Drodzy Czytelnicy!

Rozdziały "Szczypty magii" publikujemy na blogu dla Was i chcemy poznać
Wasze opinie. Kolejny rozdział wstawimy, gdy poprzedni skomentują
co najmniej 4 osoby.
Przypominamy, że Wasze opinie są dla nas ważne, dzięki nim wiemy, że czytacie,
często również motywują nas do dalszego pisania. Pozdrawiamy serdecznie.

Słowik

Zapraszamy także na Słowika [klik], gdzie powstał oddzielny folder
"Szczypta magii", tam znajdziecie galerię postaci oraz słowniczek pojęć
(nie musicie mieć konta na chomiku, żeby przeglądać). Chomik jest tylko
dla czytelników. Jeśli ktoś jeszcze nie ma hasła (lub zapomniał), a chciałby
mieć, piszcie, podamy:) Zapraszamy też do komentowania postaci (tutaj lub
na chomiku), po pojawieniu się nowej postaci w rozdziale, pojawia się
również na Słowiku w folderze Galeria postaci:)

21.05.2017

Rozdział VI. Targowisko

    Z chwilą zapadnięcia zmroku latarnie rozbłysły jasnym światłem. Wieczorną ciszę przerywały jedynie świerszcze układające Ciunas do snu. Niewyraźny cień przemknął między drzewami, nie przykuwając niczyjej uwagi. Trawa cicho zaszeleściła pod ciężarem niedużego ciała. Odziana na czarno postać upewniła się, że nikt nie podąża jej śladem i chyłkiem przemknęła przez uliczkę, by ukryć się w krzewie jaśminu. Ciszę przerwało kichnięcie i stłumiony pomruk.
    - Nie cierpię tego zapachu... - Kolejne kichnięcie i postać przemieściła się w stronę dużego okna. Rozejrzała się po raz ostatni i powoli rozchyliła okiennice.
    Z racji niedużych rozmiarów przybysz bez problemu dostał się do środka budynku. Wyprostował się, zadowolony z siebie i ruszył do ciężkich, masywnych drzwi. Biblioteka czarownic była pusta, jednak w każdej chwili mógł zajrzeć do niej ktoś z Rady, dlatego też nieproszony gość wiedział, że musi się pospieszyć. Ostrożnie pchnął drzwi, które uchyliły się, nie wydając najcichszego choćby dźwięku. Z poczuciem ulgi postać wślizgnęła się do komnaty dla większości zakazanej. Pomieszczenie było niewielkie, z każdej strony otoczone wysokimi regałami, a na każdej z półek piętrzyły się książki. Duże, małe, kolorowe, oprawione w ciemną skórę lub całkowicie oddarte z okładek. Księgi Zakazane.
    Postać zatarła ręce, podziwiając to, co przez lata było poza zasięgiem każdego, kto nie należał do Rady.
    No to się zdziwią, jak im czegoś zabraknie...
    Cichutko, by nie wzbudzić niczyjego zainteresowania, intruz zabrał się do roboty. Wspiął się na jeden z regałów i rozpoczął poszukiwania. Przekładał księgi jedna po drugiej, mamrocząc pod nosem ich tytuły. Było ich tak wiele, że wkrótce cierpliwość umknęła gdzieś hen daleko.
    - Nie, ta też nie, to nie ta, ani ta... Mam!
    Duża teczka przypominająca grubo oprawioną księgę wylądowała na masywnym biurku. Otworzyła się bez trudu i już po chwili drewno zakryły dziesiątki pergaminów. Stare inkantacje, legendy, podania, mapy. Właśnie. Wreszcie są. Mapy. Wszystko dotyczyło ziem nieznanych czarownicom. Dalekie państwa, kontynenty. Zapiski dowodziły, że świat poza Ciunas naprawdę istnieje i diametralnie różni się od spokojnego irlandzkiego miasteczka. Wszystko, czego potrzebował intruz.
    Nagle rozległy się kroki. Włamywacz zgarnął papiery i ukrył się pod biurkiem. Zwinięty w jego rogu był niemal niewidoczny dla kobiety wchodzącej do środka. Dla bezpieczeństwa skulił się jeszcze bardziej i uspokoił oddech.
    Dervil zmarszczyła brwi, podchodząc do biurka. Dałaby głowę, że coś się zmieniło. Tylko co? Rozejrzała się, ale nic nie wzbudziło jej niepokoju. Poza tym dziwnym przeczuciem... Podeszła do okna, ale i tam nie dostrzegła niczego nadzwyczajnego. Zwykły wieczór w Ciunas. Zdjęła z półki duże tomiszcze i położyła je na biurku. Usadowiła się wygodnie na krześle; z jej dłoni wypłynęła kula światła wielkości piłeczki golfowej. Magiczny ognik uniósł się nad księgą, oświetlając stare, kaligrafowane litery. Coś pod biurkiem poruszyło się niespokojnie. Czarownica natychmiast skierowała tam swój ognik, jednak głośny trzask odwrócił jej uwagę. Zerknęła znad biurka i wstała, czym prędzej chcąc sprawdzić, co zakłóciło wieczorną ciszę.
    Wyszła z budynku, rozglądając się uważnie. Zmarszczyła gniewnie brwi i wzięła się pod boki, dostrzegając sprawcę zamieszania. Rufus spokojnie siedział na drewnianej ławce; obok niego leżał przewrócony koszyk i kilka rozbitych jaj. Kocur posłał Dervil urażone spojrzenie, jakby wszystko było jej winą, po czym zeskoczył z ławki, dumnie unosząc przy tym głowę.
    - Dziwaczny kot. - Dervil pokręciła głową i wróciła do biblioteki. Wchodząc do komnaty, przypomniała sobie o wcześniejszym niepokoju i zajrzała pod biurko. Nic. - Może tylko mi się wydawało... - Usiadła i pochyliła się nad księgą eliksirów.

