Drodzy Czytelnicy!

Rozdziały "Szczypty magii" publikujemy na blogu dla Was i chcemy poznać
Wasze opinie. Kolejny rozdział wstawimy, gdy poprzedni skomentują
co najmniej 4 osoby.
Przypominamy, że Wasze opinie są dla nas ważne, dzięki nim wiemy, że czytacie,
często również motywują nas do dalszego pisania. Pozdrawiamy serdecznie.

Słowik

Zapraszamy także na Słowika [klik], gdzie powstał oddzielny folder
"Szczypta magii", tam znajdziecie galerię postaci oraz słowniczek pojęć
(nie musicie mieć konta na chomiku, żeby przeglądać). Chomik jest tylko
dla czytelników. Jeśli ktoś jeszcze nie ma hasła (lub zapomniał), a chciałby
mieć, piszcie, podamy:) Zapraszamy też do komentowania postaci (tutaj lub
na chomiku), po pojawieniu się nowej postaci w rozdziale, pojawia się
również na Słowiku w folderze Galeria postaci:)

15.07.2019

Rozdział XXVII. Pocałunek

    Ciara może nie znała Davida zbyt dobrze, ale jednego była pewna – nie umiał odpuścić. Uznała, że dla świętego spokoju dowie się, o co tym razem mu chodzi. Westchnęła, wysiadła z samochodu i ruszyła za nim. Wydawał się bardzo przejęty, poza tym powtarzał, że potrzebuje jej pomocy. Zobaczę, o co chodzi i wtedy zdecyduję, co dalej, postanowiła.
    - Hej, tancereczko, dokąd się wybierasz? - dobiegł ją głos Iana. Zatrzymała się niepewnie. Mężczyzna przyspieszył kroku i już po chwili stał między nią, a Hamiltonem. Spojrzał na niego z wyraźną wrogością. - Wiem, co zrobiłeś i czego chcesz – zwrócił się do niego. - Zostaw Ciarę w spokoju, to moje ostatnie ostrzeżenie – powiedział złowrogo, zaciskając dłonie w pięści. David prychnął i uniósł wyżej głowę, mierząc wzrokiem przeciwnika.
    - Decyzja nie należy do ciebie. To Ciara wybiera, z kim będzie się przyjaźnić. Ma do tego prawo. Jakoś nie słyszałem, by prosiła cię o interwencję. A teraz pójdzie ze mną.
    Ian uniósł brwi.
    - Z tobą? Czubem, która rzuca się pod samochody i czeka na magiczne ocalenie?
    - Przestańcie obaj! - zawołała Ciara, patrząc na nich z gniewem w oczach. - Zachowujecie się jak dzieci. Ian, wracamy do domu. David, później porozmawiamy. Do zobaczenia. - Złapała bruneta za rękę i pociągnęła do samochodu. Ian otworzył Ciarze drzwi auta, rzucił jeszcze Hamiltonowi wyzywające spojrzenie i wsiadł za kierownicę.

    - A było już tak blisko – westchnęła Laura, zerkając na Davida, który zajął miejsce za kierownicą intensywnie zielonego auta, którym przyjechała cała trójka. - To co teraz?
    - Może ta twoja przyjaciółka ją przyprowadzi? - zaproponował Tom. Przewodniczący pokręcił głową.
    - Judy? Nie, ona nie ma zamiaru się w to mieszać. Przez tego durnia, u którego mieszka Ciara, nie mogę do niej pójść. Dałbym mu oczywiście radę, ale może wezwać policję. - Hamilton wpatrzył się w przednią szybę, myśląc intensywnie. W końcu spojrzał na Laurę. - Trzeba będzie wykorzystać każdą nadarzającą się okazję. Podrzucimy cię pod ich mieszkanie. Gdyby wyszła sama, dasz nam znać.
    - Mam czatować pod blokiem? - oburzyła się dziewczyna. David spojrzał na nią stanowczo.
    - To bardzo ważne zadanie, Lauro. Wiesz, że nie mamy wiele czasu. A jeśli ma już pieniądze i planuje powrót do domu?
    Dziewczyna nachmurzyła się.
    - Ale dlaczego ja? Tom mógłby...
    - Tom będzie mi potrzebny przy innym zadaniu. Zostań, później ktoś przyjedzie i cię zmieni. A my wrócimy do siedziby i przygotujemy pokój dla Ciary.
    - Pokój? - zdziwił się ochroniarz.
    - Tak. Jeśli Ciara dobrowolnie nie zgodzi się nam pomóc, powinniśmy mieć plan awaryjny. Tak czy inaczej, nasza mała czarownica w końcu pokaże nam magię. To nasza ostatnia szansa i nie wolno nam jej zaprzepaścić. - Przewodniczący z powagą popatrzył na dwójkę ludzi i uśmiechnął się zachęcająco. - Uda nam się. - Oparł się wygodniej i wprowadził ich w swój plan.
    Kwadrans później przekonana co do słuszności swojej misji Laura wysiadła tuż obok bloku Ciary i zajęła miejsce na stojącej niedaleko ławeczce. Sięgnęła do torebki, wyjęła smartfona, założyła nogę na nogę i od niechcenia przeglądała strony na portalach społecznościowych, cały czas dyskretnie zerkając w stronę wejścia do bloku.

    Obserwował ją, odkąd weszła do restauracji. Potem zobaczył również i jego. Uśmiechnął się, zadowolony z takiego obrotu spraw. Skoro oboje znaleźli się w jednym miejscu, pewnie za chwilę się spotkają i wyjdą stamtąd razem. Później udadzą się po tę rudą i będzie mógł wykonać zlecenie. Jego pewny siebie uśmiech zbladł, gdy obie jego ofiary wyszły osobno. Najpierw blondynka i ten jej kochaś z klubu. Gdy tylko odjechali, z lokalu wybiegł Irlandczyk, rozglądając się dookoła. Nie do wiary! Jak można się nie znaleźć w jednym barze?! Joe zaklął z irytacją, przyglądając się Irlandczykowi, któremu towarzyszyła jakaś dziewczyną, wpatrzona w niego jak w obrazek. Czemu stale prześladuje go pech? Gdyby chciał udaremnić im spotkanie, pewnie już by się dawno znaleźli. A jak było mu na rękę, to nie, nic z tego. Pech jak nic! Trzeba było jednak ubić tego czarnego kota...
    Joe sięgnął po piwo, a gdy butelka okazała się pusta, jego frustracja jeszcze się pogłębiła. Mrucząc pod nosem przekleństwa, ruszył do sklepu po kolejną porcję alkoholu, postanawiając, że gdy już dostanie zapłatę za zlecenie, kupi sobie całą ciężarówkę, ba, całego tira wypełnionego butelkami z piwem. A co.

