Drodzy Czytelnicy!

Rozdziały "Szczypty magii" publikujemy na blogu dla Was i chcemy poznać
Wasze opinie. Kolejny rozdział wstawimy, gdy poprzedni skomentują
co najmniej 4 osoby.
Przypominamy, że Wasze opinie są dla nas ważne, dzięki nim wiemy, że czytacie,
często również motywują nas do dalszego pisania. Pozdrawiamy serdecznie.

Słowik

Zapraszamy także na Słowika [klik], gdzie powstał oddzielny folder
"Szczypta magii", tam znajdziecie galerię postaci oraz słowniczek pojęć
(nie musicie mieć konta na chomiku, żeby przeglądać). Chomik jest tylko
dla czytelników. Jeśli ktoś jeszcze nie ma hasła (lub zapomniał), a chciałby
mieć, piszcie, podamy:) Zapraszamy też do komentowania postaci (tutaj lub
na chomiku), po pojawieniu się nowej postaci w rozdziale, pojawia się
również na Słowiku w folderze Galeria postaci:)

3.06.2017

Rozdział VII. Jestem czarownicą

    Pierwsze promienie słońca wpadające przez niezasłonięte okna obudziły Iana. Przeciągnął się leniwie, ziewnął i usiadł na łóżku. Zerknął na kalendarz wiszący na ścianie i z ulgą przypomniał sobie, że ma dzisiaj wolne. Nie żeby nie lubił swojej pracy w warsztacie samochodowym. Auta były jego pasją, pracował tam od paru lat i choć może nie zbijał wielkiego majątku, miał opinię najlepszego specjalisty w okolicy. Ale po wczorajszej nocy jedyne, na co miał ochotę, to wrócić do spania.
    Ziewnął ponownie, uznając, że może jeszcze trochę poleniuchować. Już miał z powrotem położyć się do wygodnego łóżka i przykryć ciepłą kołdrą, gdy jego wzrok padł na leżącą obok kobietę. Patrzył na nią przez chwilę. Ładna buzia, poplątane loki w kolorze miodowego blondu, a na twarzy śpiącej błąkał się delikatny uśmiech, jakby śniło jej się coś przyjemnego.
    - Shane... - wyszeptała dziewczyna, zmieniając pozycję.
    Ian przewrócił oczami i wstał. Zupełnie odechciało mu się spać. Widok rozkosznej blondynki w łóżku z pewnością zachęcał do pozostania w nim, ale gdy ta blondynka mamrotała męskie imię przez sen, jakoś nie miał ochoty się przysłuchiwać. Świetnie, ma faceta. Znając moje szczęście, to jakiś zazdrosny bokser. Ja zawsze muszę się w coś wpakować. Przeciągnął się ponownie i ruszył do kuchni. Otworzył lodówkę i postanowił przygotować śniadanie. Wybór był dość ograniczony, zatem po chwili namysłu sięgnął po mleko, a z szafki wyjął płatki.

