Drodzy Czytelnicy!

Rozdziały "Szczypty magii" publikujemy na blogu dla Was i chcemy poznać
Wasze opinie. Kolejny rozdział wstawimy, gdy poprzedni skomentują
co najmniej 4 osoby.
Przypominamy, że Wasze opinie są dla nas ważne, dzięki nim wiemy, że czytacie,
często również motywują nas do dalszego pisania. Pozdrawiamy serdecznie.

Słowik

Zapraszamy także na Słowika [klik], gdzie powstał oddzielny folder
"Szczypta magii", tam znajdziecie galerię postaci oraz słowniczek pojęć
(nie musicie mieć konta na chomiku, żeby przeglądać). Chomik jest tylko
dla czytelników. Jeśli ktoś jeszcze nie ma hasła (lub zapomniał), a chciałby
mieć, piszcie, podamy:) Zapraszamy też do komentowania postaci (tutaj lub
na chomiku), po pojawieniu się nowej postaci w rozdziale, pojawia się
również na Słowiku w folderze Galeria postaci:)

3.08.2018

Rozdział XVII - W objęciach Morrigan

    Shane nigdy wcześniej nie zastanawiał się nad śmiercią.
    Śmierć była do tej pory czymś, co dotykało starych i schorowanych ludzi. Była naturalnym zakończeniem życia, każdego w końcu czekała śmierć. Jednak do tej pory wydawała się taka odległa. Shane był młody, pełen życia, przekonany, że każdemu może stawić czoło i wyjść z tego bez szwanku.
    Aż do dziś.
    Widział, co się działo z ludźmi, do których strzelano. A przeraźliwy ból gdzieś w okolicach żeber uświadomił mu, że gangster nie spudłował. Przez jedną krótką chwilę niemal poczuł na sobie oddech Morrigan, bogini śmierci. A w następnej zacisnął zęby, starając się opanować ból.
    Wciąż żył. I będzie walczył, póki starczy mu sił. Dla Ciary. Dla Siobhan. I dla wszystkich, którzy go kochali. Rany się goją. A skoro był w stanie ustać na własnych nogach, nie mogło być tak źle. O nie, śmiercionośna Morrigan, jeszcze nie nadeszła moja pora. Nie dziś.
    Spojrzał na Melissę, wpatrującą się w niego z przerażeniem.
    - Postrzelili mnie, ale chyba przeżyję – stwierdził, rozglądając się dookoła. Jeden z gangsterów leżał martwy, drugi nieprzytomny. - Powinniśmy stąd odjechać.
    - Może i bohaterowie są twardzi i nieustraszeni, ale też krwawią. Oby to nie była poważna rana. - Rozejrzała się, podeszła do martwego gangstera i ściągnęła z niego koszulę.
    - Co ty wyprawiasz?
    - Jemu i tak już się nie przyda – mruknęła w odpowiedzi, podarła materiał na paski i podeszła do Shane'a. Podwinęła mu koszulę i skrzywiła się. - Kiepsko to wygląda. Musisz szybko uzyskać pomoc lekarską. - Obandażowała mu ranę. Irlandczyk stał sztywno z zaciśniętymi zębami.
    - W takim razie powinniśmy udać się do uzdrowiciela...?
    - Uzdrowiciela? Nie znam żadnego, do szpitala też nie pojedziemy, od razu by cię tam znaleźli. - Melissa pokręciła głową. - Ale wiem, kto ci pomoże. Dasz radę jechać na motocyklu?
    - Tak, pewnie. - Obciągnął koszulę. Prowizoryczny opatrunek na razie zatamował krwawienie, ale ból nie mijał.
    Brunetka podniosła pojazd i usiadła. Zerknęła na mężczyznę z niepokojem.
    - Przepraszam, to przeze mnie. Powinnam cię była dziś rano zostawić w hotelu i uciekać dalej sama. Pewnie ruszyliby za mną, a tobie dali spokój. A tak...
    - Nic mi nie będzie. - Shane ostrożnie usiadł za nią. - Możemy jechać.
    Ruszyli. Mimo że nie pędzili już tak szybko jak wcześniej, Shane czuł narastający ból. Przymknął oczy, powtarzając sobie, że da radę. Musi. Że to już niedaleko, że jego przyjaciółka zabierze go do lekarza. Że wszystko będzie dobrze.
    A kiedy tylko poczuje się lepiej, wróci do tego, po co tutaj przyjechał. Do poszukiwania dziewcząt.
    Jak właściwe doszło do tego wszystkiego?, zastanawiał się Shane. Miał po prostu odnaleźć ukochaną i przyjaciółkę, a zamiast tego siedział na tym dziwnym pojeździe zwanym motocyklem z kobietą, którą ścigali gangsterzy, gdyż zabrała im pieniądze. Nawet gdyby je oddała, pewnie nie przestaliby ich ścigać. Było już za późno.
    Nie żałował, że jej pomógł. Tak go wychowano, należy pomagać słabym i bezbronnym, bronić tych, którzy sami nie byli w stanie się obronić. To było dla niego naturalne, jak mógłby postąpić inaczej? Po to uczył się walczyć, by w razie niebezpieczeństwa móc pokonać wroga. Ochronić bliskich, rodzinę, przyjaciół. Jeśli ktoś potrzebował jego pomocy, musiał pomóc.
    Problem w tym, że nie docenił przeciwnika. Powinien bardziej uważać, być lepszy, szybszy, mądrzejszy od wroga. Zamiast tego, pozwolił się postrzelić. Pulsujący ból w prawym żebrze nie dawał o sobie zapomnieć.
    Nie wiedział, jak długo jechali. Wydawało mu się, że kilka godzin, ale zaledwie minęło południe, gdy dotarli gdzieś na obrzeża Los Angeles. Skończyły się zabudowania, nie było nawet latarni.   
    W pewnym momencie Melissa zaklęła, a motocykl zaczął zwalniać. Zatrzymała go.
    - Paliwo się skończyło – wyjaśniła ponuro. - Dalej musimy iść pieszo. Na szczęście to niedaleko. - Zsiadła z pojazdu i pomogła Shane'owi. Irlandczyk czuł, że siły go opuszczają. Opatrunek był już przesiąknięty krwią, a ból nasilał się przy każdym ruchu. Zacisnął zęby, starając się nie pokazywać tego po sobie.
    - Co jest niedaleko? - spytał, starając się skupić na jej słowach.
    - Pomoc. Przyjaciółka mojej mamy jest lekarzem. Mam nadzieję, że jest w domu. - Ukryła pojazd w gęstych krzakach otaczających jakieś opuszczone domostwo. Wzięła teczkę z pieniędzmi i plecak Shane'a. Mężczyzna chciał zaprotestować, ale posłała mu stanowcze spojrzenie. Kiedy ruszyli, Irlandczyk zachwiał się i oparł o korę drzewa. Zaklął po gaelicku.
    - Spokojnie, bohaterze. Damy radę. To niedaleko. - Zarzuciła plecak na lewe ramię, po czym prawym podparła Shane'a i powoli ruszyli przed siebie.
    Droga prowadziła przez wysoką, dziką roślinność, okolica nie wyglądała na zamieszkałą. Gdzieniegdzie rosły pojedyncze drzewa. Jednak po kilku minutach wędrówki teren zaczął się zmieniać. Najpierw przeszli przez spory sad, którym z pewnością ktoś się zajmował; drzewa rosły w równych rzędach, a ścieżki między nimi były wydeptane. Kiedy Shane i Melissa minęli sad, ich oczom ukazało się rozległe pole, a za nim wysokie ogrodzenie.
