Drodzy Czytelnicy!

Rozdziały "Szczypty magii" publikujemy na blogu dla Was i chcemy poznać
Wasze opinie. Kolejny rozdział wstawimy, gdy poprzedni skomentują
co najmniej 4 osoby.
Przypominamy, że Wasze opinie są dla nas ważne, dzięki nim wiemy, że czytacie,
często również motywują nas do dalszego pisania. Pozdrawiamy serdecznie.

Słowik

Zapraszamy także na Słowika [klik], gdzie powstał oddzielny folder
"Szczypta magii", tam znajdziecie galerię postaci oraz słowniczek pojęć
(nie musicie mieć konta na chomiku, żeby przeglądać). Chomik jest tylko
dla czytelników. Jeśli ktoś jeszcze nie ma hasła (lub zapomniał), a chciałby
mieć, piszcie, podamy:) Zapraszamy też do komentowania postaci (tutaj lub
na chomiku), po pojawieniu się nowej postaci w rozdziale, pojawia się
również na Słowiku w folderze Galeria postaci:)

10.09.2018

Rozdział XVIII. Utracona magia

    Ostrze zalśniło w jasnym świetle żarówki. Wyczyszczone i wypolerowane mogło służyć zarówno jako zabytek, jak i śmiercionośna broń. Teraz sztylet spokojnie leżał na przeznaczonym dla niego miejscu, w szklanej gablocie na tyłach gabinetu. Kisten starannie zamknął gablotę, po czym, jak zawsze, wcisnął ukryty przycisk maskujący jego asortyment. Mebel obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni, dla nieświadomych dając wgląd jedynie na drewnianą szafę z dokumentami.
    Łowca rozsunął kotary, spoglądając na rozświetlone neonami miasto. San Francisco nigdy nie śpi. Niezależnie od pory dnia i nocy, w każdej części miasta jego mieszkańcy z zapałem przeżywają swoje życie. Biznesmeni wracający z pracy po godzinach, inni udający się do kochanek, żebracy i drobne złodziejaszki, wypatrujący najsłabszego spośród tłumów. Były czasy, kiedy nie znał tego świata, kiedy żył w błogiej nieświadomości. Wychowany w jednej z najbogatszych dzielnic, uczęszczający do prestiżowych szkół, instynktownie omijał niektóre miejsca. Dopiero młodzieńcza brawura sprawiła, że poznał ciemną stronę miasta. San Francisco nie miało już przed nim tajemnic. Teraz to on był tajemnicą.
    Podszedł do biurka, wpatrując się w leżącą na nim broń. Najnowszy model browninga, takie lubił najbardziej. Arsenał, jaki trzymał w gablocie  stanowił mieszankę antyku i nowoczesności, jednak stanowił bardziej przejaw pasji, niż narzędzie pracy. Preferował szybkie i efektywne działania. Sprawdził magazynek; naładowany. Odetchnął, kierując wzrok na światła miasta. Gdzieś tam, wsród tysiecy dusz, byla także ona. Już niedługo jedna z tych kul wyśle rudowłosą czarownicę na tamten świat.
    Siobhan. Dlaczego sprawiasz mi tyle kłopotu? Musiał ją zabić, jednak jeszcze nie przy kolejnym spotkaniu. Wciąż miał pytania i pragnął poznać odpowiedzi. Wiedział już, że zaklęcie, którym zabiła rodzeństwo Donahue wymagało dużej ilości mocy i nie mogła wytworzyć go ot tak. Było na tyle trudne, że nie odważyła się użyć go na nim. Chciał wiedzieć więcej. Na czym polegało owo zaklęcie? Jak wiele czarownic było w stanie je rzucić?
    Jak to możliwe, że okazał się takim głupcem, by mieć wątpliwości? Jak mógł myśleć, że jest inna? Zacisnął zęby, czując ból w okolicy serca. Znowu. Zaczyna się. Wziął głęboki oddech i ruszył do sypialni. Osunął się na podłogę, opierając o ramę łóżka.
    Jutro... jutro porozmawiamy po raz ostatni, wiedźmo.
