałką. Blade światło oblało postać czarownicy, podkreślając kilka malutkich piegów zdobiących jej nosek. Pasmo rudych włosów opadło jej na twarz, kiedy pochyliła się w jego stronę. Omal nie spadł z krzesła, kiedy spytała konspiracyjnych szeptem:
    - Mam ci powróżyć, mięśniaku?
    Roześmiała się, widząc jego minę, zażenowane chrząknięcie przelało czarę i czarownica zwinęła się na krześle, chichocząc jak szalona. Kciukiem otarła łzę, która pojawiła się w kąciku jej oka i spróbowała zatuszować śmiech napadem kaszlu. Z bardzo marnym rezultatem. Kiedy w końcu jej przeszło, spojrzała na Kistena, siedzącego obok z naganą w oczach. Kirara najwyraźniej podzielała jego zdanie, bo zeskoczyła z lady i popędziła na górę, poddać się odżywczej drzemce.
    - Przepraszam – sapnęła czarownica i rozsiadła się wygodniej. Patrząc na niego, znów miała ochotę się roześmiać, więc zrezygnowała z siedzenia i podreptała do lady, gdzie Katerina trzymała elektryczny czajniczek i różnego rodzaju saszetki z herbatą. - Więc co cię do mnie sprowadza, jeśli nie chęć mordu?
    Zerknęła na Kistena i włączyła czajniczek. Sytuacja wydawała się jej komiczna. Czarownica i łowca zaraz napiją się herbatki...
    Właściwie, dlaczego nie? Lepsze to, niż gdyby miał latać za mną z nożem...
    - Chcę informacji, rudzielcu. Udziel mi ich, a na jakiś czas zapomnę o twoim istnieniu.
    Zmarszczyła brwi, wybierając saszetki z herbatą. Chciał od niej informacji?
    - Byłoby miło, gdybyś tak otwarcie nie groził mi śmiercią za brak współpracy. Dżentelmen zaprosiłby mnie na kawę, pochwalił mój wygląd, a dopiero potem... - Pisnęła, kiedy w ścianę, tuż obok jej głowy wbił się ostry sztylet. Przełknęła ślinę. Zatem koniec żartów. - Czego chcesz, łowco?
    - Zacznijmy od tego, że opowiesz mi o miejscu, skąd pochodzisz. Miejscu, gdzie ukrywa się reszta takich jak ty.
    Nie zwróciła uwagi na głośny trzask pękającego szkła. Nawet nie spostrzegła, że właśnie stłukła się filiżanka, którą wypuściła z dłoni. Krew odpłynęła jej z twarzy, a serce gwałtownie przyspieszyło, w innej sytuacji pewnie uznałaby to za zabawne, że jego rytm zaczął przypominać S.O.S. Jak mogła sądzić, że on porzuci ten temat? Że zapomni o tym, co usłyszał? Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech.
    - Chcesz zapolować na moją rodzinę.
    - Możemy i tak to nazwać. A teraz mów. Gdzie jest to miasto?
    Ostatnia nadzieja na dogadanie się z łowcą, jaka tliła się w sercu Siobhan, umarła. Nie sądziła, by udało mu się kiedykolwiek odnaleźć Ciunas, jednak nie zamierzała ryzykować. Nie pozwoli skrzywdzić przyjaciół. Zacisnęła dłonie.
    - Nigdy tam nie dotrzesz.
    Uśmiechnął się przeciągle, chwycił Siobhan, nim udało jej się wykonać choć jeden krok w tył. Przyciągnął ją do siebie, nie zważając na przerażenie, jakie dostrzegł w zielonych oczach. Pochylił się, szepcząc jej do ucha:
    - Mam swoje sposoby, mała wiedźmo. Znajdę to miejsce z twoją pomocą lub bez niej. Ostrzegam cię jednak, że jeśli odmówisz, będziesz błagać, bym po prostu cię zabił...
