Drodzy Czytelnicy!

Rozdziały "Szczypty magii" publikujemy na blogu dla Was i chcemy poznać
Wasze opinie. Kolejny rozdział wstawimy, gdy poprzedni skomentują
co najmniej 4 osoby.
Przypominamy, że Wasze opinie są dla nas ważne, dzięki nim wiemy, że czytacie,
często również motywują nas do dalszego pisania. Pozdrawiamy serdecznie.

Słowik

Zapraszamy także na Słowika [klik], gdzie powstał oddzielny folder
"Szczypta magii", tam znajdziecie galerię postaci oraz słowniczek pojęć
(nie musicie mieć konta na chomiku, żeby przeglądać). Chomik jest tylko
dla czytelników. Jeśli ktoś jeszcze nie ma hasła (lub zapomniał), a chciałby
mieć, piszcie, podamy:) Zapraszamy też do komentowania postaci (tutaj lub
na chomiku), po pojawieniu się nowej postaci w rozdziale, pojawia się
również na Słowiku w folderze Galeria postaci:)

17.02.2018

Rozdział XVI. Pozory czasem mylą

    Seamus zajrzał przez okno, usiłując dowiedzieć się, czym tak bardzo zajęty był Rory. Kiedy rano chłopiec go odwiedził, usłyszał tylko, że mężczyzna nie ma czasu na jego dziecinne zabawy i drzwi zatrzasnęły mu się przed nosem. A to oznaczało wojnę. Nikt nie wyganiał Seamusa w taki sposób. No, może Siobhan, ale skąd miał wiedzieć, że akurat wtedy się przebierała? Dobrze, że nauczył się szybko biegać, a ona nie mogła go wtedy gonić. Jej mógł wybaczyć, ale Rory'emu? Nigdy!
    Tak więc jednoosobowy tajny wywiad zakradł się do okna O'Rileya i z całych sił próbował zerknąć do środka niepostrzeżenie. Niespostrzeżenie chciał zachować się również kot wylegujący się na gałęzi przy oknie. Niestety tak to w życiu bywa, że kiedy bardzo chce się zostać niezauważonym, ktoś zawsze cię znajdzie. Kiedy chodziło o Seamusa, sprawy toczyły się jeszcze gorzej.
    Pierwsze, co dostrzegł, to grube tomisko oprawione w ciemną skórę, leżące na biurku Rory'ego. Chłopiec był przekonany, że już kiedyś widział tę samą księgę, więc, nie widząc w pobliżu właściciela pokoju, zakradł się bliżej okna. Stanął na palcach i ostrożnie przysunął w swoją stronę księgę. Zatrzymał się w połowie ruchu, słysząc głośne prychnięcie kota, zerknął na niego przelotnie, zły, że również zwierzę jest przeciwne jego praktykom. A przecież chciał tylko wiedzieć, co się dzieje!
    - Cicho, przeszkadzasz! Uciekaj spać gdzie indziej! - syknął przez zaciśnięte zęby.
    Rufus wydał z siebie jeszcze jedno prychnięcie i cofnął się w kłębowisko liści. Ta reakcja zaskoczyła Seamusa do tego stopnia, że obejrzał się za siebie. Rufus, jakiego znał, posłałby mu znudzone spojrzenie i spokojnie spał dalej.
    Coś cicho zaszeleściło w zaroślach. Coś, co przestraszyło kota, uznał chłopiec.
    - Kto tam jest?
    Nie uzyskał odpowiedzi, ale coś wyraźnie zareagowało na jego głos. Niepewnie, krok za krokiem, chłopiec zbliżył się do zarośli.
    - Kim jesteś? Odezwij się... to nie jest zabawne! Bo zawołam Shane'a i skopie ci... nie, nie skopie, nie ma go... bo zawołam Rory'ego! A on... nie wiem co ci zrobi, ale coś wymyśli...
    W odpowiedzi gałęzie się rozchyliły, a Seamus gwałtownie wstrzymał oddech.