    Rufus okręcił się na pięcie i leniwym krokiem podreptał w stronę drzew. Za wielkim dębem pochwycił go rudowłosy mężczyzna, przeczesując sierść kocura w lekkiej pieszczocie. Kocur zamruczał i wdrapał się na ramię mężczyzny.
    - Dobra robota, kotku. Wiedziałem, że sobie poradzisz. - Rory jeszcze raz podrapał kota. - A teraz chodźmy poszukać naszego włamywacza, zanim w coś się wpakuje.
    Rufus miauknął i zeskoczył na ziemię. Spojrzał od niechcenia na mężczyznę i nim ten zdołał coś powiedzieć, umknął w krzaki. Jeden dobry uczynek dziennie to i tak dużo dla leniwego kota, który w nagrodę za trudy otrzymał jedynie krótką pieszczotę. Głaskaniem nikt się nie naje.
    - Wredne zwierzę... - mruknął Rory, wciskając ręce w kieszenie i ruszając ciemną uliczką.

    Podobno najciemniej jest pod latarnią. Taką też nadzieję miała Siobhan, przyjmując pracę w sklepie z magicznymi akcesoriami. Czarownica udająca śmiertelniczkę, udającą czarownicę. Prawdziwa ironia losu.
    Czy mogłam upaść niżej...? Chyba oszalałam, pomyślała, ścierając kurz z lady. Może i szalona, jednak propozycja Kateriny, właścicielki sklepiku, ratowała Siobhan skórę. Otrzymała nie tylko pracę, ale także dach nad głową. Katerina miała nieduże mieszkanko nad sklepem, jeden pokój stał wolny, więc zaproponowała go Siobhan.
    To zawsze lepsze niż spanie na ulicy. Poza tym między murami sklepu czuła się o wiele bezpieczniej niż poza nimi. Dlatego też bez marudzenia wstała o świcie, przygotowała śniadanie i zeszła do sklepu, by lepiej się z nim zapoznać. Otwierano o dziewiątej, ale chciała zapamiętać rozkład towarów, nim zacznie pracę. Poza tym wciąż uczyła się świata poza Ciunas. Teraz posłała uśmiech ładnej blondynce, która z zainteresowaniem oglądała szklane kule.
    - Zawsze zastanawiałam się, jak to działa? Kula pokazuje przyszłość, czy to czarownica rzuca czar, który odbija się w kuli? Gdybym taką kupiła, to mogłabym... przewidzieć wygraną na loterii? Albo z którym chłopakiem powinnam się umówić?
    Siobhan ukryła rozbawienie i pochyliła się nad ladą. Klientka wzbudziła jej sympatię. Jej jasne, niemal złociste loki przypominały czarownicy przyjaciółkę, za którą szczerze tęskniła. Wzięła w ręce kulę i niemal dostrzegła w niej znajome odbicie. Niestety będące tylko złudzeniem.
    Brakuje mi cię, Ciaro...
    - No cóż... nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z czymś takim. - Siobhan ostrożnie obróciła kulę w dłoniach. - Wydaje mi się, że kula może być czymś w rodzaju naczynia. Przyjmuje magię, którą ześle jej czarownica. Magia zostaje zamknięta w kuli, której nie może opuścić, ze względu na silne bariery jakimi otoczona jest szklana powłoka. Wtedy zapewne tworzą się obrazy.