    - Już całkiem blisko – szepnęła brunetka. Jej towarzysz skinął tylko głową, mając nadzieję, że nie straci przytomności. Wojownicy nie mdleją. Nawet z bólu. Odetchnął i ruszyli dalej.
    W końcu dotarli do bramy. Shane podniósł głowę i ujrzał duże gospodarstwo, składające się z kilku budynków. Tuż za bramą znajdowało się duże podwórko, po którym biegał drób: kury, kaczki i gęsi, a z zagród słychać było odgłosy innych zwierząt. Z jednej z obór wyszedł wysoki postawny mężczyzna w średnim wieku ubrany w brudny fartuch i poplamione ciemne spodnie, na nogach miał duże kalosze. Zatrzymał się na widok dwójki ludzi zmierzających w jego stronę, ale w następnej chwili już był przy bramie. Otworzył ją szeroko, wpuszczając przybyłych na podwórze.
    - Kiepsko wyglądasz, synu – zwrócił się do Shane'a i podparł go z drugiej strony.
    - Został ranny, potrzebujemy pomocy – odezwała się Melissa. Mężczyzna spojrzał na nią przelotnie. Skinął głową i ruszyli w stronę największego z budynków, domu mieszkalnego.
    Rozległo się głośne ujadanie psa, a po chwili, zaalarmowana hałasem, na progu domu stanęła kobieta w średnim wieku. Miała na sobie zwykłą, prostą sukienkę i fartuch kuchenny. Na widok niespodziewanych gości wytarła ręce i spojrzała niepewnie na mężczyznę.
    - Nick? Co się stało, kto... - Zatrzymała spojrzenie na Shane'ie i najwidoczniej uznała, że pytania może odłożyć na później. - Zaprowadzimy go do dużego pokoju – postanowiła. - Wygląda na poważnie rannego. - Wpuściła ich do środka. Przeszli przez dużą obszerną sień i weszli do przedpokoju. Kobieta otworzyła drzwi. Melissa i mężczyzna nazwany Nickiem wprowadzili rannego do pokoju, który faktycznie był dosyć duży i ostrożnie położyli na łóżku. Nie udało mu się stłumić jęku. Chciał coś powiedzieć, podziękować, ale nie mógł wykrztusić słowa. Zerknął na jaspis, który leżał na jego piersi i mienił się intensywnym blaskiem. Zły znak, pomyślał ponuro Irlandczyk.
    Kobieta odwróciła się do towarzyszki Shane'a i zamarła na moment.
    - Melissa? - wykrztusiła w końcu. - Nie poznałam cię. Coś ty zrobiła ze swoimi pięknymi włosami?
    - Obcięłam. Na złość pewnemu facetowi. - Wzruszyła ramionami.
    - Później mi opowiesz, w co się wpakowałaś. - Kobieta zerknęła na Shane'a. - Wygląda kiepsko, czemu nie zawiozłaś go do szpitala?
    - Nie mogłam. Został postrzelony. Ciociu Margaret, proszę, musisz mu pomóc. - Melissa chwyciła kobietę za ręce. - To ja powinnam oberwać. Shane mnie zasłonił. A teraz przeze mnie umiera.
    - Spokojnie, jeszcze nie umiera. - Kobieta potrząsnęła głową i zerknęła na mężczyznę. - Nick, przynieś gorącą wodę i apteczkę. - Usiadła na łóżku, podwinęła koszulę Shane'a i ostrożnie zdjęła prowizoryczny, przesiąknięty krwią opatrunek. - Kula została w ciele?
    - Nie jestem pewna. - Melissa stanęła obok łóżka.
    - Jeśli tak, musi jechać do szpitala, nie jestem w stanie zoperować go w domu. - Margaret spojrzała na Irlandczyka. - Masz na imię Shane, tak? - spytała łagodnie. Zdołał tylko coś mruknąć w odpowiedzi. - Margaret, jestem lekarzem – przedstawiła się. - Pomogę ci. Teraz cię podniesiemy, muszę dokładnie obejrzeć ranę i uszkodzenia. Za chwilę dam ci coś przeciwbólowego. Wyjdziesz z tego, widziałam gorsze rany – zapewniła i skinęła na Nicka, który wrócił z wodą i apteczką. - Pomóż mi.
    Wspólnie podnieśli Shane'a, a Margaret sprawnie zmieniła opatrunek.
    - Masz szczęście, jest rana wylotowa. Poradzimy sobie z tym. Kilka szwów i będziesz jak nowy. - Posłała mu uspokajający uśmiech.
    Shane położył się ponownie i spojrzał na kobietę. Oczywistym było, że słowami otuchy chciała go uspokoić, ale czy była na tyle dobrą uzdrowicielką, by mu pomóc? Nie była czarownicą, nie znała ani zaklęć, ani odpowiednich mikstur, nie miała też mocy. Ale cóż innego mu zostało, jak tylko jej zaufać?
    Zdobył się na słaby uśmiech i skinął głową. Szare oczy kobiety przypominały mu oczy Ciary. Nie mógł umrzeć, dopóki jej nie znajdzie. Ona i Siobhan były same w tym świecie pełnym przemocy. Jeśli coś mu się stanie, to kto im pomoże?
    Przymknął oczy. Słyszał, jak Margaret tłumaczy coś Nickowi o kroplówce, potem o środkach przeciwbólowych, których sama nazwa brzmiała bardzo kusząco. Wśród ogarniającego go bólu ledwo poczuł ukłucie w rękę. Cokolwiek robiła ta kobieta, mógł tylko mieć nadzieję, że pomoże mu to przeżyć.
    Nie chciał umierać. Oczywiście, nikt nie chce, ale w tym momencie Shane był gotów targować się z Morrigan chociaż o te kilka dni, by móc odnaleźć Ciarę i Siobhan, sprowadzić je bezpiecznie do domu. Do domu, którego on już nie miał.
    Wiedział, że złamał prawo i Dervil nie cofnie tak po prostu swojej decyzji. Najprawdopodobniej już nigdy nie zobaczy rodziców, nie wróci do Ciunas. I choć miał cichą nadzieję, że wydarzy się coś, co sprawi, że Dervil zmieni zdanie, że kiedy sprowadzi dziewczęta, znajdzie się kruczek, dzięki któremu będzie mógł wrócić, to jednak brał pod uwagę, że może być inaczej. Że Ciara wróci do domu, a on zostanie na zewnątrz. Ale zanim to nastąpi, zobaczy ją ponownie. Usłyszy jej słodki głos, przytuli jej drobne ciało, poczuje delikatny zapach i mimo że nie będą razem, to zobaczy ją po raz ostatni. Będzie miał szansę się pożegnać.
    O ile wcześniej nie umrze.
    Tylu rzeczy jeszcze nie zrobił. Nie poprosił Ciary o rękę. Nie powiedział Siobhan, jak bardzo ją lubi, że jest dla niego jak siostra. Pewnie to wiedziała, ale i tak powinien jej to powiedzieć. Była wspaniałą przyjaciółką. Musiał jej to powiedzieć. I choć raz jeszcze musi wyznać Ciarze, jak bardzo ją kocha.
    Zacisnął dłoń na jaspisie, który jako jedyny w tym obcym świecie przypominał mu dom. Delikatny chłód kamienia dodał mu otuchy.
    Do głosu Melissy, Margaret i Nicka doszedł jeszcze jeden, dziewczęcy, ale nie mógł rozróżnić słów. Spróbował otworzyć oczy, lecz powieki wydawały się bardzo ciężkie. Przy swoim uchu usłyszał ciepły kobiecy głos.
    - Zaśnij, chłopcze. Niedługo się obudzisz i wszystko będzie dobrze. Śpij, a ja zrobię resztę.
    Posłuchał. Zamknął oczy i zapadł w ciemność.