    Ciara po raz kolejny obudziła się, nie wiedząc, gdzie jest i jak się tu znalazła. Tym razem była w innym miejscu, lecz czuła się znacznie gorzej niż poprzednio. Usiadła na łóżku, próbując przypomnieć sobie cokolwiek. Lotnisko, szukanie pracy, klub, taniec, rozebrane kobiety, jakiś mężczyzna podający jej coś do picia, dym, światła... Urywki wspomnień z zeszłej nocy nie chciały skleić się w jedną całość. Złapała się za głowę, która pękała jej, jakby ktoś wbił do środka z tuzin gwoździ, a w gardle czuła przeraźliwe pieczenie. Rozejrzała się po miejscu, w którym się obudziła. Spałam w łóżku, nagle zdała sobie sprawę. Odkryła kołdrę i spojrzała zaskoczona na swój strój. Koszula, najwyraźniej męska... Zerwała się gwałtownie i poczuła nagły skurcz żołądka. Usiadła z powrotem na łóżku. Świetnie. Jestem prawie goła w obcym mieszkaniu i czuję się, jakby mnie przejechał jeden z tych pojazdów, które nazywają samochodami... Dobra Brighid, w co ja się wpakowałam?
    Objęła się ramionami i rozejrzała po pokoju. Był ładny, całkiem spory, choć wydał jej się nieco surowy. Obok dużego, szerokiego łóżka w którym spędziła noc, stała mała brązowa szafka, a na niej lampka. Na wprost dostrzegła duży ciemny przedmiot, który wyglądał jak szklany obraz, ale niczego na nim nie było. Na środku pokoju stał niewielki stolik, a przy nim dwa krzesła. Po prawej stronie znajdowały się duże mahoniowe regały, a koło okna biurko, na nim zaś dziwny, czarny, prostokątny przedmiot, z którego wystawały kable. Jedyne, co podobało się Ciarze w tym pokoju to zasłony. Błękitne jak oczy Shane'a, w białe róże, które tak kochała Siobhan...  Zacisnęła zęby, żeby się nie rozpłakać, kiedy jej serce wypełniła tęsknota za bliskimi. Nagle podskoczyła na łóżku na dźwięk czyjegoś głosu.
    - Dzień dobry – powitał ją wysoki brunet o brązowych oczach. Jego nieco przydługie włosy sterczały mu na różne strony. Przeczesał je niedbałym ruchem i pokazał śnieżnobiałe zęby w szerokim uśmiechu. Ubrany był w jasną, nową lub mało używaną piżamę i stał w drzwiach prowadzących prawdopodobnie do przedpokoju, opierając się o futrynę. - Jak się spało, tancereczko?
    - Co ja tu robię? - Czarownica popatrzyła na niego z przestrachem. - I czemu jestem tak ubrana? - Owinęła się dokładnie kołdrą. - Kto mnie przebrał?
    Ian uśmiechnął się łobuzersko. Najwyraźniej dziewczynie urwał się film. Nie wyglądała na taką, której stale się to zdarza, poza tym na scenie nie chciała się rozebrać, mimo to nie mógł się powstrzymać, by nie wykorzystać luk w jej pamięci.
    - Ależ kochanie moje, nie pamiętasz naszej upojnej nocy? - zażartował.
    - Jakiej nocy? - Nie zrozumiała dziewczyna.
    - Naszej. Wspólnej. Wiesz, nie miałbym nic przeciwko, gdybyśmy to powtórzyli. - Ruszył przez pokój z zamiarem zajęcia miejsca na krześle. Ciara przez chwilę wpatrywała się w niego bez słowa.
    - Ale... ale... czy my... nie zbliżaj się! - zawołała nagle, unosząc dłonie. - Wykorzystałeś mnie? Musiałeś wiedzieć, że zostałam zatruta tym... tym... drinkiem czy jak mu tam! - Zamrugała, postanawiając, że nie wybuchnie płaczem. To nie może być prawda. Chyba bym o tym wiedziała...? Co nie zmieniało faktu, że nie pamiętała, jak się tu znalazła i przebrała. W dodatku w męską koszulę. - Co mi zrobiłeś, draniu?!
    - Hej, spokojnie... - Ian uniósł ręce i zrobił krok w jej stronę. Spanikowała. Wyszeptała zaklęcie pozwalające na kontrolowanie grawitacji i skierowała je w stronę krzesła, które uniosło się nad podłogą i poszybowało w stronę zaskoczonego mężczyzny. Ian odruchowo uchylił się przed ciosem, ale już w następnej chwili oberwał drugim krzesłem w głowę i upadł na podłogę.
    Czarownica zerwała się i popędziła do drzwi na końcu przedpokoju. Złapała na klamkę, ale okazały się zamknięte. No dalej, Ciaro. Przecież Siobhan mówiła, że to proste, wystarczy się skupić, by przejść przez ścianę... albo drzwi... Próbowała się skupić, ale głowa wciąż ją bolała, a nie było przy niej Rossie, która dostarczyłaby jej energii potrzebnej do rzucenia zaklęcia.
    Odwróciła się, gdy usłyszała jęk mężczyzny. Siedział na podłodze i trzymał się za głowę. Spoglądał na nią ze zdumieniem.
    - Jak ty to zrobiłaś?! - Spojrzał na leżące krzesło, potem znów na Ciarę. - To jakaś sztuczka, tak?
    - Wypuść mnie – zażądała dziewczyna.
    - Jeśli chcesz wybiec na ulicę w samej koszuli, to wystarczy przekręcić zamek dwa razy w lewo – mruknął mężczyzna, nie spuszczając z niej wzroku. - Nic ci nie zrobiłem. To był żart. Zemdlałaś przed klubem, byłaś nieprzytomna, więc zabrałem cię do domu. Tyle. - Rozmasował głowę i podparł się rękami. - A teraz wyjaśnij mi, jak rzuciłaś krzesłem, nie ruszając się z łózka – zażądał.
    - To znaczy, że nie zabrałeś mi niewinności? - wypaliła Ciara i zarumieniła się. Co za idiotka ze mnie, pomyślała zażenowana. - To było bardzo nieładne z twojej strony żartować sobie ze mnie w ten sposób. Mogłam ci zrobić krzywdę.
    Ian wpatrywał się w nią przez chwilę, jakby nie do końca zrozumiał, co właśnie powiedziała.
    - W porządku? - Zrobiła krok w jego stronę. Może jednak uderzyła go za mocno tym krzesłem? Może dostał wstrząsu mózgu albo stracił pamięć? Kiedyś Siobhan opowiadała jej, że czytała książkę, w której bohaterka uderzyła się w głowę i straciła pamięć. Teraz mogło być podobnie. - Źle się czujesz?
    Mężczyzna podniósł się powoli i patrzył na nią przez chwilę.