    Podniosła głowę. Teraz nie tylko blondynka przysłuchiwała się jej słowom. W sklepiku zebrał się mały tłumek, wszyscy otoczyli Siobhan ciasnym kręgiem i z zainteresowaniem obserwowali kulę, która we władaniu czarownicy zaczęła lekko połyskiwać.
    - Ojej, ja tak nie umiałam! To dlatego, że nie jestem Wiccanką od urodzenia?
    - Niesamowite, spójrzcie na kulę. Wygląda, jakby wewnątrz szalała burza!
    Z lekkim zakłopotaniem Siobhan przesłała kuli lekki impuls, który przerwał widowiskowe efekty.
    - Jak widzicie, kula świetnie sobie radzi. - Uśmiechnęła się nieśmiało, mając nadzieję, że nie wpakowała się w kłopoty. Czasami zapominała, że nie powinna używać magii. W Ciunas czary były dla niej niczym kolejny zmysł.
    Blondynka złapała za krzesło i usiadła koło Siobhan, posyłając jej proszące spojrzenie. Zaskoczona czarownica czym prędzej oddała jej kulę.
    - Nie, nie, przecież ja tak nie umiem. - Złote loki zafalowały, gdy dziewczyna pokręciła głową. - Powróżysz mi? Zapłacę. Tylko proszę, muszę wiedzieć, którego z nich mam wybrać...
    - Och... ale ja...
    Siobhan omiotła sklepik przerażonym spojrzeniem. Wszyscy patrzyli na nią z podekscytowaniem, czekając na przedstawienie. Przecież jej nie wolno... co teraz?
    Głupia, głupia! Po co ci to było?!
    - Ja tu tylko sprzedaję...
    - Proszę to zrobić, zawsze chciałem zobaczyć czarownicę przy pracy. Dotąd myślałem, że to bzdury, ale teraz... proszę się zgodzić.
    Spojrzała na ciemnowłosego mężczyznę z wąsem. Westchnęła, uważnie lustrując klientów. Czy ktoś z nich wyglądał na łowcę? Nie. Może... tylko ten jeden raz.
    - No dobrze. - Znów wzięła w ręce kulę. - To co próbujemy dostrzec?
    - To tak: jutro jest taka wielka impreza u Maxa. No wiesz, połowa San Francisco o tym mówi, musiałaś słyszeć. Bardzo wpływowy gość. I bogaty. To bardzo ważne, że mogę tam iść. Tak, do rzeczy... Zaprosiło mnie dwóch przystojniaków. Obaj cudni jak marzenie! Jeden jest blondynem, drugi opalonym brunetem... I nie wiem, którego wybrać. Nie chcę, by potem okazał się jakimś tępakiem... no wiesz... Przydałby mi się taki... prawdziwy bohater. Wiesz, co mam na myśli?
    Siobhan uniosła dłoń, urywając potok słów. Nie potrzebowała aż tylu informacji. Skupiła się na kuli, przesyłając do niej niewielką część energii. Bez jej kota było to o wiele trudniejsze. Najpierw pojawiły się niewyraźne błyski. To znaczyło, że nawiązała połączenie, ale kula wciąż nie wiedziała, czego czarownica od niej oczekuje.
    Pokaż mi tego właściwego.
    Energia zawirowała pod postacią czerwonych błysków. Powoli, niezauważalnie dla ludzkiego oka zaczęła formować się w ludzką sylwetkę.Siobhan nieznacznie się uśmiechnęła, nim wydała kolejne polecenie.
    Pokaż mi bohatera.