    Nie kłamał, świadczył o tym kolejny sztylet, jaki pojawił się w jego dłoni. Przełknęła ślinę, czując ostrze dotykające jej szyi. Nie mogła wydać mu miasta, na próby walki też było już za późno. Znała tylko jedno zaklęcie, jakie zdążyłaby rzucić, jednak wciąż nie potrafiła tego zrobić. Nie chciała skrzywdzić Kistena, mimo jego licznych obietnic wysłania jej na tamten świat. Nigdy nie użyła magii, by kogoś skrzywdzić, nie miała zamiaru tego zmieniać. Prawdopodobnie przypłaci to życiem. Możliwe, że już tej nocy.
    - No dalej, rudzielcu, zacznij mówić. - Zacisnął palce na jej włosach. A potem je rozluźnił, czyniąc ten dotyk łagodnym. - Siobhan, proszę.
    Zamrugała, zaskoczona słowami, jakie dotarły do jej uszu. Prosił ją. Prosił i użył jej imienia, po raz pierwszy odkąd się poznali. Spojrzała mu w oczy, próbując dostrzec w nich coś znaczącego. Cokolwiek, co pomoże jej zrozumieć. Dlaczego poprosił? Dlaczego nie cisnął nią o ścianę, nie rozciął delikatniej skóry jej szyi? Dlaczego odłożył ostrze na ladę?
    To pewnie nie miało najmniejszego znaczenia, bez względu na to, co by zrobił, ona nie pomoże mu skrzywdzić bliskich. Nieważne, że ją intrygował, nieważne, że czasem nawet go lubiła. A już na pewno nie było ważne to, jak piękne wydały jej się jego oczy.
    - Dlaczego na nas polujesz? Dlaczego tak bardzo nienawidzisz czarownic?
    Nagle te piękne oczy wypełnił gniew. Był bardzo wrażliwy na tym punkcie.
    To znaczy, że ktoś musiał bardzo go skrzywdzić...
    - Kisten, posłuchaj, wcale nie musisz...
    - Dość tej paplaniny, wiedźmo. Ostrzegam cię po raz ostatni. Powiedz mi, gdzie jest to przeklęte miasto.
    Pomóż mi, waleczna Flidais...
    Kątem oka dostrzegła parkujący przed sklepem samochód. Znajomy samochód.
    - Siobhan, posłuchaj, ja nie chcę cię...
    Wszystko wydarzyło się błyskawicznie, zupełnie jakby oglądała film. Drzwi otworzyły się gwałtownie, uruchamiając skrzekliwy śmiech czarownicy. Dźwięk ten nie był jednak na tyle głośny, by zagłuszyć huk wystrzału. Kisten osunął się na ziemię, wypuszczając z ręki sztylet. Siobhan automatycznie spróbowała pochwycić łowcę, z przerażeniem dostrzegając krwawą plamę rosnącą na jego ciemnej koszuli.
    - Wstawaj, Siobhan. - Sam ruszył w stronę czarownicy, a za nim do sklepiku wlało się kilku uzbrojonych mężczyzn. - Jesteś cała?
    - Coś ty zrobił?! On potrzebuje pomocy, natychmiast! - krzyknęła, kiedy chwycił jej ramię i postawił ją na nogi. - Sam, oszalałeś?!
    Zamarła, widząc wyraz jego twarzy. Bezwzględny; nie przypominał Samuela, jakiego uważała za przyjaciela. Raczej mężczyznę, którego instynkt kazał jej unikać od pierwszego spotkania. Zacisnęła zęby, kiedy niemal wykręcił jej rękę. Szarpnęła się, jednak mężczyzna okazał się silniejszy.
    - Zabierzcie go i wrzućcie do furgonetki. - Sam skinął na nieprzytomnego łowcę, mężczyźni szybko ruszyli w stronę Kistena.