   - Wiesz co, najlepiej będzie, jeśli... - Zrobił krok w jej stronę, na co Ciara cofnęła się i między nich wjechał stół. Ian odskoczył gwałtownie. - Co to, u diabła, miało być?! Jak to zrobiłaś? Najpierw rzucasz krzesłami, a teraz przesuwasz stół? Kim ty jesteś?! - Odsunął się w stronę drzwi do innego pomieszczenia. - To jakaś iluzja, tak? Mącisz mi w głowie, żebym myślał, że unosisz przedmioty siłą woli...?
    - Nie, to nie tak. Ty pierwszy zacząłeś. - Skrzyżowała ręce. - Myślałam, że chciałeś mnie skrzywdzić. Zresztą, co innego miałam myśleć? Na maczugę Dagdy, powiedziałeś, że spaliśmy ze sobą!
   Ian prychnął. W jego oczach wyraźnie widziała złość.
   - Posłuchaj, ty mała wariatko. Nie wiem, jak zrobiłaś tą sztuczkę z przesuwaniem mebli, ale gdybyśmy spędzili upojną noc, to nie tylko byś pamiętała, lecz błagałabyś o więcej. Wierz mi, pijana i cuchnąca wymiocinami dziewczyna nie jest dla mnie atrakcyjna.
   Słysząc to, Ciara prychnęła urażona. Nie dość, że zakpił sobie z niej, to jeszcze ją wyzywa. I to od małych, cuchnących wariatek!
   - Nie pozwolę się obrażać. Oddaj mi ubrania.
    - Masz na myśli to skąpe coś, co zasłaniało mniej niż moja koszula? - Uniósł brwi. Ciara zarumieniła się. - Nie nadawało się już do niczego. Od razu wyrzuciłem do śmieci. - Ponownie rozmasował obolałą głowę.
   Ciara zawahała się i popatrzyła na niego z niepokojem.
   - Wszystko w porządku z głową? Nie chciała zrobić ci krzywdy, ale… obudziłam się w tym czymś... - wskazała na koszulę – w nieznanym mi miejscu, a ty na powitanie oznajmiłeś mi, że mnie wykorzystałeś, co miałam pomyśleć? Trzeba było od razu powiedzieć, że mnie nie tknąłeś.
   - Ależ tknąłem, w końcu cię tutaj przyniosłem! Po schodach, bo winda znowu się zepsuła. A mieszkam na piątym piętrze – podkreślił. - Ale nie uprawialiśmy seksu, jeśli nadal masz wątpliwości. - Patrzył na nią uważnie, obawiając się, że zaraz znowu zrobi coś dziwacznego. Sam nie był pewien, czy to iluzja, czy coś bardziej prawdziwego, jakkolwiek boląca głowa po uderzeniu krzesłem była najlepszym dowodem, że to zdarzyło się naprawdę.
    Czarownica westchnęła zrezygnowana. Nie dość, że straciła głowę i użyła magii na człowieku, który wcale nie był napastnikiem, tylko wręcz przeciwnie – zdaje się, że już drugi raz ją uratował, to na dodatek chciała wybiec w samej koszuli na ulicę. Wróciła do pokoju i usiadła na brzegu łóżka, czując nasilający się ból głowy. Sięgnęła po kołdrę i nakryła nią nogi. Mężczyzna wciąż stał w tym samym miejscu. Dziewczyna przez chwilę przyswajała usłyszane informacje. Nie miała powodu, by mu nie wierzyć. Wyglądało na to, że gdyby nie on, mogło być z nią gorzej. Dużo, dużo gorzej.
    - Przepraszam – powiedziała w końcu. - Pomogłeś mi, uratowałeś życie, przyniosłeś tutaj, zaopiekowałeś się mną i pomijając niemądre żarty, nie zrobiłeś mi nic złego. Przykro mi, że rzuciłam w ciebie krzesłem. Nie chciałam cię skrzywdzić.
    Ian zamrugał, słysząc ostatnie zdanie. Drobna, szczuplutka blondyneczka siedząca na jego łóżku w za dużej męskiej koszuli nie wyglądała na kogoś, kto mógłby wyrządzić krzywdę. I pewnie by się roześmiał, gdyby nie to, że ta bezbronna z pozoru istota rzuciła w niego krzesłem i przesunęła stół, nie ruszając się z miejsca.
    - Rzucałaś we mnie meblami – powtórzył powoli mężczyzna. - Najpierw krzesłami, a potem przesunęłaś stół. Nie przypominam sobie, był jadł tajemnicze grzybki czy łykał dziwne pigułki, zatem wykluczam halucynacje. Jak to zrobiłaś?
    Ciara westchnęła.
    - Daj mi coś do ubrania, cokolwiek. Po prostu sobie pójdę, dobrze? I jeszcze raz cię za wszystko przepraszam. - Wbiła wzrok w podłogę. Ian prychnął.
    - No dobrze, posłuchaj, dziewczyno. - Założył ręce na piersi i usiadł na brzegu krzesła, nie spuszczając z niej wzroku. - Najpierw uratowałem cię przed wypadkiem, potem znalazłem cię pijaną na dyskotece, wyraźnie potrzebowałaś pomocy, zatem zabrałem cię do domu, przebrałem z tych skąpych ciuszków – w tym momencie Ciara ponownie się zarumieniła i otuliła szczelniej kołdrą – i położyłem spać w wygodnym łóżku. W zamian za to dostałem porządnie po głowie i teraz chcesz po prostu zwiać, zamiast odpowiedzieć szczerze na moje pytanie. - Wpatrywał się w nią uważnie, gotowy zerwać się, w razie gdyby znowu czegoś próbowała. - Przed chwilą zdarzyło się coś, czego nie za bardzo potrafię zrozumieć. Do tej pory uważałem się za realistę i nigdy nie zastanawiałem się nad zjawiskami nadprzyrodzonymi, więc mam nadzieję, że wytłumaczysz mi w jakiś zrozumiały sposób, jaką sztuczką się posłużyłaś.
    - To nie była sztuczka – szepnęła blondynka, wciąż nie podnosząc wzroku.
    - A zatem co? Jak to zrobiłaś? Kim ty jesteś, Ciaro?
    Dziewczyna powoli podniosła głowę, zastanawiając się, co zrobić. Nie mogła cofnąć swoich czarów, ujawniła się i już, przepadło. Mogła teraz albo skłamać i wymyślić jakieś wyjaśnienie, albo powiedzieć prawdę.
    Była tu sama, w tym dziwnym mieście, nie znała nikogo, nikt nie chciał jej pomóc. Dopiero ten człowiek. Uratował ją i zabrał do siebie, dzięki niemu nie spędziła nocy pod gołym niebem. Skoro los tak jawnie postawił go na jej drodze, to może jednak powinna mu zaufać? Komuś muszę, pomyślała, dochodząc do wniosku, że sama nie poradzi sobie w tym dziwacznym i niebezpiecznym świecie. Wzięła głęboki wdech i wyznała:
    - Jestem czarownicą.