    Joe był pewien, że los w końcu mu sprzyja, gdy okazało się, że jego znajomy ma na zbyciu nową, lepszą broń, o większym zasięgu i oczywiście z tłumikiem. Poszedł prosto do jego klubu, a gdy wychodził po udanej transakcji, minął się z cudzoziemcem, który nawet nie raczył przeprosić, że na niego wpadł. Potem wrócił do domu, odebrał pocztę i... tu jego dobry nastrój prysnął jak rozbita szklanka. Z niedowierzaniem wpatrywał się w zdjęcie Irlandczyka.
    To był on. Tam, w klubie. Potem zaczęła się rozróba i Hudgens po prostu wyszedł. Nie to, żeby nie lubił awantur, ale tym razem wolał odpuścić. Miał co innego do roboty. Gdyby dostał to zdjęcie kilka godzin wcześniej... Ale nie. Jak zwykle miał pod górkę. Zaklął parę razy, rzucając zdjęcie na stolik. Był już tak blisko...
    Ale dość tego. Dzisiaj nic go nie powstrzyma. Żaden kot czy inne zwierzę. Zabije tę dziewczynę i każdego, kto mu stanie na drodze.
    Uzbrojony po zęby właśnie wychodził, gdy zadzwonił telefon. Po chwili wahania zdecydował się go odebrać.
    - Hudgens? Zmiana zlecenia – usłyszał w słuchawce.
    - Właśnie idę ją zabić, tym razem nic mnie nie powstrzyma! - zawołał Joe, wpadając w panikę. Nie dość, że nic nie zarobi, to jeszcze będzie chciała go ukatrupić, suka jedna... o nie, nie pozwoli na to! - Zabiję ją, tego Irlandczyka, tamtego faceta co u niego mieszka i nawet tego jej złośliwego kota...
    - Kota? - przerwała mu zaskoczona kobieta. - Jakiego kota? Nie zabijaj żadnych kotów, Hudgens! Nie płacę ci za koty, zostaw je w spokoju!
    Mężczyzna zamilkł, zdumiony tak gwałtownym protestem jego zleceniodawczyni.
    - Najlepiej w ogóle nikogo nie zabijaj.
    - Ale...
    - Posłuchaj mnie! - weszła mu w słowo. - Na razie nikogo nie zabijaj. Zmiana planów. Z twojego braku pojętności wnoszę, że sam nigdy nie znajdziesz Siobhan, rudowłosej, zatem Ciara cię do niej zaprowadzi. Chłopaka też nie zabijaj, niech znajdzie swoją narzeczoną. Niech wyruszą na pomoc Siobhan. Idź za nimi, a gdy już będą razem, po prostu ich wystrzelaj, wysadź albo jak wolisz, byle skończyli martwi. Wszyscy. I podwajam całą sumę – dodała, zanim Joe zdążył coś wtrącić.
    - No dobrze, ale... - Mężczyzna myślał intensywnie. - Już teraz skończyła mi się kasa, a jak mam ich śledzić...
    - Dobrze, wieczorem dostaniesz zaliczkę, ostatnią, potem już ani centa. Tylko ich nie zgub! To twoja ostatnia szansa. Jeden błąd i odpadasz. Rozumiesz?
    - Tak jest! - zawołał Hudgens do słuchawki. Wizja kolejnej wypłaty znacznie poprawiła mu nastrój.
    - Ach, i uważaj na koty. Nie zabijaj ich, tylko unikaj. Koty są mądre. - Po tych słowach kobieta się rozłączyła.
    Joe jeszcze przez chwilę wpatrywał się w słuchawkę. Gdyby powiedziała mu to wcześniej, pewnie by się roześmiał. Uważać na koty? Ale teraz... tak, jednak coś w tym było.
    Hudgens nadal nie wierzył w czarownice, ale zdecydowanie wierzył już w złośliwe koty.