 
    Muszą gdzieś tu być, muszą. Udowodni wszystkim, że nic mu się nie przywidziało. Nie jest już dzieckiem. Dlaczego nikt tego nie widzi? Siobhan by uwierzyła. Tak bardzo mu jej brakowało. Seamus pociągnął nosem, rozglądając się na wszystkie strony. Ścieżka była długa i wąska, ale wiedział, że na jej końcu czeka na niego Dolina Sidhe. Przyspieszył, z każdym krokiem mniej pewny swojej decyzji. Spotkanie z sidhe twarzą w twarz nie wydawało mu się już tak ekscytujące. Jeśli wierzyć starym podaniom i opowieściom Triony, były to stworzenia bezwzględne i krwiożercze. W takiej sytuacji wolałby mieć u boku Shane'a z wielkim mieczem gotowym do ataku. Albo Rory'ego z jego pomysłami. Siobhan, ciskającą ognistymi kulami, uzbrojoną w luk i kołczan wypelniony zaklętymi strzałami.
    Chłopiec zatrzymał się gwałtownie, słysząc głos dochodzący od strony polany. Śpiew. Nikogo nie powinno tam być. Przełknął ślinę i cofnął się o krok. A jeśli to sidhe? Złapią go? Zjedzą? Zabiorą ze sobą i już nigdy nie będzie mógł wrócić? Nie. Musi mieć dowód. Inaczej znów nikt mu nie uwierzy...
    Wahał się jeszcze przez chwilę, ale duma zwyciężyła. Ruszył w stronę polany, starając się nie robić hałasu. A w każdym razie robić go jak najmniej.
    Im bliżej podchodził, tym wyraźniej rozpoznawał głos. Kobiecy, melodyjny, dominujący. Zatrzymał się nagle, wyglądając zza zarośli. Stała tyłem, lecz nie potrzebował niczego więcej. Dervil rzucała czar w Dolinie Sidhe. Seamusa natomiast w żadnym razie być tam nie powinno. Cofnął się, uważając, by nie nadepnąć na żadną gałąź. Kiedy oddalił się dostatecznie i zyskał pewność, że przewodnicząca Rady była zbyt zajęta zaklęciem i go nie dostrzegła – odwrócił się i zaczął biec.
    Co się dzieje? Dlaczego Dervil rzucała czar na polanie? I dlaczego robiła to sama? Dolina Sidhe nie była miejscem, w którym uprawiano prostą magię. Służyła za skupisko mocy, kiedy sprawa była naprawdę poważna. Zwykle używano jej tylko dwa razy w roku, podczas ceremonii przyjęcia i w Samhain.
    Seamus przyspieszył, postanawiając, że tym razem nie da się zbyć. Rory będzie musiał go wysłuchać. Działo się coś niedobrego. Ktoś w Ciunas powinien zacząć działać i to natychmiast. Rada powinna zacząć działać, ale... przewodnicząca podjęła kroki na własną rękę. Dlaczego?
    - Rory! Mam coś ważnego, Rory!    

    - Zawsze macie tu taki ruch? - Sam zdjął z najwyższej półki pudełko zapachowych świec i położył je na ladzie, posyłając młodej kobiecie ciepły uśmiech.
    - Nie, ci ludzie całkowicie powariowali. - Siobhan zapakowała szkatułkę w ozdobny papier i podała ją klientce. - Jestem ci naprawdę wdzięczna za pomoc.
    Sam wzruszył ramionami, jakby to, że od dwóch godzin marnuje wolne popołudnie na pracę w magicznym sklepie Kateriny, nic nie znaczyło. Sięgnął do miski z chipsami i wrzucił kilka do ust, odwracając się do młodej dziewczyny, zainteresowanej rytualnymi sztyletami. Skinął głową i ruszył na zaplecze. Ostatnie athame z wystawy sprzedali pół godziny temu.
    - Wygląda na to, że dziś każdy chce czarować – oznajmił, wracając z zaplecza z ładnym pudełkiem. Otworzył je i pokazał dziewczynie zawartość. - Mam nadzieję, że nie masz zamiaru nikogo tym zadźgać, co, kochanieńka?
