Drodzy Czytelnicy!

Rozdziały "Szczypty magii" publikujemy na blogu dla Was i chcemy poznać
Wasze opinie. Kolejny rozdział wstawimy, gdy poprzedni skomentują
co najmniej 4 osoby.
Przypominamy, że Wasze opinie są dla nas ważne, dzięki nim wiemy, że czytacie,
często również motywują nas do dalszego pisania. Pozdrawiamy serdecznie.

Słowik

Zapraszamy także na Słowika [klik], gdzie powstał oddzielny folder
"Szczypta magii", tam znajdziecie galerię postaci oraz słowniczek pojęć
(nie musicie mieć konta na chomiku, żeby przeglądać). Chomik jest tylko
dla czytelników. Jeśli ktoś jeszcze nie ma hasła (lub zapomniał), a chciałby
mieć, piszcie, podamy:) Zapraszamy też do komentowania postaci (tutaj lub
na chomiku), po pojawieniu się nowej postaci w rozdziale, pojawia się
również na Słowiku w folderze Galeria postaci:)

27.08.2017

Rozdział XII. Poltergeist

    Bądź lekka jak wiatr, szepnęła bezgłośnie, skacząc z hotelowego balkonu. Zacisnęła powieki; zwykle pomagało jej to skoncentrować myśli, gdy zaklęcie było bardziej skomplikowane. Już kiedyś go użyła, ale tylko raz; zeskoczyła wtedy ze skarpy wdzięcznie jak kot. Różnica polegała na tym, że wtedy wysokość była mniejsza, a ona sama chciała zrobić na złość Rory'emu, który bezustannie przypominał jej o ostrożności. Teraz ratowała swoje życie.
    Wiatr rozwiał jej włosy, upodabniając je to tańczących płomieni. Smagał jej skórę, szarpał poły sweterka. Ledwie poczuła ciepłą iskrę biegnącą po jej karku i rozpływającą się wzdłuż ciała. Magia delikatnie mrowiła, ogrzewała ją. Najpierw niezauważalnie, potem coraz szybciej i gwałtowniej. Najsilniejszy impuls odczuła kilka metrów od ziemi. Jej buty dotknęły chodnika z cichym stukiem obcasów. Musiała ugiąć nogi, by utrzymać równowagę, jednak zaraz się wyprostowała. Odrzuciła włosy na plecy i rozejrzała się w poszukiwaniu oznak, czy któryś z przechodniów zainteresował się jej małym pokazem. Każdy gnał w swoją stronę, pochłonięty myślami, muzyką dobiegającą z małych słuchawek lub rozmową. Nikt nie przejął się młodą kobietą skaczącą z budynku.
    Oto San Francisco. Jeśli tu nie zginiesz, wszędzie dasz sobie radę. Podniosła wzrok na budynek i dostrzegła tam postać łowcy. Jeszcze jej nie dostrzegł. Czym prędzej wmieszała się w tłum pędzących dokądś ludzi.

    Zamrugał, kiedy czarownica zniknęła mu z oczu. Naprawdę skoczyła. Kisten podbiegł do barierki, ale kiedy wyjrzał, nie zobaczył jej pogruchotanego ciała, jak się spodziewał. Nie było jej.
    Niemożliwe. Zacisnął palce na poręczy, uważnie przeszukując ulicę. Nie mogła po prostu zniknąć.
    Wreszcie ją odnalazł. W tłumie ludzi mignęła mu fala czerwieni, kobieta odwróciła się dokładnie w chwili, kiedy ją spostrzegł. Zamarła na krótką chwilę, ale szybko odzyskała rezon. Najwyraźniej fakt, że on był na górze, a ona tam na dole, daleko w tłumie, podbudował jej pewność siebie. Uniosła dłoń do ust i posłała mu całusa; w jej oczach zalśniło rozbawienie. Kiedy zniknęła w tłumie, zaczął się śmiać. Śmiał się tak długo, że na piętro wreszcie dotarła ochrona. Trochę za późno jak na tak ekskluzywny lokal. Śmiał się, gdy poprosili, by opuścił balkon i złożył wyjaśnienie, dlaczego znalazł się na terenie prywatnych apartamentów. Groźby wezwania policji wcale nie ostudziły jego rozbawienia.
    Piętnaście minut później opuścił hotel z uśmiechem na ustach. Wreszcie trafił na kogoś wartego uwagi. Mała sprytna czarownica rzuciła mu wyzwanie, a on je przyjął. Jego polowanie właśnie nabrało kolorów. Głównie czerwieni i zieleni.
    Zatańczmy, rudzielcu.
 
