Drodzy Czytelnicy!

Rozdziały "Szczypty magii" publikujemy na blogu dla Was i chcemy poznać
Wasze opinie. Kolejny rozdział wstawimy, gdy poprzedni skomentują
co najmniej 4 osoby.
Przypominamy, że Wasze opinie są dla nas ważne, dzięki nim wiemy, że czytacie,
często również motywują nas do dalszego pisania. Pozdrawiamy serdecznie.

Słowik

Zapraszamy także na Słowika [klik], gdzie powstał oddzielny folder
"Szczypta magii", tam znajdziecie galerię postaci oraz słowniczek pojęć
(nie musicie mieć konta na chomiku, żeby przeglądać). Chomik jest tylko
dla czytelników. Jeśli ktoś jeszcze nie ma hasła (lub zapomniał), a chciałby
mieć, piszcie, podamy:) Zapraszamy też do komentowania postaci (tutaj lub
na chomiku), po pojawieniu się nowej postaci w rozdziale, pojawia się
również na Słowiku w folderze Galeria postaci:)

13.08.2017

Rozdział XI. Kocur z piekła rodem

    Wśród stosu książek, notatników, segregatorów i porozrzucanych luzem kartek wystawała jedynie głowa około trzydziestoletniego mężczyzny i okulary z grubymi szkłami w ciemnozielonych oprawkach. Mężczyzna przez chwilę pisał coś na laptopie, minutę później rozległ się dźwięk drukarki. Sięgnął po wydruk, wstał i przypiął pinezką kartkę do tablicy wiszącej na ścianie, niemal całkowicie zapełnionej podobnymi notatkami.
    - Tak, to może być jakiś trop – stwierdził bez przekonania. - Choć te też wydawały się prawdopodobne... - Zdjął dwie inne kartki. Jedna przedstawiała ślady UFO, które rzekomo wylądowało gdzieś w Teksasie, ale okazało się jedynie wygłupem jakichś nastolatków. Na drugiej znajdował się szczegółowy opis wilkołaka, zrelacjonowany przez naocznego świadka ataku. To również okazało się porażką, a ów straszliwy pół człowiek, pół wilk okazał się być zwykłym, przerośniętym wilkiem, którego zastrzelił w końcu miejscowy policjant.
    David Hamilton westchnął i wrócił do laptopa. Potrzebował czegoś prawdziwego. Dowodu na istnienie zjawisk paranormalnych, istot, w które nie wierzyli współcześni, racjonalni ludzie.
    Potrzebował magii.
    Od dziecka wierzył w jej istnienie i choć zdecydowana większość jego rówieśników zmieniła się w racjonalistów, on uparcie trzymał się tej wiary. Udało mu się nawet zebrać grupę podobnych mu osób i wspólnie próbowali wpaść na ślady istnienia zjawisk paranormalnych. Ślady owszem, znaleźli, ale nic poza tym. A przynajmniej nic, co pozwoliłoby Towarzystwu Zjawisk Paranormalnych, jak nazwał tę grupę David, starać się o dotacje na cele badawcze. Mężczyzna za swój cel życiowy postawił udowodnić światu, że magia istnieje. Hamilton, pierwszy człowiek, który pokazał ludziom prawdziwą magię. Westchnął, czując, że nim odniesie sukces, czekało go jeszcze sporo pracy.
    Zerknął w laptopa i zaczął przeszukiwać strony. W końcu musiał trafić na coś prawdziwego.
    Pracę przerwał mu głośny dźwięk telefonu, wygrywającego melodię z filmu „Z Archiwum X”. Przez chwilę rozglądał się zdezorientowany, w końcu sięgnął do kieszeni, wyjął komórkę i odebrał.
    - Słucham?
    - David? - W słuchawce rozległ się kobiecy głos.
    - Tak, a kto mówi? - Mężczyzna przeczesał ręką włosy do tyłu, sprawiając, że jego wysokie czoło wydawało się jeszcze wyższe.
    - Jak to kto? Judy.
    - Jaka... aaa, Judy. Witaj. - Przypomniał sobie wysoką szatynkę w okularach, która studiowała razem z nim historię sztuki, trzeci fakultet Davida. Oprócz zjawisk nadprzyrodzonych uwielbiał również sztukę. Kiedyś na zajęciach wdał się w dyskusję z Judy, która była typową realistką. Próbował ją przekonać do istnienia wróżek, elfów i czarownic. Niestety, z marnym skutkiem. Mimo to dziewczyna lubiła słuchać, a on – opowiadać, więc szybko się dogadali.
    - Chyba znalazłam ci czarownicę.
    David milczał przez chwilę, zaskoczony taką rewelacją. To było ostatnie, co spodziewał się usłyszeć od kogoś takiego, jak Judy.
    - Żartujesz sobie ze mnie? - spytał w końcu ponurym tonem. Tak, na pewno kpiła właśnie z jego wiary w magię. Przewodniczący paranormalnej organizacji bardzo tego nie lubił.
    - Skąd, mówię prawdę. - Miała podekscytowany głos. - To najprawdziwsza irlandzka czarownica. Widziałam na własne oczy. Ma na imię Ciara i pomieszkuje u mojego sąsiada. Myślę, że mogła rzucić na niego jakiś urok. Poza tym, mówi z dziwnym akcentem i nie lubi psów. Ale chyba ma kota – relacjonowała Judy.
    - Czarnego? - Mężczyzna wciąż nie był pewien, czy koleżanka go nie wkręca, ale powoli nabierał nadziei. Być może właśnie znalazł prawdziwą magiczną istotę i zamiast spekulacji i domysłów będzie mógł postawić żywą czarownicę przed niedowiarkami, po czym zapytać z triumfem: a nie mówiłem?
    - Tak, czarnego, ale z białymi plamkami.
    - Teraz trudno pewnie o całkiem czarne koty – mruknął mężczyzna, opierając się na krześle. - Irlandzka czarownica... Co jeszcze o niej wiesz?
    - Niewiele. Widziałam ją raz przelotnie i raz z ukrycia, kiedy używała magii.
    - Zaraz, chwila. Wspominałaś, że u kogo mieszka? Twojego sąsiada? Tego, w którym się kochasz? - Powróciły wątpliwości. - A nie mówisz tego, bo chcesz się pozbyć rywalki?
    W słuchawce na chwilę zapadła cisza.
    - Po pierwsze, nie kocham się w Ianie, nie wiem, skąd ci to w ogóle przyszło do głowy – powiedziała nadąsanym tonem. - Po drugie, przekazałam ci tylko fakty. A po trzecie, jeśli cię to nie interesuje, uznajmy, że nie było rozmowy.
    - Czekaj, Judy! - David gwałtownie wyprostował się na krześle. - Mogę teraz do ciebie wpaść?
    - Eee... nie za późno? Miałam się już kłaść... Może jutro?
    Pokiwał głową, ale zdał sobie sprawę, że dziewczyna przecież tego nie widzi.
    - Jasne, dziękuję ci bardzo, że zadzwoniłaś. Do jutra.
    Przez chwilę siedział z komórką w ręku, patrząc przed siebie zamyślonym wzrokiem, a kiedy w końcu się otrząsnął, przysunął się do laptopa i wpisał w wyszukiwarkę hasło „irlandzkie czarownice”, po czym zabrał się do czytania. Co prawda Internet nie był rzetelnym źródłem informacji, ale David wychodził z założenia, że nawet wśród mitów i legend zawsze pojawia się ziarno prawdy. Trzeba tylko odpowiednio go poszukać.