    - On się wykrwawi, Sam! Nie możesz... - Jęknęła, kiedy pociągnął ją w stronę drzwi, nie miała zamiaru się poddać. Szarpnęła się z całej siły. Musiał się tego nie spodziewać, bo udało jej się uwolnić. Dopadła Kistena przed bandytami, położyła dłoń na jego ranie, pośpiesznie i gorączkowo szepcząc słowa zaklęcia. Musiała jak najszybciej zatamować krwawienie, jeśli chciała ocalić życie łowcy.
    Proszę, proszę, nie umieraj...
    Poczuła silne uderzenie w głowę i zalała ją ciemność.

    Powiedział prawdę, niech go Brighid chroni, ale powiedział prawdę. Nie całą, nie był szaleńcem, ale nie skłamał. Zaczął od lęków małego chłopca, który słuchał zbyt wielu opowieści o sidhe. Seamus miał koszmary, ubzdurał sobie, że widział dawno zapomniane istoty i był tym przerażony. Więc postanowił szukać pocieszenia w najbezpieczniejszym miejscu – u boku Przewodniczki. Być może chciał także znaleźć coś, co udowodni jego racje, lub przekona go, że nie musi się bać. Rory również był zmartwiony. Odkąd zniknęły Ciara i Siobhan, chłopiec był nieswój. Mógł zrobić coś nierozważnego, co by mu zaszkodziło.
    - A może naprawdę coś zobaczył? - zastanawiał się na głos. - Tylko co takiego? Podobno ta istota wystraszyła również kota Siobhan, a wszyscy znamy Rufusa. Nie ruszy się, jeśli to mu się naprawdę nie opłaca.
    Dervil upiła łyk herbaty, rozważając słowa Rory'ego. Sidhe? Jak ten chłopiec mógł zobaczyć sidhe? Przecież miała wszystko pod kontrolą. Czyżby przeoczyła coś tak ważnego?
    - Nie wydaje mi się, by mógł widzieć cokolwiek, jednak kwestia kota... Koty są mądre. Rufus jest spryciarzem, nie jestem pewna, czy słowo chłopca to wiarygodny dowód... Niemniej... mógł coś widzieć.
    Wreszcie ruszamy do przodu. Rory pochylił się w jej stronę, ciekaw kolejnych spostrzeżeń. Im więcej powie, tym lepiej. Potem sam spróbuje oddzielić prawdę od fikcji. Potrzebował tylko więcej informacji.
    - Ale co takiego? Chyba nie sidhe? One odeszły dawno temu. Bariery Ciunas są zbyt potężne...
    Skinęła głową, zastanawiając się nad tym w milczeniu. Bariery były silne, bo ona taka była. To ona sprawowała nad nimi kontrolę. Wiedziałaby, gdyby ktoś lub coś je przekroczyło. Czy to możliwe, by była tak skupiona na czymś innym?
    - Nie, Rory, nie sądzę, aby to były sidhe. I jeśli mam być z tobą szczera, nie wiem, co zobaczył ten chłopiec. Oczywiście, sprawdzę to. - Oparła się w fotelu, myśląc o zachowaniu Seamusa. Rory mógł mieć rację, mały się przestraszył i chciał udowodnić swoje racje. Tylko czego szukał w jej domu? Dowodów na istnienie sidhe? Oto słaby element całej historii. - W porządku, zapomnę o tym incydencie, ale niech już się nie powtarza. Bo utrę uszy wam obu. Nie żartuję, Rory.
    Uśmiechnął się. Ku zaskoczeniu obojga, Dervil odpowiedziała tym samym. Posłała mu miły uśmiech, bardzo kobiecy i, jak zauważył Rory, po prostu ładny. Ten sam uśmiech, który pamiętał z dzieciństwa.
    - Dopilnuję, żeby nie sprawiał ci kłopotu. Nie chciałbym narażać się na lanie. - Wstał, wciąż się uśmiechając. - Dziękuję, że mnie wysłuchałaś.
    Skinęła głową i dopiła swoją herbatę.