    Siobhan zachichotała, słysząc gorące zaprzeczenia dziewczyny, po których Sam wreszcie zgodził się sprzedać sztylet. Odwrócił się do Siobhan z błyskiem w oku.
    - Hej, lepiej zapytać. Potem posądzą nas o współudział. - Cmoknął czarownicę w policzek. - Kiedy zrobimy sobie przerwę na kawę?
    Westchnęła, wyjmując zioła z koszyka i przesypując je w odpowiednich ilościach do błękitnego mieszka. Mieszanka miała odpędzać złe sny. Dodała odrobinę białego proszku, zerkając na Isabelle, która niebezpiecznie krążyła nad klientami i zdawała się coś knuć. Przerwa w obecnej chwili mogła być tylko odległym marzeniem. Klientów wciąż przybywało, mimo że pracowała razem z Kateriną i pomagał im Sam. Bez względu jak szybko się uwijali, kolejka stawała się dłuższa.
    - Nie musisz nam pomagać, Samuelu. Jednak ja nie mogę wyjść. To moja praca.
    Przewrócił oczami i pośpiesznie zapakował zestaw kadzideł.
    - Nie boję się pracy, Siobhan. Pomogę, wiesz, że to nie jest dla mnie problem. Jednak liczyłem na jakąś chwilę sam na sam...
    Zerknęła na niego, wręczając klientce torebkę z figurką czarownicy. Sam miał rację, powinni porozmawiać, jednak jej zamiary zdecydowanie różniły się od tego, o czym myślał. Była już pewna, że nic między nimi nie będzie. Lubiła go, ale nie czuła tego „czegoś”, tej magicznej siły, która powiedziałaby jej: to on, ten jedyny, trzymaj się go. Nie miękły jej kolana, gdy na nią patrzył, nie rozpamiętywała pocałunków, nie wyczekiwała z utęsknieniem kolejnego spotkania. Nie czuła tego uczucia gorąca wewnątrz niej, kiedy był blisko. Ciara mówiła, że kiedy spotka się tego jedynego, to tak jakby świat nagle stanął w miejscu. Ona, Siobhan, tego nie czuła. Ani przy Rorym, ani w obecności Sama. Zamknęła oczy, przypominając sobie pewną sytuację.
    Rufus jak zwykle dał nogę, a ona miała ćwiczyć zaklęcia. Musiała go znaleźć, nim przyjdzie Aoife i zgani ją za zbytnie rozpieszczenie chowańca. Tłumaczenia, że Rufus sam się rozpieścił na nic by się nie zdały, bo nikt poza nią i jej przyjaciółmi nie wiedział, jak cwane zawsze było to kocisko. Najpierw sprawdziła ogród Shane'a, ulubioną kryjówkę Rufusa, kiedy go tam nie znalazła, ruszyła w stronę starej jabłoni. Nim do niej dotarła, usłyszała głosy, natychmiast rozpoznała swoją najlepszą – i jedyną – przyjaciółkę Ciarę i sąsiada, a jej chłopaka – Shane'a. Początkowo chciała podejść i zapytać, czy nie widzieli jej kota; często, kiedy młody O'Connell zaczynał go szukać, cwany sierściuch sam się zjawiał. Na szczęście nim krzyknęła, dotarło do niej, że trafiła na nieodpowiedni moment i gdyby się wmieszała, przyjaciółka mogłaby jej nie wybaczyć do końca życia.
    Ciara i Shane siedzieli pod starą jabłonią, przytuleni, on trzymał jej ręce w swoich i patrzył w oczy tym swoim głębokim spojrzeniem. Ups, wracaj skąd przyszłaś, Siobhan, pomyślała wtedy czarownica. Jeszcze nigdy wcześniej nie widziała Ciary tak szczęśliwej, niemal rozanielonej. Chłopak uniósł jej dłoń do ust, nie spuszczając wzroku z oczu zarumienionej blondynki. I wypowiedział słowa, które sprawiły, że świat się zatrzymał.
    - Zawsze będę cię kochał, Ciaro. Zawsze i wszędzie, gdziekolwiek będę, moje serce zostanie z tobą.