    - Ja śpię od brzegu – oświadczył beztrosko Ian, zbierając naczynia po kolacji, którą przyrządziła Ciara. Bardzo smacznej kolacji, musiał to przyznać. Większość kobiet, z którymi się spotykał albo nie umiała gotować, albo im się nie chciało. A jak już któraś dorwała się do kuchni, musiał potem długo zmywać i sprzątać.
    - Eee... że co proszę? - obruszyła się czarownica. - Nie będziemy spać w jednym łóżku – zaprotestowała stanowczo, biorąc się za mycie naczyń. Włosy związała w luźny koczek na karku.
    - Niby dlaczego? Przecież już razem spaliśmy. - Mężczyzna sięgnął po ścierkę i wycierał umyte przez dziewczynę talerze.
    - Ale bez mojej wiedzy i zgody! Poza tym, już zapomniałeś, jak to się dla ciebie skończyło?
    Brunet przewrócił oczami.
    - E tam, zaryzykuję. Poza tym, mam tylko jedno łóżko...
    - W takim razie będę spała w fotelu – postanowiła Ciara, podając mu kolejny talerz.
    - Czemu? Będziemy tylko spali. Jeśli chcesz, możesz nawet położyć nagi miecz między nami – zażartował Ian.
    - Miecz? W sensie, że w razie czego mam ci coś obciąć? - Zerknęła na niego z rozbawieniem.
    - Bardzo zabawne – mruknął mężczyzna. - To metafora. Naprawdę nie widzę potrzeby, żeby jedno z nas musiało spać w fotelu. Łóżko jest szerokie, obiecuję, że będę grzeczny. - Przynajmniej dzisiejszej nocy, dodał w myślach.
    - Nie chodzi o to, że ci nie ufam. - Ciara gwałtownie pokręciła głową. - To po prostu nie wypada. Poprzednim razem byłam nieprzytomna, więc to zupełnie inna sytuacja. - Podała mu ostatni talerz i wytarła dłonie.
    - No tak, wtedy byłaś kompletnie pijana – mruknął Ian. Czarownica zarumieniła się.
    - Skąd mogłam wiedzieć, że malibu z mlekiem to alkohol? - Wzruszyła ramionami. - U nas nikt nie pija takich drinków. Gdybym wiedziała, że mogę się tym upić, nawet bym tego nie tknęła.
    - U was pewnie kluby ze striptizem to abstrakcja – stwierdził mężczyzna. - Ale tańczyć lubicie. Nie zdjęłaś nawet apaszki, a wszyscy mężczyźni wpatrzeni byli tylko w ciebie. Może powinnaś poszukać pracy jako tancerka? - zaproponował.
    - O nie, mam dość publicznego tańca – zaprotestowała czarownica, odwieszając ścierkę. Weszła do pokoju i zsunęła dwa fotele, po czym położyła na nich poduszkę i koc.
    - Będzie ci niewygodnie – zastrzegł Ian.
    - Dam sobie radę.
    - Ależ z ciebie uparciuszek – mruknął, otworzył szafę i wyjął z niej koszulę nocną swojej siostry oraz szlafrok. - Chcesz spać na fotelu, proszę bardzo. - Podał jej ubrania. - Idziesz pierwsza pod prysznic?
    Blondynka skinęła głową i weszła do łazienki. Wzięła długi, odprężający prysznic, a kiedy wróciła już przebrana, zatrzymała się w progu zaskoczona. Fotele były na powrót rozsunięte, a na ich miejscu stało duże, składane łóżko. Na nim leżał Ian, z rękami pod głową i w samych spodniach. Jego nagi, umięśniony i opalony tors mimowolnie nasunął jej na myśl innego mężczyznę, do tej pory jedynego, którego Ciara widziała bez koszulki, zwykle podczas pływania. Gdy zorientowała się, że wpatruje się w Iana, jej twarz oblał rumieniec. Pospiesznie usiadła na łóżku i zabrała się za rozczesywanie włosów.
    - A więc jednak masz drugie łóżko – mruknęła.
    Ian przez chwilę przyglądał się Ciarze. Tak uroczo się rumieniła i wydawała się taka skromna. Pomyśleć, że jeszcze wczoraj tańczyła przy rurze. No dobrze, obok rury i raczej fascynujący taniec irlandzki niż zmysłowy czy erotyczny, ale jednak.
    - Używałem go, kiedy mieszkała ze mną siostra. - Ian usiadł, nie spuszczając wzroku z  zarumienionej twarzy dziewczyny. - Możesz spać na tym większym, ja przedrzemię tutaj. Przynajmniej dopóki nie zmienisz zdania i nie wpuścisz mnie na łóżko – dodał.
    - Oczywiście, że nie zmienię zdania, Ian. - Ciara pokręciła głową. - Ale to ty powinieneś spać na większym łóżku, to twoje mieszkanie...
    - A ty jesteś tu gościem – przerwał jej. - Poza tym, jutro szukamy dla ciebie pracy. Powinnaś być wypoczęta. - Podniósł się i przewiesił ręcznik przez ramię. - Myślałem, gdzie mogłabyś pracować i chyba mam pomysł. - Podszedł do niej o krok. - Lubisz kwiaty, prawda?
    - Uwielbiam. - Ciara podniosła głowę, ale natrafiła wzrokiem na nagą pierś mężczyzny i błyskawicznie skierowała oczy w stronę podłogi, splatając palce.
    - Świetnie się składa, bo mam znajomą kwiaciarkę.
    - To cudownie. - Czarownica uśmiechnęła się, tym razem przezornie nie podnosząc wzroku. - A ty gdzieś pracujesz?
    - Tak, w warsztacie samochodowym – odparł Ian i skierował się do łazienki, rozbawiony jej nieśmiałością i rumieńcami. Był przekonany, że prędzej czy później przekona ją do siebie i w końcu zaprosi go do łóżka. A przynajmniej do spania obok niej. Wszedł pod prysznic, cicho pogwizdując.
    Ciara podniosła głowę, słysząc dziwny hałas za oknem. Wyjrzała i niezmiernie ucieszyła się na widok czarnego kocura, drapiącego pazurkami w szybę.
    - Farmazon! - Wpuściła kota, chwyciła go na ręce i przytuliła. - Gdzieś ty się podziewał? Pewnie jesteś głodny. - Przyniosła mu miseczkę wypełnioną resztkami gulaszu, który zwierzę błyskawicznie wyjadło. Następnie kocur skoczył na łóżko, pokręcił się chwilę i ułożył wygodnie. Ciara przypomniała sobie Rossie, która też lubiła spać koło niej. Shane żartował sobie, że po ślubie będą musieli zeswatać ją z jakimś kocurkiem, by nie czuła się samotna. Czarownica uśmiechnęła się na to wspomnienie i ostrożnie przeszła na drugą połowę łóżka, pogłaskała kota, po czym wsunęła się pod kołdrę. Zmęczona wrażeniami całego dnia, szybko zasnęła.
    Kiedy Ian wrócił z łazienki i stanął w drzwiach, powitała go para triumfująco wpatrujących się w niego kocich oczu.
    - Świetnie. Przegrałem z kotem. Szczyt kociej bezczelności. Zobaczysz, poszczuję cię pieskiem Judy – postraszył dachowca, który wyraźnie nie przejął się groźbą, bo tylko zerknął na niego przelotnie, a następnie przysunął się bliżej śpiącej czarownicy i zwinął w czarną kulkę. Mężczyzna westchnął, zgasił światło i chwilę później już wiercił się na składanym łóżku. Trochę minęło, zanim i jego zmorzył sen.