    - Miło czasem pomówić z kimś, kto używa rozumu częściej, niż w sytuacjach krytycznych.
    Zaśmiał się. O tak. A jednak, to była sytuacja krytyczna, ale o tym już nie miał zamiaru wspominać. Pochwaliła go Przewodniczka, a to już coś. Szkoda, że wciąż ją podejrzewał.
    - Nie będę dłużej przeszkadzał. - Wyszedł, zamierzając przetrzepać Seamusowi skórę.

    Ocknęła się z silnym bólem głowy, mięśni rąk i nóg. Zamrugała, próbując odzyskać ostrość widzenia. Okazało się, że to trudne zadanie; pomieszczenie było pogrążone w całkowitych ciemnościach. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że siedzi na twardym krześle, oraz, że ma związane ręce i nogi. Porwali ją! Przeklęty Sam! Już ona mu pokaże, nawet jeśli stroił sobie z niej głupie żarty. Nie. To nie mógł być żart. Przypomniała sobie Kistena osuwającego się na podłogę. Sam do niego strzelił. Chciał go zabić...
    Rozejrzała się gwałtownie, szukając wzrokiem łowcy. Jest gdzieś obok? Zabrali go? Żyje? Nigdzie go nie widziała, szarpnęła za sznur, mając nadzieję, że uda jej się trochę go poluzować. Każdy ruch powodował bolesne otarcie sznura o skórę. W ten sposób z pewnością nie uda jej się uwolnić. Musi użyć magii. Kłopot w tym, że wyczerpała wiele energii, tamując krwawienie z rany Kistena. Jeśli teraz użyje zaklęcia, by oswobodzić się z więzów, możliwe, że nie wystarczy jej sił do wydostania się z tego miejsca. Potrzebowała swojego kota. Każdy chowaniec posiadał silną więź z właścicielką, dzięki niemu czarownica mogła czerpać moc. Niestety Rufus był daleko, podobnie Kirara i każdy inny kot. Westchnęła, znużona. Nie pozostało jej nic innego, jak czekać. Musiała odpocząć, by energia powróciła do jej ciała.
    Czy to znaczy, że mam tak tutaj siedzieć i czekać na zbawienie? Siobhan, nikt ci nie pomoże, jesteś zdana na siebie!
    Przygryzła wargę, nadal rozglądając się po pomieszczeniu. Może uda jej się znaleźć coś przydatnego. Tylko co? Co może zrobić?
    Rozerwać więzy, rozwalić drzwi i dać temu tłukowi po łbie! Nikt nie będzie wiązał czarownicy!
    Właśnie to zamierzała zrobić. Wyszeptała krótkie zaklęcie i sznury opadły na ziemię. Tak jak się obawiała, pozostało jej niewiele magii. Wystarczy, żeby stąd wyjść, ale potem... O potem będzie się martwić... potem.
    Rozmasowała obolałe nadgarstki i podeszła do drzwi. Mruknęła z niezadowoleniem, kiedy okazały się zamknięte i masywne.
    No tak, czego się spodziewałam?
    Wypowiedziała kolejne zaklęcie i pchnęła drzwi, przeszła przez nie bez trudu. Co dalej? W którą stronę?
    Myśl, Siobhan, myśl...
    Najprościej byłoby użyć kolejnego zaklęcia. Wskazałoby jej kierunek, ale także wyczerpało resztki mocy. Musi zachować je na potem. Odetchnęła głęboko, próbując wyczuć jakiś ruch powietrza, który wskazałby, gdzie znajduje się wyjście. Nic.