    Upuściła flakonik z różanym naparem, natychmiast odrywając się od wspomnień. Przerażona, że buteleczka się rozbije, rzuciła się jej na ratunek, wiedząc, że już przegrała tę walkę. Tuż przed zderzeniem z podłogą flakonik chwyciła męska dłoń. Czarownica westchnęła z ulgą.
    - Dzięki, Sam. Ratujesz mi życie. - Odgarnęła z twarzy włosy, które zasłoniły jej prawie całe pole widzenia.
    - Przyjemność po mojej stronie, rudzielcu. Jednak nazywanie mężczyzny imieniem innego godzi w ego mężczyzny.
    Sapnęła, prostując się i stając oko w oko z Kistenem, który uśmiechał się bezczelnie i podrzucał w dłoni jej flakonik. Chrząknęła.
    - Mógłbyś mi to oddać, zanim potłuczesz?
    Przyjrzał się jej uważnie i bez słowa oddał buteleczkę. Przyjęła ją, starając się go nie dotknąć, jednak on zawziął się, by jej to utrudnić. Posłała mu gniewnie spojrzenie, na co odpowiedział kolejnym rozbrajającym uśmiechem. O co temu facetowi chodzi?
    - Ustaw się w kolejce, mam pracę.
    Rozejrzał się po sklepie, chowając ręce w kieszenie. Wydawał się całkowicie zrelaksowany. Nawet za bardzo, gdyby ktoś pytał Siobhan o zdanie. Wróciła za ladę i skasowała flakonik, odprawiając klientkę ze sztucznym uśmiechem. Kątem oka ciągle obserwowała Kistena, zastanawiając się, co też przyszło mu do głowy tym razem. Wyjęła komplet świec dla niskiego łysiejącego mężczyzny. Zapakowała je starannie i wystukała na kasie właściwe kody. Tymczasem łowca oparł się o ladę i przyglądał jej z zainteresowaniem. Nic nie mówił, więc i Siobhan postanowiła go ignorować. Kiedy dwóch kolejnych klientów odeszło z zadowolonymi minami, nie wytrzymała.
    - Czego chcesz, Kist?
    - Niczego. Obserwuję pracę czarownicy. Fascynująca. - Zakpił, nie ruszając się o milimetr, kiedy spróbowała zepchnąć jego ramiona z lady.
    Prychnęła, zakładając ręce na piersi.
    - Nie masz innych zajęć? Przeszkadzasz mi! - Syknęła przez zaciśnięte zęby. - Bądź łaskaw zejść mi z widoku!
    - Rozpraszam cię, rudzielcu?
    Policzyła do dziesięciu. Nie pomogło, niemal zapomniała o kolejce klientów. Wzięła głęboki wdech i spojrzała na Kistena, rozważając zmienienie go w jakieś małe paskudztwo. Zasłużyłby na to.
    - Do czego zmierzasz? Postanowiłeś doprowadzić mnie do szału, żebym ze złości padła na zawał? Świetna taktyka, już działa!
    Pochylił się w jej stronę, lekceważąc protestujących klientów. Nie umknął mu fakt, że adorator jego czarownicy, niejaki Samuel Murdoch, podszedł do nich, mierząc go spojrzeniem niemal równie groźnym jak to należące do czarownicy. Jego mina „moja, nie ruszać” wywołała w łowcy niemałe rozbawienie. Kto by pomyślał, ta mała nieźle się tu urządziła. Gdyby chociaż wiedziała, w co się wpakowała. Lub w co wpakował się zazdrosny brunet.
    - Czy ten typ ci przeszkadza, Siobhan? - Samuel posłał bezczelnemu przybyszowi groźne spojrzenie, mówiące: tylko spróbuj ją tknąć.
    Czarownica zamrugała i pokręciła głową.
    - On już idzie, prawda, Kist?
    Tylko spróbuj... bezgłośnie mówił Sam. Kisten Savage uwielbiał wyzwania. Dlatego uśmiechnął się przeciągle, zerkając na zachłannego adoratora, potem przeniósł wzrok na Siobhan, ciągle pochyloną w jego stronę. Dotknął jej policzka i nim zdążyła zaprotestować choćby słowem, wpił się w jej usta. Spodziewał się jakiejś gniewnej reakcji, jednak nie zrobiła nic. Zachwiała się, gdy tylko ją puścił. W sklepie zapanowała cisza, a ona patrzyła na niego wielkimi, zdumionymi oczyma. Mrugnął do niej.