    Iana obudził przyjemny zapach śniadania. Powoli usiadł, przecierając oczy i usłyszał kobiecy głos, nucący jakąś melodię. Wstał i zajrzał do kuchni. Jasnowłosa czarownica powitała go promiennym uśmiechem.
    - Zrobiłam grzanki i sałatkę. Tutaj znalazłam przepis. - Wskazała na książkę kucharską, którą kupiła jego siostra od jednego domokrążcy. Ian raczej z niej nie korzystał, wolał gotowe dania, najlepiej gdzieś na mieście lub z dowozem do domu. Ewentualnie mrożonki.
    - Pachnie zachęcająco. - Uśmiechnął się szeroko, przeciągnął i skierował do łazienki.  Nałożył niebieską koszulę i najlepsze dżinsy. I tak w zakładzie przebierał się w strój roboczy, ale powinien dobrze wyglądać, jeśli chciał załatwić pracę swojej lokatorce. Kiedy wrócił, śniadanie było już gotowe.
    W rzeczach siostry znalazł granatową spódniczkę do kolan i jasną koszulkę z kołnierzem. Uznał, że taki strój idealnie nadaje się na rozmowę kwalifikacyjną.
    - Przebierz się w to po śniadaniu, tancereczko – zwrócił się do Ciary. - Pojedziemy do znajomej kwiaciarki. Przy odrobinie szczęście jeszcze dziś dostaniesz pracę.
    Pół godziny później wyszli z domu i wsiedli do samochodu. Kiedy ruszyli, Ciara spojrzała w szybę w zamyśleniu. Ujrzała w niej zagubioną dziewczynę z włosami upiętymi w elegancki kok. Miała nadzieję, że dostanie tę pracę. Gdy tylko zarobi na bilet i potrzebne dokumenty, będzie mogła wsiąść w samolot i wrócić do domu. Do Shane'a, Siobhan, swojej rodziny i przyjaciół. Strasznie za nimi tęskniła. Ciekawe, czy oni też za nią tęsknili? Westchnęła i włączyła radio, trafiając na spokojną, dźwięczną piosenkę, która natychmiast skojarzyła jej się z domem.