    Żałowała, że pozwoliła Isabelle odpoczywać w lusterku i zostawiła je w sypialni. Martwa, bo martwa, ale bardzo by się przydała. Każda pomoc byłaby na wagę złota, ale jak to często bywa w życiu, kiedy naprawdę się czegoś potrzebuje, traci się to. Gdyby chociaż schowała lusterko do kieszeni... Zamiast tego wylądowała sama w jakimś podejrzanym miejscu, uprowadzona, trochę przestraszona i maksymalnie wściekła. Do tego gdzieś tam był Kisten, który prawdopodobnie już nie żył, a ona się ku temu przyczyniła. Nie wiedziała, jak skuteczna okazała się jej próba pomocy. Och, gdyby chociaż miała kompas! Albo mapę. Latarkę. Cokolwiek.
    Niech to wszystko porwą sidhe...
    Ruszyła w prawo, bez żadnego powodu, po prostu musiała gdzieś iść. Stanie tam i czekanie w niczym jej nie pomoże. Poza tym nie może tak po prostu uciec. Musi znaleźć Kista, sprawdzić, czy udało mu się przeżyć. Może razem jakoś się wydostaną? Potknęła się o ledwie widoczny schodek.
    Jeszcze mnie popamiętasz, Samuelu, obiecuję ci to...
    Jak za sprawą magicznego zaklęcia zza rogu wyłoniła się znajoma postać. Z trudem udało jej się uniknąć zderzenia z Samuelem. Jego usta rozciągnęły się w zadowolonym uśmiechu.
    - Brawo, moja czarownico, wiedziałem, że sobie poradzisz.
    A że zaraz wybiję ci zęby, też wiesz?!
    - Gdzie Kisten?
    Roześmiał się, jakby powiedziała dobry żart. Tego było już za wiele dla rozjuszonej czarownicy. Zamachnęła się i bezceremonialnie dała mu w zęby. Zachwiał się i zaskoczony przyłożył dłoń do ust.
    - Przeklęta wiedźmo...
    - Powiedz tak do mnie jeszcze raz, a zmienię cię w brodatą ropuchę! Dość tej zabawy, Sam. Nie pozwolę się porywać, wiązać ani więzić! W tej chwili powiesz mi, gdzie jest Kisten, a potem grzeczne wskażesz drzwi.
    Cmoknął i pokręcił głową. Dostrzegła, że sięgnął za pas, i w jej polu widzenia pojawiła się lufa pistoletu.
    - To skuteczniejsza magia, Siobhan. Teraz grzecznie pójdziesz ze mną.
    No to wpadłam...
    - Dalej, wiedźmo. Nie zmuszaj mnie, bym zrobił ci krzywdę. Mamy rytuał do odprawienia.
    Spojrzała na niego, potem na broń i znów na niego. Rytuał? O czym on mówił? Czyżby Sam całkiem oszalał?
    - Sam, o czym ty mówisz? Co chcesz zrobić?
    Skinął głową w stronę korytarza. Nie miała innego wyjścia, jak nim pójść. Mogła mu się odgrażać zmianą w żabę, jednak póki nie odzyska mocy, może tylko pomarzyć o rzucaniu czarów. Westchnęła, ale nie odwróciła się, słysząc kroki idącego za nią Samuela.
    - Sam, myślałam, że się przyjaźnimy, dlaczego to robisz? Uprowadziłeś mnie, chciałeś zabić Kistena... on żyje?
    Usłyszała parsknięcie i stłumiła ochotę kolejnego zdzielenia go w zęby. Najpewniej zastrzeliłby ją, nim wzięłaby odpowiedni zamach.
    - Dlaczego tak obchodzi cię ten łowca? Polował na ciebie.
    Wzruszyła ramionami. No właśnie, dlaczego on ją obchodzi? Bo nie chciała, by ktokolwiek ginął na jej oczach. Bo czasem bywał miły. Bo ją nakarmił. Bo ją pocałował, sprawiając, że świat na krótką chwilę stanął w miejscu.
    - Proszę, powiedz mi...
    - Żyje. Jeszcze. Dziwi mnie, że przeżył mój strzał, choć pewnie powinienem zapytać o to ciebie. To było bardzo głupie, Siobhan, rzuciłaś się ratować łowcę, zamiast korzystać z okazji, by uciec.