    - Możemy porozmawiać następnym razem. - To powiedziawszy skierował się do drzwi, a wtedy ludzie nagle ożyli. W całym sklepie rozległy się gromkie brawa i wiwaty. Kisten nie zatrzymał się ani nie odwrócił, po prostu wyszedł, nie dodając już nic więcej.
    Siobhan stała oniemiała, nie do końca rozumiejąc, co stało się przed chwilą. Ostrożnie dotknęła dłonią ust, przesunęła po nich palcem. Wciąż były nabrzmiałe. O wielka Flidais, czy on mnie pocałował?
    - Siobhan, nic ci nie jest? Czy ten drań zrobił ci krzywdę? Przysięgam, że go dorwę i...
    - Nie. - Wzięła głęboki oddech, upewniając się, że nadal może oddychać. - W porządku. Sama... sama się z nim rozmówię. - Ukradkiem jeszcze raz dotknęła ust, czując rumieńce wypływające na jej policzki. Schowała się za ladą, pod pretekstem wyjęcia kilku świec z pudełka. Przyłożyła dłoń do piersi, nie wiedząc, jak uspokoić rozszalałe serce.
    - Powinienem pójść za nim i...
    - Nie. - Ucięła krótko Siobhan, odwracając się do kolejnej klientki.
    - A co zrobisz? Zmienisz go w żabę?
    Zamarła, zerkając na Sama niepewnie. Co on powiedział?
    - Co?
    Przewrócił oczami i pochylił się do jej ucha.
    - Wiem, że jesteś czarownicą, Siobhan. Ale lepiej, żeby twój całuśny przyjaciel się nie dowiedział. - Zdjął z półki grubą książkę i podał proszącej o nią klientce, potem wyjął z kieszeni klucze. - Muszę iść, zadzwoń, jeśli będziesz chciała pogadać.
    Na szlochającą banshee...
 
    Isabelle siedziała na najwyższej półce w sklepie Kateriny, machając nogami. Obserwowała Siobhan, zmuszającą się do sztucznych uśmiechów. To zabawne, że żywi zawsze biorą wszystko do siebie. Właściwie co takiego się stało? Jeden facet ją pocałował, drugi poznał jej sekret... i co z tego? Na miejscu czarownicy, Isabelle pobiegłaby do tego pierwszego, a drugiego wysłała w diabły. Ale ona była martwa od prawie stu lat.
    - Ej, ruda, powiesz mi wreszcie, jak było?
    Siobhan fuknęła, nie spoglądając nawet w kierunku, skąd dobiegł głos. Nie miała najmniejszego zamiaru zwierzać się martwej dziewczynie z tego, jak całuje łowca czarownic. Który powinien ją zabić, nie całować. Nie żeby alternatywa odpowiadała jej bardziej.
    Wzięła głęboki wdech, odprawiając ostatnią klientkę. Od wyjścia Samuela zrobiło się spokojniej, choć fanów magii wcale nie ubywało. Nie miała czasu, by rozważać wcześniejsze wydarzenia. Teraz, kiedy zamknęła drzwi i przekręciła tabliczkę napisem „zamknięte” do zewnątrz, nie miała pojęcia, co z sobą zrobić. Wszystko tak bardzo się poplątało. Bała się, że Sam nie jest jedynym, który rozpoznał w niej czarownicę. Co jeśli pojawią się kolejni łowcy? Bardziej bezwzględni, bez poczucia humoru? Wciąż nie miała pieniędzy na bilet, nie mogła uciec.
    Jesteś taka nieostrożna, Siobhan...
    - Ruda, mówię do ciebie!
    Czarownica zamrugała, widząc przed sobą różową plamę, którą po chwili zidentyfikowała jako Isabelle.
    - Możesz się wreszcie odczepić, maro nieczysta?! Mam większe problemy niż to, jak całuje jakiś tam facet! Łowcy mogą przyjść po mnie w każdej chwili!