    Kilka minut po tym, jak samochód Iana zniknął za zakrętem, z drugiej strony ulicy wyszedł wysoki łysy mężczyzna w ciemnej bluzie i czarnych spodniach. Obrzucił uważnym spojrzeniem okolicę, po czym przeszedł na drugą stronę ulicy i zdecydowanym krokiem ruszył w stronę bloku, w którym mieszkał Ian. Zadzwonił na domofon i pod byle pretekstem dostał się do środka. Bez wahania wjechał na piąte piętro, zatrzymując się pod drzwiami Iana. Nacisnął dzwonek.
    Załatwię to od razu i po krzyku, pomyślał, przygotowując broń. Wczoraj, po swojej przygodzie z kotem Joe postanowił, że zrobi sobie przerwę. Wybrał się do baru, do domu wrócił późnym wieczorem. Po przebudzeniu stwierdził, że nie zostało mu już tak wiele pieniędzy, jak myślał. Uznał zatem, że chcąc nie chcąc, musi zabrać się do roboty. Miał nadzieję, że z samego rana zastanie swoją ofiarę i jej chłopaka w domu. Jego zabije od razu, a z nią się zabawi, potem zastrzeli, obetnie włosy i gotowe. Połowa zlecenia z głowy.
    Toteż wkurzył się niezmiernie, gdy nikt nie otworzył mu drzwi. Czyżby się spóźnił? A mógł nastawić budzik. Ale nie miał zamiaru się poddawać, o nie. Wystarczająco długo zwlekał. Pora załatwić sprawę jak przystało na fachowca. Przeklinając cicho, by nie zwrócić na siebie uwagi sąsiadów, wyjął wytrych i zaczął grzebać w zamku. W końcu udało mu się otworzyć drzwi. Zerknął jeszcze na korytarz, a nie widząc nikogo, wszedł i zamknął za sobą drzwi.
    Rozejrzał się ciekawie po mieszkaniu. W końcu wrócą. A ja będę tu na nich czekał. Skierował się w stronę lodówki i wyjął z niej butelkę piwa. Usiadł spokojnie na łóżku, sięgnął po pilota i przełączał kanały, wypijając piwo w kilku łykach. Wtem jego uwagę przyciągnął hałas dobiegający z pokoju. Postawił pustą butelkę na stole, wyciągnął pistolet i powoli ruszył w tamtą stronę. Wyskoczył zza drzwi i wycelował w... czarnego kota, siedzącego na środku pokoju i myjącego łapkę różowym językiem.
    W innej sytuacji Joe pewnie by się roześmiał i dał spokój zwierzęciu. Ale nie tym razem.
    - To ty – rozpoznał go od razu. To był kot, który rzucił się na niego, kiedy próbował zastrzelić swoją ofiarę. - Tym razem mi się nie wymkniesz, dachowcu. - Wystrzelił w jego stronę, ale sprytne zwierzę czmychnęło pod łóżko. Były diler podszedł powoli, celując w ziemię. Nie zdążył wystrzelić po raz kolejny, kot przebiegł mu pomiędzy nogami i uciekł do kuchni. Joe ruszył za nim. W kuchni jednak nie było nikogo. Dostrzegł otwarte okno i uśmiechnął się ironicznie.
    - Jednak się mnie boisz, głupi zwierzaku.   
    Odwrócił się i poczuł, jak coś spada mu na głowę. Upuścił broń, złapał kocura za sierść, ale Farmazon wbił ostre, długie pazury w jego dłoń. Joe krzyknął z wściekłością, zapominając, że powinien być cicho i cisnął kotem o ścianę. Mimo to zwierzę spadło zwinnie na cztery łapy i syknęło głośno, unosząc grzbiet do góry i najeżając sierść w bojowej pozycji.
    - Już po tobie, sierściuchu! - Hudgens wyciągnął sztylet i rzucił w jego stronę, ale kocur zdążył umknąć. Mężczyzna rozejrzał się zdezorientowany, wypatrując zagrożenia, w końcu pochylił się po pistolet. Wtedy poczuł ostre pazury na swoim karku. Tym razem Farmazon nie zamierzał ustąpić tak łatwo.
    Joe kręcił się wokół, przeklinając, na czym świat stoi. Zaczepił o dzbanek, który spadł na podłogę rozbijając się z głośnym trzaskiem i rozlewając ostygniętą już herbatę. Czując, że kot nie daje za wygraną, mężczyzna rzucił się w stronę pokoju i wbiegając, zaczepił o regał. Wszystkie książki pospadały z półek, potem cały regał grzmotnął o podłogę. Przez chwilę w pomieszczeniu słychać było głośne przeklinanie, dźwięk tłuczonego szkła i hałas przewracających się mebli. W końcu Joe rzucił się plecami na ścianę, ale zanim zdążył przygnieść kota, ten już przeskoczył mu po karku na głowę, rozorując policzek ostrymi pazurami.
    Mężczyzna złapał za sierść dachowca i wreszcie udało mu się go zrzucić. Błyskawicznie wrócił do kuchni i złapał za leżący tam pistolet. Stanął plecami do ściany i rozglądał się uważnie, dysząc ciężko. To chyba sam diabeł, a nie kot... Dostrzegł przemykającą czarną kulkę i zaczął w błyskawicznym tempie pakować w nią naboje. Ponieważ miał pistolet z tłumikiem, słychać było jedynie świst kul i odgłosy zniszczonych przedmiotów, po których przemykał zwinny kocur.
    Wtem rozległ się dźwięk, tak dobrze znanych Joe, policyjnych syren. Pewnie sąsiedzi usłyszeli hałas i zawiadomili policję... Mężczyzna przeklął szpetnie, zerknął jeszcze na kota z piekła rodem przyglądającego się mu triumfalnie, złapał za wbity w podłogę sztylet i pospiesznie wybiegł z mieszkania.