    Melissa otworzyła oczy i ze zdumieniem stwierdziła, że zasnęła w fotelu. Dawno jej się to nie przydarzyło. Zawsze spała czujnie, gotowa w każdej chwili do obrony, gdyby szef postanowił odreagować na niej swoją złość. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że Delgado jest daleko i póki jej nie znajdzie, nie może jej skrzywdzić.
    Przeciągnęła się i zerknęła na koc, którym ktoś ją przykrył, gdy spała. Uśmiechnęła się. Dawno nikt się o nią nie troszczył. To było miłe uczucie, powrócić do normalności.
    Nie, jeszcze nie. Normalność była na wyciągnięcie ręki, ale jeszcze jej nie chwyciła. Musiała najpierw uciec z kraju. Problem w tym, że nie miała fałszywych dokumentów, a gangsterzy pewnie obstawili wszystkie lotniska.
    Westchnęła. To nie ucieczka była obecnie jej największym problemem. Zerknęła na leżącego na łóżku mężczyznę. Spał spokojnie. Margaret twierdziła, że nie obudzi się tak szybko. Dostał kroplówkę, którą na szczęście lekarka miała w domu, rany zostały pozszywane i jedyne co mogli teraz zrobić, to czekać.
    Kobieta, którą Melissa nazywała ciocią, pracowała w szpitalu. Ona i mama Melissy były przyjaciółkami. Margaret, dobrze zapowiadająca się lekarka, zdolna i ambitna, pewnie zrobiłaby karierę, gdyby zostałaby w mieście. Ale spotkała Nicolasa, rolnika z zamiłowania, który posiadał gospodarstwo z dziada i pradziada. To dla niego przeniosła się na prowincję i przeszła na pół etatu. Dzięki temu częściej była w domu i szczęśliwie akurat wtedy, gdy Melissa jej potrzebowała.
    - Mel? Przynieść ci obiad czy zejdziesz na dół? - Do pokoju zajrzała drobna dwunastoletnia dziewczynka z ciemnymi włosami zaplecionymi w gruby warkocz. Córka Margaret, co widać było wyraźnie, tak bardzo podobna była do matki.
    - Dzięki, Sarah, ale nie jestem głodna – odparła Melissa, posyłając jej lekki uśmiech.
    - Mama mówi, że nie należy omijać posiłków, bo to niezdrowe. Przyniosę ci – zdecydowała dziewczynka i wyszła. Brunetka westchnęła i usiadła na brzegu łóżka. Shane był blady, ale oddychał. Dotknęła jego czoła i poczuła nagły przypływ paniki.
    Było gorące.