    Jedna z różowych brwi uniosła się aż do linii równie różowych włosów. Dlaczego żywi ciągle boją się śmierci? Widzą ją na każdym progu! Jakby to było takie straszne...
    - Już jednych załatwiłam, pamiętasz? Pomogę ci i z kolejnymi, głowa do góry, ruda. Lepiej zajmij się tym seksownym brunetem...
    Siobhan uniosła brwi, jednak to nie wspomnienie Kistena nagle wzbudziło w niej niepokój. Choć z pewnością częściowo się do tego przyczynił. Co tak naprawdę stało się z łowcami, mieszkającymi w domu Isabelle? Co im zrobiła? Jeśli chociaż część tego, co powiedział Kisten była prawdą...
    - Isabelle, co zrobiłaś tym ludziom?
    Dziewczyna w różu okręciła się zgrabnie na pięcie i spojrzała na czarownicę spod półprzymkniętych powiek. Wykonała bliżej nieokreślony gest, po czym machnęła ręką i wzruszyła ramionami.
    -  No przecież wiesz... - odparła, przeciągając samogłoski i spuszczając wzrok. Splotła dłonie za plecami, kołysząc się nieznacznie. - Opętałam kobietę i kazałam jej zastrzelić faceta... a potem powiedziałaś, że to nieładnie i muszę przestać.
    Siobhan odetchnęła gwałtownie, kurczowo trzymając się ostatniej złudnej nadziei.
    - Ale... co zrobiłaś, będąc w jej ciele... - Zawahała się, widząc gniewne spojrzenie swojej nie-do-końca-martwej-koleżanki. - No dobra, Isabelle. Wiem, kto podpalił dom. Ta sama osoba powiedziała mi, że tamta kobieta... łowczyni... została... tak jakby zjedzona od środka. Energetycznie. I chyba nie tylko... Co zrobiłaś, Isa?
    Jeśli duch może zblednąć, skóra Isabelle stała się jeszcze bielsza niż na co dzień. Siobhan jeszcze nigdy dotąd nie widziała tak przerażonego ducha. Złośliwa część jej umysłu miała ochotę zapytać niematerialnej koleżanki, czy nadal odnosi wrażenie pocenia się rąk. Przecież tak właściwie to ich nie posiada, to tylko... wspomnienie osoby. Grzeczna Siobhan założyła ręce na piersi i uniosła prawą brew. Kto powiedział, że Siobhan Mac Coinaoith ma grzeczną połowę?
    - To nie byłam ja, jasne? Nawet jakbym chciała, to nie umiem! Ale nie chcę! - Spuściła wzrok.
    Niedobrze, przerażony duch, to zawsze zły znak, pomyślała Siobhan, uważnie obserwując reakcje swojej rozmówczyni.
    - Powiem ci jedno, ruda. Trzymaj się z daleka od tego miejsca i osoby, która ci o tym powiedziała. Nie żartuję. Nie będę mogła ci pomóc.
    W czym?, chciała jeszcze zapytać czarownica, ale czas wyjaśnień dobiegł końca. Isabelle zmieniła się w jasnoróżową plamę, wirując w powietrzu i już po chwili ukryła się w lusterku. Przeklęta mała umarlaczka. A może by tak rozbić to lusterko? Przypadkiem?
    Po chwili namysłu, czarownica postanowiła zachować swoją wredną naturę na potyczkę z Samuelem. Przyda jej się każda cięta riposta. Może powinna potrenować? Wsunęła do kieszeni lusterko i małe pudełeczko ze swoim imieniem, które znalazła za ladą, chwyciła klucze i wybiegła z budynku.
    Nadchodzę, Sammy. I lepiej, żebyś nie był tak uparty jak ja.
 
    Wiatr rozwiewał jasne włosy Dervil stojącej na klifach. Zaklęcie rzucone w Dolinie Sidhe wyczerpało jej siły i nie przyniosło oczekiwanego rezultatu. Utkała ze słów sieć tak delikatną, by zmieszała się z tchnieniem wiatru. Zaklęcie potężne, lecz kruche uniosło się z wiatrem, otoczyło Dolinę i skierowało się ku klifom Ciunas. Czar zniknął już za horyzontem, kiedy czarownica dotarła do skał. Jak długo się utrzyma i czy dojdzie do celu – mogła mieć tylko nadzieję. Mimo to niech nikt nie sądzi, że na tym poprzestanie, plotki jakoby wyszła z formy, miały niewiele wspólnego z prawdą. Uśmiechnęła się, pozwalając otoczyć się chłodnym podmuchom. Należała do Ciunas, a Ciunas należało do niej, ostatnie słowo również takie będzie. To ona je wypowie, nikt inny, bez względu, jak bardzo będą próbować. Już niedługo zobaczą, do czego jest zdolna przewodnicząca Rady, czarownica głównego Kręgu i Przewodniczka.

    Zobaczył ją na klifach, stała z rozpostartymi ramionami zasłuchana w pieśń wiatru i uderzające o skały fale. Bijąca od niej moc wydawała się niemal namacalna, to prawda, że mężczyźni wieki temu utracili zdolność do panowania nad magią, jednak w ich żyłach wciąż płynęła krew czarownic. Czuł gęstniejące powietrze, widział jego ruchy i wiedział, że cała ta potęga pochodzi od jednej kobiety. Ta świadomość kazała mu się zatrzymać. Fakt, że Dervil rzucała potężny czar właśnie w tym miejscu, oznaczał tylko jedno. Nie chciała, by ktokolwiek się o tym dowiedział. On również. Cofnął się o kilka kroków i ukrył za jednym z krzewów, zastanawiając się, do czego zmierza przewodnicząca Rady.
    Kiedy był w wieku Seamusa, podkochiwał się w niej. Zawsze opanowana, mądra i sprytna. A w dodatku piękna, do dziś, patrząc na nią, widział nie kobietę, lecz boginię, która zstąpiła na ziemię, by chronić prastare rody czarownic. Jako chłopiec widział w niej uosobienie Morrigan, wielkiej wojowniczki sprzyjającej tym, którzy podobnie jak ona cenili sobie honor. Zauroczenie minęło wraz z okresem dojrzewania oraz pojawieniem się Siobhan. Dervil natomiast nie zmieniła się wcale. Wciąż niezwykle potężna, zdecydowana i zjawiskowa. Z tym, że dziś była podejrzana o zdradę całego rodu czarownic. Ona, Przewodniczka wybrana przez ducha magii, by dbać o jego dzieci. Wśród czarownic od wieków istniała jedna, niezmienna tradycja: ta, która przyszła na świat jako Przewodniczka stawała na czele całej populacji, by zapewnić jej bezpieczeństwo, służyć radą, pomocą i własną magią. Kobieta wybrana od narodzenia, by służyć i bronić. Święte prawo, które Dervil miała złamać.
    Rory poruszył się niespokojnie, kiedy czarownica opuściła dłonie, zrywając połączenie z zaklęciem. Czego dotyczyło? Co przed chwilą zrobiła? Musiał się tego dowiedzieć, mógłby opisać zdarzenie Aoife, jednak nie chciał podejmować decyzji zbyt pochopnie. Zwrot do opiekunki oznaczałby działanie przeciw Dervil, a więc także i Radzie. Nie chciał popełnić błędu, dlatego też zaczął szukać przewodniczącej, chciał opowiedzieć jej o podejrzeniach Seamusa i zyskać zapewnienie, że sidhe nie mogą powrócić. Nie kiedy ona stoi na czele Ciunas. Była potężna, z pewnością nie przeoczyłaby faktu, że ich dawni wrogowie planują odwet. Wielu uważało nawet, że to legenda, mit, że sidhe tak naprawdę nigdy nie istniały. Wymyślono je, szukając wyjaśnienia, dlaczego tylko kobiety posiadają magię.
    Wśród mieszkańców miasteczka krążyła opowieść o krwawej wojnie i bohaterskich czynach wojowników. Magów.