    Ciemnoczerwony ogień w kominku piął się wysoko w górę, ogrzewając niewielki pokój. Jednakże mężczyzna siedzący przy nim nie czuł ani ciepła, ani zimna. Wpatrywał się w niego, pogrążony w myślach.
    Grainne zgodziła się im pomóc, lecz najpierw poszła poprosić Radę o zmianę decyzji. Dervil miała ostatnie słowo, ale przecież ktoś mógł ją przekonać. Czarownica wróciła z zebrania, ledwie nad sobą panując. Nikt nie stanął po jej stronie. Owszem, kiedy przemówiła, członkinie Rady zgodnie kiwały głowami i były przekonane, że trzeba wysłać Shane'a po obie dziewczęta. Młody, odważny chłopak miał szansę poradzić sobie poza Ciunas. Nie miał mocy, więc łowcy nie mieli powodu go atakować. Wszystko szło dobrze, dopóki na podest nie weszła przewodnicząca.
    Jej przemówienie, pełne troski o miasteczko, przypominające o obowiązkach, o prawach, nakazach i zakazach przodków... Pokazała obrazy z książek, ukazujące inkwizycję. Przedstawiające okrucieństwo, z jakim łowcy zabijali czarownice i ich pomocników. Jeśli ktokolwiek wyjdzie na zewnątrz, miasteczko zostanie zagrożone. Nawet samej Grainne zdawało się, że coś w tym jest. Dervil była taka pewna swoich racji. Jakby sama walczyła kiedyś z jakimś łowcą... A może opowiadał jej ktoś, kto miał z nimi styczność?
    Tylko jeden głos za Shane'em. Dla Grainne przyjaźń była najważniejsza, poza tym znała Ciarę i nie mieściło jej się w głowie, że mogłaby zostawić ją samą sobie. Ale cóż znaczył jej głos przeciwko całej Radzie? Nic. Shane'owi odmówiono prawa udania się na pomoc zagubionym czarownicom. Na szczęście przyjaciółka matki Ciary zgodziła się złamać prawo i wskazać mu wyjście z miasteczka. Wiedziała, że gdyby odmówiła, nie mogłaby już z czystym sumieniem spojrzeć w oczy Eileen.
    Dzisiaj po zmroku. Tylko tyle powiedziała Grainne. Eileen i Marielle oraz ich mężowie od razu rozpoczęli przygotowania. Przez cały dzień planowano jego podróż. Nikt nie wiedział, jak wygląda świat na zewnątrz, znano go jedynie z plotek. Na przykład takich, że ludzie przemieszczają się dziwnymi pojazdami, nazywanymi samochodami, a na większe odległości – samolotami. Niestety, żadne z nich nie miało pojęcia, jak wygląda taka rzecz.
    Ogromną pomocą wykazała się Triona, babcia Siobhan. Opowiedziała o sklepach, w których można wymieniać pieniądze, twierdząc, że w każdym państwie są inne waluty. Nakazała również ostrożność.
    - Tam ludzie są inni niż tutaj. Nie ufaj nikomu, chłopcze, tylko sobie.
    Zaplanowali jego podróż na tyle, na ile się dało. Shane dostał magiczną kartę od Triony, którą miał pokazywać za każdym razem, kiedy poproszą go o dowód, paszport czy inny dokument. Poinstruowano go, jak ma kupić bilet na lotnisku, czego powinien unikać i jak się zachowywać. Rory natomiast przekazał mu informacje o różnicy czasowej.
    - To znaczy, że teraz w tym Los Angeles jest zupełnie inna pora? - zdziwił się Shane.
    - Owszem, różnica to osiem godzin do tyłu – odparł Rory, zadowolony, że jego duża wiedza na tematy pozornie bezwartościowe w Ciunas teraz okazały się bardzo pomocne.
    - Czyli jeśli leciałbym osiem godzin, to dotarłbym dokładnie o tej samej porze – obliczył Shane. - To jak cofnąć się w czasie.
    Z jednej strony nawet cieszył się na tę podróż, pragnął zobaczyć świat, a im więcej się dowiadywał, tym bardziej był zaciekawiony. Z drugiej jednak, gdyby miał wybór, wolałby nigdy nie zobaczyć żadnej z tych rzeczy, gdyby tylko Ciara i Siobhan znalazły się z powrotem w miasteczku.
    Wszyscy wiedzieli już, że to niemożliwe, czarownice, nawet te najpotężniejsze, nie sprowadzą dziewcząt magią, dlatego Shane musiał je znaleźć i przyprowadzić w bardziej przyziemny sposób.
    Gwałtowne pukanie wyrwało go z zamyślenia. Za oknem był już wieczór. Mężczyzna wstał i skierował się w stronę drzwi. Ujrzał w nich Seamusa i Rory'ego. Chłopiec wyglądał na zadowolonego z siebie, jakby właśnie dokonał czegoś wielkiego, a stojący za nim mężczyzna wręcz przeciwnie – był poważny i wyraźnie niezadowolony.
    - Coś się stało? - Shane wpuścił ich do środka. Chłopiec wszedł, rozejrzał się uważnie i zamknął drzwi.
    - Rory, daj mu mapy.
    Rudowłosy Irlandczyk niechętnie wyciągnął zza pasa zwinięte w rulonik pergaminy i podał Shane'owi. Blondyn rozwinął je i przez chwilę przyglądał w zdumieniu.
    - Skąd to wytrzasnęliście?!
    - Wykradłem z biblioteki Rady – oświadczył Seamus z dumą i zerknął na Rory'ego. - No i Rory mi pomógł. I Rufus.
    - Mnie w to nie mieszaj – burknął rudowłosy mężczyzna, zerkając na Shane'a. - Czy to prawda? Siobhan jest w Los Angeles?
    - Widzę, że wieści szybko się roznoszą – mruknął blondyn, kręcąc głową. - Tak, z tego co wiem, tam wylądowały Ciara i Siobhan. Nie rób tego więcej, Seamus – zwrócił się do młodszego z Irlandczyków. - Wiesz, co by się stało, gdyby cię przyłapali?
    Chłopiec wydął lekceważąco wargi i wzruszył ramionami.
    - Ale nie przyłapali. Lepiej powiedz, czy ci się przydadzą.
    - Pewnie. - Shane posłał mu uśmiech, położył rękę na jego ramieniu i wrócił do oglądania pergaminów.
    - To prawda? Poważnie chcesz opuścić Ciunas i jechać do tego Los Angeles? - Rory założył ręce na piersi i pokręcił głową. - Przecież to szaleństwo.
    - A mam siedzieć z założonymi rękami i czekać, aż Rada w końcu ruszy swoje leniwe... - zerknął na Seamusa i odchrząknął. - Aż Rada postanowi coś konkretnego? - Shane pokręcił głową, wyprostował się, spojrzał na rudowłosego mężczyznę i uniósł brwi w geście zniecierpliwienia.
    - Uważam, że to nierozsądne. - Rory uparcie trwał przy swoich racjach. - Jakaś czarownica wysłała je poza Ciunas, prawda? Chciała im przez to zagrozić, zgadza się? Sprowadzenie ich tutaj z powrotem nie rozwiąże problemu. Problem jest w Ciunas. Musimy znaleźć tę wiedźmę i dowiedzieć się, dlaczego to zrobiła.
    - A w tym czasie Ciara i Siobhan mają błąkać się bezbronne po obcym świecie, tak? - Shane stał naprzeciwko niego z bojową miną, pewny swojej decyzji. - Wyobrażasz sobie, jak teraz się czują? Samotne, opuszczone, zagubione? I ile niebezpieczeństw na nie czyha? Na pewno się boją.
    - A skąd pewność, że tutaj będą bezpieczne?
    Blondyn zawahał się na chwilę.
    - Tutaj będą miały bliskie osoby, rodziców, przyjaciół. A tam nie mają nikogo. I tutaj nie zagrożą im łowcy.
    - Właśnie! Tutaj będą miały nas – wtrącił Seamus, który niecierpliwie przestępując z nogi na nogę przysłuchiwał się wymianie zdań obu mężczyzn.
    Rory spojrzał na chłopca i przewrócił oczami, po czym westchnął ciężko.
    - Dobra, niech ci będzie. Ty pojedziesz szukać dziewcząt, a ja zajmę się tą zdradziecką czarownicą – postanowił. - Znajdę ją. Jeszcze nie wiem jak, ale ją znajdę.