    - Za późno się zorientowałam – przyznała Melissa z poczuciem winy. Wracali właśnie do hotelu, w którym się zatrzymali. Shane spojrzał na nią i pokręcił głową.
    - To nie twoja wina, po prostu się minęliśmy. Przynajmniej wiemy, że jest blisko. Przeszukamy całą okolicę, w końcu ją znajdziemy.
    Brunetka westchnęła, kiwając głową, jednocześnie nie mogąc przestać sobie wyrzucać, że jej przyjaciel mógł znaleźć swoją dziewczynę, gdyby tylko wcześniej skojarzyła ją ze zdjęcia...
    Choć starał się to ukrywać, tak naprawdę Shane był wściekły. Nie na Melissę oczywiście, lecz na siebie. Gdyby od razu po wejściu pokazał kelnerom zdjęcie, z pewnością ktoś by rozpoznał Ciarę. Już dziś mogli się spotkać. Mógł trzymać w ramionach swój skarb i nikt by mu go nie odebrał. Zamiast tego, zajął się jedzeniem, a poszukiwania ukochanej zostawił na później. Jedna z kelnerek przyznała, że widziała blondynkę z fotografii razem z wysokim przystojnym brunetem, co wywołało w nim mieszane uczucia. To dobrze, że jego szanse na jej odnalezienie gwałtownie wzrosły, ale czemu była z mężczyzną, a nie z Siobhan? Kim był ten brunet? Nie żeby nie ufał Ciarze, ale niepokojąca była myśl, że opiekuje się nią jakiś mężczyzna. Po ostatnich doświadczeniach nie ufał ludziom tutaj tak jak wcześniej. Mężczyźni w tym świecie nie byli tacy, jak w Ciunas. Co prawda nie wyglądało na to, by Ciarze groziło niebezpieczeństwo, ale i tak się o nią martwił. Musiał ją znaleźć i to jak najprędzej.
    Bardzo niepokojące było też to, że nikt, kogo zapytał, nie znał Siobhan. Jak można nie kojarzyć tej rudowłosej czarownicy, która wyróżniała się z tłumu swoim temperamentem i intensywnym kolorem bujnej czupryny? A może obcięła i przefarbowała włosy? Melissa twierdziła, że teraz każdy je farbuje. Tylko po co miałaby to robić?
    - Podpowiedz nam, mądra Brighid, jak my mamy je znaleźć? Chodzić od drzwi do drzwi w nadziei na jakąkolwiek wskazówkę? - zastanawiał się, spoglądając na kilka piętrzących się przed nimi bloków.
    - Przydałoby się teraz każde wsparcie – zgodziła się Melissa – ale wątpię, czy akurat ta celtycka bogini rzuci się nam na pomoc...
    - Flidais jest wiecznie zajęta łowami, Morrigan raczej woli śmierć i walkę niż niesienie pomocy ludziom w potrzebie, a Dagda ma za dużo obowiązków, by zajmować się naszymi problemami. Poza tym, Ciara też zwraca się z troskami do Brighid, może zechce pomóc choć jednemu z nas.
    - Niezupełnie o to mi chodziło – mruknęła Mel.
    - O? - Przy Shane'ie zatrzymała się młoda, ciemnowłosa dziewczyna, przyglądając się zdjęciu, które wciąż trzymał w ręku. - Ja chyba kojarzę tę blondynkę.
    - Naprawdę? - Pełen nadziei podał jej fotografię. Przyglądała jej się przez chwilę.
    - Tak, na pewno. - Zmarszczyła czoło. - Gdzie ja ją... a, już wiem. To ta miła, wesoła kwiaciarka, u której kupowałam kwiatki do mieszkania. Naprawdę zna się na roślinach.
    - W jakiej kwiaciarni? - zapytał.
    - Mogę ci podać adres – zaproponowała.
    - Byłoby wspaniale – ucieszył się. Mel natychmiast wyjęła telefon i zapisała dyktowany przez nieznajomą adres.
    - Nie masz przypadkiem na imię Brighid? - zapytała żartobliwie.
    - Bridget. A skąd wiedziałaś? - zdziwiła się dziewczyna. Melissa przez chwilę wpatrywała się w nią ze zdumieniem.
    - Eee... zgadłam. Wyglądasz na Bridget – powiedziała w końcu.
    - Dziękujemy, Bridget, bardzo nam pomogłaś – oznajmił Shane i uśmiechnął się z wdzięcznością. Dziewczyna zarumieniła się lekko, zapewniła, że nie ma sprawy i cieszy się, że mogła pomóc.
    Kiedy ruszyli w stronę hotelu, Shane wyglądał, jakby miał zaraz zacząć tańczyć z radości.
    - Znajdziemy ją, wreszcie ją znajdziemy. Mamy adres, może spotkamy się jeszcze dzisiaj. A razem z nią pewnie odnajdę Siobhan. Dziękuję ci, dobra Brighid.
    - Typowy przykład samospełniającej się przepowiedni – mruknęła Mel. - Jeśli mocno się w coś wierzy, to w końcu się spełni. A zbieżność imion to czysty przypadek.
    Irlandczyk pokręcił tylko głową nad jej brakiem wiary w boską interwencję.
    - To teraz prosto do tej kwiaciarni?
    - Tak. To kawałek stąd, możemy podjechać komunikacją miejską.
    Shane skinął głową i uśmiechnął na myśl, że już niedługo będzie trzymał w ramionach ukochaną kobietę.
    - Jedźmy.