    Rory'ego obudziły huk i drobny ciężar opadający na jego pierś. Otworzył oczy, próbując dostrzec coś w ciemnym pokoju. Chwycił puchaty obiekt, nim ten zdążył mu umknąć i wymacał stojącą na nocnej szafce lampę. Słabe światło zalało pomieszczenie.
    - No proszę, mamy tu nieproszonego gościa. - Usiadł, nie wypuszczając białego kota. Odruchowo podrapał miękką sierść Rufusa. - Czego ty ode mnie chcesz w środku nocy, czarcie?
    Rufus miauknął z urazą, jakby nazwanie go czartem wcale nie przypadło mu do gustu. Przeciągnął się, nie omieszkując drapnąć pazurami ręki Rory'ego. Mężczyzna syknął i zrzucił zwierzę z kolan.
    - Jeśli będziesz się tak zachowywał, to cię wygonię. - Podrapał się po za długich włosach i rozejrzał, szukając źródła huku, który usłyszał, nim kocur wylądował na jego piersi. Kilka książek, dotąd zawsze starannie ułożonych na półce, leżało teraz na podłodze. - Nie umiesz uszanować literatury, Rufusie.
    Kocur zamruczał leniwie, moszcząc sobie miejsce na poduszce. Przymknął jedno oko, drugim uważnie śledząc mężczyznę układającego książki na należnym im miejscu. Kiedy dłoń Rory'ego dotknęła luźnej kartki papieru, zwierzę wydało z siebie niewinne mruknięcie.
    Rory zmarszczył brwi. Na początku poczuł złość, że to paskudne, złośliwe kocisko zniszczyło jedną z jego książek, jednak kiedy przyjrzał się bliżej, uznał, że kartka nie pochodziła z jego zbiorów. Czyżby Rufus ją ze sobą przytaszczył?
    Przyjrzał się uważnie inskrypcjom opisującym... działanie Srebrnego Pyłu! Zacisnął dłoń na papierze, przejrzał go od góry do dołu, zastanawiając się nad pochodzeniem. Nie widział tego w księgach dostępnych dla całej populacji Ciunas, a Dagda mu świadkiem, że przejrzał wszystko, co znalazło się na półkach biblioteki. Usiadł na brzegu łóżka, obrócił kartkę, a tam, na drugiej stronie, czekała go niespodzianka. Kilka odręcznie zapisanych słów.
    Wiem, że szukasz zdrajcy. Chcę Ci pomóc. Spotkajmy się godzinę przed świtem pod starym dębem.
    Zmarszczył brwi, zerkając na zegarek, potem w okno. Godzinę przed świtem, czyli nie miał już po co się kłaść. Odłożył kartkę i przyciągnął do siebie niezadowolonego kota.
    - Kto ci to dał, kolego? - Rufus spojrzał na niego jak na idiotę i ponownie zamknął oczy, nie wydając z siebie ani miauknięcia.
    Zrezygnowany mężczyzna postanowił dać kotu się zdrzemnąć; nie oczekiwał przecież, że ten mu odpowie. Wstał, przeciągając się i założył na siebie starte dżinsy. Nie miał zamiaru stroić się na spotkanie z tajemniczym autorem listu. Najchętniej poszedłby uzbrojony.
    Po krótkim namyśle tak też zrobił. Włożył luźną granatową koszulkę, która miała za zadanie zamaskować wetknięty za pasek sztylet. Może nie był tak dobrym wojownikiem jak Shane, nie miał jego siły, szybkości i sprytu, ale nie był głupi. Spiął włosy w koński ogon i sięgnął po liścik. Złożył go starannie, by nie zatrzeć liter i wsunął do kieszeni.
    Pochylił się nad puchatą kulką zwiniętą na poduszce i podrapał kota po łebku.
    - Trzymaj kciuki, kolego. A jeśli nie wrócę, możesz zjeść moje śniadanie. - Parsknął, zastanawiając się, czemu plecie takie bzdury. Po cichu wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi. Wymknął się z domu bezszelestnie, kierując ku skrajowi miasta. Przeszedł przez mostek zawieszony nad rzeką i obejrzał się za siebie, by zyskać pewność, że nikomu nie przyszło do głowy wstać o tak nieludzkiej porze. Nie, Ciunas spało. A on, Rory O'Riley, wybierał się na spotkanie z tajemniczą osobą, która chciała pomóc mu odnaleźć zdrajcę.