    Nie mogła w to uwierzyć. Dom, w którym była wczorajszego wieczoru spłonął. Policja uznała cały incydent za wypadek, właściciele jedli kolację przy świecach, potem przenieśli się do sypialni, a świece zrobiły resztę. Ogień zastał ich podczas snu, nie mieli szans uciec. Dom zabezpieczono, ciała usunięto i sprawa została zamknięta.
    - Jak myślisz, kto to zrobił? - Siobhan odgarnęła kosmyk rudych włosów i spojrzała na Isabelle – o zgrozo – lewitującą nad telewizorem.
    Dziewczyna wzruszyła ramionami i cmoknęła z udawaną dezaprobatą.
    - Przecież to jasne. Ktoś uratował ci tyłek, ruda. A to znaczy, że temu komuś na tobie zależy... Jest przystojny?
    Czarownica prychnęła i wyłączyła telewizor, opadając na kanapę. Nie było nikogo, kto zrobiłby dla niej coś takiego. I nie chciała, by taka osoba istniała. Kimkolwiek był podpalacz, zabił jedną osobę.
    - Nie wiem, kto to był, Isabelle. I jakbyś nie zauważyła, nie mam chłopaka, więc skończ z tym dopytywaniem.
    Martwi mają przed sobą wieczność, więc nie poddają się łatwo. Isabelle również nie miała takiego zamiaru. Może i zabił ją ukochany, ale ona ciągle pozostawała romantyczką. I wiedziała, że tajemniczy podpalacz żywił wobec jej nowej przyjaciółki niezdrowe zainteresowanie. Przypadki nie istnieją, powtarzała sobie. Osobiste porachunki nie wchodziły w grę, to byłoby przecież absolutnie nieromantyczne.
    - Może to ten, który przywiózł cię samochodem? Jest całkiem przystojny, wiesz? Brakuje mu charakteru, ale jest uroczy. Umawiacie się, prawda?
    Poduszka przeleciała przez niematerialną różową czuprynę i uderzyła w ścianę. Opadła na ziemię, ani na moment nie przykuwając uwagi Isabelle.
    - Możesz we mnie rzucać, czym chcesz, ale zapewniam, że i tak nie trafisz. Nie strosz się, ruda, i mów. Dobry jest w... no wiesz? Jak mu idzie w tych sprawach?
    Kto zrozumie żywych?, pomyślała Isabelle, patrząc jak Siobhan gwałtownie krztusi się sokiem.
    - Jest aż tak źle? To po co z nim chodzisz?
    - Nie chodzę z nim! - Czarownica potarła policzki, próbując pozbyć się rumieńców. - Nie chodzę, nie sypiam, daj mi spokój! To tylko przyjaciel, jasne?!
    - A pocałował cię chociaż?
    Kolejna poduszka przeleciała przez brzuch martwej dziewczyny.
    - Ja ci mówię, że to zwykły burak, jeśli jeszcze tego nie zrobił. Ale wiesz, co? Ja znajdę ci faceta! Będzie gorący jak słońce Kalifornii! Przyjdzie do ciebie z ogniem w oczach, rzuci cię na łóżko, zerwie z ciebie... Ej, gdzie idziesz?!
    Drzwi trzasnęły głucho w odpowiedzi, na co różowowłosa cmoknęła z dezaprobatą. Przez chwilę unosiła się w miejscu, myśląc, co ze sobą począć, kiedy jej oczom ukazał się wspaniały widok. XXI wiek pełen jest cudów. Zero cenzury, każdy mówi, co chce, jak chce i kiedy chce. No, może poza jej „czarującą” przyjaciółką. O co ona tak się oburzyła? Gdyby żyła w czasach Isabelle, jej zachowanie byłoby oczywiste, wtedy kobiety nie mogły pozwolić sobie na takie wyzwolenie. Teraz świat wyglądał inaczej. Ludzie wreszcie zaczęli żyć. Ona również. Za nic nie wróciłaby do epoki skromnego spuszczania wzroku. Jeden z cudów XXI wieku znajdował się tuż przy niej. Ziemia obiecana. Pilot do telewizora.