    Gorące promienie słońca odbijały się w szklanych oknach wysokich wieżowców, a wielkie i długie pojazdy zwane autobusami oraz te mniejsze, nazywane autami przemykały po drodze z zawrotną prędkością. Shane przyglądał się im z zainteresowaniem.
    Do Chicago, na lotnisko O'Hare doleciał jakąś godzinę po południu. Pożegnał się z Lissą, towarzyszką podróży, która okazała się być bardzo pomocna. Często podróżowała i dzięki niej dowiedział się sporo o Los Angeles oraz lokalnych zwyczajach. Udało mu się też chwilę przespać, dzięki czemu czuł się gotowy do dalszej podróży. Odebrał plecak, sprawdził, czy niczego w nim nie brakuje i wyjął kanapki od matki. I pomyśleć, że kręcił nosem, gdy mu je dawała. Zjadł wszystkie, poczekał półtorej godziny i poszedł na kolejny lot, tym razem do miasta, w którym to zapewne czekały na ratunek Ciara i Siobhan.
    Obliczył, że w Irlandii jest obecnie godzina dziewiętnasta. Rory miał rację co do różnicy czasowej, ogromny zegar na lotnisku w Chicago wskazywał zaledwie trzynastą.
    Podczas następnej podróży zdołał się zdrzemnąć, a fotele były dość wygodne, zatem zanim się zorientował, już był w Los Angeles. Spodziewał się dotrzeć tu wieczorem, a okazało się, że jest dopiero siedemnasta. Mało tego, według jego obliczeń, w Irlandii była już późna noc.
    Gdy opuścił lotnisko, w ogóle nie czuł się senny. Idąc przed siebie, rozglądał się z zaciekawieniem. Podziwiał wysokie wieżowce, kolorowe witryny sklepowe, wystawione towary. Obserwował też ludzi, pędzących gdzieś w pośpiechu. Los Angeles było zupełnie inne, niż sobie wyobrażał. Właściwie to nie wiedział, czego się spodziewał po świecie poza Ciunas. Na pewno czegoś groźnego, ponurego, niebezpiecznego, ale jak na razie widział tylko ogromne miasto z mnóstwem nieznanych mu rzeczy, przede wszystkim z niezwykle rozwiniętą technologią, którą Shane miał nadzieję poznać. Kiedyś. Gdy już znajdzie Ciarę i Siobhan oraz upewni się, że nic im nie grozi.
    Mimo popołudnia, wciąż było tu dość gorąco, Irlandczyk nie spodziewał się takiej pogody. Po namyśle wszedł do jednego ze sklepów i w myśl tego, że powinien wtopić się w tłum, kupił bluzkę z krótkim rękawem podobną do tych, które widział u innych. Przebrał się w toalecie i postanowił poszukać noclegu.
    Pół godziny później znalazł hotel, na który uznał, że może sobie pozwolić. Zdrzemnął się tam niecałe dwie godziny, zjadł kolację w barze przy hotelu i wyruszył na poszukiwania. Przed nim kolejna noc, kto wie, gdzie zamierzają spać Ciara i Siobhan. Nie miały przecież pieniędzy na hotel. Musiał je zatem jak najszybciej odnaleźć.
    Mężczyzna uznał, że nie może chodzić po całym mieście, przyglądając się ludziom i szukając dwóch znajomych twarzy wśród tłumów. Miasto było ogromne, znalezienie ukochanej i przyjaciółki mogło zająć wieki. Z drugiej strony, Siobhan zawsze wyróżniała się burzą rudych włosów, a Ciara... cóż, Shane był przekonany, że kto raz ją zobaczył, nie mógł tak po prostu ją minąć i o niej zapomnieć.
    Wszedł do pierwszej napotkanej restauracji, podszedł do lady i wyjął zdjęcie, na którym byli we trójkę: on, przytulona do niego Ciara i roześmiana Siobhan.
    - Widział pan którąś z tych kobiet? - zapytał barmana. Mężczyzna przecząco pokręcił głową. Shane zapytał pozostałych kelnerów i wyszedł.
    Przez cały wieczór chodził po barach, restauracjach i kawiarniach, i pytał. Pokazywał zdjęcie, opowiadał o zaginionych kobietach, niestety bezskutecznie. W końcu wszedł do jednego z bardziej obskurnych lokali, gdzie silnie wyczuwalna woń piwa skutecznie przyciągała zwolenników mocnych trunków. Już po wejściu przyszło mu do głowy, że dziewcząt raczej tutaj nie znajdzie, ale ktoś mógł je widzieć i zapamiętać. Usiadł przy barze i wyciągnął zdjęcie.
    - Co podać? - spytał barman, zerkając ciekawie na fotografię. Długa ciemna grzywka spadła mu na czoło, gdy pochylił się nad ladą.
    - Poproszę sok – odparł Shane, rozglądając się wokół.
    - Abstynent czy prowadzisz? - Barman spojrzał podejrzliwie na blondyna. - A może glina po cywilnemu? Chociaż nie, nie wyglądasz mi na glinę. - Ponownie zerknął na zdjęcia. - Niech zgadnę, pewnie ich szukasz? Dziewczyny i jej... siostry? Nie, nie podobna, ale do ciebie też nie... Przyjaciółka?
    Mężczyzna spojrzał ciekawie na rozgadanego barmana. Najwyraźniej on też był dobrym obserwatorem, podobnie jak Lissa.
    - Tak, szukam dziewczyny i przyjaciółki. Widział je pan może? - spytał z nadzieją w głosie. Barman wziął zdjęcie, obejrzał je uważnie i pokręcił głową.
    - Ładne. Ale nie widziałem. - Wyjął sok i zerknął na Shane'a. - Mam tylko porzeczkowy, może być?