    Tego dnia praca szła Ciarze znacznie gorzej. Obsługiwała klientów machinalnie, jej dobry humor ulotnił się gdzieś koło południa. Starała się uśmiechać, być miłą i doradzać jak najlepiej, ale nie potrafiła. Sandra co chwilę zerkała na nią z niepokojem, a kiedy kwiaciarnia na chwilę opustoszała, zapytała wprost:
    - Co się dzieje, Ciaro? Masz jakieś problemy?
    - Nie... Nie wiem, co mnie niepokoi. Trudno to wyjaśnić. A może po prostu się nie wyspałam. - Pomyślała o łowcy, którym martwiła się przed zaśnięciem.
    - Ach, o to chodzi. Ale Ian jest dobrym facetem, nie musisz się obawiać – powiedziała, uśmiechając się do niej.
    - Słucham? - Ciara zerknęła na kobietę nieco zdezorientowana.
    - Młodość ma swoje prawa, a krew nie woda. To normalne. Nie przejmuj się, dziecinko. - Sandra rozejrzała się, czy na pewno w pobliżu nie ma klientów i oparła się o ladę, patrząc na dziewczynę z szerokim uśmiechem. - Ja w twoim wieku też miałam nieprzespane noce. A jak się mieszka u takiego przystojniaka... Ale nie zranił cię, prawda? Bo jeśli tak, to daję słowo, że mu się oberwie!
    - Eee... - Czarownica zamrugała gwałtownie oczami, a jej twarz oblała się mocnym rumieńcem. - To nie tak, jak myślisz, my jesteśmy tylko przyjaciółmi...
    - Dziecinko, nie musisz mi się tłumaczyć. Po prostu widzę, jak na ciebie patrzy. - Przerwała i podeszła do klienta, który właśnie wszedł do kwiaciarni.
    Ciara przez chwilę stała zdezorientowana. Owszem, po tym niespodziewanym pocałunku domyślała się, że Ian zamierzał się do niej zalecać, ale na szczęście wszystko sobie wyjaśnili i zostali przyjaciółmi. Zatem nie miała się czym przejmować. Patrzył na nią jak na przyjaciółkę, bo ją lubił, tak jak ona jego. I to wszystko. Sandra musiała coś źle zrozumieć.
    Godzinę przed zakończeniem pracy, gdy Ciara układała właśnie kwiaty do jednego z zamówień, usłyszała za sobą znajomy głos. Odwróciła się, czując niepokój i już wiedziała, dlaczego.
    To był łowca. Ten sam, który poprzedniego dnia pojawił się pod drzwiami Iana. Stał i patrzył na nią uważnie. Co prawda nie wyglądał groźnie, jak typowy łowca z wyobrażeń Ciary. Około trzydziestoletni mężczyzna, w okularach, średniego wzrostu, mogłaby go wziąć raczej za intelektualistę. Skojarzył się jej z tymi profesorami z książek, które czytywały w bibliotece razem z Siobhan.
    - David Hamilton – przedstawił się mężczyzna, kłaniając się lekko. Czarownica odruchowo cofnęła się do tyłu i rozejrzała za Sandrą. Przypomniała sobie, że kobieta wyszła na chwilę zrobić zakupy. Łowca z pewnością o tym wiedział, dlatego przyszedł właśnie teraz. Powinnam uciekać?, zastanawiała się. Zlustrowała go uważnie, ale chyba nie miał broni. Spokojnie, jestem w kwiaciarni. Blisko roślin. One mi pomogą. Przesunęła dłonią po liściach bluszczu, próbując przypomnieć sobie pomocne zaklęcia.
    - W czym mogę pomóc? - zapytała, starając się, by jej głos był pewny siebie. Nie pokaże mu, że się go boi.
    - Obawiam się, że źle zaczęliśmy naszą znajomość. Nie chciałem cię wystraszyć, po prostu tak długo szukałem czarownicy... Ale po kolei. - Odchrząknął. - Jestem przewodniczącym Towarzystwa Zjawisk Paranormalnych i to dla mnie zaszczyt, spotkać w końcu prawdziwą czarownicę.
    - Nie do końca rozumiem, o czym mówisz. - Ciara postanowiła utrzymać oficjalny ton. - Jaką znowu czarownicę? To jest kwiaciarnia, tu kupuje się kwiaty, sklep z dziwnymi figurkami jest naprzeciwko, może tam znajdziesz to, czego szukasz...
    - Wiedziałem, że zaczniesz się wypierać. - Westchnął. - Ale ja nie odpuszczę. Zrozum, całe życie szukałem magii! - W oczach Davida pojawił się błysk fascynacji. - Zawsze wierzyłem, że istnieje! - Zrobił krok w jej stronę. - Wiem, że nie masz jeszcze powodu, żeby mi zaufać, ale przysięgam, że nie chcę ci zrobić krzywdy! - Złożył ręce razem, machając nimi w górę i w dół. - Chcę tylko zobaczyć to na własne oczy... Mogę zapłacić. Za jeden mały pokaz, co ty na to? Ha, a wszyscy uważali mnie za marzyciela i idealistę... a to ja, ja pierwszy znalazłem najprawdziwszą czarownicę! - Ruszył w jej stronę.
    - Zatrzymaj się. - Ciara cofnęła się i oparła plecami o ladę. - Nie zbliżaj się do mnie, bo...
    - Bo użyjesz magii? - David zatrzymał się raptownie.
    - Bo zatelefo... za... zadzwonię po policję. - Umknęła w bok.
    - A po co? Nic ci nie grozi z mojej strony. - Hamilton odwrócił się za nią i położył rękę na swojej piersi. - Pokaż mi magię, droga Ciaro.
    Czarownica wpatrywała się w niego z konsternacją. Bynajmniej nie zamierzała się przed nim popisywać, ale jak go przekonać, że się myli? Albo był łowcą, albo bardzo upartym fanatykiem.
    - Wiesz, słyszałam, że dla ludzi, którzy wierzą w czarownice, jest takie specjalne miejsce – powiedziała powoli. Ian wcześniej jej wspominał o takim szpitalu, ale nie mogła w tym momencie przypomnieć sobie nazwy.
    - Taaa, już mi to mówili. Nic nowego. Ale tym razem się nie mylę. Wiem, że jesteś wiedźmą.
    Ciara prychnęła.
    - Wiedźmą? – Postanowiła zmienić strategię. - Nie obrażaj mnie. Czy ja wyglądam na wiedźmę? Skoro wierzysz w magię, twoja sprawa, ale czemu padło na mnie? Nawet nie lubię spiczastych kapeluszy, a miotła służy mi wyłącznie do zamiatania. - Jak to dobrze, że ludzie mają takie dziwne wyobrażenia o nas, dodała w myślach. Ale mężczyzna chyba nie dał się nabrać.
    - Och, to stereotypy i dobrze o tym wiesz. Ktoś, kogo znam, widział twoje sztuczki.   
    Z pewnością chodziło o ten żywopłot. Aczkolwiek... Ktoś inny. On sam nie widział jej w akcji. Nie mógł być pewien. Ciara uniosła brwi.
    - Nie wiem, o co ci chodzi i jakie to sztuczki, ale ja tu pracuję. Chcesz coś kupić albo zamówić, panie przewodniczący Zjawiskom Nienormalnym?
    Zanim zdążył odpowiedzieć, do sklepu weszła Sandra. Ciara zawahała się. Mogła zawołać ją na pomoc, powiedzieć, że nieznajomy ją nęka, z pewnością poradziłaby sobie z nim szybciej niż czarownica. Z drugiej strony, nie chciała jej w to mieszać. Nadal nie miała pewności, czy to nie łowca, który czeka tylko, by się przyznała lub zdemaskowała, by mieć pewność, a potem... potem ją zabije. To, że ani trochę nie wyglądał na niebezpiecznego, mogło być przecież mylące.
    - Kupię białą różę. Symbolizuje niewinność, prawda?
    Wzruszyła ramionami i sięgnęła do flakonu z różami.
    - Z wstążką czy bez?
    - Bez.
    Skinęła głową, opryskała kwiat spryskiwaczem, by zachował świeżość i podała mężczyźnie. Zapłacił i wziął od niej różę.
    - Dziękuję. - Uśmiechnął się. - Niewinność, ale i kolce, prawda? Nawet najbardziej niewinnie wyglądająca może okazać się... niebezpieczna. Do zobaczenia – dodał i wyszedł.
    Co prawda nie uzyskał przyznania się czy choćby jakiegoś znaku, że ma rację, z wyjątkiem jej pierwszej reakcji na jego słowa. A jednak nie odchodził z niczym i bynajmniej nie miał na myśli róży. Gdyby ta słodka blondyneczka nie była czarownicą, uznałaby go za wariata i zrobiła mu awanturę. I poprosiłaby kobietę, z którą pracowała, by wezwała policję. Nie zrobiła tego. Najwyraźniej miała sporo do ukrycia.
    Pierwszym krokiem było zobaczenie jej reakcji. Nie była zdziwiona czy rozbawiona. Przestraszyła się. Teraz musiał tylko ją przekonać, że ma dobre zamiary. Zdobyć jej zaufanie. A potem pokaże światu, że magia istnieje.
    Spojrzał na białą różę i uśmiechnął się, uznając, że nadeszła pora, by zacząć realizować swój plan.

    Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Melissa spojrzała na śpiącego Shane'a z niepokojem. Co prawda Margaret twierdziła, że długi sen jest normalny w jego stanie, tym bardziej, że udało im się zbić gorączkę, ale dziewczyna nie mogła przestać się martwić. Siedziała w dużym wygodnym fotelu, który przynieśli jej bliźniacy, dwaj ośmioletni chłopcy, synowie Margaret. Przykryła się kocem i sięgnęła po kolację, którą wcisnęła jej Sarah. Ledwo była w stanie cokolwiek przełknąć. Bała się, musiała to przyznać. Pierwszy raz od dłuższego czasu bała się nie o siebie, a o kogoś innego. Od dwóch lat nie musiała martwić się o bliskich. Gdy życie brata zostało zagrożone, musiała zerwać z nim kontakty. Gdyby Delgado dowiedział się, że ma brata, zabiłby go na pewno. Na szczęście nigdy nikomu o nim nie mówiła. Cały czas pilnowała się, by mówić o sobie jak o jedynaczce. Nie odważyła się zadzwonić do niego ani napisać, nie wiedziała nawet, czy żyje. Ale jaki miała wybór? Żaden.
    Zawsze ściągała kłopoty na siebie i innych. A teraz przez nią umierał mężczyzna, który przyleciał tutaj z Irlandii, by odnaleźć swoją ukochaną i przyjaciółkę. Wplątała go w swoje problemy, choć czekały na niego dwie kobiety i nie miały pojęcia, że został ranny.
    W gorączce powtarzał jej imię. Ciara. Były też inne imiona, ale to najczęściej. Musiał ją bardzo kochać. Wiedziała, że jeśli z tego wyjdą, pierwsze co zrobi, to pomoże mu je odnaleźć. Tylko się obudź, Shane, proszę cię, obudź się i wracaj do zdrowia...
 