    Czerwona mgiełka przybrała postać mężczyzny o długich ciemnych włosach. Znała tę twarz. Siobhan niemal upuściła kulę, ale udało jej się złapać ją, nim uderzyła o podłogę. Łowca. Dlaczego kula pokazała jej łowcę? To miało być ostrzeżenie? Jest blisko?
    Przerażona szybko się rozejrzała. Nie było go. Odetchnęła gwałtownie i jeszcze raz spojrzała w kulę.
    Pokaż mi właściwego partnera dla dziewczyny siedzącej przede mną.
    Kula jakby lekko zamarudziła, ale w końcu pokazała Siobhan twarz blondyna o przystojnej twarzy.
    - Idź z blondynem. - Posłała dziewczynie blady uśmiech. - Jest dla ciebie bardziej odpowiedni.
    Młoda kobieta pisnęła z radości i zaczęła krzyczeć: Wiedziałam, wiedziałam! Doskoczyła do Siobhan i uścisnęła ją, jakby były serdecznymi przyjaciółkami. Suma, którą położyła na ladzie, świadczyła, że dziewczyna nie należy do biednej części miasta.
    - Dziękuję, polecę już. Muszę do niego zadzwonić. Jeszcze tu wpadnę, obiecuję.
    Wybiegła z szybkością torpedy, pozostawiając za sobą zapach słodkich perfum.
    Nie było tak źle... nikt się na mnie nie rzucił i jeszcze zarobiłam pokaźną sumkę. W takim tempie może uda mi się dość szybko uzbierać kwotę potrzebną, by wrócić do domu.
    Podniosła wzrok, napotykając spojrzenia pozostałych klientów, którzy zdążyli już ustawić się z kolejkę. Zdumiona uniosła brwi.
    - W czym mogę państwu pomóc?
    Skrzywiła się, kiedy ludzie zaczęli się przekrzykiwać. Ledwie rozróżniała poszczególne głosy. W końcu pojęła, czego od niej oczekują. Każdy liczył na wróżbę. Koniecznie jej wróżbę. Jęknęła bezgłośnie.
    Siobhan, jesteś naprawdę głupia...
 
    Seamus przemknął między zacienionymi drzewami i puścił się biegiem. Zacisnął palce na zwiniętych w rulonik pergaminach. Udało mi się, udało, miał ochotę krzyczeć, ale wiedział, że byłoby to niemądre posunięcie, dlatego też pozwolił sobie na okrzyk w myślach. Na głos wrzasnął dopiero w chwili, kiedy czyjaś ręka chwyciła go za kaptur i podciągnęła do góry. Zaczął kopać i wymachiwać pięściami.
    - Uspokój się, dzieciaku, to ja! - Rory zgromił chłopca wzrokiem i odebrał mu pergamin. - A teraz liczę na to, że wyjaśnisz mi, dlatego okradasz bibliotekę?
    - Skąd wiesz? - Chłopiec posłał Rory'emu zdumione spojrzenie i spróbował odzyskać pergaminy. - Rory, to jest mi potrzebne... Shane tego potrzebuje... i Siobhan!
    - Zaraz się przekonamy. - Mężczyzna puścił Seamusa i rozwinął pergaminy, uważnie je studiując. - Następnym razem nie licz, że będę odciągał uwagę przewodniczącej...
    - To byłeś ty? - Oczy chłopca rozszerzyły się w zdumieniu.
    - A coś myślał? Widziałem, jak zakradasz się do środka. - Zbladł, widząc, co tak naprawdę ukradł jego młody przyjaciel. - Okradłeś dział Rady... W coś ty nas wpakował?!
    Seamus skrzywił się lekko i przyłożył palec do ust. Dlaczego dorośli zachowują się tak niedojrzale? Pokręcił głową, czekając, aż Rory trochę się uspokoi.
    - Tylko ciszej, nie po to się skradałem, żeby teraz znaleźli nas z tym w rękach. Poza tym to nic złego, Shane tego potrzebuje, musimy ratować Siobhan, a Rada nie chce nam pomóc!
    Irlandczyk pokręcił głową i schował mapy za pasek spodni. Nigdy nie przypuszczał, że dojdzie do dnia, w którym poprze smarkacza oszukującego Radę. Ale dzieciak miał rację. Siobhan i Ciara potrzebują ich pomocy. Na pewno czekają, aż ktoś zjawi im się na ratunek, tymczasem Rada zwyczajnie się na nie wypięła. Liczy się dobro ogółu, mówiła Dervil. Zacisnął pięści. Tylko, że ogół miał się doskonale, a dwie przerażone kobiety wyrzuciło gdzieś na drugi koniec świata.
    - W porządku, młody. Chodź, pogadajmy z Shanem. - Popchnął lekko chłopca. - A tak z ciekawości, dlaczego Los Angeles?
    Seamus uśmiechnął się, dumny niczym paw.
    - Tam właśnie są Ciara i Siobhan!
    Rory uniósł brwi i rozejrzał się, czy aby na pewno nikt ich nie widział. Tej nocy w miasteczku było cicho jak w grobie.
    Nic dziwnego, skoro nie słychać śmiechu Siobhan...
    Wieczory często spędzali we wspólnym gronie. On, Shane, Ciara i Siobhan. Shane drażnił się z Siobhan, która głośno na niego narzekała, Ciara zaśmiewała się z ich sprzeczek, a on, Rory, często siedział wsparty o pień drzewa i przysłuchiwał się rudowłosej dziewczynie.
    - Skąd wiesz, że tam są?
    Seamus wypiął pierś.
    - Shane podsłuchał, jak Dervil i Aoife o tym mówiły.
    Mężczyzna uniósł brwi, spoglądając na chłopca.
    - I podzielił się z tobą tą informacją?
    - Eee... no... podsłuchałem, kiedy mówił o tym matkom Ciary i Siobhan... Ale na pewno chciał mi powiedzieć!
    - Tak, tak. Jasne, jestem tego pewien. - Rory przewrócił oczami, zatrzymując się przed domem Shane'a. Zapukał.