    Siobhan padała z nóg, kiedy wreszcie dotarła na ulicę, przy której mieścił się sklep Kateriny. Jadąc samochodem nie sądziła, że restauracja jest aż tak daleko. Poprawiła sweterek, starając się wyglądać schludnie, a nie jak uciekinierka, którą była. Powie Katerinie, że spędziła cudowny wieczór, a potem zadzwoni do Samuela. I będzie go bardzo, bardzo długo przepraszać.
    Minęła grupkę nastolatków, plotkujących o czymś zaciekle, nie zwróciwszy na nich większej uwagi. Bardziej zainteresował ją biały luksusowy samochód zaparkowany przed sklepem. Czyżby któryś z sąsiadów miał gości? Bardzo bogatych gości, ośmieliła się stwierdzić. Zawahała się, widząc światło w oknie sklepu.
    Dziwne, Katerina nie pracowała do tak późna. Obcasy Siobhan zastukały cicho, kiedy czarownica weszła po schodkach. Zatrzymała się, czując miękkie futerko ocierające się o jej nogę, podniosła kotkę i weszła do sklepu, tuląc zwierzę do piersi. Szalony śmiech wiedźmy zaanonsował wejście i trzy pary oczy wbiły się w Siobhan. Dziewczyna skinęła nieznacznie głową i postąpiła do przodu, zastanawiając się, co też jej współlokatorka robi w towarzystwie tak zamożnie wyglądającej pary. Kobieta miała na sobie beżową garsonkę, uszytą z materiału, który nawet z daleka sprawiał wrażenie bardzo drogiego. Szczupłą, długą szyję zdobił łańcuch pereł pasujący do krótkich jasnych włosów. Czarownica zerknęła w niebieskie oczy kobiety i dostrzegła w nich strach. Szybko przeniosła wzrok na mężczyznę. Jego ubiór wydawał się równie bogaty, co towarzyszki. Czarne spodnie od garnituru, brązowa, zapinana na perłowe guziczki koszula.
    Ja cię kręcę, chyba trafiłam na audiencję królewską, pomyślała z ironią. Chciała pokazać Katerinie gestem, że idzie do siebie, ale wiccanka ją ubiegła. Zerwała się z krzesła i podbiegła do czarownicy z ulgą malującą się na twarzy.
    - Siobhan, jak dobrze, że jesteś! - Brunetka ujęła koleżankę za ramię. - Ci państwo mają do ciebie pilną sprawę. Tylko do ciebie. - Posłała Siobhan twarde spojrzenie, co ta przyjęła z westchnieniem. Wręczyła kotkę Katerinie i podeszła do klientów, wyciągając dłoń.
    - Nazywam się Siobhan, podobno mają państwo do mnie sprawę?
    Kobieta skinęła głową, podczas gdy mężczyzna uścisnął czarownicy dłoń. Oboje spojrzeli na siebie, jakby żadne nie chciało mówić. Siobhan prawie jęknęła.
    Zapowiada się długa noc...
    Wreszcie, po zbyt długiej chwili milczenia, głos zabrała posiadaczka tych niebotycznie drogich pereł. Zacisnęła dłonie ma małej kopertowej torebeczce i spuściła wzrok, jakby bała się, że czarownica może rzucić na nią czar poprzez sam kontakt wzrokowy. Bzdura. Żaden kontakt nie był potrzebny.
    - Słyszeliśmy, że jest pani... prawdziwą czarownicą... Nie żebyśmy wierzyli w czary...
    Ach tak? Więc co tu robicie?
    - Mamy mały nadnaturalny problem, panno... - Mężczyzna urwał, czekając aż padnie nazwisko.
    Nie padło.
    - Proszę sprecyzować nadnaturalny problem. - Siobhan usiadła na wprost klientów i splotła dłonie na kolanach. - I proszę mówić śmiało, przyszliście tu, by uzyskać pomoc, a ja chcę jej udzielić.
    Kolejne wymienienie spojrzeń, które wyprowadzało Siobhan z równowagi. Skąd biorą się tacy ludzie?
    - Mamy w domu ducha. - Wyrzuciła z siebie kobieta.
    O cholera.
 