    Głupie? Miała pozwolić mu umrzeć? Za nic w świecie. Nie była osobą rozwiązującą problemy w ten sposób. Nigdy nie zostawia się człowieka w potrzebie. Nieistotne, czy ten człowiek miał okazać się przyjacielem, czy wrogiem.
    Siobhan zatrzymała się przy masywnych drzwiach i czekała, aż Sam je otworzy. Przypatrywała mu się, ciągle próbując rozgryźć nietypowe dla niego zachowanie. Jak to możliwe, że przyjaciel stał się nagle wrogiem? Co mu zrobiła? Wiedział, kim jest. Wiedział o jej magii, zanim zaczęła grozić mu zmianą w żabę. Była pewna, że nigdy nie przyłapał jej na czarach, a jednak zawziął się. Kłamał, mówiąc, że to mu nie przeszkadza. Inaczej nie byłoby ich w tym miejscu. Nie postrzeliłby Kistena. Nie porwałby jej, nie groził, nie obrażał. Gdzie właściwie podział się jej Sam, ten, którego tak lubiła, który zabierał ją w różne miejsca i absolutnie nigdy się nie złościł? Który Sam był tym prawdziwym?
    Popełniłaś błąd, Siobhan, musisz tylko przypomnieć sobie kiedy. I jak najszybciej go naprawić.
    Weszła do pomieszczenia, próbując przebić wzrokiem ciemność. Kiedy rozbłysło światło, zrozumiała, że ma naprawdę niewiele czasu, by zdecydować się na dalszy krok. Bardzo niewiele czasu, by ocalić życie.

    Detektyw Marcus Perry był wysokim mężczyzną przed czterdziestką. Jasnobrązowe włosy gładko zaczesywał do tyłu, jednak te szybko wracały na swoje miejsce, kręcąc się delikatnie. Mocne rysy twarzy nadawały jej poważny wygląd, który zmieniał się tylko, gdy pojawiał się na niej uśmiech. Jak zwykle miał na sobie szare spodnie od garnituru i białą koszulę. Wyznawał zasadę, że wygląd świadczy o człowieku i zgodnie z nią starał się wyglądać jak najlepiej. Szara marynarka spoczęła w samochodzie, podczas gdy on sam poszedł obejrzeć miejsce zbrodni. Najczęściej lubił swoją pracę, ale były chwile takie jak ta, kiedy pragnął po prostu spokoju.
    Wyjął z kieszeni spodni notatnik i ostatni piszący długopis. Nie miał pojęcia, dlaczego ciągle mu ich brakowało. Ot, złośliwość rzeczy martwych. Pośpiesznie opisał miejsce zdarzenia i zanotował kilka własnych spostrzeżeń. Nie rozumiał, dlaczego ktoś chciałby napadać wiccański sklep, ani tym bardziej porywać czarownicę. Niemniej ktoś wpadł na taki pomysł, a on musiał pożegnać się z wizją wcześniejszego powrotu do domu. Westchnął; tego wieczoru emitowali na żywo mecz, który bardzo chciał obejrzeć. Cóż, sam zdecydował się na taki zawód.
    Po raz ostatni przyjrzał się miejscu zbrodni. Kilka rozrzuconych krzeseł, jedno miało odłamaną nogę. Poza tym wielka kałuża krwi przy ladzie i... wszystko. Nic nie zginęło. Poza ekspedientką. Kazał zabezpieczyć miejsce i zabrać krew do analizy. Najprawdopodobniej należała do zaginionej kobiety. Miał nadzieję, że była żywa i taką ją odnajdą, jednak coraz bardziej w to wątpił. Podniósł jedno z krzeseł, z którego zdjęto już odciski i usiadł, opierając notes o kolano. Kiwnięciem głowy podziękował za kubek parującej kawy zaoferowany przez właścicielkę sklepu i przyjaciółkę zaginionej. Mieszkały razem, a jednak Katerina Romanowa nie podsunęła mu żadnego nazwiska osoby, mogącej odpowiadać za napaść. Twierdziła, że Siobhan Mac Coinaoith nie miała wrogów. Przybyła z daleka i zbierała na bilet do domu. Nie znała wielu osób, przyjaźniła się tylko z nią i mężczyzną imieniem Samuel Murdoch. Jego nazwisko również pośpiesznie zanotował.