    Irlandczyk pokiwał głową. Barman wlał sok do szklanki i podał blondynowi. Shane westchnął i upił łyk. Cóż, nikt nie mówił, że będzie łatwo. Ale w końcu je znajdę. Nie dopuszczał do siebie myśli, że mogło być inaczej. Że coś im się mogło stać. Przecież były czarownicami. Na pewno sobie poradziły. I raczej nie wędrują nocami po ulicach miasta. Pora wracać do hotelu, a jutro wznowi poszukiwania.
    Kończył sok, gdy przed barem rozległ się głośny warkot i przez szybę w drzwiach dostrzegł cztery pojazdy, zwane motocyklami, zatrzymujące się na parkingu. Zsiedli z nich ludzie ubrani w czarne skóry i skierowali się do środka.
    - Niech to szlag – mruknął barman, zerkając ponuro w ich stronę. - Znowu oni. Oby nie było kolejnej rozróby. Ostatnio narobili sporo szkód.
    Shane zerknął ciekawie na nowo przybyłych. Jako pierwszy wszedł wysoki, potężnej postury mężczyzna. Na szyi wisiały mu dwa ciężkie złote łańcuchy, a na palcach pobłyskiwały złote i srebrne sygnety. Tuż za nim dreptała niewysoka, zgrabna dziewczyna o czarnych, krótkich, lekko sterczących włosach, ubrana w czarną skórzaną bluzeczkę bez ramion i do tego skórzane, obcisłe spodnie. Obejrzała się na Irlandczyka i przez chwilę dostrzegł jej smutne, fiołkowe oczy.
    Tuż za nią weszło trzech pozostałych, również w skórach, a ich ciała pokryte były czarnymi rysunkami, ale nie posiadali złotych ozdób. Od razu widać, kto jest tutaj szefem, pomyślał Shane. Cała grupa podeszła do jednego ze stolików. Motocykliści nie musieli nic mówić. Dwaj siedzący tam mężczyźni natychmiast zerwali się z miejsc i przesiedli. Szef grupy jako pierwszy rozsiadł się na krześle, dziewczyna przysiadła obok niego, dopiero wtedy pozostali zajęli miejsca. Barman pospiesznie zaniósł pięć piw i postawił przed nimi. Szef skinął mu głową i mężczyzna wrócił za ladę.
    Shane zerknął ciekawie na dziewczynę, która upiła spory łyk piwa i spojrzała na niego. Nie wyglądała na zadowoloną. Z lekka podkrążone oczy, smutny wzrok, jakby nieobecny.
    - Lepiej na nią nie patrz – poradził barman szeptem. - Oni potrafią zastrzelić człowieka za samo spojrzenie.
    Blondyn zerknął na niego zdziwiony, ale nie dociekał, co znaczy zastrzelić. Domyślił się tylko, że to na pewno nic dobrego.
    - Kto to? - zapytał również szeptem.
    - Niejaki Delgado, bardzo wpływowy gość. To zaledwie jego ochrona, cały gang liczy sporo więcej takich goryli. - Barman pochylił się niżej i jeszcze bardziej ściszył głos. - A ta laska to jego kobieta, jest o nią bardzo zazdrosny. Podobno kiedyś jakiś gość do niej zagadał, zaledwie kilka słów. Wylądował w szpitalu.
    Shane uniósł brwi i ponownie zerknął w ich stronę. A więc to są ci źli ludzie, przed którymi ostrzegali go w Ciunas. Sięgnął po amulet wiszący na szyi. Wyglądał normalnie, zatem na razie nic mu nie groziło.
    - Co to za cudaczny kamień nosisz na szyi? - zainteresował się barman. Blondyn wzruszył ramionami, ale zanim zdążył odpowiedzieć, usłyszał krzyk dziewczyny. Zerwała się, mówiąc coś szybko w obcym języku. Delgado słuchał przez chwilę, w końcu wstał i uderzył ją w twarz.
    Shane obejrzał się, nie dowierzając w to, co widział. Brunetka krzyknęła coś, na co szef uderzył ją ponownie. Kobieta zatoczyła się do tyłu i wpadła na stół, zrzucając szklankę z piwem, która rozbiła się o podłogę. Barman zaklął cicho, ale odwrócił wzrok, jakby nic się nie wydarzyło.
    Shane zerwał się na równe nogi i ze zdumieniem stwierdził, że nikt więcej nie zwrócił uwagi na to wydarzenie. A raczej każdy usilnie starał się udawać, że niczego nie widział ani nie słyszał. Nikt, zupełnie nikt nie stanął w obronie dziewczyny, która podniosła się i odważnie spojrzała w oczy gangstera. Mężczyzna złapał ją za krótkie kosmyki i szarpnął, coś jej tłumacząc. Widząc ból na twarzy dziewczyny, Shane zacisnął dłonie w pięści. Oto był świat, o jakim opowiadano w Ciunas, pełen zła i przemocy, podłych ludzi bijących słabszych. Może nikogo spośród obecnych to nie obchodziło, ale Shane'a owszem. Zrobił krok do przodu i poczuł, jak barman łapie go za ramię.
    - Zwariowałeś? Życie ci niemiłe?
    Irlandczyk spojrzał na bruneta z niedowierzaniem. W jego obecności biją i poniżają kobietę, a on ma tak po prostu siedzieć i patrzeć? Nie. Nigdy. Odsunął się i pokręcił głową. Może dla innych było naturalne, że silniejsze osoby biją te słabsze i bezbronne, ale nie dla niego. I pomyśleć, że Ciara i Siobhan trafiły właśnie tutaj! Na myśl, że ktoś mógłby tak potraktować jego ukochaną lub przyjaciółkę, krew w nim zawrzała. Zmarszczył brwi i ruszył w stronę mężczyzny, który po raz kolejny spoliczkował biedną dziewczynę. Zatrzymał się tuż przed nim i spojrzał na niego odważnie.
    - Nie tak traktuje się kobiety – zwrócił się do niego. Delgado spojrzał na Irlandczyka z takim zdziwieniem w oczach, że Shane bez trudu odgadł, iż jest pierwszym, który mu się sprzeciwił. Czemu ludzie tak się go boją? Czyżby za chwilę miał się zmienić w wielkiego smoka i zacząć ziać ogniem?
    - Spadaj – warknął jeden z gangsterów, wstając. Był od niego wyższy o głowę, ale na Shane'ie nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Po prostu zignorował jego słowa i spojrzał z powrotem na szefa. Jaspis na jego szyi zaczął błyszczeć czerwonym blaskiem, ale Shane nie zwrócił na to szczególnej uwagi.
    - Powinieneś przeprosić tę panią. - Irlandczyk zauważył, że po jego słowach w całym barze zapanowała cisza. Wszyscy wpatrywali się w niego, ciekawi dalszego rozwoju akcji.
    Nagle Delgado wybuchnął śmiechem.
    - Słyszałaś, Melissa? Mam cię przeprosić! - zawołał. Brunetka wpatrywała się w Shane'a, wyraźnie zdumiona, że ktoś stanął w jej obronie. Gangster chwycił ją za ramię. - Co ty na to, złośnico?
    - Zostaw ją – powiedział spokojnie Irlandczyk. - Może dla odmiany zmierzysz się z kimś równym tobie?
    - Równym? Chyba nie mówisz o sobie... kurduplu – stwierdził Delgado, patrząc na Shane'a wzrokiem pełnym wyższości. Gangsterzy roześmieli się. Shane uniósł brwi.
    - Oczywiście, że nie, ja nie biję słabszych. Dlatego dam ci szansę, żebyś przeprosił panią, chociaż zasługujesz na solidne lanie.
    Szef gangsterów prychnął, mierząc Shane'a wzrokiem. W końcu zerknął na jednego ze swoich ochroniarzy.
    - Daj mu nauczkę.
    - Nie! - zaprotestowała dziewczyna, patrząc na Irlandczyka z przerażeniem. - Uciekaj!
    Ale Shane ani myślał uciekać. Naprawdę miał ogromną ochotę dać nauczkę damskiemu bokserowi i jego kompanom. Może i ich było więcej, przy czym wyglądali na silniejszych, ale Shane trenował od dziecka i choć nigdy nie walczył o życie, był absolutnie pewien, że sobie poradzi. W końcu był synem czarownicy i choć nie miał żadnej mocy, nie uważał, by zwykły śmiertelnik był w stanie go pokonać.
    Pierwszy cios ochroniarza skierowany był w szczękę, jednak Irlandczyk nie czekał, aż go dosięgnie. Uchylił się, upuścił plecak i najpierw walnął napastnika w brzuch, potem w nos i na koniec podciął mu nogi. Szybkość i celność to podstawa, każdy chłopiec w Ciunas o tym wiedział. Gdy dodać do tego siłę – a Shane, mimo że nieco niższy od gangsterów, w żadnym razie nie był jakimś chucherkiem – liczba przeciwników malała na znaczeniu. Tym bardziej, że nie rzucili się na niego jednocześnie. Nawet nie przyszło im do głowy, że stanowi dla nich jakiekolwiek zagrożenie. Dlatego, gdy pierwszy gangster upadł na ziemię, tylko stali i przez jedną krótką chwilę wpatrywali się w niego w zdumieniu.
    Sekundę później obaj rzucili się na niego z wściekłością.
    Shane sprawnie zablokował oba ciosy. Adrenalina buzowała w jego krwi, a błękitne oczy iskrzyły gniewem. W końcu przydały się na coś lata ćwiczeń. Shane był wojownikiem, przygotowywanym do obrony Ciunas, mimo że miasteczko wydawało się bezpieczne. Nigdy nie chciał, by cokolwiek zagroziło rodzinie i przyjaciołom, a jednocześnie wyobrażał sobie, że wszystko, czego się nauczył, wykorzystuje w praktyce. Choć okoliczności okazały się nieco inne, niż się spodziewał, to mimo wszystko walczył w obronie, co prawda nie czarownicy, lecz bezbronnej, krzywdzonej kobiety.
    Bandyci znów zaatakowali go jednocześnie. Uchylił się przed ciosem jednego z nich, ale nie zdążył uniknąć pięści drugiego. Poczuł ból po prawej stronie szczęki i z trudem uniknął kolejnego razu. Walczył już z dwoma przeciwnikami naraz, ale w każdej chwili mógł włączyć się szef, a wtedy mogłoby zrobić się nieciekawie. Przeskoczył więc przez stolik, tym samym rozdzielając wrogów, pchnął mebel na jednego z nich i rzucił się w stronę drugiego. Kilka celnych ciosów i zanim trzeci zdążył ruszyć do ataku, drugi już leżał na ziemi. Walcząc z nim, kątem oka obserwował szefa gangsterów, spodziewając się, że w każdej chwili może włączyć się do walki. Zamiast tego, ze zdziwieniem zarejestrował, że wyjmuje dziwną broń, której Shane nigdy wcześniej nie widział. Ta chwila nieuwagi kosztowała go cios w ramię, jednak kolejny udało mu się zablokować i starając się nie zwracać uwagi na ból, wyprowadził silne uderzenie, ścinając mężczyznę z nóg.
    W następnej chwili usłyszał huk, świst tuż koło swojej głowy i obejrzał się na szefa gangsterów, upadającego na ziemię. Za nim stała brunetka ze stłuczoną butelką w ręce.