    Sprawa państwa Donahue okazała się dość skomplikowana, jednak Siobhan czuła, że sobie poradzi. Duch nawiedzający posiadłość najprawdopodobniej był poltergeistem, co sugerowało poruszanie się przedmiotów i dziwne odgłosy. Małżeństwo wprowadziło się niedawno, a nieproszony gość już tam był. To oznaczało, że był przywiązany do miejsca, możliwe, że kiedyś, jako żywa osoba mieszkał w tym domu i teraz okazywał swoje niezadowolenie, że ktoś panoszy się po jego dobytku. Takie przypuszczenia odnotowała Siobhan, kiedy państwo Donahue streścili jej powody swoich lęków.
    Tak naprawdę właśnie o to chodziło duchom, przestraszyć i w ten sposób przegonić nowych lokatorów, którzy zakłócali im spokój. Rzadko kiedy zdarzały się przypadki, by zjawa fizycznie skrzywdziła człowieka. Czarownica miała nadzieję, że tak było również tym razem, choć z opowieści pana domu wynikało, że poltergeist był wyjątkowo silnym zjawiskiem.
    - Podsumujmy. Mają państwo w domu silnego postergeista, który nie jest zadowolony z waszej obecności. W dodatku okazuje agresję. - Uniosła brwi. - Zrzuca przedmioty, tłucze porcelanę... Ale jeszcze nikomu nie zrobił krzywdy, tak? I teraz państwo się boją, że któreś z was padnie ofiarą jego złości? Więc mam natychmiast jechać z wami i pozbyć się ducha? - Spojrzała na nich z niedowierzeniem. - Jest środek nocy, zapewniam, że poltergeisty mają na celu głównie zakłócanie spokoju...
    - Pani nie rozumie. Zapłacimy podwójną stawkę... a co tam, potrójną! - Mężczyzna machnął ręką. - Pieniądze nie grają roli. Nie ruszymy się stąd, póki czegoś pani nie zrobi, ten dom kosztował nas majątek, a my nie czujemy się w nim bezpiecznie.
    Pieniądze nie grają roli. W jej przypadku była to główna rola, potrzebowała ich, by wrócić do domu, uciec przed łowcą i zaszyć się w kącie swojego pokoju w Ciunas. Katerina miała do zapłacenia raty i sporą pożyczkę. Jeśli to nie wystarczająca ilość powodów, by przyjąć zlecenie, w kilka sekund wymyśliłaby kolejne. Poza tym ci ludzie wydawali się autentycznie przestraszeni, a ona czuła się w obowiązku im pomóc. Czarownice powinny pomagać, w końcu miały dar.
    - Dobrze, jedźmy więc. - Wstała. Na wszelki wypadek spięła włosy w ciasny kok. W kontaktach z duchami lepiej być ostrożnym. Poza tym jej włosy przestaną tak bardzo rzucać się w oczy.
    Dziesięć minut później siedziała już w białym samochodzie i wyglądała przez okno, planując swoje działania. Na jej kolanach siedziała kotka, którą Sam zgarnął razem z nią z ulicy. Co prawda nie miała zamiaru zabierać zwierzęcia do pracy, ale zmiękła, kiedy duże zielone oczy spojrzały na nią z miłością, a miękkie futerko nieustannie ocierało się o jej nogi.
    Ciągle pozostawała kwestia imienia, nie mogła stale nazywać zwierzątka kotką lub skarbem. Zerknęła na futrzaną kulkę ułożoną na jej kolanach.
    Jakby cię tu nazwać...?
    Zamyśliła się do tego stopnia, że nie zauważyła, kiedy samochód się zatrzymał. Mężczyzna otworzył jej drzwi, podziękowała mu skinieniem głowy i wysiadła, trzymając w ramionach mruczącą kotkę. Podniosła wzrok, podziwiając duży budynek przypominający bardziej willę niż dom. Ściany pomalowane jasnobeżową farbą idealnie współgrały ze złotymi zdobieniami, z jakich wykonano ogrodzenie i okna. Marmurowe schodki prowadziły do dużych dwuskrzydłowych drzwi. Dom miał trzy kondygnacje, do tego po jego lewej stronie wznosiła się śliczna wieżyczka. Całość otaczał cudowny różany ogród.
    Brakuje tylko księżniczki...
    Czarownica uśmiechnęła się pod nosem i ruszyła przodem. Pani Donahue otworzyła drzwi i cofnęła się jakby w obawie, że nagle wyskoczy na nią smok i zechce zjeść.
    Amatorzy...
    Przestąpiła próg, rozglądając się z lekką dozą zaciekawienia. Jej kotka nie miała tego problmu, najwyraźniej uznała, że to idealne miejsce na drzemkę i czym prędzej czmychnęła na jeden z szerokich parapetów.
    No dobrze, pomyślała Siobhan, czas zacząć polowanie na duchy. Rory by mi nie uwierzył...
    - Hej, duszku, zechcesz pogadać? - zawołała, a echo rozniosło jej słowa po całym domu.

    Wystawiła go. Ciągle nie mógł uwierzyć, że go wystawiła. Powiedziała, że idzie do łazienki i wybiegła, jakby gonił ją sam diabeł. Nie wróciła, chociaż minęła prawie godzina. Na wszelki wypadek obszedł restaurację i zapytał obsługę, jednak nikt nie widział, by Siobhan wychodziła. W każdym razie nie drzwiami.
    Zrezygnowany zapłacił rachunek za kolację, której nie zjedli i wyszedł do samochodu. Usiadł za kierownicą, ale nie ruszył. Nie potrafił się do tego zmusić, nie bez Siobhan. Przywiózł ją tam, więc powinien odwieźć. Oparł głowę o szybę.
    Gdzieś ty się podziała, Siobhan?
    Poderwał się, kiedy ktoś zapukał w szybę. Spojrzał na barczystego mężczyznę ubranego w coś, co kilka dni temu mogło być eleganckim ubraniem. Opuścił szybę minimalnie, nie interesowali go pijacy, a na takiego wyglądał natrętny mężczyzna.
    - To ty przyszedłeś z tą rudą.
    Sam machinalnie skupił się na rozmówcy i szerzej otworzył okno. Czyżby wreszcie ktoś, kto ją widział?
    - Widziałeś, jak wychodziła?
    Mężczyzna pokręcił głową. Włożył dłonie do kieszeni i zakołysał się na piętach.
    - Wpadła do męskiego, kiedy tam... byłem. Wyprowadził ją jakiś przystojniaczek w skórze. Taki... wie pan, typ niegrzecznego chłopca, na którego lecą wszystkie paniusie. Chyba się znali.
    A ja chyba wiem skąd... Samuel zaklął głośno, wyjął z portfela kilka banknotów i podał je mężczyźnie.
    - W którą stronę ją zabrał?
    - Wyszedł sam, kilka minut temu. Pojechał o tam. - Obdartus wskazał wąską uliczkę i czym prędzej oddalił się z pieniędzmi.
    Sam zerknął w ciemną uliczkę i zaklął głośniej. Nacisnął pedał gazu i samochód ruszył niczym torpeda.
    Bądź w jednym kawałku, mała.
    Wyjął komórkę, ostro skręcając i wybrał numer Kateriny. Odebrała po trzecim sygnale.
    - Zdaje się, że nasza mała czarownica ma kłopoty.
    Usłyszał westchnienie po drugiej stronie słuchawki.
    - Założę się, że wcale nie chodzi o ducha, tylko o trzeszczące schody... Poza tym nawet nie wiesz, jaką sumę nam zaproponowali!
    Zamrugał. Duch? Chyba pogubił się w temacie.
    - Zaraz, o czym ty mówisz? Jaki duch?
    - To jeszcze nie wiesz? - Po drugiej stronie słuchawki nastąpiło wahanie, jednak w końcu Katerina dała za wygraną. - Kiedy wróciła z waszej randki była u nas taka dziwna parka, podobno mają w domu ducha. Chcieli, żeby Siobhan go wykurzyła. Za naprawdę niezłą sumkę.
    Samochód gwałtownie się zatrzymał.
    - Czekaj... była w domu? Sama? Nic jej... nie dolegało?
    Tym razem w głosie wiccanki dało się słyszeć niepokój.
    - A dlaczego coś miało jej dolegać? Słuchaj, jeśli ją tknąłeś, rzucę na ciebie taką klątwę...
    Rozłączył się. Czyli jednak. Siobhan go wystawiła, nic jej nie groziło. Dotarła do domu i nawet nie zadzwoniła. Miał ochotę zadusić tę małą czarownicę gołymi rękami. Oj, będzie się ostro tłumaczyć, będzie...
    Skręcił w stronę domu, planując spędzić resztę wieczoru z książką i kawą. Będzie miał jeszcze dość czasu, by wściekać się na Siobhan.

    Zasada numer jeden: duchy nie są chętne do współpracy. Zasada numer dwa: są ponadprzeciętnie wredne.
    Trochę tak jak ja, pomyślała Siobhan z rozbawieniem. Schyliła się, kiedy nad jej głową przeleciał talerz. Bardzo ładny talerz, szkoda. Matka czarownicy zachwycała się każdą zastawą, jaka tylko pojawiła się w jej zasięgu, ale ta spodobałaby się jej szczególnie.
    Tęsknię za tobą, mamo...
    Coś cicho zaszurało za plecami czarownicy. Wreszcie. Nie odwróciła się od razu, rozejrzała się spokojnie, udając, że niczego nie usłyszała. Z duchami trzeba zawsze być o krok do przodu. A najlepiej kilka kroków. Magia spłynęła z ciała Siobhan niczym śliski jedwab. Powoli podpełzła do istoty stojącej za kobietą, rozlała się wokół pola magii, jakim emanował byt. Moc zafalowała, zacieśniając krąg, badając schwytany, niczego nieświadomy obiekt. Czarownica poruszyła dłonią, pociągając za niewidzialne nici, wiążące ją z zaklęciem. Jeszcze tylko odrobinę.
    - Więc jak będzie? Porozmawiamy? - Słowa wypowiedziała cicho, wiedziała, że duch i tak doskonale ją usłyszy. Nie była tylko pewna, jak zareaguje.
    Usłyszała warkot, tak dziki, że z pewnością nie mógł wydobyć się z ludzkiego gardła. Umarli znają naprawdę niecodzienne sztuczki.
    - To znaczy: nie? Szkoda. - Zacisnęła pięść, a niewidzialna sieć wytworzona przez magię oplotła niematerialną istotę, czyniąc z niej więźnia czarownicy. Siobhan odwróciła się i po raz pierwszy zobaczyła, z czym ma do czynienia.
    Dziewczyna. Mała twarz ukryta pod masą włosów bliżej nieokreślonego koloru. Drobne ciało odziane w łachmany.
    Siobhan natychmiast złagodniała. Zbliżyła się do schwytanego ducha, jednak nie poluźniła więzów, nie była głupia. Ta mała mogła wyglądać nieszkodliwie, ale to wcale nie oznaczało, że nie posiadała dużej mocy.
    - Jak ci na imię?
    Warknięcie. No to jednak czeka mnie długa noc...
    - Ciekawe, egzotyczne. A nie masz innego?
    Kolejne warknięcie.
    - Nie? No trudno, nie przejmuj się. Pozwól tylko, że nie będę go używała, nie wypowiem go tak dobrze jak ty. - Pochyliła się lekko, ściskając niewidzialne żyłki. - To inne pytanie. Dlaczego straszysz tych ludzi?
    Odpowiedziało jej warknięcie. Oczywiście.
    Czarownica przewróciła oczami. Nigdy nie lubiła duchów.
    - Tak się nie dogadamy. Mogę ci pomóc, albo po prostu stąd wykurzyć. Co wolisz?
    Spodziewała się kolejnej odpowiedzi zadziwiającej swą artykulacją i adekwatnością. Warknięcie, pomruk, może do tego jakieś niewyraźne przekleństwo, jeśli duch wkurzył się dostatecznie. Nie sądziła natomiast, że odpowiedź padnie z innej strony.
    Macka jasnego światła zacisnęła się wokół szyi czarownicy i cisnęła nią o długość całego pokoju. Zderzenie ze ścianą odebrało Siobhan oddech, który odzyskała dopiero, kiedy osunęła się na podłogę, rozmasowując gardło. Piekło niemiłosiernie. Zamrugała, kiedy przed jej oczami zatańczyły złowróżebne cienie. Przeturlała się na bok, w ostatniej chwili unikając rzuconej w nią fali energii.
    Co to, na kocioł Dagdy...?
    Duch, którego schwytała wciąż był uwięziony, więc nie mógł jej zaatakować, poza tym nie miał aż tyle siły.
    To się nazywa nieoczekiwana atrakcja...
    Zerwała się na nogi i zaczęła biec, kiedy różnego rodzaju przedmioty rozbijały się o ścianę tuż nad jej głową. Zaklęła po gaelicku, robiąc unik. Dość tego, jest czarownicą, na wyjącą banshee! Żadna zmora nie będzie rzucać w nią garnkami!
    Koło jej głowy świsnął nóż.
    - No... to już przesada! Już ja cię zaraz wyślę na drugą stronę!
    Wbiegła po schodach, zastanawiając się, ile duchów tak naprawdę może mieścić ten dom. Musi to sprawdzić i to szybko, bo póki co jej krok do przodu został wyprzedzony o jakąś milę.
    Jak brzmiało to zaklęcie? Jak ja nie cierpię gaelickiego... gdyby tylko był tu Rory, na pewno znałby właściwe słowo!