    Ciara przez całą drogę milczała, wpatrując się w okno.
    - Wszystko w porządku? - spytał Ian, zatrzymując się przed blokiem.
    - Tak, pewnie. - Posłała mu lekki uśmiech, wysiadając z auta. - To była naprawdę wspaniała restauracja. Nadal czuję zapach róż. Dziękuję, że mnie tam zabrałeś.
    - Cała przyjemność po mojej stronie, tancereczko. - Uśmiechnął się i otworzył jej drzwi. - Tylko następnym razem poczekaj na mnie w aucie, zamiast bez wahania ruszać na każde zawołanie wariatów i niedoszłych samobójców.
    - Przesadzasz. - Dziewczyna przewróciła oczami. - Przecież nic by mi nie zrobił. Chciał tylko porozmawiać. Powiedział, że potrzebuje mojej pomocy.
    - We wzbogaceniu się za pomocą twojej mocy? Jesteś zbyt ufna, Ciaro.
    Wzruszyła ramionami. Pewnie Ian miał rację. Powinna trzymać się z daleka od takich ludzi jak David.
    Wjechali na piąte piętro – tym razem, o dziwo, winda działała bez zarzutu – i weszli do domu. Od progu powitał ich Farmazon, który miauknął znacząco, wręcz z wyrzutem.
    - Ojej, biedaku, pewnie jesteś głodny. Przepraszam, chyba zostawiłam ci za mało jedzenia. - Czarownica wzięła go na ręce i zaniosła do kuchni. Pokroiła mu kiełbasę do miseczki. Kocur miauknął z aprobatą i zabrał się za posiłek. Czarownica usiadła na kanapie, a kiedy kot skończył, wskoczył jej na kolana i ułożył się wygodnie, przymykając oczy.
    Ciara siedziała obok Iana i wpatrywała w telewizor, głaszcząc kota, ale myślami była daleko stąd. Tęskniła za Irlandią, za bliskimi, za Ciunas. A teraz doszło coś jeszcze. Spojrzała na bruneta, który przełączał kanały. Kiedy już wróci do domu, na pewno będzie tęsknić także i za nim. Miała dość wielkiego, nieprzyjaznego miasta, ale Ian... to co innego.
    - Wiesz... tam w restauracji... czułam obecność domu – powiedziała cicho.
    - To pewnie przez te róże.
    Powoli pokiwała głową.
    - Pewnie tak.
    Mężczyzna odłożył pilota i zerknął na nią.
    - Chciałem zaproponować dziś spacer, ale w prognozie mówili, że będzie lało. Możemy wziąć parasole, albo zostać w domu. Co wolisz?
    - Może zostaniemy i przygotujemy coś słodkiego? - Zerknęła w stronę kuchni i po namyśle przełożyła kota na kolana przyjaciela.
    - Ej, ej, moment, moje kolana to nie miejsce dla dachowców... - Ian spojrzał na zwierzę z niepokojem. Mimo jego obaw kot ani go nie podrapał, ani nie zeskoczył z sykiem. Przeciągnął się tylko, wysuwając lekko pazurki i drzemał dalej.
    - Daj spokój, już cię polubił. Sam zobacz, jak słodko śpi. - Czarownica wstała i uśmiechnęła się szeroko. Jej przyjaciel z kotem na kolanach, niecodzienny widok. - Wiedziałam, że w końcu się zaprzyjaźnicie.
    - To nie jest dobry pomysł.
    Pokręciła głową i nic sobie nie robiąc z jego zrozpaczonej miny, wyszła do kuchni.
    - Co my tu mamy. - Zajrzała do lodówki. - Śmietana jest. Cukier pewnie też. - Otworzyła szafkę i zaczęła przeglądać produkty.
    - Ech. - Ian spojrzał na drzemiącego kota, któremu najwyraźniej bez różnicy było, na czyich kolanach się wyleguje. Dotknął ostrożnie jego sierści, która wydawała się bardziej puszysta, niż gdy po raz pierwszy wskoczył przez okno, prosto w ręce Ciary. I nie był już taki wychudzony. Zdecydowanie nie był już dachowcem. Wyglądał teraz na zadowolonego, domowego kocura. Najwyraźniej Ciara ma na wszystkich dobry wpływ.
    Nawet się nie zorientował, kiedy zaczął go głaskać. Pokręcił głową z niedowierzaniem, ostrożnie przełożył zwierzę na kanapę i poszedł do kuchni. Jego lokatorka właśnie kompletowała produkty.
    - Najpierw ubijemy śmietanę... Tylko nie widzę trzepaczki, nie pieczesz ciast? - Zerknęła na niego przelotnie, nie przestając przeszukiwać szafek.
    - Mam robot kuchenny. I nie musisz jej ubijać, mam gotową. - Wyjął bitą śmietanę w spreju.
    - E tam, psujesz całą zabawę. - Czarownica zmarszczyła nosek. - Równie dobrze można kupić gotowe ciasto.
    - Można – zgodził się Ian. - Wystarczy zadzwonić i zamówić, od razu z dowozem do domu. - Uśmiechnął się półgębkiem, widząc jej minę. - Ale możemy też coś razem upiec.
    - Jak to w ogóle działa? - Ciara sięgnęła po pojemnik, odkręciła i prysnęła sobie kremem prosto w twarz. - Ojej. Dobre. - Oblizała się i spojrzała na Iana, który dziwnie jej się przyglądał. - Chcesz trochę? - Prysnęła w jego stronę. Roześmiał się, oblizał i zabrał jej pojemnik.
    - To raczej do ozdoby. Do pieczenia mam zwykłą śmietanę. - Wyciągnął dłoń i otarł kącik jej ust. - Masz tu jeszcze trochę kremu.
    Czarownica sięgnęła po chusteczkę, otarła usta i zerknęła na przygotowane produkty.
    - To co, bierzemy się za ciasto?
    - Jasne. Jakie jest twoje ulubione?
    - Serniczek. Ale nie mamy sera. - Pokręciła głową. - Upieczemy coś innego, jakiś biszkopt czy coś... - Zerknęła na Iana. Wciąż jej się przyglądał.
    - Będzie mi ciebie brakowało – powiedział nagle.
    - Mnie ciebie też – przyznała dziewczyna. - Bardzo. Szkoda, że nie mieszkasz w Irlandii.