    Ian przez dłuższą chwilę wpatrywał się w drobną blondynkę, która siedziała na łóżku i zerkała na niego z niepokojem.
    - Czarownicą – powtórzył powoli. - To bardzo interesujące wyjaśnienie. Tylko... czy nie powinnaś mieć czarnych włosów, spiczastego kapelusza, czarnego kota i latać na miotle?
    - Mówisz poważnie? Tak ludzie wyobrażają sobie czarownice? - Ciara pokręciła głową z rozbawieniem. - Jestem Irlandką, u mnie w miasteczku nikt nie ma ciemnych włosów, nie nosimy też spiczastych kapeluszy. Nie wiem, co masz na myśli poprzez latanie na miotle, a koty owszem, mamy, ale nie tylko czarne. Moja Rossie ma rudą puszystą sierść, a kotek Siobhan, Rufus, to biała leniwa kulka. - Uśmiechnęła się na wspomnienie przyjaciółki i jej kota.
    - Nie jesteś czarownicą. - Ian pokręcił głową. - Nie ma czarownic, są tylko wróżki bawiące się w tarota i zaglądające w szklane kule oraz oszuści udające medium i wypowiadające się w imieniu zmarłych. Jeśli myślisz, że uwierzę...
    - Nie musisz mi wierzyć – przerwała mu Ciara. - Po prostu... chciałeś znać prawdę, to ci powiedziałam. A teraz, jeśli dostanę coś skromniejszego do ubrania, to wyjdę stąd i mnie więcej nie zobaczysz. Zgoda?
    Mężczyzna przyglądał jej się przez długą chwilę. Jedyne, czego mógł być teraz pewien, to szczerości dziewczyny. Z pewnością nie kłamała. Wierzyła w to, że jest czarownicą. Ale to przecież niemożliwe. Czarownice to istoty z bajek, wymyślanych po to, by straszyć nieposłuszne dzieci.
    - Pokaż mi coś jeszcze. Jakąś sztuczkę, cokolwiek – powiedział cicho. Ciara skrzywiła się. Ból głowy był naprawdę nieznośny, a resztkami mocy, które jej pozostały, niewiele mogła zdziałać. Jednak nie mogła odmówić. Potrzebowała ubrania, nie wspominając już o jedzeniu. Pusty żołądek mogła znieść, spacer po ulicach miasta w samej koszuli, w dodatku męskiej, już nie.
    - W porządku. Teraz nie będzie łatwo, bo jestem zmęczona i obolała, poza tym moim żywiołem jest ziemia, ale coś wymyślę. - Wstała, rozglądając się dookoła. Przypomniała sobie, jak się sprzeczały z Siobhan, czyj żywioł jest lepszy. Ciara twierdziła, że ogień jest o wiele ciekawszy, a jej przyjaciółka uparcie przekonywała, że to ziemia jest pożyteczniejszym żywiołem. Tak, pożytecznym, ale z ziemi nie zrobi przecież tańczącego okręgu płomieni, jak to zrobiła kiedyś Siobhan. Blondynka zerknęła w stronę okna i dostrzegła uschniętą paprotkę na parapecie. Podeszła do niej zaniepokojona.
    - Coś się stało? - zapytał Ian, widząc jej minę.
    - O kwiaty należy dbać! - ofuknęła go Ciara. - Biedactwo, przecież ona cierpi. - Delikatnie przesunęła dłonią po zwiędłych liściach paprotki, powtarzając w myślach zaklęcie. Gdyby mogła dotknąć rudej sierści swojej kotki, to byłoby o wiele prostsze...
    Jakby w odpowiedzi na jej myśli, usłyszała głośne miauczenie i przez otwarte okno wskoczył wychudzony kot, zwinnie lądując na parapecie. Był niemal cały czarny, jedynie z kilkoma białymi plamami na grzbiecie i lewym uchu. Duże, ciemne oczy zwężone w pionową kreskę popatrzyły ufnie na czarownicę. Ciara uśmiechnęła się. Zdała sobie sprawę, że jej magia właśnie przyciągnęła chowańca, którym dla czarownicy mógł być każdy kot. Bez wahania wzięła go na ręce i poczuła, jak ból głowy nieco się zmniejsza, a energia ziemi napełnia jej ciało.
    - Dziękuję ci, dobra Brighid – wyszeptała, delikatnie głaszcząc nowego przyjaciela.

    Groźne, ciemnozielone oczy zabłysły na moment, gdy ich właściciel ujrzał w oknie młodą czarownicę. Joe uśmiechnął się zadowolony. Informator mówił prawdę. We wskazanym budynku, na piątym piętrze przebywała właśnie jego ofiara. Wystarczy poczekać na odpowiedni moment. Wkrótce ją dopadnie. Zostanie jeszcze druga, ale o nią będzie się martwić później.
    Przez chwilę obserwował blondynkę, zastanawiając się nad planem działania. Gdyby nie włosy, już dawno by ją zabił. Przeklęta wariatka, pomyślał ze złością o zleceniodawczyni. Dowodów jej się zachciało. Ale to nic. Jak już wykonam zadanie, będę bogaty. Cholernie bogaty.
 
    Ciara odwróciła się z kotem na rękach. Powolnymi ruchami głaskała jego ciemną sierść, uśmiechając się nieznacznie.
    - Hej, co ty wyrabiasz? To bezpański kot, dachowiec. Może przenosić różne zarazki. - Ian spojrzał niechętnie na zwierzę, które prychnęło z oburzeniem.
    - Bezpański? Czyli nie ma domu? - Czarownica spojrzała ze zdumieniem na kota i pokręciła głową. - Co to za straszne miejsce, w którym koty nie mają gdzie mieszkać? Biedaczek. Chcesz być mój, kocurku?
    Zwierzę zamruczało, wyprężając grzbiet, wyraźnie domagając się dalszych pieszczot.
    - A zatem ustalone. Masz jakieś imię? - Głaskała go przez chwilę. - Chyba nie. Jakby cię tu nazwać?
    - Może Farmazon? - zaproponował Ian żartobliwie, przypominając sobie pewną postać z książki, którą czytał dawno temu.
    - Czemu nie? Podoba ci się, kotku?
    Kot miauknął zgodnie, na co Ciara uśmiechnęła się szeroko.
    - Farmazon mu się podoba – zwróciła się do Iana z uśmiechem.
    - Ale ja żartowałem... - Brunet westchnął ciężko. - Poza tym on przecież nie rozumie, co mówisz. Wolę psy, są mądrzejsze. Koty są głupie.
    - Co za bzdury wygadujesz – oburzyła się dziewczyna. - Koty są bardzo mądre. - Wciąż trzymając zwierzę na rękach, podeszła do okna i dotknęła uschniętej paprotki, kierując moc w jej stronę. Liście powoli się podniosły i już po chwili kwiat był zdrowy.
    Ian zerwał się z miejsca, podszedł do kwiatka i uważnie go obejrzał. Postawił paprotkę na parapecie i przyjrzał się blond czarownicy, z uczuciem głaszczącej kota.
    - To niemożliwe. Była uschnięta, jestem pewien. Jak... co... - Pokręcił głową. Ciara spojrzała na niego stanowczo.
    - Nie do końca rozumiem, czemu mi nie wierzysz.
    - Po prostu... ty nawet nie pasujesz na wiedźmę. - Założył ręce na piersi.
    - Wiedźma źle się kojarzy. - Dziewczyna skrzywiła nosek. - Wolę termin czarownica. Mogę dostać trochę wody dla kota? Na pewno jest spragniony. - Zerknęła na zwierzę, które ułożyło się wygodnie w jej ramionach.
    - Tak, tylko... - Urwał, marszcząc brwi. Ciara poczuła dziwny zapach niemal w tym samym momencie.
    - Co tak śmierdzi?
    - Śmierdzi? - Mężczyzna wciągnął powietrze i nagle zaklął pod nosem, wybiegając z pokoju. - Mleko!
    Czarownica podążyła za nim, ciekawa przyczyny tego dziwnego zapachu. Na widok mleka ponownie poczuła skurcze żołądka i gwałtowne mdłości.
    - Całkiem o nim zapomniałem. Bywa. Trudno, wstawię jeszcze raz. Dobrze się czujesz? - Zerknął na nią z niepokojem. Otworzył okno, próbując wywietrzyć kuchnię.
    - Nie za bardzo. - Podeszła do okna i odetchnęła świeżym powietrzem. - Mam dość mleka na długi czas. - Wlała wodę dla kota do miseczki na zupę, postawiła na podłodze, usiadła przy stole zrezygnowana i rozejrzała się po niewielkiej kuchni. Znajdowały się tu sprzęty, których nie znała, ale było też kilka znajomych. Lodówka, kuchenka...
    - Pewnie jesteś głodna?
    Jak na zawołanie Ciarze głośno zaburczało w brzuchu.
    - Troszkę – przyznała i spojrzała na mężczyznę niepewnie.
    - Masz, posmaruj kanapki dżemem, a ja zrobię herbaty – zaproponował. Wciąż nie wiedział, co powinien z nią zrobić. Nie mógł zaprzeczyć, że była niebezpieczna z tą swoją mocą, magią i czarowaniem. Jego umysł nadal nie do końca przyjmował wyjaśnienie, które mu przedstawiła, ale nie potrafił wymyślić alternatywy. Dlatego wolał na razie postępować z nią ostrożnie. Najpierw ją nakarmi, potem znajdzie coś do ubrania i będzie miał ją z głowy. Wyjął już pokrojony chleb i słoiczek dżemu, po czym wziął do ręki nóż i podał jej. - Pod warunkiem, że mnie tym nie potniesz, tancereczko – zastrzegł, zastanawiając się, czy dziewczyna, którą przyprowadził, nie jest przypadkiem groźną psychopatką o paranormalnych zdolnościach i czy powinien podawać jej tak niebezpieczne narzędzie. W horrorach zawsze źle się to kończyło.
    - Daj spokój, żeby zrobić ci krzywdę, nóż nie jest mi potrzebny – odparła Ciara, chociaż w tym momencie nie miałaby już na tyle siły, by się bronić, gdyby ją zaatakował. Doszła jednak do wniosku, że skoro do tej pory nie zrobił jej krzywdy, nawet po tym, jak oberwał krzesłem, to chyba nie powinna się go obawiać. Poza tym, bądź co bądź, uratował ją i zapewnił nocleg pod swoim dachem, nawet jej nie znając. - Ale obiecuję, że cię nie skrzywdzę – zapewniła go.
    - To kamień z serca – mruknął Ian.
    Dziewczyna pospiesznie posmarowała kromkę, po czym ugryzła i westchnęła z ulgą. W kilku kęsach zjadła kanapkę, smarując kolejną. Ucisk w brzuchu trochę zelżał, ale głowa nadal dawała o sobie znać.
    - Chyba byłaś bardzo głodna – mruknął mężczyzna, wlewając wodę i podłączając czajnik. Zawahał się na chwilę, w końcu jednak zrobił krok w jej stronę. - Ian Calderwood. - Wyciągnął do niej rękę.
    - Ciara MacCoinneach. - Uśmiechnęła się lekko i podała mu dłoń. - Zwykle nie rzucam w ludzi krzesłami na dzień dobry, wystraszyłeś mnie – przyznała.
    - Zwykle nie zabieram do siebie pijanych dziewczyn, które przenoszą przedmioty bez ich dotykania – odparł Ian, uśmiechając się półgębkiem. Czarownica przez chwilę patrzyła na niego bez słowa, po czym wróciła do smarowania.
    Ian przygotował dwie filiżanki herbaty i zajął miejsce obok dziewczyny. Kiedy skończyła smarować kanapki i ułożyła je na talerzu, postanowił przerwać ciszę. Jeśli dziewczyna naprawdę władała magią – a nie mógł zaprzeczyć temu, co widział i poczuł – powinien się dowiedzieć o niej czegoś więcej. Nie to, żeby nie lubił tajemniczych kobiet, pod warunkiem, że nie potrafiły przesuwać przedmiotów siłą woli.
    - To nie latacie na miotłach? - upewnił się.
    - Nie. - Blondynka roześmiała się, kręcąc głową i ugryzła kęs piątej już kanapki. Ian zaczął się zastanawiać, gdzie to się wszystko mieści w tak drobnym ciele. - Skąd w ogóle taki pomysł?
    - Z Harry'ego Pottera – zażartował mężczyzna, sięgając po swoją porcję.
    - Eee... kogo?
    - Nieważne. - Machnął ręką i przez chwilę jadł w milczeniu. Ciara zerknęła na kocura, który spojrzał na nią znad pustej miski.
    - Pewnie jest głodny. Mogę go czymś poczęstować?
    - Proszę. - Ian machnął ręką.
    Ciara otworzyła lodówkę, przejrzała starannie, w końcu wybrała kilka plasterków wędliny i wrzuciła do miseczki.
    - Smacznego, kotku. - Popatrzyła na niego z uśmiechem, sięgnęła po herbatę i dopiła do końca. Czuła się już znacznie lepiej, głowa też bolała dużo mniej. - Mogę coś zrobić z twoimi kwiatami w pokoju? - spytała Iana. Kiedy skinął głową, uśmiechnęła się i wyszła z kuchni.
    Brunet zerknął na kota zajadającego wędlinę i przewrócił oczami. Nigdy nie lubił dachowców, miauczały mu pod oknem, nie dając spać. Ale cóż, skoro czarownica chce mieć kota, może byłoby nierozsądne jej tego zabraniać.
    Wstał, włożył naczynia do zlewu i wrócił do pokoju. Zatrzymał się w progu i zaskoczony spojrzał na sufit, po którym pięły się właśnie długie łodygi cissusa australijskiego. Małe drzewko pomarańczowe, zasadzone i podarowane mu przez jedną z jego byłych dziewczyn, to samo, które uparcie nie chciało rosnąć, sięgało teraz sufitu, rozkładając swe duże liście. Na parapecie stały pięknie rozkwitnięte kwiaty, a Ciara wydawała się być w swoim żywiole.