    - To wszystko, co pani wie, pani Romanowa?
    - Panno – poprawiła automatycznie kobieta, śledząc ruchy długopisu.
    Detektyw Perry skinął głową, chcąc dopisać coś jeszcze. Pojawił się problem w postaci opornego długopisu. Mężczyzna skrzywdził się i potrząsnął nim energicznie. Nic. Cholerne długopisy.
    - Mnie też nie lubią, ilekroć biorę jakiś do ręki, wysiada w nim sprężynka albo po prostu przestaje pisać. - Katerina uśmiechnęła się, widząc zakłopotanie na twarzy detektywa. - Długopisy.
    Podeszła do lady i wyjęła ładne wieczne pióro, podając je mężczyźnie. Podziękował i zanotował ostatnie myśli.
    - Więc? Wie pani coś jeszcze?
    Zamyśliła się na chwilę. Co jeszcze mogła powiedzieć? Siobhan nie miała wrogów, klienci ją uwielbiali, była cierpliwa i życzliwa, dla każdego znalazła czas. I znała się na magii, naprawdę wiedziała, co robić, by jej czary działały.
    - Jest ktoś jeszcze... Siobhan kilka razy spotkała się z pewnym mężczyzną.
    Detektyw spojrzał na nią z zainteresowaniem. Czyżby wreszcie jakiś trop?
    - Nazwisko? - Znieruchomiał z piórem gotowym do pisania. Miał zamiar odnaleźć tę dziewczynę. Żywą.
    - Kisten. Kisten Savage.
    Bingo. Właśnie takiej informacji potrzebował. Znał tego mężczyznę i doskonale wiedział, że jego pojawienie się oznaczało kłopoty. Według kartotek był czysty jak łza, według Perry'ego... On uważał inaczej. Od dawna próbował przyłapać Savage'a na gorącym uczynku. A drań ciągle mu się wywijał. Tym razem go przyszpili, za nic nie pozwoli mu uciec. Co do Siobhan Mac Coinaoith – obawiał się, że już była martwa.
    - Od jak dawna panna Mac Coinaoith spotykała się z tym osobnikiem?
    Katerina uniosła brwi na słowo osobnik, ale nie skomentowała tego. Zamyśliła się, próbując przypomnieć sobie, kiedy Siobhan mogła spotkać Kistena po raz pierwszy. Doszła do wniosku, że nie ma pojęcia.
    - Nie wiem... spędziła z nim ostatni wieczór, ale wcześniej... sprawiali wrażenie, jakby była między nimi pewna zażyłość. Ale... nie jest podejrzany, prawda?
    -  O tym zadecydują dowody. - Perry wstał i uścisnął dłoń Kateriny. - Dziękuję za poświęcony mi czas, odezwę się, gdy tylko czegoś się dowiem. Jeśli coś sobie pani przypomni... - Wręczył jej wizytówkę.
    Wzięła ją i uważnie obejrzała. Biały blankiecik z nazwiskiem i numerem telefonu. A więc detektyw Perry lubi prostotę.
    - Zadzwonię. I proszę mówić mi po imieniu.
    Uśmiechnął się i skinął głową.
    - Marcus. Zadzwoń w razie problemu, Katerino. I zamykaj drzwi.
    Wyciągnął w jej stronę pióro, ale tylko pokręciła głową.
    - Proszę zatrzymać.
    Podziękował z uśmiechem i wsunął podarek do kieszeni spodni razem z notatnikiem. Pożegnał się grzecznie i wyszedł, zabierając ze sobą ekipę. Czas porozmawiać z Savage'em.