    - Wiesz, tak naprawdę to nic mnie tu nie trzyma. - Pokręcił głową. - Rodzice nie żyją, siostra pewnie błąka się gdzieś po świecie i nie zawraca sobie mną głowy... A pracę mogę znaleźć wszędzie, nawet w Irlandii. - Spojrzał w jej duże, szare oczy.
    - To znaczy... czekaj, ty... chcesz polecieć ze mną do Irlandii? - zdziwiła się.
    - A chcesz, żebym z tobą leciał? - zapytał poważnie mężczyzna.
    - Oczywiście, że bym chciała – odparła natychmiast, po czym zawahała się. - Tylko że... w miasteczku mogą przebywać jedynie czarownice i synowie czarownic, więc i tak nieczęsto byśmy się widywali. Jeśli w ogóle...
    - Myślisz, że ta wasza przewodnicząca zabroniłaby ci wychodzić z miasteczka? Po tym, jak zostałaś z niego w magiczny sposób wyrzucona na inny kontynent i pozostawiona na pastwę losu? Czy wysłała ci kogoś na pomoc? Albo próbowała się z tobą skontaktować? Nie wierzę, że nie znane jest jej pojęcie telefonu. - Ian pokręcił głową. - A nawet jeśli, mogła wysłać gołębia z wiadomością. Albo sowę. Albo, no nie wiem, nawet nietoperza! Tymczasem minął już tydzień, a pomocy znikąd nie widać. Najwyraźniej osoby decyzyjne mają w nosie, co się stanie z jedną młodą czarownicą.
    - Ale... na pewno są ważne powody... - wyszeptała Ciara, zdając sobie sprawę, że sama się oszukuje. Jakby nie patrzeć, Ian miał rację.
    - Kiedy zaginęła moja siostra, przez pół roku dzwoniłem i jeździłem po kraju, próbując natrafić na jej ślad. Przez następne pół sprawdzałem wiadomości, pytałem, czekałem. Nie udało mi się jej znaleźć, ale przynajmniej próbowałem. Zrobiłem, co było w mojej mocy. A co zrobiły czarownice z twojego miasteczka?
    - Może nie wiedzą, gdzie jestem. Może mnie szukają, ale świat jest przecież ogromny, prawda?
    - Nie znam się na magii, ale we wszystkich filmach i książkach czarownice potrafią rzucać zaklęcia lokalizacyjne. Wy tego nie potraficie?
    - Potrafimy. Dervil potrafi – przyznała cicho dziewczyna. Brunet spojrzał w jej smutne oczy i pokręcił głową.
    - Przepraszam. Nie chciałem cię zasmucić. Może faktycznie nie mogą cię znaleźć. Wrócimy do Irlandii. Do twojej rodziny. Jeśli chcesz, polecę tam z tobą, nawet, jeśli nie będę mógł wejść do twojego magicznego miasteczka. Nie zostawię cię samej. Ja cię nie zostawię – podkreślił. Spojrzał jej w oczy, dotknął dłonią policzka i w następnej chwili poczuła jego usta na swoich.
    Była zbyt zaskoczona, by w porę się odsunąć. Tym, co zrobił Ian i swoją własną reakcją. Odsunęła się, jednocześnie lekko go odpychając i spojrzała z wyrzutem.
    - Czemu to zrobiłeś? Obiecałeś, że już mnie więcej nie pocałujesz! - Cofnęła się o krok. - Mówiłeś, że jesteśmy tylko przyjaciółmi. W twoją definicję przyjaźni wliczają się pocałunki?!
    - Dlaczego: tylko przyjaciółmi? - Pokręcił głową. - Naprawdę chcesz wrócić do tego faceta, który nie raczył kiwnąć palcem, by ci pomóc? Ciaro, zastanów się. Chcesz być mu wierna nawet, jeśli on na to nie zasługuje? Czy chodzi raczej o to, że znamy się zaledwie tydzień? Bo jeśli o to, że jesteś czarownicą, to zapewniam cię, że mi to nie przeszkadza. I tobie też nie powinno. Wasi mężczyźni też nie mają mocy, prawda? Więc czym się od nich różnię? Nie jestem Irlandczykiem, ale jakoś znaleźliśmy wspólny język, prawda? Możesz mi zaufać, Ciaro. Jestem przy tobie i będę. W przeciwieństwie do twojego byłego i twojej rodziny, nie opuszczę cię w potrzebie. - Wyciągnął rękę w jej stronę. Cofnęła się jeszcze jeden krok, gwałtownie kręcąc głową.
    - Shane nie jest moim byłym! On jest... Wiesz co, nieważne. Tu nie chodzi ani o ciebie, ani o Shane'a, tylko o mnie. Nie o to, co zrobi on albo ty. Ja go kocham, rozumiesz? I nigdy nie przestanę, nieważne, co się wydarzy. I tak, chcę być mu wierna niezależnie od tego, czy czeka na mnie w domu, czy wyruszył, by mnie odnaleźć. I wiesz, co? Miałam cię za przyjaciela, a ty właśnie wszystko zepsułeś!
    - Ja? Bo chciałem rzucić pracę i wyjechać w nieznane? Dla ciebie? - dodał nieco ciszej.
    Ciara zawahała się. Patrzyła na niego przez chwilę, w końcu pochyliła głowę.
    - Och, Ian. Przepraszam. Tak mi przykro, nie chciałam cię zranić. To moja wina, to ja wszystko zepsułam. Powinnam się wyprowadzić, jak tylko znalazłam pracę. Chyba... chyba nie nadaję się na przyjaciółkę.
    Odwróciła się i wyszła z mieszkania. Ian przez chwilę stał, wpatrując się w drzwi i nie mogąc uwierzyć, że tak malowniczo zawalił sprawę.
    - Tancereczko, zaczekaj! - zawołał w końcu i wybiegł za nią. - Ciara! - Przebiegł po schodach, nawołując i w końcu wypadł przed blok. Nie znalazł jej na ulicy. Rozglądał się jeszcze przez chwilę, w końcu wrócił do mieszkania.
    Przywitało go pełne wyrzutu spojrzenie kocich oczu.
    - Co się tak gapisz, kocurze? - mruknął Ian. - Zawaliłem, wiem. Jestem idiotą. To oczywiste, że będzie wierna swojemu niedoszłemu narzeczonemu. Przynajmniej dopóki się na nim nie zawiedzie. Powinienem po prostu poczekać. Co ja poradzę, że nie potrafię być cierpliwy?
    Farmazon w odpowiedzi miauknął krótko i wskoczył na parapet, a stamtąd czmychnął za okno. Mężczyzna usiadł na krześle i westchnął ciężko.