    Ciara jadła kolację razem z Ianem, ale nie mogła skupić się tym, co mówił. Na niczym nie mogła się skupić. Tęsknota za Shane'em przybrała na sile. Odsunęła talerz i skuliła się na krześle w kuchni, wpatrując w okno, jakby miała tam zobaczyć ukochanego.
    - Aż tak się przejmujesz tym wariatem? - Ian pokręcił głową. - Tancereczko, rozchmurz się. Nie pozwolę, żeby cię ponownie nachodził. Znajdę go i dokładnie mu wyjaśnię, dlaczego powinien dać ci spokój.
    Spojrzała w brązowe oczy mężczyzny i uśmiechnęła się lekko.
    - Nie trzeba, to nie przez niego. Poradzę sobie z nim, nie wydaje się groźny.
    - Ale natarczywy owszem. - Wskazał na białą różę, którą znaleźli pod drzwiami z karteczką, a na niej skreślono w pośpiechu: „Przepraszam, nie chciałem Cię wystraszyć”.
    - W końcu odpuści. - Westchnęła. - Tęsknię za domem – wyznała cicho. Wstała i podsunęła swoją kolację Farmazonowi. Zadowolony kocur wyglądał, jakby tylko na to czekał i błyskawicznie spałaszował jej porcję z talerza.
    Ian mówił coś jeszcze, ale Ciara w pewnym momencie się wyłączyła. Podeszła do okna, a jej myśli uleciały daleko w przeszłość. Do Shane'a. Na myśl o nim poczuła ukłucie niepokoju. Działo się z nim coś złego? Niemożliwe, w Ciunas nic by mu się nie stało. Chyba że... nie jest już w Ciunas.
    Czy naprawdę ruszył jej z pomocą? Była pewna, że chciał, jeśli tylko mu na to pozwolono, na pewno już dawno po nią wyruszył. Westchnęła i pogrążyła się we wspomnieniach o ukochanym.
    Przypomniała sobie pierwszy pocałunek Shane'a. Odprowadzał ją do domu po święcie Litha, obchodzonym z okazji początku lata. Deszcz przestał już padać, ale nadal było chłodno. Shane okrył ją swoim płaszczem, potem przeniósł przez kałużę i kiedy postawił na ziemi, powiedział, że jest najpiękniejszą kobietą nie tylko w Ciunas, ale z pewnością też na całym świecie. I wtedy ją pocałował.
    Serce zabiło jej mocniej i poczuła się bardzo, bardzo szczęśliwa. Już wtedy go kochała. Miłość wyznali sobie dużo później, ale Ciara nie miała żadnych wątpliwości. To był ten jedyny. I gdyby coś mu groziło, zrobiłaby wszystko, by go uratować. Tak samo, jak on dla niej.
    - Co ty na to, Ciaro? - Pytanie Iana wyrwało ją z zamyślenia.
    - Na co?
    - Nie słuchałaś mnie. - Pokręcił głową.
    - Przepraszam... zamyśliłam się. - Zerknęła na niego. - O co pytałeś?
    - Pytałem, czy wybierzesz się jutro ze mną po pracy do kina. Grają film, który chciałbym obejrzeć, a nie lubię chodzić do kina sam... Poza tym, poprawiłby ci się humor, ostatnio chodzisz jak struta.
    - Dobrze. - Czarownica skinęła głową. Ian miał rację. Za kilka dni zarobi na bilet na samolot i wróci do domu. Jeśli przeczucie jej nie myliło i Shane naprawdę jej szukał, to do tego czasu na pewno ją znajdzie. Jeśli nie – to ona wróci do niego. Do Ciunas. Już niedługo.

    W bloku naprzeciwko, w wynajętym mieszkaniu, czaił się cień. Ciemnozielone oczy uważnie obserwowały Ciarę i wszystko, co się działo w mieszkaniu Iana. Gdyby wystarczyło ją zabić, mógłby to zrobić już zaraz. Dziewczyna stała przy oknie, była idealnym celem. Niestety, nie mógł jej zabić. Jeszcze nie teraz. Musiał czekać. Dobrze, będzie cierpliwy. Będzie czekać i korzystać z pieniędzy zleceniodawczyni. A kiedy nadejdzie właściwy moment... zabije. Blondynkę, rudą i każdego, kto stanie mu na drodze. Nie wyłączając wrednych kotów.
    A potem odbierze swoją zapłatę i będzie bardzo bogaty.

    Dochodziła już pierwsza w nocy, a Ciara nadal nie mogła zasnąć. W końcu wstała, na paluszkach, by nie obudzić przyjaciela, wyszła do kuchni i napiła się wody. Siedziała tam przez chwilę, wpatrując się w okno. W Ciunas pewnie zobaczyłaby latarnie oświetlające drogę i sąsiednie domy. Tutaj też były latarnie, droga i domy, ale w niczym nie przypominały jej miasteczka. Drogą, mimo późnej pory, jeździły różne pojazdy. Domy były wysokie, w każdym mieszkało wiele różnych rodzin. Nawet latarnie były inne.
    Ciara westchnęła i pomyślała, że powinna się kłaść. Jutro musi wcześnie wstać, pójść do pracy. Czemu nie była w stanie zasnąć? Jej myśli bezustannie krążyły wokół Shane'a. A jeśli naprawdę jej szukał? Jeśli jest tuż, tuż? Albo minęli się gdzieś niedaleko i nawet o tym nie wiedzą?
    W końcu dziewczyna wróciła do sypialni i położyła się do łóżka. Czuła, że coś jest nie tak. Nie miała pojęcia, skąd to niemiłe wrażenie, lecz nie była w stanie się go pozbyć. I długo jeszcze leżała, nie mogąc zasnąć.

    - Shane? Shane, pobudka. Pora wstawać!
    Otworzył oczy, wpatrując się w roześmianą twarz ukochanej kobiety.
    - Ciara?
    - A któż by inny? Wstawaj, śpiochu, już dzień.
    Shane zamrugał i spróbował się podnieść. Poczuł ból.
    - Ojej, chyba nadal dokucza ci żebro. Nieźle oberwałeś. Że też musiałeś się popisywać. Sam jeden na trzech? - Pokręciła głową.
    - Nie do końca rozumiem... - Pokręcił głową. - Gdzie my jesteśmy...? - Rozejrzał się i ze zdumieniem stwierdził, że to sypialnia Ciary.
    - Byłeś cały obolały, więc odstąpiłam ci sypialnię. - Wzięła go za rękę. - Wszystko w porządku, kochanie? Aż tak boli? Może to obejrzę? - Popatrzyła na niego z troską.
    - Nie, to nic... a wygrałem przynajmniej?
    Roześmiała się.
    - Nie. Założyłeś się, że pokonasz ich w pięć minut. A zajęło ci to prawie osiem.
    Skrzywił się.
    - Nie dość, że przegrałem zakład i jestem obolały, to jeszcze miałem koszmary. A co ze Siobhan? - zapytał nagle.
    - Masz na myśli jej związek z Rorym? Cóż, po tym jak w końcu ją dopadł, zasypał różami i zabrał na spacer, chyba ma u niej dużego plusa. Kto wie, co z tego wyniknie...
    - Poszli na spacer? - Shane uśmiechnął się na myśl, że Siobhan w końcu musiała się skonfrontować ze swoim niechcianym adoratorem. - Szkoda, że tego nie pamiętam. W ogóle niewiele pamiętam z poprzedniego dnia – przyznał z niepokojem.
    - Ale to chyba pamiętasz? - Podniosła dłoń, na której błyszczał pierścionek. Zaręczynowy. Ten, który kupił specjalnie dla niej.
    - Zaręczyliśmy się – szepnął i dotknął jej policzka. Szare oczy wpatrywały się w niego z miłością. A zatem tamte wydarzenia to był tylko sen, zły sen. Co za ulga. Byli tutaj, w Ciunas, razem, na zawsze...
    Spróbował się podnieść, ale ból go powstrzymał. Opadł z powrotem na poduszki.
    - Shane?
    - Tak? - Spojrzał na Ciarę, ale oczy zaszły mu mgłą. - Ciara? - Zamrugał. - Ciara...
    - Już dobrze. Śpij. Sen ci pomoże – usłyszał kobiecy głos. Znał go, ale nie należał do Ciary.
    Zanim zapadł w sen, w końcu udało mu się przypomnieć imię.
    Melissa.
 
 
 

9 komentarzy:

  1. Wow. Cóż za zakończenie. Fajnie, że ponownie publikujecie na blogu. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zapomniałyśmy o naszych czarownicach;) Czekamy tylko na czytelników.

      Usuń
  2. Melduję: przeczytane.
    Apeluję o więcej. Bo dobre :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja to już chyba nigdy się nie wyrobię na czas ;) i zdecydowanie chcę czytać więcej, jestem naprawdę ciekawa jak to się skończy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze tylko jedna osoba skomentuje i będzie kolejny rozdział;)

      Usuń
    2. Hm, będę grzeczna, jakoś doczekam ;)

      Usuń
  4. Hej, hej :)
    Niedawno natknełam się na to opowiadanie i właśnie udało mi się skończyć czytać dostępne rozdziały.
    Może zacznę od bohaterów, wszyscy są naprawdę sympatyczni i mają różnorodne charaktery. Moje serce szczególnie skradł duch towarzyszący rudowłosej :)
    Bardzo podoba mi się też ilość wątków i bohaterów, które można śledzić, dzięki temu wszystko powoli zaczyna się łączyć w całość.
    Na plus są też długości rozdziałów, nie za krótkie, nie za długie, ale w sam raz :)
    No i opisy, cieszy mnie to, że jest ich sporo, dzięki temu fajnie można sobie wyobrazić, co się dzieje.
    Wcześniej oglądałam kilka filmów, w których bohaterowie przenoszą się do "całkowicie innego świata", ale jeszcze nigdy nie spotkałam się z czymś takim w opowiadaniu, więc byłam ciekawa, jak to się rozwinie i rozwineło się tak, że naprawdę nie mogłam się oderwać od lektury :D
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj:) Cieszę się, że mamy nową czytelniczkę:) Mam nadzieję, że z nami zostaniesz;) A nowy rozdział już jutro lub w poniedziałek, zapraszamy:):)

      Usuń