    Isabelle stała przy oknie w sypialni Siobhan i odprowadziła wzrokiem odjeżdżające samochody. Policjanci obejrzeli miejsce, wypytali Katerinę i odeszli, nic nie robiąc. Przecież nie mieli o niczym pojęcia, więc jak mogli szukać Siobhan? Nie wiedzieli, że jest czarownicą, a w San Francisco grasują łowcy. Podejrzewali niewłaściwą osobę, tego była pewna. Kisten może i odgrażał się, że odeśle rudowłosą czarownicę na tamten świat, ale nie działał w taki sposób. Poza tym chyba ją lubił. Troszeczkę.
    Kirara wyskoczyła na parapet, spoglądając na Isabelle. Miauknęła żałośnie, wyrażając żal z powodu utraty swojej ukochanej czarownicy. Różowa dziewczyna westchnęła, przyznając kotce rację. Zawiodły obie. Isabelle nie obroniła Siobhan przed atakiem, chociaż jej to obiecała, a Kirara nie mogła służyć jej pomocą podczas rzucania zaklęć.
    Zostałaś sama, ruda. Przepraszam, że nie mogę ci pomóc. Dlaczego nie zabrałaś że sobą tego przeklętego lusterka?
 
 
 

9 komentarzy:

  1. Abra-Cadabra12 maja 2019 22:33

    Świetny rozdział. Czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekam na kolejny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jurek Blogpasterz15 maja 2019 18:33

    Przeczytane, czekam na więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Emocjonująco, i tylko Kistena szkoda, nie dowierzam, aby zrobił krzywdę Siobhan :) W sumie większą krzywdę zdążył jej wyrządzić Sam niż Kisten do tej pory ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem, czy to tylko u mnie, czy u wszystkich, ale Twój spis treści nie do końca działa. Po kliknięciu wczytują się dopiero rozdziały od 14 (nie licząc 15, który też nie chce działać). Dopiero, gdy kliknę prawy przycisk myszy i "otwórz link w nowej karcie" to się wczytują. Może to być tylko mój problem - mam w przeglądarce dziwne dodatki blokujące reklamy, kto wie co tu wyrabiają - ale wolałam o tym powiadomić, bo może to jakaś grubsza sprawa. :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy za informację:) Faktycznie, na komputerze się nie otwiera w tej samej karcie. A na tablecie i komórce już jest ok. Szczerze mówiąc, nie wiem, czemu tak się zrobiło, może to faktycznie przez blokowanie reklam (też mam adblocka), ale mam rozwiązanie. Spróbuj kliknąć dwa razy na te rozdziały, które się nie otwierają. Działa?

      Usuń
    2. Próbowałam, ale nadal nie działa. Podobnie jest z podstronami w menu, też się nie otwierają (poza "stroną główną", ale to samo z siebie powinno działać). Nie mam nawet pomysłu, skąd to mogłoby się wziąć, bo pierwszy raz widzę taką sytuację.

      Usuń
    3. Okej, rozwiązanie było jednak prostsze, niż myślałam. Z jakiegoś powodu rozdziały od pierwszego do 13 i 15 zostały uznane przez moją przeglądarkę za treść, którą trzeba blokować. Klinęłam "odblokuj" i zaczęły się normalnie otwierać. Pozostałe wczytują się bez takich dziwactw, więc nie mam pojęcia jaka między nimi różnica. Jak widać, nic złego się nie dzieje, tylko czasami komuś może się zdarzyć, że przeglądarka nie współpracuje jak należy. :)
      Pozdrawiam.

      Usuń
    4. Dobrze wiedzieć:) Różnica pewnie polega na tym, że w pewnym momencie nastąpiła jakaś zmiana na blogu, wcześniej można się było logować z konta google, teraz tyko z bloggera. Może przeglądarka blokuje rozdziały przed zmianą?

      Usuń