    Ciara przemierzała ulice Los Angeles bez konkretnego celu. Była zła, głównie na siebie. Wszystko wyszło inaczej, niż powinno. Ian miał być jej przyjacielem. Nie chciała, by ją całował. Nie chciała, by się w niej zakochał, a po jego słowach doszła do wniosku, że to bardzo prawdopodobne. Co ja narobiłam?
    Nie powinna u niego mieszkać ani spać w tym samym pokoju co on. A już na pewno nie powinna pozwalać mu się całować.
    Nie miała wątpliwości, że nie kocha Iana. Nie w taki sposób. Nawet gdyby faktycznie dopuściła możliwość, że Shane już jej nie chce, i tak nie byłaby w stanie się z nim związać z tej prostej przyczyny, że nie wyobrażała sobie nikogo innego u swego boku. Lubiła Iana, a jego pocałunek nie był odpychający. Inny, ale nawet przyjemny. Prychnęła, zła na siebie. To nie w porządku. Nie powinna myśleć w ten sposób.
    Przypomniała sobie pocałunki Shane'a. Nie miała wątpliwości, że był tym jedynym. Gdy czuła jego usta na swoich, świat stawał w miejscu. Gdy ją obejmował, wszystkie troski znikały. A gdy patrzył jej w oczy, czuła, że to właśnie jest szczęście. Może gdyby nigdy nie poznała Shane'a, nie zasmakowała jego ust, nie poczuła jego dotyku na swojej dłoni czy policzku, wtedy wszystko byłoby inaczej. Może wtedy mogłaby pomyśleć o Ianie jak o kimś więcej niż przyjacielu. Ba, może nawet mogłaby go pokochać. Lubiła przebywać w jego towarzystwie, rozmawiać, spędzać czas. Ale wiedziała, że nigdy nikogo nie pokocha tak, jak Shane'a. Jak mogłaby pokochać innego, gdy jej serce biło tylko dla tego jedynego?
    Ian sądził, że po prostu chce być wierna, lojalna danemu słowu. Czy naprawdę myślał, że mogłaby tak po prostu zrezygnować z mężczyzny, któremu oddała serce? Jeśli tak, to nigdy nie darzył nikogo taką miłością, jak ona Shane'a. A może przyczyną było złamane serce? Jego ukochana zostawiła go dla innego. I dlatego nie mógł zrozumieć, że może istnieć miłość na tyle silna, by pokonać czas i odległość.
    Nie chciała skrzywdzić Iana. Co zrobiłam źle?, zastanawiała się. W którymś momencie musiała popełnić błąd, dać mu nadzieję, choć Dagda jej świadkiem, że nie miała takiego zamiaru. A co Shane by powiedział na to, że pozwoliła na ten pocałunek? Powinna się jak najszybciej odsunąć, zanim do tego doszło. I co teraz? Jak wyjaśnić to wszystko Ianowi, by go znowu nie zranić?
    Spojrzała w niebo, przesłonięte chmurami. Poczuła na policzkach pierwsze krople deszczu. Zatrzymała się i wyciągnęła ręce, pozwalając, by ochłodziły jej skórę. Gdyby jej żywiołem była woda, pewnie czułaby teraz ogromny przypływ mocy. Słyszała o czarownicach, które potrafiły wywoływać potężne ulewy lub burze. A gdy moce wiedźmy władającej wodą z zmieszają się z mocą tej, której żywiołem jest powietrze, mogły nawet wywołać potężny huragan. Jednak interwencja w naturę była tak niebezpieczna, że Ciara nie sądziła, by czarownice miały to robić bez istotnego powodu. Sama znała osoby posiadające takie moce, ale żadna nigdy nie wyszła poza czysto teoretyczne przypuszczenia.
    Zatrzymała się na trawniku. Deszcz przybrał na sile, ale dziewczynie na razie to nie przeszkadzało. Zdjęła buty i ostrożnie postawiła bose stopy na trawie. Nagle poczuła potrzebę kontaktu ze swoją magią, magią ziemi. Uśmiechnęła się, czując delikatne łaskotanie. Wiedziała, że nie powinna czerpać wprost ze źródła, ale uznała, że odrobina jej nie zaszkodzi. Rozejrzała się; nigdzie nie było widać przechodniów. Skryli się przed ulewą. Uśmiechnęła się i wyszeptała zaklęcie.
    Wokół niej powoli, bardzo powoli pojawiały się malutkie błękitne kwiatki. Rosły, przywołane jej magią. Poczuła ich zapach, mimo deszczu przebijały się przez równo przystrzyżoną trawę. Pozwoliła im na to, ale w pewnym momencie zatrzymała. Gdyby wyrosły zbyt wysokie, ktoś mógłby zacząć coś podejrzewać. Kucnęła i przesunęła dłonią po mokrych roślinach. Kiedy stąd wyjedzie, one wciąż tu będą. Jeśli je ktoś zetnie, wyrwie, nawet z korzeniami, po pierwszym deszczu powrócą, a każdy, kto im się przyjrzy, poczuje przypływ nadziei.