    Melissa początkowo stała z boku i z rosnącym zdumieniem przyglądała się, jak z pozoru zwyczajny chłopak pokonuje większego od siebie mężczyznę, a potem staje do walki z pozostałymi. Klienci baru albo wyszli już na początku bójki, albo ukryli się za stolikami, a co odważniejsi podchodzili bliżej, przyglądając się walce. Dziewczyna krążyła powoli, nie oddalając się od walczących, zastanawiając się, jak pomóc odważnemu cudzoziemcowi. Przyszło jej do głowy, żeby wykorzystać ten moment i po prostu uciec. Delgado był zajęty, nie zwracał na nią uwagi. Nikt jej nie pilnował. Dawno nie miała takiej okazji. Wystarczyło pobiec do drzwi i...
    Zawahała się, gdy dojrzała, jak Delgado unosi broń i mierzy w jasnowłosego młodzieńca. Tak to się miało skończyć? Jednym strzałem? O nie. Nie mogła na to pozwolić. Podjęła decyzję.
    Złapała butelkę po piwie, skoczyła w stronę Delgado i rozbiła na jego skroni. Gdy osunął się na ziemię, chwyciła za jego broń.
    - Uważaj! - krzyknęła w stronę cudzoziemca, który zamiast uciekać lub wyciągnąć swoją spluwę - przecież musiał mieć broń, prawda? - stał i patrzył na nią zdumionym i zdezorientowanym wzrokiem. Dziewczyna kątem oka dostrzegła, że pierwszy z gangsterów, którego pokonał blondyn, właśnie się podniósł i celował w niego z broni. Wymierzyła i pociągnęła za spust. Trafiła. Gangster upadł na podłogę, a na jego piersi rozlała się ogromna plama krwi.
    Shane oszołomiony wpatrywał się w poczynania owej bezbronnej kobiety, którą wziął w obronę. Potem spojrzał na umierającego gangstera. Aha. Czyli to właśnie znaczy zastrzelić.
    - Zmywajmy się stąd! – zawołała Melissa i złapała Shane'a za rękę, oddając kilka strzałów do jednego z ochroniarzy, który błyskawicznie skrył się za stołem. Potem chwyciła jakąś czarną teczkę i pobiegła w stronę wyjścia. Blondyn zdążył jeszcze złapać po drodze swój plecak i przerzucił go przez ramię, wybiegając za dziewczyną. - Na motocykl! - Dziewczyna położyła teczkę na bagażnik jednego z motocykli, po czym wsiadła i wskazała Shane'owi miejsce za sobą. Był to największy z pojazdów, należał zapewne do Delgado. Shane bez wahania usiadł za nią. Widział już, jak poruszają się takie pojazdy i bardzo był ciekawy, jak się na nich jeździ. Cóż, właśnie miał okazję się przekonać.
    Ruszyli z piskiem opon. Shane złapał się za siedzenie, ale Melissa położyła jego ręce na swojej talii.
    - Trzymaj się mocno, mój bohaterze, bo będzie ostra jazda! - zawołała. Popędzili przez ulice Los Angeles w niesamowitym tempie. Shane zgodnie z radą trzymał się Melissy, oglądając się za siebie. W oddali dostrzegł inny motocykl.
    - Chyba nas gonią – zawołał do jej ucha.
    - Oczywiście, że nas gonią. Ale to najszybszy motocykl, nie zgadniesz, ile potrafi wyciągnąć! Uciekniemy im. - Przyśpieszyła i pędzili teraz tak szybko, że Shane nie widział już wyraźnie ludzi, których mijali. Miał tylko nadzieję, że nie wpadną na nikogo ani na nic. Wyprzedzali samochody w zawrotnym tempie, jednak za nimi wciąż jechali gangsterzy. Uniósł głowę, upajając się szaleńczym pędem. To wszystko działo się tak szybko, że nie zdążył nawet pomyśleć. Bójka, strzelanina, ucieczka... A jeszcze przed chwilą siedział sobie spokojnie przy barze i popijał sok. I zapomniał zapłacić. Będzie musiał to uregulować. Ale może nie dzisiaj.
    Z zamyślenia wyrwały go strzały. Shane zacisnął zęby. W każdej chwili mogli go trafić z tego czegoś. Jaspis migotał jak szalony. Irlandczyk zerknął do przodu i dostrzegł, że tuż przed nimi, na drodze którą przecinały dziwne, metalowe tory, zapaliło się czerwone światło.
    - Przechyl się do przodu i trzymaj się mocno – nakazała brunetka. - Musimy zdążyć przed tramwajem.
    Mężczyzna zerknął na ogromny pojazd pędzący w ich stronę. Jednocześnie z dziewczyną przechylili się do przodu, gnając przed siebie, jakby próbowali prześcignąć wiatr.
    - Jesteś pewna, że zdążymy? - spytał Shane, zerkając z niepokojem na coraz bardziej zbliżający się tramwaj.
    - Przekonajmy się – odparła Melissa i w następnej sekundzie znaleźli się na torach, a wielki pojazd pędził wprost na nich z głośnym dźwiękiem klaksonu.
 
 
 

4 komentarze:

  1. Melissa... Czy nie tak ma na imię siostra Iana?
    Szkoda, że tak mało osób komentuje, opowiadanie zasługuje na dużo więcej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dołączam do grona czytających ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszymy się i czekamy na komentarz pod ostatnim wstawionym rozdziałem;)

      Usuń
  3. Hmm. Tak się zastanawiam... Dlaczego Shane zastanawiał się co znaczy 'zastrzelić'? Rozumiem, że nie znał broni palnej, ale zastrzelić można też z łuku, czy kuszy. Bardziej logiczne byłoby dla mnie gdyby zastanawiał się jak/czym mogą zastrzelić, skoro nie mają ww. broni.

    Ale poza tym to bardzo zacny rozdzialik ;D

    OdpowiedzUsuń