    - Przydałby się jeszcze adenium. I musisz je częściej podlewać, bo znowu ci uschną. Tego niestety nie dało się uratować. - Podniosła doniczkę z uschniętym kwiatem, patrząc na niego ze smutkiem. - Nie ma już w nim życia.
    Ian przyglądał się temu wszystkiemu w osłupieniu.
    - Zrobiłaś mi dżunglę w pokoju – wykrztusił w końcu. Ciara spojrzała na niego z niepokojem.
    - Nie podoba ci się?
    - Nie, to znaczy... pewnie, że mi się podoba. - Rozejrzał się dookoła. - Mam pokój jak z filmu przyrodniczego. - Zerknął na Ciarę, wpatrującą się w doniczkę z uschniętą rośliną. Wyglądała na poważnie zatroskaną utratą kwiatka. Uśmiechnął się do niej i wziął doniczkę. - Jak tu się znalazłaś, Ciaro?
    - Nie mam pojęcia – westchnęła dziewczyna i usiadła na łóżku. - W jednej chwili byłam tam, w następnej już tutaj, w jakimś zaułku. - Spojrzała na swoje ubranie, obciągając koszulę jak najniżej. - Mogę cię prosić o coś... dłuższego?
    - Czemu? W tym ci całkiem dobrze. - Widząc jej zmarszczone brwi, pokręcił głową. - W porządku, zaraz coś znajdę. - Zaniósł doniczkę do kuchni i postawił obok kosza na śmieci, notując w pamięci, żeby go wynieść przy najbliższej okazji. Potem podszedł do szafy, sięgnął na jedyną półkę, na której ubrania były idealnie poukładane i od dawna nie ruszane. Po chwili wahania podał jej brązową sukienkę. - Moja siostra lubi ciemne kolory, nie mam nic weselszego.
    - Twoja siostra? - Ciara wzięła sukienkę niepewnym ruchem. - A ona się nie obrazi, że pożyczasz mi jej rzeczy?
    - Raczej nie. Nie widziałem jej od dwóch lat. - Wyjął dżinsy oraz koszulkę. - Idziesz pierwsza do łazienki?
    Ciara zawahała się. Chciała zapytać o siostrę Iana, dowiedzieć się, czemu tak dawno się nie widzieli, ale miała przeczucie, że mężczyzna nie zechce o tym rozmawiać. Odwróciła się i weszła do łazienki. Wzięła długi prysznic, dokładnie umyła włosy, potem ubrała się w sukienkę i przejrzała w dużym lustrze wiszącym na ścianie. Od razu poczuła się lepiej i nie wyglądała już tak tragicznie. Ciasna sukienka łagodnie otulała jej drobne ciało. Poprzednia właścicielka musiała być tylko nieco wyższa od Ciary, gdyż sukienka nie była za długa. Czarownica przeczesała palcami splątane włosy, po czym wyszła z łazienki.
    - Masz może szczotkę do włosów? - spytała. Ian odwrócił się i przez długą chwilę wpatrywał w dziewczynę. W tej sukience była nawet podobna do Melissy... Po chwili wrażenie się rozwiało. Inne włosy, inna twarz, poza tym Ciara była trochę niższa. Nie, zdecydowanie jej nie przypominała.
    - Szczotkę? - Brunet zamrugał oczami, otrząsając się ze wspomnień i pokręcił głową. - Mam tylko grzebyk. - Podał go dziewczynie, zgarnął swoje rzeczy i wszedł do łazienki.
    Po wyjściu zastał Ciarę bawiącą się z kotem. Ian westchnął zrezygnowany. Nie dość, że przyprowadził do domu czarownicę, to jeszcze fankę dachowców.
    - Co zamierzasz, Ciaro?
    Czarownica uniosła głowę i nie przestając głaskać swojego pupilka, uśmiechnęła się do Iana.
    - Muszę znaleźć pracę, żeby zarobić na bilet i wrócić do domu.
    - Mieszkasz w Irlandii, tak?
    Ciara pokiwała głową.
    - I nie masz się gdzie podziać – dodał. - Masz jakieś dokumenty?
    Pokręciła przecząco głową.
    - Gdybym miała, poszłabym do ambasady – wyjaśniła, zadowolona, że jednak wie już coś więcej o tym świecie.
    - To czarownice mają swoją ambasadę?
    - Eee... nie, skąd. - Pokręciła głową. - Nie sądzę, aby jakieś czarownice żyły poza... naszym miasteczkiem. - W ostatniej chwili ugryzła się w język. Nie powinna nikomu zdradzić nazwy ukrytego przed światem miasteczka.
    Ian zastanawiał się przez chwilę.
    - Z biletem może nie byłoby problemu, ale dokumenty to podstawa – stwierdził. - Mam kolegę, który załatwia takie rzeczy, może uda mi się z nim skontaktować – dodał, zastanawiając się, czemu właściwie się w to pakuje. Dziewczyna była niebezpieczna, dziwna, nieobliczalna, co prawda sympatyczna, ale najwyraźniej nie miała pieniędzy i szczerze wątpił, czy znajdzie pracę na tyle szybko, by zarobić na to wszystko. Z drugiej strony, skoro to czarownica, to kto wie...
    - Naprawdę? - ucieszyła się Ciara. - Ale... już dwa razy mi pomogłeś, nie chcę robić ci problemu. - Zerknęła na niego. Czyżby trafiła na kogoś tak bezinteresownego i dobrego? Gdyby spotkała go od razu po pojawieniu się w Los Angeles, nie miałaby wątpliwości. Ale przekonała się już, jaki jest ten świat i że nie każdemu można zaufać.
    - Rozumiem, że możesz czuć się trochę niepewnie, ale przecież nie masz dokąd pójść. Możesz zostać tutaj. - Posłał jej uśmiech. - Może to żaden pałac, ale przynajmniej jakiś dach nad głową.
    Czarownica odpowiedziała tym samym.
    - Dziękuję ci, naprawdę bardzo ci dziękuję, jest tu całkiem miło – odparła, rozglądając się przelotnie.
    Mieszkanie nie było szczególnie duże, ale nie sprawiało też wrażenia bardzo małego. Jeden całkiem spory pokój, służący za sypialnię i salon jednocześnie oraz niewielki przedpokój, z którego można było przejść do kuchni i do łazienki.
    - Jestem ci wdzięczna za pomoc. - Oparła się na krześle. - Chyba Brighid nade mną czuwa, skoro trafiłam właśnie na ciebie. Czy mogę ci się jakoś odwdzięczyć? - Spojrzała na niego poważnie.
    -  Hm, na przykład... możesz podlewać mi kwiatki, sprzątać, gotować – zażartował mężczyzna.
    - W porządku, to mogę robić. - Ciara uśmiechnęła się szeroko.
    - Ale ja nie mówiłem poważnie, jesteś moim gościem, nie pokojówką...
    - Ależ z przyjemnością zajmę się twoim mieszkaniem – zapewniła czarownica. - Mogę zrobić coś na obiad... tylko musisz mi wyjaśnić kilka spraw. Tam, skąd pochodzę, wiele rzeczy wygląda zupełnie inaczej.
    - Obiad możemy zrobić jutro, dziś może wyjdziemy na miasto? Skoro pochodzisz z małego miasteczka w Irlandii, to na pewno zaskoczyło cię wielkie Los Angeles. - Ian wstał i uśmiechnął się do dziewczyny. Kto wie, może zabranie jej ze sobą to nie był wcale taki zły pomysł. Pomijając, że urocza tancereczka potrafiła przesuwać przedmioty i uzdrawiać rośliny, wyglądała na całkiem normalną i sympatyczną. A kwestia czarownicy, cóż... Ludzie mają różne zdolności i niektóre pewnie można nazywać czarami. Kto wie, czy za sto czy dwieście lat naukowcy nie wyjaśnią pochodzenia magii.
    - Szczerze mówiąc, miasto mnie przytłoczyło – odpowiedziała na jego pytanie. - Ale chętnie z tobą pójdę. Jeszcze raz dziękuję za wszystko. - W przypływie spontanicznej wdzięczności uściskała go serdecznie.
    - Nie ma sprawy. - Ian objął ją w pasie i spojrzał na nią dziwnym wzrokiem. Czarownica delikatnie wyswobodziła się z jego objęć, lekko speszona.
    - A więc... masz pomysł, gdzie mogłabym pójść do pracy?
    - Jutro coś wymyślę. Dzisiaj zabiorę cię w urocze miejsce. - Ruszył do drzwi. Ciara rozejrzała się za Farmazonem, ale nigdzie go nie znalazła.
    - Farmazon? Gdzie ty jesteś? Przed chwilą tutaj był...
    - Pewnie wrócił na ulicę, jak to dachowiec. Chodź, nie przejmuj się. - Otworzył drzwi i przepuścił dziewczynę pierwszą. Czarownica wyszła na korytarz, poczekała, aż brunet zamknie drzwi i ruszyli w dół po schodach. Kiedy wyszli przed blok i podeszli do jego auta, Ian zaczął przeszukiwać kieszenie i w końcu pokręcił głową z rezygnacją. - Niech to licho. Zapomniałem kluczyków. Poczekaj tutaj, dobrze?
    Ciara skinęła głową i odprowadziła wzrokiem Iana znikającego za drzwiami, po czym zerknęła na samochód. Jeszcze nigdy nie jeździła w czymś takim, jedynie w dużym pojeździe, z innymi osobami i nie wspominała tego zbyt dobrze. Przesunęła dłonią po błyszczącej karoserii. Nagle coś ją tknęło, jakby ktoś ją obserwował. Rozejrzała się dookoła, ale oprócz grupy nastolatków, która minęła ją obojętnie i zniknęła za rogiem, nikogo nie dostrzegła, stwierdziła więc, że musiało jej się wydawać.

    Joe Hudgens już od dwóch godzin obserwował blok, czekając na swoją ofiarę. Wreszcie się doczekał. Mężczyzna ukrył się za żywopłotem, wyjął broń i wypatrywał okazji, która nadarzyła się szybciej, niż sądził. Blondynka wyszła razem z facetem, którego najwyraźniej poderwała w klubie i podeszli do stojącego na parkingu auta. Joe właśnie kombinował, czy przestrzelić im opony, gdy niespodziewanie jej towarzysz zawrócił i dziewczyna została sama.
    Już po tobie, maleńka, pomyślał Joe, wyciągając pistolet z tłumikiem. Dwie minuty. Tyle sobie dawał na zastrzelenie jej, podbiegnięcie i obcięcie kosmyka. A potem ucieczkę. Powinno wystarczyć. Rozejrzał się wokoło. Pora była jeszcze dość wczesna, ulice ziały pustką. Bandyta wyciągnął broń, starannie wycelował i nacisnął spust.
 
 
 

1 komentarz:

  1. Hmm, tego nie pamiętam czy było tak samo... Z tym rzucaniem meblami i zdradzeniem, że jest czarownicą... Ale to może i lepiej :D Ale tempo czytania mam widzę zabójcze, za parę dni już nowy rozdział będzie ^^

    OdpowiedzUsuń