    Wstała, zadowolona ze swojego pomysłu. Mimo że odejdzie, coś tutaj po niej pozostanie. Założyła buty i nagle poczuła się zmęczona, przemoknięta i zmarznięta. Miała na sobie tylko fioletową sukienkę do kolan. Siwy sweterek siostry Iana zostawiła w mieszkaniu, a sukienka miała krótkie rękawy; przemoczona, kleiła się do ciała. Dziewczyna rozejrzała się dookoła i ruszyła przed siebie. Na początek musiała znaleźć miejsce, w którym przeczeka deszcz. Przemyśli, co powiedzieć Ianowi i kiedy przestanie padać, wróci do niego. Miała pieniądze z kwiaciarni, mogła wynająć za nie jakiś pokoik i poszukać nowej pracy. Co innego mogła zrobić?
    Tak bardzo brakowało jej teraz domu, rodziców, Shane'a i Siobhan. Gdyby przyjaciółka była przy niej, wiedziałaby, co robić. Przytuliłaby ją i udzieliła jakiejś mądrej rady. Ciara od zawsze podziwiała ją za pomysłowość, pewność siebie i gotowość do stawienia czoła wszelkim problemom. No, może z wyjątkiem Rory'ego. A więc tym bardziej zrozumiałaby jej rozterki i pomogła wybrnąć z tego wszystkiego.
    Zatrzymała się na przejściu, zrezygnowana. Krzyknęła, gdy jakiś samochód przejechał po kałuży, ochlapując ją całą. Jęknęła i objęła się ramionami. Była już taka mokra, że w zasadzie nie było sensu chować się przed deszczem. Drgnęła, gdy nagle nad nią pojawił się szeroki, czarny parasol. Spojrzała zdziwiona na mężczyznę, który osłonił ją przed deszczem.
    - David?
    - Co się stało, Ciaro? Czemu błąkasz się w trakcie tej ulewy? I to w takim stroju. - Pokręcił głową. - Przeziębisz się. - Podał jej parasol, po czym pospiesznie zdjął kurtkę i założył jej na ramiona. Spojrzała na niego zaskoczona.
    - Dziękuję, ale ja i tak już przemokłam, nie chciałabym, żebyś zmarzł...
    - Ciaro, ja mam końskie zdrowie, od lat nie miałem nawet kataru – zapewnił Hamilton.
    - Końskie? - Roześmiała się, przytrzymując kurtkę.
    - Tak się mówi. - Przeczesał dłonią wilgotne już włosy, wziął od niej parasol i podał jej ramię. - Chodź, Ciaro. Powinnaś się wysuszyć i przebrać.
    - A co ty tu właściwie robisz? W taki deszcz? - Popatrzyła na niego podejrzliwie.
    - Akurat przejeżdżaliśmy tędy z przyjaciółmi i dojrzałem cię na przejściu. Stałaś i mokłaś. Coś się stało, prawda?
    - Nic. Po prostu... wyszłam na spacer i złapał mnie deszcz – mruknęła dziewczyna. Pozwoliła się poprowadzić Davidowi. Może źle go oceniła? Owszem, miał jakąś dziwną obsesję na punkcie czarownic, ale poza tym był całkiem miły. I jak do tej pory, nie próbował jej skrzywdzić. Już raczej siebie.
    Zatrzymali się przy dużym, czarnym aucie. Siedziało w nim dwoje ludzi. Otworzył Ciarze drzwi z tyłu, obok szczuplutkiej blondynki.
    - Cześć, jestem Laura – przedstawiła się dziewczyna.
    - Ciara. - Czarownica zawahała się.
    - Wejdź, przeczekasz ulewę – zwrócił się do niej David. Ciara wsiadła niepewnie. Drgnęła, gdy Hamilton zatrzasnął drzwi.
    - Jestem cała mokra – wymamrotała. - Wszystko przemoczę...
    - Nie przejmuj się – rzuciła wesoło Laura.
    - Dokładnie, to tylko samochód, wyschnie – odezwał się mężczyzna siedzący na przednim siedzeniu. - Jestem Tom. Miło mi cię poznać.
    - Wzajemnie. - Ciara uśmiechnęła się życzliwie. Zerknęła na Davida, który wsiadł za kierownicę i zapalił auto.
    - Dokąd jedziemy? - zaniepokoiła się.
    - Pamiętasz, Ciaro? Wspominałem ci, że potrzebujemy twojej pomocy. - Hamilton włączył się do ruchu.
    - Tak, ale... w czym miałabym wam pomóc?
    - Opowiemy ci na miejscu, dobrze? - zaproponowała Laura. - Przy okazji wysuszysz się i przebierzesz, pożyczę ci jakieś ciuszki.
    - Nadal nie wiem, dokąd mnie zabieracie. - Ciara poczuła niepokój.
    - Do naszego biura – odezwał się David. - Tam ci wyjaśnię, w czym mogłabyś nam pomóc.
    - Wam?
    - Tak, nam – przytaknęła Laura. - Mnie, Davidowi, Tomowi i dziewięciu innym osobom. Tylko ty potrafisz.
    Czarownica zmarszczyła brwi. Coś, co tylko ona potrafi? Najwyraźniej Hamilton wygadał się, kim naprawdę jest. Jeśli była to sprawa związana z magią i nie dotyczyła ratowania ludzkiego życia, pozostanie jej tylko zaprzeczać.
    Ale czy odmówi, gdy poproszą ją o ocalenie komuś życia, a ona będzie potrafiła to zrobić?
    Była czarownicą, a czarownice istniały po to, by pomagać. Nie mogłaby odmówić.
    Ciara westchnęła, zdając sobie sprawę, że wpakowała się w niezłe kłopoty.