    - Padam z nóg. - Siobhan posłała Katerinie zmęczone spojrzenie. - Co napadło tych wszystkich ludzi?
    Kobieta uśmiechnęła się i wrzuciła do kasy ostatnie monety. Nie spodziewała się, że zatrudniając młodą dziewczynę, która przypadkiem znalazła się w jej sklepie, zyska prawdziwy rozgłos. Siobhan pracowała u niej pierwszy dzień, a po San Francisco już rozniosła się wieść, że w sklepiku Kateriny pracuje prawdziwa czarownica. Ludzie ją uwielbiali. Przychodzili po wróżby, porady, albo żeby zwyczajnie porozmawiać. Siobhan Mac Coinaoith stała się dla Kateriny żyłą złota, a o taki skarb należy dbać.
    - Uwielbiają cię. - Uśmiechnęła się i wywiesiła na drzwiach tabliczkę z napisem zamknięte. - Chodź, zjemy kolację. Później, jeśli chcesz, możesz rozejrzeć się po mieście. San Francisco nigdy nie zasypia.
    Łowcy też. Siobhan ruszyła za szefową i jednocześnie nową przyjaciółką. Owszem, chciała zobaczyć miasto, ale bała się, że natknie się na niego. Mężczyzna, którego określała jako Seksownego Nożownika, mógł czekać na nią za pierwszym lepszym zaułkiem.
    Czy odważę się zaryzykować? Dla własnej ciekawości?
    Odważyła się, a jakże. Kiedy zjadły z Kateriną kolację, jej współlokatorka wymknęła się pod pretekstem randki. Siobhan została więc sama. Pierwszą godzinę spędziła dociekając, na czym polega magia telewizji. Nie mogła pojąć, jak można zamknąć małe kopie ludzi w takim pudle. Nie wyczuła żadnego zaklęcia, a to oznaczało, że ludzie odkryli nieznaną jej technikę, podobną do tej napędzającej blaszane potwory na ulicach. Usiadła po turecku na miękkim dywanie i potrząsnęła pilotem, jakby oczekiwała, że wyleci z niego magiczny pył. Nie wyleciał.
    - No dalej... jak działasz? - Znów potrząsnęła pilotem, w rezultacie ludzików w telewizorze zastąpiły drzewa. Siobhan uważnie przyjrzała się, jak mała małpka przeskakuje z gałęzi na gałąź. - Fascynujące...
    Podskoczyła, kiedy rozległ się dzwonek. Po chwili namysłu uznała, że pochodzi od wejściowych drzwi. Pstryknęła palcami, przypominając sobie śmiech, jaki rozlegał się po otworzeniu sklepowych drzwi. Wstała i na paluszkach przeszła do przejściowego salonu. Stanęła przy drzwiach i przyłożyła ucho do drewna. Jest tam ktoś?, miała ochotę zawołać. Nie zrobiła tego z obawy przed odpowiedzią. Dzwonek się powtórzył i szybko odskoczyła od drzwi. Usiadła na podłodze, czekając, aż tajemniczy przybysz sobie pójdzie.
    Upłynęło pół godziny, nim nabrała pewności, że po drugiej stronie nikogo nie ma. Wróciła do pokoju, by znów pobawić się magicznym pudełkiem, zwanym telewizorem, ale rozmyśliła się w połowie drogi. Katerina mówiła coś o targu. Siobhan słuchała tego z zachwytem i fascynacją. Postanowiła, że musi obejrzeć ów targ, jednak w najbliższych dniach Katerina nie miała czasu, by z nią pójść. A to oznaczało, że musi wybrać się sama.
    - Spokojnie, Siobhan, nic ci nie będzie. Zobaczysz wielki świat. - Zaśmiała się histerycznie i pokręciła głową, nakładając pożyczony od współlokatorki sweterek. - Brawo, zaczynasz mówić sama do siebie. To zły znak.
    Spięła włosy w kucyk i przyjrzała się swojemu odbiciu. Biały sweterek i ciemne dżinsy ładnie do siebie pasowały. Gdyby nie fakt, że była ruda, z pewnością nie rzucałaby się w oczy. O to właśnie jej chodziło. Wtopić się w tłum.
    Wzięła głęboki wdech i nacisnęła klamkę. Ku jej ogromnej uldze, na klatce schodowej nikogo nie było. Zamknęła za sobą drzwi i przekręciła klucz w zamku. Schowała go do kieszeni i zbiegła po schodach. Kiedy tylko znalazła się na ulicy, całą jej uwagę pochłonęły gwar i tłumy ludzi podążających w różne strony. Wybrała największą grupkę i ruszyła za nimi.
    Oby szli na targ...
 
    Kisten Savage nie lubił tłoku. Za każdym razem, kiedy musiał przeciskać się przez tłum ludzi, coś się w nim gotowało. Od siedmiu lat, od tamtego dnia, był samotnikiem. Kiedy potrzebował towarzystwa, wstępował do jakiegoś taniego baru, jednak to nie zdarzało się często. Teraz pragnął jedynie spokoju. Przetrząsnął połowę San Francisco, poszukując rudowłosej wiedźmy, jednak nigdzie jej nie znalazł. Wszystko wskazywało na to, że opuściła miasto, jednak coś mówiło mu, że prawda wygląda inaczej. Musiała gdzieś tam być. Czuł to. Ukryła się, ale on ją znajdzie.
    Nie umkniesz przede mną, mała wiedźmo.
    Podrzucił kluczyki od samochodu i rozejrzał się, mijając targ. Zatrzymał się przy jednym ze straganów, gdzie dwójka odzianych w łachmany dzieci próbowała sprzedać przechodniom różnobarwne tulipany. Nie żeby lubił kwiaty, choć te tutaj prezentowały się naprawdę ładnie. Zainteresowały go same dzieciaki. Dziewczynka, góra dziesięcioletnia, o wyrazie twarzy odpowiednim dla osoby dorosłej. Miała czujne spojrzenie i zaciętą minę. Chłopiec nie mógł mieć więcej niż sześć lat. Wydawał się przerażony, cały czas oglądał się na siostrę, o ile dziewczynka nią była. Trzymał w ręce kwiat i biegał od jednej osoby od drugiej, próbując namówić ich do kupna. Kisten westchnął i wyjął z kieszeni plik banknotów. Suma, jaką odliczył była wystarczająca, by kupić wszystkie kwiaty razem ze straganem i pewnie nawet zagłodzonymi dziećmi.
    - Kup sobie i bratu coś do jedzenia, i jakieś lepsze ubranie. - Podał zdumionej dziewczynce pieniądze, a kiedy zaczęła wyciągać dla niego kwiaty, pokręcił głową. - Nie trzeba, i tak nie mam wazonu, w którym miałbym je postawić.
    - Ale, ale... to za dużo, nie może pan... - Dziewczynka spojrzała na niego, potem znów na pieniądze i wyciągnęła go niego rączkę z większą częścią sumy. - Nasze kwiaty są warte tylko tyle.
    - Przecież już mówiłem, że ich nie chcę.
    - Ale ja nie mogę...
    Wyciągnął rękę i poczochrał włosy chłopca, który właśnie do nich dołączył.
    - Możesz. - Wyjął pieniądze z ręki dziewczynki i schował jej do kieszeni. - Tylko nie wyciągaj wszystkich, bo ktoś was okradnie. Tam za rogiem jest bar, gdzie dobrze was nakarmią. - Mrugnął do dziewczynki i odszedł, nie czekając na dalszy opór. Dzieci nie powinny handlować na ulicy. Nie powinny być brudne i głodne. Jedyne, co on mógł zrobić, to dać im na jedzenie i ubranie. Niewiele jego zdaniem.
    Już miał ruszyć dalej, kiedy jego wzrok przykuła burza rudych włosów. Zacisnął palce na kluczach i sprawdził, czy wciąż ma przy sobie nóż. Uśmiechnął się, czując znajomy chłód stali i ruszył w stronę kobiety o płomiennych włosach.
    To musi być ona... Marnie się ukryła. Jego twarz wykrzywił zimny uśmiech. Jesteś już martwa, wiedźmo.
    Odepchnął wykłócającego się mężczyznę i zaklął, kiedy drogę zagrodziła mu kobieta z wózkiem. Wyminął ją i poszukał wzrokiem czarownicy. Stała przy straganie z owocami. Obróciła się i ich spojrzenia się spotkały. Otworzyła usta w zdumieniu i dała nura w tłum. Wydał z siebie wściekłe warknięcie i puścił się biegiem. Nie ucieknie mu, nie tym razem. Wbije ostrze w jej brudne, przesiąknięte złem serce. Przyspieszył. Drogę zajechał mu wózek z warzywami, więc przeskoczył go jednym susem, nie spuszczając przerażonej kobiety z oczu. Wybiegła z zaludnionego placu i zniknęła w jednej w uliczek. Uśmiechnął się. Dobrze znał tą okolicę. I wiedział, którędy pobiec, by przeciąć jej drogę.

    Panikowała. Żałowała, że pozwoliła sobie na ciekawość. Gdyby została w domu, nie groziłoby jej teraz niebezpieczeństwo. Nie ścigałby jej psychopatyczny morderca. Miała ochotę się rozpłakać. Zawsze była odważna i wytrzymała, ale nigdy dotąd nie postawiono jej w takiej sytuacji. Nie musiała uciekać, by ratować życie. W dodatku przed kimś, kto biegał o wiele szybciej.
    Obejrzała się za siebie, bo od dłuższego czasu nie słyszała żadnych odgłosów poza własnym przyśpieszonym oddechem. Nie widząc nikogo, odważyła się zatrzymać. Stała sama w ciemnej uliczce. To znaczyło, że go zgubiła?
    Och, dzięki ci, dobra Flidais!
    Siobhan ruszyła przed siebie szybkim krokiem. Może i nie zobaczyła za swoimi plecami łowcy, jednak to nie znaczyło, że zaniechał polowania. Wolała nie wystawiać na próbę szczodrości Flidais.
    Szła, raz po raz oglądając się za siebie. Nie zauważyła butelki leżącej na chodniku i potknęła się, tracąc równowagę. Miała ochotę wściekle wrzasnąć, kiedy omal nie wylądowała na chodniku. Omal. Czyjaś ręka chwyciła jej ramię i podciągnęła na nogi.
    - Dziękuję. - Siobhan odetchnęła, ciesząc się, że trafiła na kogoś życzliwego. - Czasem nie wiem, gdzie mam głowę.
    Wyprostowała się i spojrzała na swojego wybawcę. Krew odpłynęła jej z twarzy, kiedy napotkała jego mroczne spojrzenie. Nożownik.
    - Podpowiem. Niedługo twoja głowa znajdzie się daleko od ciała. - Chwycił ją w pasie i przerzucił sobie przez ramię. Musiał zabrać wiedźmę w inne miejsce, takie, gdzie nikt nie zwróci uwagi, kiedy już będzie martwa. Zatrzasnął na jej nadgarstku żelazną bransoletę.
    Zaklął, kiedy zaczęła krzyczeć. Nienawidził wrzeszczących wiedźm. Za bardzo przyciągały uwagę.
    - Słuchaj, mała, jeśli się nie uciszysz, ja to zrobię. Gwarantuję, że będzie bolało.
    Umilkła, przerażona jego groźbą.
    Przecież i tak mnie zabije, przeszło jej przez myśl. Mimo to obawiała się dodatkowego bólu, jaki mógłby jej zadać. Skrzywiła się, kiedy wrzucił ją do samochodu.
    Przynajmniej wylądowała na tylnym siedzeniu, nie w bagażniku, jak widziała podczas zabawy telewizorem. Nauczyła się wtedy wielu nowych słów.
    I co z tego, skoro ten typ chce mnie zabić?
    Stłumiła chęć rozszlochania się niczym mała dziewczynka i posłała napastnikowi wściekłe spojrzenie, kiedy usiadł za kierownicą i ruszył.
    - Nic ci nie zrobiłam. Dlaczego chcesz mojej śmierci?
    Prychnął i zerknął na jej ładną, przerażoną buzię.
    - Jesteś wiedźmą. Należy ci się śmierć.
    - Ale dlaczego? Nikomu nie robimy krzywdy!
    - Dlatego, że jesteś zła, podła, kłamliwa i okrutna. Nie zasługujesz na nic innego niż śmierć.
    Wbił wzrok w ulicę i skręcił w stronę starej, opuszczonej dzielnicy. Minął zabudowania i zatrzymał się przy ruderze, z której parę miesięcy temu pożar wypłoszył bezdomnych. Zaparkował i przejechał palcami po długich włosach. Obejrzał się na kulącą się na tylnym siedzeniu dziewczynę. Nie wyglądała niebezpiecznie. Raczej żałośnie. Nie patrzyła na niego, jakby bała się, że lada chwila się na nią rzuci. Jej policzki były mokre od łez, których ciągle przybywało, jednak nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Uniósł brwi. Nie pierwszy raz spotkał się z płaczem, jednak zawsze łzom towarzyszyły błagania. Rudowłosa czarownica nie odezwała się do niego słowem już od jakiegoś czasu. Nie próbowała rzucić żadnego zaklęcia, nie krzyczała, szarpiąc się z drzwiami. Oczywiście drzwi były zablokowane, a żelazo miało zatrzymać jej magię.
    Albo jest tak przerażona, albo cwańsza od wszystkich...
    Wysiadł i obszedł pojazd. Pociągnął za klamkę i otworzył drzwi, o które opierała się czarownica. Wyciągnął do niej rękę.
    - Wysiadaj, wiedźmo.
    Posłuchała. Wysiadła powoli, drżąc i bojąc się na niego spojrzeć. Chwycił ją za ramię i pociągnął do środka rudery. Nie chciała na niego patrzeć, nie jego interes. Lada moment będzie martwa, więc jemu to bez różnicy. Kiedy tylko znaleźli się ukryci za murami zniszczonej budowli, wyjął z kieszeni nóż. Dopiero jego widok obudził w Siobhan chęć buntu. Szarpnęła się i spróbowała wyrwać, ale uścisk łowcy okazał się dla niej zbyt silny. Jęknęła i posłała mu przerażone spojrzenie.
    - Dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz?
    - Jesteś wiedźmą. To chyba proste.
    Dla Siobhan wcale nie było proste. Nigdy nie wyrządziła nikomu krzywdy. Chciała pomagać. Może leczyć. Chciała należeć do Głównego Kręgu, rozwijać swoją magię. Chciała zobaczyć dumę na twarzach rodziców. Chciała jeszcze choć raz zobaczyć Ciarę, usłyszeć zjadliwy komentarz Shane'a, poczochrać włosy Seamusa. Na wyjącą banshee, chciała nawet uściskać Rory'ego! Zawsze był dla niej taki dobry. Co z tego, że już po pierwszym spotkaniu okazał się nudziarzem i to wrażenie ciągle się pogłębiało? Chciał o nią dbać, troszczył się, obsypywał kwiatami... Już nigdy nie powie mu, jak jej przykro, że tak go traktowała. Miała ochotę wyć.
    Upadła, pchnięta przez łowcę. Podniosła głowę i spojrzała w jego przepełnione nienawiścią oczy. Czymś więcej niż nienawiścią. Zacisnęła pięści i podjęła decyzję, która mogła jej pomóc, albo przynieść o wiele bardziej bolesną śmierć.
    - Jak ci na imię? Mogę je poznać, nim wbijesz mi nóż w serce?
    Uniósł brwi, zaskoczony tym pytaniem. Przemyślał je starannie, zastanawiając się, czy znajomość jego imienia może pomóc jej w rzuceniu uroku. Chyba nie. Żadnej dotąd się nie przydało. A ona wydawała się słaba.
    - Kisten.
    Ładnie. Nie pasuje do mordercy. Nieznacznie skinęła głową.
    - Co zrobiła ci czarownica, że mścisz się na nas wszystkich? Czy to było aż tak okrutne? Czym na to zasłużyłeś?
    Jego twarz wykrzywił grymas. Siobhan dostrzegła jednak coś więcej. Gniew. Ból. Strach. Nienawiść i żądzę krwi. Jej krwi. Przełknęła ślinę.
    Chyba jednak się pomyliłam.
    Ostrze błysnęło w jego dłoni.
    - Czas pytań dobiegł końca, wiedźmo. Nadeszła pora umierania.
 
 
 

3 komentarze:

  1. Nie pamiętam jak to się dalej potoczyło... :( ach ta słaba pamięc :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dobrze, będziesz się czuła, jakbyś czytała po raz pierwszy ;)

      Usuń
  2. Nie opublikował się mój komentarz, nie wiem, czy to wina mobilnej wersji?
    Nie czytałam za pierwszym razem, ale to nawet dobrze, bo teraz będę zaskoczona każdym zwrotem akcji. Lubię obie czarownice, są różne, ale obie budzą sympatię.

    OdpowiedzUsuń