    Wiele stuleci wcześniej, przed powstaniem Ciunas czarownice żyły na terenach całej Europy. Mieszkały wśród ludzi, pomagały im swymi leczniczymi ziołami, umacniały ziemię jak i wszystkie jej dzieci. Nikt nie mówił o czarach wprost, jednak każdy wiedział o ich istnieniu. Nadeszły jednak czasy mroczne, pełne chorób i głodu. Za winne każdego z nieszczęść uznano wlaśnie czarownice. Ludzie zawsze bali się tego, czego nie rozumieli, dlatego też takie rozwiązanie przyszło im najłatwiej. Rozpoczęły się polowania. Wielu zginęło, niektórym udało się uciec. Na każdym kroku kobiety, jak i mężczyzn obdarzonych magią prześladowali łowcy, poprzysięgając, że nie spoczną, póki nie wypędzą ze świata tych plugawych dzieci diabła, jak nazywali obdarzonych darem Dagdy. Ocalała grupa spoczęła na ziemiach Irlandii, wśród lasów i jezior, w dolinie przesyconej magią. Niestety żyły tam również istoty nieprzychylne ludziom, złośliwe, a często nawet okrutne. Różnie o nich mówiono: wróżki, elfy, fae. Żadne z tych określeń tak naprawdę nie pasowało do rodu zamieszkującego zielone wzgórza Irlandii. One same mówiły o sobie sidhe i była to jedyna nazwa, jaka naprawdę je określała. Sidhe władały magią, jednak ich czary w niczym nie przypominały tych znanych przez czarownice. Były brutalne, krwawe i szkodziły zarówno ludziom, jak i słabszym istotom ich gatunku. Okazały się również terytorialne i niechętne do dzielenia swych ulubionych miejsc ze śmiertelnikami. To doprowadziło do bitew, licznych napaści ze strony rdzennych mieszkańców, a wkrótce i wojny. Czarownice, chcąc przetrwać, musiały stanąć do walki. Podczas licznych starć uczyły się słabych stron przeciwnika oraz tego, jak skutecznie wykorzystać je w walce. Opracowały nawet metody, których zadaniem było ostrzeganie przed zbliżającym się niebezpieczeństwem, niestety również to nie wystarczyło, by zapewnić sobie przetrwanie. Po naradzie mężczyźni, którzy posiadali magię potężniejszą od kobiet, postanowili rzucić czar, który odgrodzi osadę od świata sidhe. Czar ten jednak był tak potężny, że wymagał ofiary. Ofiary w postaci magii, która go stworzyła. Ocalenie osady i zapewnienie bezpieczeństwa tym, którzy przetrwali, odebrało mężczyznom magię na zawsze. Od tamtego czasu musieli polegać jedynie na własnej sile i umiejętnościach kobiet.
    Gdyby te czasy miały się powtórzyć, Rory nawet nie był w stanie wyobrazić sobie ich zakończenia. Przewodniczka byłaby ich jedyną nadzieją, tym czego zabrakło poprzednim razem, gdyż kobieta obdarzona tym tytułem zginęła przed rozpoczęciem wojny, a jej następczyni była zaledwie dwuletnim dzieckiem. Dziś Ciunas miało Dervil, pełną sił i determinacji, by chronić swój lud. Nie mogła zdradzić. To byłby ich koniec, musieliby się podporządkować lub czekać na śmierć. Tego Rory starał się uniknąć, jednak prędzej czy później pozna całą prawdę i stawi jej czoła.
    Przez chwilę zdawało mu się, że go wyczuła, jej ciało się napięło, dłonie zacisnęły i powoli rozprostowały. Odwróci się i mnie zobaczy, przemknęło mu przez myśl. Obejrzał się, słysząc szelest za plecami. Uśmiechnął się, widząc spoglądającą na niego wiewiórkę. Mała winowajczyni porzuciła upuszczony przez siebie orzech i czmychnęła w zarośla. Robisz się przewrażliwiony, O'Riley. Była to jego ostatnia myśl, w następnej chwili poczuł silne uderzenie w tył głowy i osunął się na ziemię.



6 komentarzy:

  1. Hej :)
    Świetny rozdział, wciągnełam się tak, że nawet nie wiem, kiedy skończyłam czytać :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytane :) Czekam na więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przybywam na odsiecz ;)
    Swoją drogą, jakież te wiewiórki w tej dolinie silne są :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Hip, hip, hurra. ^^

    OdpowiedzUsuń