    Początkowo sądził, że za chwilę wróci, ale kiedy zaczął padać deszcz, sięgnął po kurtkę i wyszedł.
    Wsiadł do auta i przemierzał teraz ulice Los Angeles, wyglądając drobnej postaci w fioletowej sukience. Pewnie jest przemoknięta. Nie wzięła nawet swetra, na pewno zmarzła. Jak tylko się odnajdzie, zrobię jej gorącą herbatę, postanowił. I przeproszę za ten pocałunek. Co ja sobie właściwie myślałem?
 
    Shane obserwował nasilający się deszcz, uderzający w okno autobusu dużymi, ciężkimi kroplami. Wysiedli na przystanku niedaleko kwiaciarni. Mel dla pewności sprawdziła adres, po czym, starając się omijać kałuże, pobiegli do środka.
    Shane rozejrzał się po kwiaciarni. Była przestronna i przypominała raczej ogród, niż sklep. Ciara na pewno była zachwycona, mogąc tu pracować. Najprawdopodobniej chciała zarobić na bilet do Irlandii. Widocznie Siobhan znalazła pracę w innym miejscu, dlatego Bridget jej nie kojarzyła. Najważniejsze, że obie poradziły sobie w nieznanym kraju. Miał nadzieję, że nie musiały spać pod gołym niebem ani chodzić głodne. Nie, na pewno coś wymyśliły. Jego ukochana i przyjaciółka były zaradnymi czarownicami.
    - W czym mogę pomóc? - Podeszła do nich czarnowłosa, wysoka dziewczyna. Shane natychmiast wyjął zdjęcie.
    - Powiedziano nam, że jedna z tych kobiet, blondynka, pracuje tutaj. Ma na imię Ciara.
    Dziewczyna przyjrzała się zdjęciu.
    - Nie, pracuję tu tylko ja i Sandra. Ale może to moja poprzedniczka? Musielibyście zapytać Sandry.
    - Dobrze, a gdzie ona jest? - Shane popatrzył na kwiaciarkę z nadzieją.
    - Wyszła dzisiaj wcześniej. Przyjdźcie jutro, otwieramy o dziewiątej. A teraz wybaczcie, muszę wracać do obowiązków. - Uśmiechnęła się i podeszła do lady, przed którą ustawiła się już kolejka.
    - A nie masz może jej numeru telefonu? - zapytała jeszcze Melissa. Dziewczyna zerknęła na nią i pokręciła głową.
    - Nie, to mój pierwszy dzień w pracy, jeszcze nie wymieniłyśmy się numerami. Przykro mi.
    Shane westchnął, głęboko zawiedziony.
    - To co teraz?
    - No cóż, chyba będziemy musieli poczekać do jutra. - Mel wzruszyła ramionami. - Skoro ta Sandra znała Ciarę, to może będzie wiedziała, gdzie jej szukać?
    - Czyli mamy tak po prostu wrócić do hotelu? - Irlandczyk zastanawiał się, czy sensowne byłoby wyjście na ulicę i dalsze rozpytywanie o Ciarę. Może ktoś jeszcze ją skojarzy? Albo rozpozna Siobhan na zdjęciu?
    - Nie, mam inny pomysł. Chyba. - Melissa zastanawiała się przez chwilę, w końcu podjęła decyzję. - Pójdziemy do mojego brata.