    Pokonała ostatni schodek, oglądając się za siebie. Wszystko albo nic, czas sięgnąć do magii. Odczuła falę energii, gdy tylko o niej pomyślała. Uśmiechnęła się zadowolona, że zabrała ze sobą kotkę. Słowa pojawiły się w jej umyśle jakby były tam od zawsze. Jedynym sposobem, by nad nimi zapanować, było ich wypowiedzenie. Zrobiła to, czując się tak, jakby wielki ciężar właśnie opadł z jej barków.
    Ukaż mi to, co zostało ukryte, brzmiało gaelickie zaklęcie. Korytarz rozjaśniał, niewyraźne cienie zlały się w jasną postać, do złudzenia przypominającą człowieka. Energia, jaką wydzielał duch, również stała się widoczna. Wirowała wokół niego jak lśniące krople wody.
    A niech mnie banshee kopnie...
    - Opuść mój dom. - Słowa zostały nie tyle wypowiedziane przez ducha, co po prostu pojawiły się w umyśle Siobhan. - Nie jesteś tu mile widziana, czarownico.
    Jakbym się nie zorientowała...
    - Bez urazy, ale was chyba też tu nie chcą. - Czarownica stanęła twarzą w twarz z martwą dziewczyną.
    Nie omieszkała dokładnie przyjrzeć się przeciwniczce. Nie była pewna czy fakt, że ta jest martwa, ma jakieś znaczenie, ale jeszcze nigdy nie widziała tak dziwacznej kobiety. O ile włosy Siobhan rzucały się w oczy, tych nie można było przeoczyć. Miały jasnoróżowy odcień, blady, trochę ciemniejszy od śnieżnobiałej skóry. Uczesanie w pewien sposób było proste, pasma zostały rozpuszczone, ale w zamian tego zdobiły je fantazyjne cięcia. Długa prosta grzywka, trochę dłuższe boki, tył fryzury sięgał tuż za ramiona. Duże ciemne oczy wydawały się brązowe, ale po dłuższym przyjrzeniu nabierały fioletowego blasku. Kobieta miała na sobie białą, wpadającą w róż sukienkę, która mogłaby wyglądać na ślubną kreację, gdyby nie dodatki – kilka splecionych wisiorów, wielkich korali, srebrnych amuletów zwisających z jej szyi i to, co jako pierwsze przykuło uwagę Siobhan, wielkie kwiaty zdobiące głowę dziewczyny. Sprawiały wrażenie kapelusza lub dodatku do welonu.
    - To nasz dom. Nie mają prawa tu mieszkać. A ty nie masz prawa nas stąd wyganiać, czarownico. I wypuść Lucie.
    Lucie zapewne było imieniem dziewczynki, którą Siobhan uwięziła na dole. Szkoda, że tamta mała nie była taka wygadana.
    - Ten dom ma nowych właścicieli, jesteście martwe, nie możecie niszczyć im życia.
    - Krótkowzroczna wiedźma. Dlaczego wy nigdy nie widzicie głębszego dna? Oni są źli! Dlaczego za każdym razem oskarża się ducha?!
    Może dlatego, że zamiast powiedzieć „cześć”, rzucają nożami...
    Czarownica westchnęła i zaczęła grzebać w torebce.
    - Co robisz?
    - Teraz zachciało ci się rozmawiać? - Siobhan nieznacznie uniosła wzrok.
    - Jestem u siebie, będę rozmawiać, kiedy zechcę. Wypuść Lucie.
    Jak ja nie cierpię takich nadętych duchów... pomyślała czarownica, zaciskając palce na małym lusterku, schowanym w przegródce torebki.
    - Wypuszczę ją, kiedy zechcę. To jak będzie, dacie spokój właścicielom domu?
    Martwa dziewczyna posłała czarownicy wściekłe spojrzenie, na co ta zareagowała słodkim uśmiechem. O tak, wiedźmy potrafią być wredne. Zwłaszcza te rude. Siobhan spojrzała w oczy kobiety, starając się dostrzec w nich wskazówkę. Niestety umarli nie posiadali takiej mimiki twarzy jak żywi, ich oczy były puste, wyczytanie z nich czegokolwiek często stawało się nierealne. Na szczęście duchy same w sobie okazywały się przewidywalne. Ich martwe umysły nie działały już tak dobrze jak za życia.
    Dlatego też, kiedy duch zaatakował, Siobhan wykonała zwinny unik, wyszeptała słowo ogniskujące jej moc i silna bariera pojawiła się między nią a wrogiem.
    - No co jest, truposzko? Tylko na tyle cię stać?
    To wystarczyło, by otrzymać zamierzony rezultat. Torebka upadła na ziemię, kiedy Siobhan poluźniła uścisk. Kilka przyborów rozsypało się na podłodze, niektóre wylądowały na schodach, jednak to, czego potrzebowała, czarownica miała już w dłoni. Uniosła lusterko, kierując je przed siebie, wprost na nacierającego ducha.
    Bądź mój, brzmiały słowa gealickiego zaklęcia. Tafla lustra rozbłysła błękitem, kiedy promienie zetknęły się z duchem, drobny przedmiot zadrżał w dłoni czarownicy. Siobhan trzymała je mocno, pozwalając, by magia wypływała z niej falami, kierując się do lusterka. Ciszę panującą w domu rozdarł krzyk zaskoczenia i wściekłości. Wszystko ucichło, kiedy martwa dziewczyna zniknęła, wchłonięta przez czar Siobhan. Błękitny blask powoli zgasł, przedmiot w rękach Siobhan jeszcze przez chwilę jarzył się delikatnie.
    Czarownica podniosła torebkę i wrzuciła do niej lusterko, po czym zaczęła zbierać pozostałe przedmioty. Część zadania wykonana, pozostała Lucie, dziewczynka, którą wcześniej spętała magią. W porównaniu z różowowłosą – zero wyzwania.
    Wepchnęła szminkę do wolnej przegródki i przerzuciła sobie torebkę przez ramię. Zeszła na dół, szykując się na czekające ją zadanie. Pokonała ostatnie kilka schodków, starając się nie zwracać uwagi na stukot obcasów. Zatrzymała się kilka kroków od Lucie, poświęcając jej ostatnie długie spojrzenie. Było jej żal przedwcześnie zmarłej dziewczynki, jednak wiedziała, że musi ją odesłać. Duchy, z którymi nie można się dogadać, nie mają prawa zostawać wśród żywych. Mimo to czarownica spróbowała po raz ostatni.
    - Porozmawiaj ze mną, Lucie.
    Dziewczynka warknęła, obnażając ząbki, zdecydowanie zbyt ostre. Siobhan zbliżyła się o jeszcze jeden krok. Westchnęła, wyjęła z torebki kawałek kredy, który zwykła nosić ze sobą, przyklękła i zaczęła kreślić znaki na wypolerowanej podłodze. Runy, symbole magii.
    - Przykro mi, Lucie, naprawdę, ale muszę odesłać cię do domu. Nie możesz tu zostać. - Odpowiedziało jej gniewne warknięcie. - Tam będzie ci lepiej, obiecuję.
    Dokończyła ostatnią runę i podniosła się, cofając o krok. Spojrzała na wściekłą dziewczęcą buzię i schowała kredę do kieszeni, wolała mieć ją pod ręką, nawet jeśli będzie musiała potem wyprać spodnie.
    - Odsyłam cię, Lucie – szepnęła po gaelicku.
    Dziewczynka zawyła rozpaczliwie, szamocząc się w niewidzialnych więzach, jednak magia Siobhan była silniejsza. Napływała zewsząd, wchodząc w czarownicę i wyślizgując się z niej prosto w krąg światła, jaki tworzyły czarodziejskie pęta. Kolory tęczy przeplatały się ze sobą, otaczając dziewczynkę, która nagle przestała krzyczeć. Jej twarzyczka się wypogodziła, nabrała słodkich rumieńców. Lucie spoglądała na otaczające ją wstęgi wielobarwnego światła. Wyciągnęła rączkę, jakby chciała je chwycić i wtedy spojrzała na Siobhan. Uśmiechnęła się, ukazując śliczne, małe ząbki. To było ostatnim, co zrobiła; w następnej chwili blask magii pochwycił dziecko i rozpłynął się z nim, jakby nigdy nie istniał.
    - Żegnaj, Lucie.
    Czarownica uklękła, wycierając z podłogi napis. Pomyślała, że przyda się porządne pastowanie, ale to już nie jej problem, ona swoje zadanie wykonała. Uśmiechnęła się, kiedy jej kotka nagle wylądowała przed nią. Podrapała zwierzę, które natychmiast się najeżyło. Uniosła brwi.
    - Co jest, maleńka?
    Za odpowiedź musiało jej wystarczyć spojrzenie kotki, skierowane w punkt tuż za jej plecami. Odwróciła się powoli, pewna, że nie mogła przecież przegapić kolejnego ducha. Nie przegapiła; to nie duch stał za jej plecami i celował w nią z pistoletu. Kiedy jej wzrok przeniósł się z broni na twarz napastnika, nie mogła uwierzyć własnym oczom.
    Ależ jesteś głupia, Siobhan...
 
 
 

1 komentarz:

  1. Szkoda, że zawieszacie, ale cieszę się, że będziecie pisać dalej. Chciałabym poznać całą historię dziewczyn :)

    OdpowiedzUsuń