    Raport policyjny dowiódł, że pożar był skutkiem nieszczęśliwego wypadku. Doskonale, świat mógłby nie znieść prawdy. Zatuszowanie dowodów nie sprawiło Kistenowi najmniejszych problemów, a jednak fakt, że musiał to zrobić, doprowadzał go do szału.
    Wszystko było jego winą. Gdyby zabił czarownicę, nie musiałby podpalić tego domu, a dwoje ludzi, którzy go kupili, wciąż by żyli. Znał ich, byli łowcami podobnie jak on. Wyznawali inne zasady i stosowali inne metody, ale byli kompetentni w swoim fachu. Jillian jako kobieta o wściekłej inteligencji tworzyła plany z niemożliwą wręcz precyzją. Claus braki myślowe nadrabiał siłą. Jako duet byli niemal nie do pokonania, tymczasem mała ruda wiedźma rozniosła ich w proch. Claus był martwy, a słodka Jillian straciła zmysły.
    Teraz on musi ją pomścić. Zabił ją, nie miał wyjścia, czarownica rozbiła jej umysł i zniszczyła ciało od wewnątrz. Dla Jillian nie było już innego rozwiązania. Nie opłakiwał jej. Już dawno zapomniał, jak to jest płakać za kimś bliskim. Zapomniał, czym jest żal, rozpacz. Czym była radość, wywołującą uśmiech na twarzy. Znał tylko gniew, tylko nienawiść. Część jego duszy umarła, jak sądził, bezpowrotnie. Jak się okazało, utrata uczuć była czynnikiem sprzyjającym. W jego profesji liczyła się perfekcja. Każdy ruch musiał być przemyślany, wykonany z precyzją i chłodną kalkulacją. Tylko tak mógł zabijać bez wyrzutów sumienia. A nigdy ich nie czuł. Nie, póki nie spotkał rudowłosej Siobhan. Wydawała się inna niż wszystkie czarownice, jakie spotkał do tej pory. Po raz pierwszy pomyślał, że ona może nie być zła, a zabijając ją, to on stałby się czarnym charakterem. Wahał się, przez co ostatecznie ciągle pozwalał jej uciec. Kiedy znikała mu z oczu, zaczynał żałować. Był łowcą, najlepszym w swojej profesji, ona natomiast – małą, rudą wiedźmą. Powinien ją zabić, dlaczego nie potrafił tego zrobić?
    Zaklął, z hukiem odstawiając pustą szklankę. Miał ogromną ochotę na whisky, jednak wiedział, że nie może sobie na nią pozwolić. Potrzebował planu, a nie stworzy go, mącąc umysł alkoholem. Przeczesał dłonią włosy, rozważając swój kolejny ruch. Musi być sprytny, przebiegły, zaskakujący. Tym razem mu się nie wymknie. Nawet nie zauważy, kiedy jej serce zabije po raz ostatni.
    Uśmiechnął się leniwie, delektując cudowną myślą. Już jesteś martwa, wiedźmo.
 
    - Dokąd się wybierasz? - Katerina podniosła wzrok znad lady, kiedy burza rudych loków przemknęła jej na horyzoncie.
    Siobhan okręciła się, gestykulując trochę zbyt gwałtownie. Dokąd idzie? Nie miała pojęcia, byle dalej od irytującego ducha. Gdzieś, gdzie mogłaby spokojnie pomyśleć. Opuściła ręce i wzruszyła ramionami.
    - Przejdę się. Brakuje mi świeżego powietrza.
    O ile w San Francisco można mówić o takim zjawisku. Brakowało jej wzgórz Irlandii, zapachu traw, fal rozbijających się o skały. Chciała spacerować wśród drzew, czuć delikatny powiew wiatru we włosach.
    - Tylko wróć, zanim się ściemni, bo znów będę się martwić, a Sam mnie zamorduje.
    Siobhan skinęła głową, uśmiechając się lekko. Samuel okazał się nad wyraz troskliwy. Nie okazał złości, jakiej się spodziewała, nie nastąpiły krzyki, nawet nie udawał obrażonego. Wydawał się być szczęśliwy, że znalazł ją w jednym kawałku. Nie była pewna, jak to rozumieć. Dlaczego aż tak bardzo się martwił? Czyżby wiedział coś, o czym ona nie wiedziała? Czy naprawdę chciała się nad tym zastanawiać? Nie. Potrzebowała kogoś takiego jak Sam, kogoś normalnego, kto obdarzy ją uśmiechem, poda kubek kawy i zabierze gdzieś, gdzie choć na chwilę uda jej się zapomnieć o troskach. Tak wiele wspomnień pragnęła wyrzucić z pamięci... Swoją tęsknotę za Ciunas, strach, który gnieździł się w jej sercu każdego dnia, łowców spotykanych na każdym kroku, szalonego ducha nie dającego jej chwili wytchnienia i jej największy problem ostatnich dni. Kisten.
    Zapomnij o nim, Siobhan. Zapomnij i uciekaj, gdzie pieprz rośnie.
    Ale dokąd?, pytała ta bardziej racjonalna część jej umysłu. Nie miała dokąd pójść, nikogo, kto udzieliłby jej schronienia. Dom pozostawiła daleko, poza nim miała tylko Sama i Katerinę. Gdyby uciekła, co by się z nią stało?
    Mogła pójść gdziekolwiek, ale przed tym, co działo się w niej samej i tak nie ucieknie.
    Dlatego też uśmiechnęła się na widok Samuela wchodzącego do sklepu. Odpowiedział tym samym, obejmując ją ramieniem i całując w policzek. Kiedy się zarumieniła, jego uśmiech stał się szerszy, bardziej pewny siebie.
    - Tak sobie pomyślałem... - zaczął, prowadząc ją do drzwi. Otworzył je szarpnięciem i przepuścił Siobhan przodem. - Nie przeszłabyś się ze mną na plażę? Właściwie to moglibyśmy zrobić to nawet zaraz... mam w samochodzie koc i butelkę wina...
    Spojrzała na niego ostrożnie. Plaża? W tym wielkim mieście jest plaża? Czysta woda, piach i świeże powietrze?
    - To daleko?
    - Kawałek... najlepiej byłoby pojechać samochodem. Właściwie to potem mógłbym zostawić go na plaży, a my wrócilibyśmy pieszo. Lubię spacerować w świetle księżyca. Nie daj się prosić, Siobhan.
    - Ale... to nie będzie randka.
    Westchnął zrezygnowany, ale ku jej uldze skinął głową.
    - Nie. Tylko posiedzimy na plaży i wypijemy to wino. Chodź, śliczna.
    Poszła. Nie mogła oprzeć się takiej obietnicy. Mokry piach pod stopami, wiatr we włosach, krople słonej wody na skórze... Zabrali koc, jednak leżał obok, złożony w kostkę. Siedzieli na ciepłym piasku obróceni ku pieniącym się falom. Siobhan wdychała zapach oceanu. Było prawie tak, jak myślała. Wiatr targał jej włosy, a ona szczęśliwa i stęskniona nawet nie związała rudych kosmyków w warkocz. Piasek był ciepły i rozgrzany od słońca, przyjemnie było czuć go pod stopami. Tylko woda miała inny smak. Była słodka, oceaniczna, ale to nie przeszkadzało Siobhan. Najpiękniejsze oczywiście było zachodzące słońce powoli znikające za horyzontem. Niebo stało się różowe, przy wodzie bardziej fioletowe, a ku górze lekko czerwone wpadające w pomarańcz i żółć. Wielka ognista kula topiła się w oceanie, nie tracąc swego żaru. A może właśnie traciła i stąd te wspaniałe kolory?
    - O czym tak dumasz? - Sam pociągnął łyk z butelki i podał ją Siobhan, która zrobiła to samo.
    - Zachwycam się pięknym widokiem. Brakowało mi natury...
    Przysunął się i skrzywił, kiedy nawet tego nie zauważyła. Zamknęła oczy i pozwoliła, by letnia bryza owiewała jej twarz. Uśmiechała się przy tym, jakby doświadczała czegoś wspaniałego, mistycznego, nie zwykłego wiatru.
    - Natura jest jedynym, co ci się tu podoba?
    Zamrugała i spojrzała na niego dużymi zielonymi oczami. Uśmiech zniknął, pojawiło się zaskoczenie i... niezrozumienie. Westchnął i odgarnął kosmyk jej włosów, ostrożnie zakładając go za ucho kobiety. Dotknął jej policzka. Delikatnie, niemal czule. Wtedy jej spojrzenie się zmieniło. Odskoczyła gwałtownie i wbiła wzrok w zachodzące słońce. Zaklął w duchu. Tak niewiele brakowało, by ją pocałował... czego ona się tak boi? A może ma kogoś tam, skąd pochodzi? Zapytał o to, zaprzeczyła gwałtownie i buntowniczo odmówiła dalszego rozwinięcia tematu. I pocałunków. Niech to diabli.

    Jubiler jeszcze raz przyjrzał się mężczyźnie, licząc wręczone mu pieniądze. Sprawdził je dokładnie, chcąc mieć pewność, czy aby na pewno są prawdziwe. Były, niestety wciąż nie wiedział nic o ich pochodzeniu. Równie dobrze mogły być kradzione, bo mężczyzna odbiegał swym wizerunkiem od portretu typowego klienta. Nie miał na sobie drogiego garnituru, nie bawił się najnowszym modelem telefonu komórkowego, jego fryzura nie prezentowała się, jakby wyszedł dopiero od fryzjera, gdzie wyciśnięto mu na głowę kilogram żelu. Zamiast tego miał ciemną koszulkę z logo rockowego zespołu, dżinsy  zdobione licznymi rozdarciami, każde zapięte agrafką. Całości dopełniały znoszone czarne glany. Mężczyzna wsunął do kieszeni pudełeczko z broszką, najdroższą w całym sklepie. Niepozorny listek wykonano bowiem z najszlachetniejszych kamieni. Szmaragd, szlifowany tak długo, by przypominał liść, białe złoto rysujące drobne żyłki i delikatną obwódkę oraz diamenty zastępujące rosę. Kiedy jubiler usłyszał życzenie klienta, pomyślał, że to żart. Stojący przed nim mężczyzna nie wyglądał na kogoś, kogo stać na takie ozdoby. Nie przyjechał nawet drogim samochodem, tylko wielkim, czarnym motorem, którego marki jubiler nie potrafił odróżnić. Początkowo uznał, że młody mężczyzna planuje napad, więc odetchnął głęboko, kiedy przybysz opuścił sklep i dosiadł żelaznej bestii, którą nazywał motorem. Staruszek przeczesał resztę siwych włosów, jaka mu została i odprowadził wzrokiem ostatniego tego dnia klienta, modląc się, by ten już nigdy nie wrócił.

    Miał wrócić za chwilę. Jak długo trwa chwila? Siobhan podciągnęła nogi pod brodę, spoglądając na wzburzone fale. Chmury osłoniły niebo, gubiąc gwiazdy w ciemnym puchu. Silny wiatr poruszał drzewami, wplątując liście w rude włosy czarownicy. Otuliła się ramionami, czując chłód na skórze i czekała. A potem nadal czekała. Pierwsze krople deszczu spadły na jej nagie ramiona. Założyła buty, rozglądając się w poszukiwaniu przyjaciela, którego ciągle nie było.
    Co się stało? Wstała, rozglądając się uważnie i nasłuchując. Ruszyła w kierunku skał, obejmując się ramionami.
    - Sam?!
    Odpowiedziała jej cisza, jednak nie miała zamiaru dłużej stać na deszczu i czekać. Czuła chłodne krople spływające po jej skórze. Tęskniła za naturą, ale nie do tego stopnia. Nigdy nie lubiła marznąć. Ostrożnie wspinała się po skałach, nawołując Samuela i czekając na jakąkolwiek odpowiedź. Miała wrażenie, że nie ma go wieki, choć w rzeczywistości mogło minąć jakieś dwadzieścia minut. Za długo. Gdzie mógł pójść, przecież wszędzie było daleko. Zostawił ją? Nie potrafiła w to uwierzyć, choć takie zachowanie mogłaby uznać za uzasadnione, w końcu ona też raz go wystawiła. Nie z własnej woli, ale miał prawo się złościć. Czyżby chciał się odegrać? Nie, nie Sam. Nie zostawiłby jej samej wieczorem na plaży.
    - Sam, gdzie jesteś?! - Musiała bardzo się wysilić, by przekrzyczeć wiatr, a i tak nie była pewna, czy to się jej udało. Nadciągała burza, a czarownica chciała jak najszybciej znaleźć się w domu. Skrzywiła się, kiedy grzmot zagłuszył jej krzyk. Żałowała, że nie zabrała ze sobą Isabelle, różowowłosa z pewnością znalazłaby Sama bez problemu.
    - Zdaje się, że zostałaś sama. - Odwróciła się, słysząc znajomy głos. Dreszcze przebiegły po jej skórze, kiedy spojrzała w ciemne oczy łowcy. Przełknęła ślinę i z całą godnością, na jaką było stać przemoczoną, zmarzniętą kobietę zrobiła krok w stronę swego prześladowcy.
    - Śledzisz mnie, Kisten?
    Łowca wzruszył ramionami, zrównując się z czarownicą. Deszcz nie oszczędził go w najmniejszym stopniu, a jednak, ku złości Siobhan, mężczyzna wciąż wyglądał dobrze. I niesamowicie seksownie.
    - Przejdziemy się?
    Zamrugała, spoglądając na niego z pewną dozą rezerwy. Nigdy nie wiedziała, co o nim myśleć, był nieobliczalny, jak letnia burza. Nigdy nie była pewna, czy wybuchnie, czy też zagrożenie przejdzie bokiem.
    - Jakbyś nie zauważył, pada. Nie mam zamiaru dłużej moknąć, żeby z tobą pogawędzić. I jestem tu z kimś.
    Leniwy uśmiech wypłynął na usta Kistena, który ani przez chwilę nie wydawał się speszony taką odmową. Zamiast tego przeciągnął się jak tygrys gotowy do skoku. Siobhan zadrżała, instynktownie cofając się o krok. Niepewnie spojrzała na jego wyciągniętą dłoń, na szczęście okazała się pusta. Żadnych niebezpiecznych przedmiotów. Czarownica odetchnęła, ale nie przyjęła wyciągniętej ręki.
    - Ktoś na mnie czeka, muszę iść. - Chciała się odwrócić, ale błyskawicznie chwycił ją za rękę.
    - Nikt na ciebie nie czeka, rudzielcu, więc z pewnością znajdziesz dla mnie czas. Umiesz już latać, ale nie sądzę, byś mogła mi teraz zniknąć.
    Prychnęła, próbując wyrwać dłoń, ale był o wiele silniejszy. Niech go sidhe porwą! Gdzie on wyrobił takie mięśnie?!
    - No więc, moja droga czarownico... słyszałaś może ostatnio o pewnym pożarze?
    Drgnęła i spojrzała na niego nieufnie. Nie mając innego wyjścia, pozwoliła mu się prowadzić wzdłuż dróżki. Nagle zrozumiała. Brakujące elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce jak za dotknięciem magicznej różdżki.
    - To byłeś ty?!
    Wzruszył ramionami, jakby rozmawiali o pogodzie.
    - Ktoś musiał zatrzeć ślady. - Równie dobrze mógł powiedzieć, że jutro też będzie padało.
    - Kryjesz mnie? - Zapytała z niedowierzaniem. Coś było nie tak. Bardzo nie tak.
    - Kryję to, co powinno zostać ukryte. Pożar łatwiej wyjaśnić niż to, co tam zrobiłaś. - Zerknął na nią... z ciekawością? - Jak ci się to udało? Zmusiłaś Jillian, by zabiła Clausa, a potem zniszczyłaś ją od środka. Nie tylko jej umysł, ją całą... to było jakby... coś pochłaniało jej życie od wewnątrz.
    Zbladła. Sposób w jaki to przedstawił brzmiał makabrycznie. Co miała mu powiedzieć? To nie ja, to duch? Uwierzyłby? Dlaczego chciała, żeby wierzył? Wydawał się naprawdę zaciekawiony, a jednak, nie chciała, by myślał o niej w ten sposób. Że jest zdolna to takich okropieństw.
    Objęła się ramionami, myśląc intensywnie.
    - Kist?
    Spojrzał na nią z zaciekawieniem. Nie po raz pierwszy przyszła jej do głowy myśl, jak głębokie jest jego spojrzenie...
    - Nie masz dziś przy sobie żadnej broni? Nie skoczysz na mnie z nożem, ani niczym takim?
    Uśmiechnął się drapieżnie i wywrócił kieszenie. Miał tylko portfel i kluczyki. Nic groźnego, chyba, że potrafił rzucać kluczami i przebijać nimi aortę. Analizując jego wcześniejsze dokonania, Siobhan doszła do wniosku, że mógłby być do tego zdolny.
    - Nieuzbrojony. Twoja kolej rudzielcu.
    Zamrugała.
    - Co?
    - Chcę zobaczyć, czego mam się obawiać. - Spoglądał na nią. - Nie masz kieszeni, więc... ściągaj bluzkę, pewnie masz coś za stanikiem.
    Zatrzymała się, szeroko otwierając oczy. Najpierw jej policzki oblał rumieniec kolorem pasujący do włosów. Następnie zmarszczyła brwi, obciągając koszulkę.
    - Jesteś chamem, Kistenie. Ot, co. Nie mam broni i zanim zapytasz, nie, nie możesz mnie obmacać!
    Udał, że trafiła go prosto w serce.
    - Ranisz me uczucia, rudzielcu. Oczywiście, że nie zaproponowałbym czegoś takiego! - Po chwili dodał nieco ciszej. - Sama byś to zrobiła...
    Zachłysnęła się powietrzem, nie wiedząc, jak zareagować na taki brak manier.
    - Nie zadzieraj z czarownicą, Kist.
    Natychmiast spoważniał. Zatrzymał się, stając z czarownicą twarzą w twarz.
    - Bo zrobisz ze mną to co z Jillian?
    - Bo sprawię, że ta twoja cud-buźka zniknie pod warstwą kurzajek!
    Obróciła się na pięcie i pomaszerowała w kierunku, gdzie, jak przypuszczała, powinien znajdować się samochód Sama. Nie mogła uwierzyć, że zmarnowała czas na takiego gbura. Sama nie była już pewna, ale chyba wolała go jako bezwzględnego łowcę. Chociaż wiedziała, czego się spodziewać. I nie rumieniła się jak głupia. Rudowłosi zawsze mają wyraziste rumieńce.
    - Hej, wiedźmo!
    Wbrew temu, co sobie obiecała, obejrzała się przez ramię. Stał w deszczu, nie zrobiwszy nawet kroku w jej stronę. Zatem pozwoli jej odejść. Ewentualnie wyjmie zabójcze kluczyki. I jak ona ma zrozumieć mężczyzn?
    - Dokończymy tę rozmowę.
    Skinęła głową, nie wiedząc, jak inaczej mogłaby zareagować. Kusiło ją, by pokazać mu środkowy palec, jednak była dobrze wychowana i to ją powstrzymało. Następnym razem da mu popalić. Przyspieszyła i po chwili biegła, pozostawiając za sobą łowcę i rozszalałe fale oceanu. Dotarła do samochodu szybciej, niż się tego spodziewała. Okazało się, że odnalazła również Sama. Leżał w samochodzie i wydawał się spać. Podeszła po cichu i z całej siły trzasnęła drzwiami. Zerwał się gwałtownie, gotów do bójki. Uspokoił się, widząc Siobhan i ostrożnie dotknął głowy.
    - Rany, Siobhan, co ja ci zrobiłem?
    - Zostawiłeś mnie w deszczu i kazałeś na siebie czekać? - zapytała słodko, zajmując miejsce pasażera.
    Zamrugał, rozważając jej słowa. Ciągle macał się po głowie, szukając na niej guza.
    - I dlatego musiałaś dać mi po głowie? Brałem tylko sweter dla ciebie...
    Tym razem to Siobahn doznała szoku. Cios w głowę? Przecież...
    - Kisten!
    Samuel zmrużył oczy, patrząc na nią niepewnie.
    - Eee... co?
    Pokręciła głową i przysunęła się bliżej, by obejrzeć głowę Sama.
    - Nie uderzyłam cię, czekałam na plaży. Ktoś cię napadł, nic ci nie zginęło?
    Jęknął, kiedy trafiła na bolące miejsce, mimo to dzielnie rozejrzał się po wnętrzu samochodu.
    - Nie wydaje mi się... wszystko jest na swoim miejscu... ajć, ostrożnie!
    - Przepraszam! - Ponownie dotknęła obolałego miejsca i bezgłośnie wypowiedziała zaklęcie. Niewielki jeszcze guz zniknął pod jej palcami.
    - Wiesz... masz cudowny dotyk... już nie boli... - Nagle obrócił się w jej stronę i chwycił ją w ramiona. Pisnęła zaskoczona i przestraszona. - Bandyci! Nic ci nie zrobili? Byłaś na plaży sama!
    - Ach, to... - Odetchnęła z ulgą. - Nie, nie spotkałam ich. Nie wiem, czego mogli chcieć.
    Oberwiesz za to, Kisten, ty draniu...
    - Ja też. Ale lepiej wracajmy do domu. Bardzo zmarzłaś? - Przekręcił kluczyk w stacyjce i skierował pojazd na brukowaną drogę. Deszcz ciągle obmywał szyby samochodu, a następujące po sobie błyskawice oświetlały drogę, jednak nie burza wywołała w Siobhan niepokój.
    Martwiła się niecodziennym spotkaniem, jakie zgotował jej Kisten.

    - Rory! Rory! Szybko!
    Wywołany Irlandczyk wyjrzał przez okno, unosząc brwi na widok pędzącego ku niemu Seamusa. Najpierw pomyślał, że dzieciak wpadł na kolejny szalony pomysł ratowania Siobhan, jednak po chwili dostrzegł, że podniecenie nie jest jedyną emocją widoczną na twarzy chłopca. Towarzyszył jej strach.
    Nie zastanawiając się dłużej, mężczyzna wyskoczył przez okno i podbiegł do Seamusa.
    - Co jest? Coś się stało?
    - Tam! W zaroślach... to było... niesamowite! Miał długi pysk, a może twarz... nie wiem... ale była długa! O taka! - Chłopiec ścisnął policzki i przesunął rękami do przodu, imitując wygląd owego „długiego pyska”. - I takie sterczące uszy, szpiczaste! Oczy były wielkie, miały taki dziwny kolor... niebieski, ale zadymiony... były straszne! I to coś...
    - Wolniej! Co to było i gdzie?
    Seamus wydał z siebie jęk, jakby chciał powiedzieć zbyt wiele w jednym słowie. Skutek oczywiście okazał się taki, że Rory nic nie zrozumiał, a i Seamus nie do końca wiedział, co wypłynęło z jego ust. Machnął ręką i wskazał zarośla.
    Mężczyzna natychmiast ruszył w tym kierunku. Wyjął zza paska nóż do otwierania listów, który wsunął tam odruchowo, słysząc wołanie chłopca. Teraz zacisnął palce na rękojeści i ostrożnie rozsunął gałęzie. Spodziewał się czegokolwiek, bo z opisu Seamusa trudno było o dokładne wyobrażenie. Ku rozczarowaniu dziecka, jak i własnemu poirytowaniu, nie znalazł niczego.
    - Tu jest pusto. Na pewno coś widziałeś, czy odciągasz mnie od zajęć?
    Mały rudzielec posłał mu urażone spojrzenie i sam zajrzał w zarośla. Nic. Stworzenie, które zobaczył, zapadło się pod ziemię. A niech to! I oczywiście nikt mu nie uwierzy! Powiedzą, że jest jeszcze dzieciakiem i miał zwidy, bo naczytał się starych opowieści.
    - Było tu... daję słowo... nawet Rufus to widział! Najeżył się, patrz!
    Rory podniósł wzrok, szukając u leniwego kocura Siobhan jakichkolwiek oznak zainteresowania, zwierzę jednak spało, nie przejmując się wrzawą panującą wokół. Czyli pozostał przy typowym dla siebie zachowaniu.
    - O tak, wydaje się bardzo najeżony. Seamus, może widziałeś wiewiórkę, co?
    Chłopiec sapnął ze złością i tupnął. Potem kopnął pień drzewa, chcąc zemścić się na zdradliwym kocie. Nietrudno przewidzieć, że jedyną reakcją zwierzęcia było gniewne spojrzenie rzucone spod przymkniętych powiek. Po co bardziej się trudzić?
    - To nie była wiewiórka! Ja nie zmyślam!
    Mężczyzna westchnął i ruszył w stronę domu. Tym razem miał zamiar wejść jak człowiek – drzwiami.
    - Więc co takiego tam było, Seamus?
    Chłopiec zawahał się. Obejrzał się przez ramię, jakby nie był pewien, czy zza zarośli nie wyskoczy nagle ta straszliwa istota i nie rzuci się na niego z długimi pazurami. Nic takiego się nie stało, a Rory nie zamierzał czekać, więc Seamus popędził jego śladem. Nie chciałby pozostać z tym, co zobaczył sam na sam.
    - Rory, wydaje mi się...
    - Tak, Seamus?
    - Wydaje mi się... - Powtórzył chłopiec, raz po raz oglądając się za siebie i potykając o samotny kamień. Chwycił się starszego przyjaciela i posłał mu najpoważniejsze spojrzenie, na jakie było go stać. - Chyba widziałem sidhe.
 
 
 

8 komentarzy:

  1. Rozdział zacny, bardzo przyjemnie się czyta. Co prawda nie zjednasz sobie przychylności motocyklistów używając 'motor' zamiast 'motocykl' xD

    Całość super, chce wincyj, wincyj, wincyj! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co jest nie tak z motorem? Pytam całkowicie poważnie, bo aż sprawdziłam w słowniku i wychodzi na to samo, tylko, że motor jest określeniem potocznym. To jakaś nieuznawana nazwa?
      Cieszę się, że mogę powitać nowego czytelnika.:)

      Usuń
    2. Przez motocyklistów nieuznawana - chodzi mi o to, że motocykliści (i często sympatycy motocykli) podkreślają, że motocykl, to motocykl, a motor = silnik i nic więcej. Dlatego mówię, że nie zjednasz sobie przychylności motocyklistów. Ale większość ludzi nie zauważy oczywiście nic dziwnego w motorze ;D
      A ja się cieszę, że się cieszysz. :P I że jest taki super kontakt z czytelnikiem (nie to co u mnie (znaczy teraz u mnie już nikt moich wypocin nie czyta, ale na starym blogu wpadły... całe dwa komentarze xD)).

      Będę czytał pilnie. Chyba że umrę. Np. podczas obecnej sesji

      Usuń
  2. Kisten to ma jednak nie po kolei w głowie ;) Niby mamy wgląd w jego myśli, ale nijak ma się to potem do tego co robi ;)
    Ja bym chętnie przeczytała już kolejne rozdziały :D Nie chciałabym drugi raz nie poznać całej historii :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajnie sie czyta ^^ czekam na kolejny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawy rozdział. Czekam na kolejne. ^^

    OdpowiedzUsuń