    Ciara była coraz bardziej zaniepokojona. Kiedy zatrzymali się na parkingu przed wysokim biurowcem, przestało już padać. Wysiadła i przez chwilę zastanawiała się, czy na pewno powinna z nimi iść. A jeśli David ją okłamał? Co prawda nie wyglądał na łowcę czarownic, ale Tom owszem. Zerknęła na niego niepewnie.
    - Hej, chyba się nie wystraszyłaś? - Laura niespodziewanie objęła ją ramieniem. - Wiem, że to może dziwnie wyglądać, nie znasz nas i w ogóle. Ale my naprawdę cię potrzebujemy. Na początek dam ci coś do przebrania, Kate miała podrzucić sukienkę. A potem o wszystkim ci opowiemy. Jesteś Irlandką, prawda? Jak tam jest? Słyszałam, że niesamowicie pięknie.
    - Tak, całkowicie inaczej niż w Los Angeles – mruknęła Ciara, pozwalając jej się poprowadzić. - Nie to, żeby Los Angeles było brzydkie – dodała pospiesznie. - Ale jest... inne. Zupełnie.
    - Oczywiście, że tak. - Weszli do budynku i pokazali identyfikatory, anonsując czarownicę jako swojego gościa. Wsiedli do windy i wjechali na trzecie piętro.
    Na miejscu, przed drzwiami windy, czekała już wysoka, ciemnowłosa dziewczyna w okularach. Na widok Ciary uśmiechnęła się szeroko i podała jej skromnie skrojoną, kremową sukienkę.
    - Jestem Kate, na co dzień pracuję w bibliotece, uwielbiam fantasy i mam nadzieję, że sukienka będzie pasować – powiedziała na jednym oddechu. Laura przewróciła oczami i wzięła od niej ubranie.
    - Będzie w sam raz, prawda, Ciaro?
    Czarownica zerknęła na wysoką dziewczynę, potem na sukienkę, akurat w rozmiarze Ciary. A zatem nie mogła należeć do Kate.
    - Miło mi cię poznać. - Odruchowo wzięła podane przez Laurę ubranie. Pokręciła głową. - Nie trzeba, zaraz wyschnę.
    - Daj spokój, przebierz się, tam jest łazienka. - Laura delikatnie popchnęła czarownicę w stronę drzwi. - Nie chcesz się chyba przeziębić?
    - Niech wam będzie. Dziękuję. - Ciara westchnęła i weszła do łazienki. Co właściwie tutaj robiła? Powinna wrócić do Iana, pewnie się o nią martwił. Zdecydowanie musiała się z nim rozmówić. Tymczasem znalazła się w ostatnim miejscu, jakie spodziewała się odwiedzić – w biurze Towarzystwa Zjawisk Paranormalnych.
    Po namyśle założyła sukienkę, a fioletową rozwiesiła w łazience do wyschnięcia. Przeczesała palcami wilgotne jeszcze włosy, zastanawiając, czy Kate od sukienek nie ma czasem grzebyka albo szczotki, i wyszła z łazienki. Skoro już tu jest, wysłucha ich próśb, a potem wróci do Iana.
    Pod drzwiami czekały nowo poznane kobiety. Na jej widok uśmiechnęły się równocześnie.
    - No dobrze, to w czym mogę wam pomóc? Mój przyjaciel pewnie już się o mnie martwi...
    - Za chwilę wszystkiego się dowiesz. Chodź, Ciaro. - Laura objęła dziewczynę i poprowadziła przez długi korytarz, do ostatnich drzwi na lewo. Otworzyła je i przepuściła ją przodem.
    Ciara weszła do niewielkiego, białego pokoju, którego jedynym umeblowaniem było biurko, obrotowy fotel i trzy krzesła. Na ścianach wisiały jakieś dyplomy i certyfikaty. Za biurkiem, na fotelu siedział Hamilton. Toma nie było. Kate podsunęła Ciarze jedno z krzeseł, Laura sięgnęła po stojącą na biurku filiżankę z gorącą herbatą i podała czarownicy.
    - Usiądź i się napij. To czarna herbata, lubisz?
    - Tak, dziękuję. - Ciara usiadła i wzięła parującą filiżankę. Zerknęła podejrzliwie, ale wyglądała jak typowa herbata, zapach też na to wskazywał. Ostrożnie upiła łyk. Tak, zdecydowanie herbata. Przecież nie chcą mnie otruć...
    Kate i Laura usiadły po obu stronach Ciary, a David przez chwilę siedział zamyślony.
    - No dobrze, przejdźmy do rzeczy – odezwał się w końcu. - Jesteśmy organizacją, działającą na terenie całego kraju. Badamy wszelkie nietypowe zjawiska, a w tym celu musimy dużo podróżować i starać się o różne zezwolenia, i tak dalej. Jesteśmy poszukiwaczami prawdy, wierzymy w to, w co nie wierzą inni. Wierzymy, że istnieją rzeczy, których nauka nie jest w stanie wyjaśnić. Takie, jak czarownice. - Spojrzał na nią uważniej. - Ale bez zezwolenia i dofinansowania nie jesteśmy w stanie nadal prowadzić naszych poszukiwań. Musisz nam pomóc, Ciaro. Jutro przyjedzie komisja, która zażąda od nas dowodu. Trzy osoby. Pomóż nam, Ciaro. Pokaż im magię.
    Czarownica wysłuchała Davida, a gdy skończył, była już pewna, że przyjście tutaj było błędem. Ogromnym błędem.
    - Prosisz mnie, żebym udawała czarownicę? - spytała go. Hamilton prychnął.
    - Nie chcę, żebyś cokolwiek udawała. Po prostu pokaż im jakąś sztuczkę. Nieważne, czy ci uwierzą. Jeśli nie będą potrafili wyjaśnić, jak to zrobiłaś, nie będą mieli podstaw do odrzucenia naszego wniosku.
    - I to ma być ta sprawa, w której mogę wam pomóc? - Ciara pokręciła głową i wstała. - Cóż, dziękuję za herbatę i sukienkę, odeślę ją, gdy wrócę do Iana...
    - Zapłacimy ci – odezwała się Kate.
    - Za co? Za kłamstwa? - Spojrzała na nią z uniesionymi brwiami.
    - Wiemy, że jesteś czarownicą, nie musisz przy nas udawać – odparła brunetka. - Zawsze chciałam poznać prawdziwą czarownicę...
    - Nie wiem, co David wam naopowiadał, ale nie mam zamiaru w tym uczestniczyć. - Skierowała się do wyjścia.
    - Kupimy ci bilet do Irlandii. - Laura stanęła jej na drodze.
    - Nie ty pierwsza mi to obiecujesz, ale wolę uczciwie na niego zarobić. - Ciara wyminęła ją i otworzyła drzwi. Przed nimi stało kilka osób. Zatrzymała się, zaskoczona.
    - Ciaro, poznaj moich przyjaciół, pozostałych członków Towarzystwa – odezwał się Hamilton i podszedł do niej.
    - Eee... miło mi was poznać, ale naprawdę powinnam już iść. - Zrobiła krok do przodu, lecz na drodze stanął jej Tom, a za nim inny mężczyzna.
    - Najpierw powinnaś przemyśleć naszą propozycję – odezwał się zastępca Davida. Skrzyżowała ręce na piersi, starając się wyglądać stanowczo.
    - Przemyślałam. Mogę już wyjść?
    - Nie. - Tom nie pozwolił jej przejść. - Jutro przyjedzie komisja. Zostaniesz tutaj do ich przybycia i zastanowisz się nad tym wszystkim.
    - Jeśli się zgodzisz, dostaniesz bilet na najbliższy lot do Irlandii – Laura złapała ją za rękę. - W biznes klasie! Tylko jedna sztuczka, przecież nic się nie stanie, prawda? Nie musisz ogłaszać całemu światu, kim jesteś. Tylko komisji.
    - Zamierzacie mnie tutaj więzić? - Ciara zmarszczyła brwi. Nie miała zamiaru przyznawać się do tego, kim była, nawet jeśli miałaby jutro wrócić do domu. Była jedną z czarownic z Kręgu – o ile ceremonia się liczyła, skoro zniknęła w jej trakcie – i czuła się odpowiedzialna za swoje miasteczko. - Bo jeśli nie, to pozwólcie mi przejść – dodała.
    - A jeśli nie pozwolimy, to co? Użyjesz magii? - zapytał Tom. Spojrzała na Davida, mając nadzieję, że każe ją przepuścić. Ujrzała wahanie na jego twarzy, w końcu pokręcił głową.
    - Jesteś dla nas zbyt ważna, Ciaro. Oczywiście nie możemy cię zatrzymać siłą. Cóż możemy my, zwyczajni ludzie, wobec twojej mocy?
    Czarownica rozejrzała się. Kilka osób się odsunęło, jakby faktycznie oczekiwali, że w magiczny sposób utoruje sobie drogę do drzwi. A może właśnie na to czekali? Na mały pokaz? Może o to im chodziło?
    W takim razie mocno się rozczarują. Nie miała zamiaru się ujawniać.
    Tylko jak inaczej miała się stąd wydostać?
 
 

4 komentarze:

  1. Niezły czworokąt miłosny ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Ej, chcę więcej ;D Przyjemny rozdzialik ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekam na kolejny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział. Czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń